– Naszykuj się do wyjścia, bo musisz mnie podwieźć do Kubusia – Krysia wrzuciła do głębokiej torby słoiki z posiłkami dla maluchów.
– Spokojnie, damy radę – wyszeptałem, nie przepadając za tym, kiedy żona tak do mnie mówi.
– Spójrz, która jest godzina. Julka musi zdążyć do biura, a ja muszę zająć się Kubusiem. Przyspiesz, stałeś się ostatnio niesamowicie leniwy – zwróciła mi uwagę Krysia.
– Przecież jestem po zabiegu – odparłem rozgoryczony.
– Wiem, pamiętam o tym, kiedy codziennie sama muszę dźwigać Kubusia i jego wózek po schodach – westchnęła.
Żona ciągle miała pretensje
Tak się dzieje, gdy mężczyzna traci swoją dominującą pozycję w domu. Żona zaczyna go przestawiać z miejsca na miejsce jak stary, zapomniany, zakurzony mebel. Przebywanie na długotrwałym zwolnieniu lekarskim sprawiło, że czas ciągnął się jak spaghetti. Stopniowo wracałem do formy po operacji na kręgosłupie, rehabilitacja przynosiła rezultaty, ale wciąż nie czułem się tak, jak przedtem. Ból w plecach ustąpił, ale to moja męska duma dręczyła mnie jak nigdy dotąd. Żona traktowała mnie jak dziecko i choć dbała o mnie, to jednocześnie ciągle usiłowała wychowywać.
"Ćwiczyłeś dzisiaj?", "Przyjąłeś swoje leki?", "Jak mam cię upilnować? Ciągle o czymś zapominasz". Miałem problemy z kręgosłupem, nie starczą demencję, a ona traktowała mnie jak małego chłopca, tylko że nie okazywała mi tyle cierpliwości co dziecku. Zacząłem protestować, byłem dorosłym mężczyzną, nie dzieckiem, mężem Krysi, a nie jej wnuczkiem. Dlaczego nie brała tego pod uwagę? Zabrałem ją do Julki, trochę się pobawiłem z wnuczkiem, ale i tutaj nie odniosłem sukcesu. Moje wysiłki zakończyły się płaczem, gdy odmówiłem podniesienia ciężkiego klocka.
– Nie jesteś nawet w stanie na chwilę zająć się dzieckiem – Krysia z impetem weszła do pokoju, nie zwracając uwagi na moje próby wyjaśnienia.
Szybko wzięła Kubusia na ręce.
– Lepiej idź na przechadzkę i tak jesteś do niczego niepotrzebny.
Odpędziła mnie, jakby byłem leniwym młodzieńcem, co mnie mocno poirytowało.
„Dobrze, że już niedługo wyjeżdżam, zniknę jej z pola widzenia i nareszcie będzie zadowolona” – pomyślałem.
Nie chciałem jechać
Jednak naciski ze strony żony i córki zmusiły mnie do zmiany zdania. Przez trzy tygodnie miałem pozostać sam, zmuszony do towarzystwa starszych, chorujących pacjentów, z którymi, byłem pewien, nie będę w stanie nawiązać żadnej relacji. Często mam problem z rozpoczynaniem nowych znajomości, w takich sytuacjach zawsze polegałem na Krysi, ekspertce w prowadzeniu luźnej konwersacji. To ona inicjowała rozmowy, ja jedynie uśmiechałem się, co sprawiało, że oboje byliśmy postrzegani jako sympatyczne, towarzyskie małżeństwo.
Rzadko zdarzało mi się wyjeżdżać bez żony, jedynie na ryby w towarzystwie dwóch starych kumpli. Teraz miałem pozostać sam przez trzy długie tygodnie w sanatorium, które cechowało się niemalże szpitalną dyscypliną.
– Muszę być z powrotem w budynku przed 22? Alkohol jest zakazany? Czy to oznacza, że nie będę mógł nawet napić się piwa? Czy to jest jakieś obozowisko dla dzieci? – wybuchłem, przeglądając zasady, które obowiązują osoby korzystające z kuracji.
Julka śmiała się z całej sytuacji, podczas gdy Krysia wydawała się zadowolona.
– Będą cię pilnować, a ja będę mogła spać spokojnie, wiedząc, że nie robisz głupot – rzuciła.
– Jakie konkretnie głupoty masz na myśli?
– Podobno w sanatoriach nawiązują się romanse, ludzie odkrywają drugą młodość – oświeciła mnie córka.
– Czy to dotyczy też osób żonatych? – spojrzałem na Krysię z prowokacyjnym uśmiechem.
– Szczególnie ich – zaśmiała się moja jedyna córka.
– Nie podjudzaj go, jeszcze coś wymyśli. Stał się nie do zniesienia
Traktowała mnie jak małe dziecko
Moja małżonka powróciła do domu po pełnym obowiązków dniu spędzonym z wnukiem. Była wykończona, ale jednocześnie pełna niezwykłej energii.
– Zdejmij bagaż z półki, a nie, poczekaj, sama sobie poradzę. Nie chcę, abyś się zranił, schodząc z drabiny.
Zręcznie wdrapała się po stopniach i pociągnęła za uchwyt. W ostatniej sekundzie udało mi się złapać spadającą torbę. Mój kręgosłup natychmiast dał o sobie znać, więc pochyliłem się, aby złagodzić ból.
– Boli cię? To zaraz minie – powiedziała małżonka, mijając mnie i jedynie na moment zerkając w moją stronę. Następnie zniknęła z bagażem w innym pokoju.
Podążałem za nią.
– Co teraz robisz?
– Jak to co? Spakuję cię – rzuciła okiem na szafę i wyjęła moją bieliznę.
Zabrałem jej z rąk moje ubrania i posadziłem na fotelu.
– Zajmę się tym sam, nie jestem małym chłopcem.
– Nie spakujesz najważniejszych rzeczy – wstała z fotela.
– Ty najlepiej wiesz, co mi będzie niezbędne – burknąłem buntowniczo. – Usiądź i się nie mieszaj.
Pojechałem do sanatorium
Wsiadłem do pociągu niezadowolony z siebie i z niej. Podczas całej podróży zastanawiałem się, co poszło nie tak między nami, a nawet zacząłem nieco narzekać na siebie. Wysiadłem z pociągu zniechęcony do wszystkiego, a w szczególności do sanatorium.
Dotarłem bez problemów do budynku, w którym miałem zostać zakwaterowany – wielkiej, betonowej konstrukcji z lat 70, która mimo swojego wyglądu nosiła urocze imię "Magnolia". Złożyłem skierowanie, zameldowałem się na pobyt i odebrałem klucze do pokoju.
– Pańscy współlokatorzy już się rozgościli, mam nadzieję, że zdołacie się porozumieć. Wnioski o przenosiny przyjmujemy niechętnie, z racji braku dostępnych miejsc noclegowych.
– Współlokatorzy? Ilu ich jest? – zapytałem, przestraszony myślą o nieznajomych facetach, z których na pewno minimum jeden chrapie jak stary niedźwiedź.
– Są dwaj – odpowiedziała pracownica rejestracji i przestała zwracać na mnie uwagę.
Pomaszerowałem korytarzem i z pewnymi trudnościami odnalazłem odpowiedni pokój. Moi współlokatorzy byli już na miejscu, każdy z nich siedział na swoim łóżku.
– Witaj, trzeci w grupie. Nazywam się Staszek – mężczyzna o krępej budowie ciała podał mi dłoń.
– Jestem Andrzej – odpowiedziałem, mocno ściskając podaną mi prawą rękę.
– A ja Ryszard – ogłosił drugi współmieszkaniec i energicznie wyskoczył z łóżka. – Co powiecie na powitalnego kieliszka na rozpoczęcie turnusu?
Złapaliśmy dobry kontakt
Zaczął grzebać w swojej walizce, po czym wyjął manierkę i metalowe kieliszki. Zręcznie nalał bezbarwną ciecz.
– To jest nalewka zrobiona przeze mnie, nie znajdziesz niczego lepszego na całym świecie – mrugnął do mnie i podał mi kieliszek.
Mój wyraz twarzy musiał być na tyle dziwny, że obaj zaczęli głośno się śmiać.
– Czy to twoja pierwsza wizyta w sanatorium? – zapytał Staszek.
Potwierdziłem, kiwając głową.
– Aha, więc świetnie trafiłeś, wszystko ci pokażemy. Jesteśmy tutaj jak ryby w wodzie, każdego roku tu przyjeżdżamy, znamy wszystko na pamięć. Dzisiaj się trochę napijemy, bo nie ma żadnych zabiegów, nikt tego nie zauważy, ale potem też sobie poradzimy, prawda Rysiu?
– Zdrowie nasze – Rysiu, na wezwanie, bez problemu opróżnił kieliszek, więc postanowiłem zrobić to samo.
Nalewka rozprzestrzeniła się po ciele, dając miłe uczucie ciepła, które wlało we mnie trochę optymizmu. Może sytuacja nie będzie tak zła, jak przypuszczałem?
Koledzy chcieli się zabawić
– Zasady są po to, żeby je łamać – tłumaczył Ryszard, nalewając kolejną porcję alkoholu. – Kluczowe jest jednak to, żeby robić to z umiarem, nie przesadzać, bo konsekwencje mogą być poważne. Mogą nas wyrzucić, zabronić przyjazdu i co wtedy?
– No właśnie, co? – zapytałem, uśmiechając się.
– Nigdy się nie dowiemy, ponieważ jesteśmy na to za mądrzy. Zobacz, Andrzejku, pijemy, prawda?
–Tak, to prawda – odpowiedziałem, kiwając głową.
– Ale robimy to umiarkowanie, tylko dla dobrej zabawy – Rysio podniósł kciuk do góry.
– Nie przesadzamy, ponieważ po pierwsze, jesteśmy mężczyznami z klasą, a po drugie, musimy się pojawić na kolacji.
– Posiłek to coś świętego – dodał uśmiechnięty Staszek. – Zapłacone, więc musi być zjedzone.
– A później pójdziemy na rundę po kawiarniach, obejrzeć lokalne towarzystwo – podsumował Ryszard.
Wznieśliśmy toast za pomyślny początek. Obiad był wyjątkowo lekki, nie pozostawiliśmy na talerzach ani okruszka. Przywykły do sycących posiłków przygotowywanych przez Krysię, czułem lekki głód. Nie miałem jednak czasu, by narzekać na swój los, ponieważ koledzy szybko zaciągnęli mnie do pokoju.
Bałem się, czy będę tam pasować
– Zapomniałeś zabrać marynarki? W czym masz zamiar iść na tańce? – zadziornie zapytał Staszek, który na tę okazję postarał się wyglądać wyjątkowo elegancko.
Zdecydowałem się zabrać jedynie komfortowe ubrania, co było wyłącznie moim wyborem. Wygodnictwo jednak zmusiło mnie do zrzucenia winy na Krysię.
– Żona kontrolowała, co wkładam do bagażu – oznajmiłem, spoglądając porozumiewawczo.
– No to wszystko jasne – Ryszard pstryknął palcami. – Trudno, zaopatrzysz się tutaj, nie możesz wyglądać, jakbyś miał zamiar iść na wędkowanie.
Okazało się, że przesadzał. W trzech odwiedzonych lokalach dostrzegłem kilku gości bez marynarek, a jednego w swetrze.
– Oni nie są brani pod uwagę – Staszek rozwiał moje nadzieje i ruszył w stronę wybranego przez siebie stolika; podążyłem za nim. – Czy pozwolą panie, że się przedstawimy?
Zaskoczył mnie tym banalnym pytaniem i prawie zapadłem się pod ziemię z zażenowania. Jednak damy, siedzące przy eklerkach, zareagowały inaczej. Spojrzały na nas, kiwając głowami potwierdzająco
To było jak spektakl
Podążałem za przykładem kolegów, składając pocałunki na dłoniach pań. Do stołu dołożyłem trzy krzesła. Każdy, oprócz mnie, zdawał się precyzyjnie rozumieć, w jak istotnym rytuale bierze udział. Kobiety uśmiechały się porozumiewawczo, a mężczyźni traktowali je z kurtuazją. Wymieniano informacje personalne, które miały ułatwić komunikację, badano otoczenie, nie pozwalając na przekroczenie granic. Pacjentki również właśnie zaczynały swój turnus i zapewniły nas, że chętnie pozwolą się oprowadzić po terenie uzdrowiska.
Wybraliśmy się na wieczorną przechadzkę. Rysiek i Staszek zręcznie się przegrupowali, zostawiając mnie w towarzystwie kobiety o imieniu Hanna. Na początku czułem pewne zakłopotanie, ale szybko udało nam się nawiązać kontakt. Hania była pedagogiem, miłośniczką tradycyjnej literatury, a ja jeszcze pamiętałem co nieco z przeczytanej trylogii. Mieliśmy o czym dyskutować.
– Zobaczmy się jutro, po wieczornym posiłku – zaproponował Staszek, kiedy odprowadzaliśmy panie tuż przed godziną policyjną.
Nasze towarzyszki przytaknęły ochoczo i weszły do wnętrza budynku, podczas gdy nas czekała dwukilometrowa, intensywna wędrówka do "Magnolii". Kiedy dotarłem, byłem mocno zmęczony, a moi przyjaciele prezentowali znacznie lepszą formę fizyczną.
Wybraliśmy się na potańcówkę
Następnego dnia wpadłem w rutynę charakterystyczną dla sanatorium. Pobudka, śniadanie, zabiegi, obiad, przerwa, zabiegi, czas wolny, i tak nieprzerwanie przez wiele dni. Z pewnością umarłbym z nudy, gdyby nie obecność Staszka i Ryszarda. Każdego dnia z niezgaszoną energią planowali różne formy rozrywki, zabierali mnie na spotkania przy kawie, poznawali z nowymi kuracjuszkami. W końcu miałem okazję uczestniczyć także w pierwszej sanatoryjnej potańcówce.
– O nie, ile tu jest kobiet – westchnąłem, wchodząc do sali.
Na twarzy Staszka pojawił się szeroki uśmiech.
– Zdecydowanie przeważają tutaj kobiety, co czyni ten kurort tak atrakcyjnym. Spójrz dookoła, przyjacielu, praktycznie nie mamy rywali. Do zobaczenia Małgosiu! – rzucił, machając ręką i odchodząc, pozostawiając mnie samotnie na środku sali.
– Oprócz pana, nie znam tutaj nikogo, jeśli pan pozwoli sobie towarzyszyć, panie Andrzeju... – Hanna niespodziewanie stanęła obok mnie.
Chciałem się zrelaksować
Orkiestra właśnie zaczęła grać, więc zaproponowałem jej taniec. Zastanawiałem się, co potem, przecież nie mogłem spędzić całego wieczoru na parkiecie. Wszystkie stoliki były zajęte, nigdzie nie dostrzegałem Staszka i Ryszarda.
– Dołączcie do nas! – usłyszałem, Hanna odwróciła się i zdecydowanie zaczęła prowadzić mnie przez tłum tańczących.
Koleżanki i Ryszard zasiadali przy małym stoliku, zręcznie obsługując szklanki napełnione sokiem.
– To dla pań...
– Czy na pewno nie jest za mocne? – wątpiła jedna z kobiet.
Była wyraźnie bardziej poinformowana niż ja.
– To są drinki dla pań, w sam raz – Rysio uspokoił jej obawy, jednocześnie chowając dobrze mi znaną manierkę do papierowej torby i podając mi swój napój.
Kiedy wieczór zaczynał nabierać tempa, konferansjer nieustannie ogłaszał białe tango – szansę dla dam bez towarzyszy. Byłem rozrywany z każdej strony. Tańczyłem, popijałem drinki i czułem, jak z każdym następnym ruchem moje lata młodości wracają. Zacząłem rozumieć, czemu Staszek i Ryszard odwiedzali to uzdrowisko każdego roku.
To jeszcze nie był koniec zabawy
Bal skończył się tuż przed nieszczęsną dwudziestą drugą, co dla nas było zdecydowanie za wcześnie. Zdecydowaliśmy, że musimy przedłużyć ten przyjemny wieczór. Staszek na moment zniknął, a kiedy powrócił, pod marynarką ukrywał dwie butelki.
– Jedna na chwilę obecną, druga na później.
– Skąd je wziąłeś o tak późnej godzinie? – zapytałem zaintrygowany.
– Bez obaw, mam swoje metody – odparł z uśmiechem.
– Co zrobimy, gdy wrócimy do budynku?
– Zgadnij. Obserwuj i ucz się od profesjonalistów.
Damy dały zielone światło, więc postanowiliśmy udać się na wieczorny spacer po parku uzdrowiskowym. Nie miałem pojęcia, o której godzinie mistrzowie zaprowadzili mnie do tylnej części budynku sanatorium.
– Cicho – syczał Rysiek, gdy zahaczyłem o rynnę. – Wchodź.
Okno było wąskie, piwniczne, ale dla mnie to nie miało znaczenia. Bez przeszkód dotarliśmy do głównych schodów, gdzie spotkaliśmy recepcjonistkę z nocnej zmiany.
– Panowie, z którego są pokoju? – zapytała, a kiedy nie otrzymała odpowiedzi, poprosiła o podanie nazwisk.
Wyrzucili nas z turnusu
Kiedy nadszedł kolejny dzień, dowiedziałem się, że wyrzucono nas z turnusu. Nie mogłem tak wrócić do domu – jak to wyjaśnić żonie? Zdecydowałem się na wynajem pokoju w pensjonacie usytuowanym kilka kilometrów za kurortem, aby jakoś przetrwać do końca turnusu.
Trzy dni po moim powrocie na łono rodziny, zadzwoniła Hanna. Na stacjonarny telefon. Zastanawiałem się, kiedy mogłem jej podać ten numer. Telefon odebrała Krysia. Od tego momentu moje życie całkiem się zmieniło.
Moja mądra małżonka nie robiła mi żadnych wyrzutów, a wręcz przeciwnie, wyraźnie sobie przypomniała, dlaczego zdecydowała się ze mną związać swoje życie. Zaczęła ponownie traktować mnie jak mężczyznę swojego życia.
Jestem prawdopodobnie jedynym kuracjuszem, który doświadcza swojej drugiej młodości w domu, a nie w uzdrowisku. Wszystko to jest efektem mojego pobytu w sanatorium! A przecież początkowo nie miałem zbytniej ochoty tam pojechać. I pewnie bym żałował.
Czytaj także: „Znajomi wymyślili, że wezmą ślub w Boże Narodzenie. Nie rozumieją, że wolę spędzać ten czas z rodziną”
„Myślałam, że nigdy nie pokonam traumy po wypadku. Znajomość z Rafałem sprawiła, że znów mocno stoję na nogach”
„Poświęciłam dzieciom najlepsze lata. Teraz nawet nie zadzwonią. Nie wiedzą, że mam do przekazania majątek. Ich strata”