Kiedy weszłam na stołówkę, gwar przycichł, połowa obecnych wlepiła we mnie wzrok, a druga, ta zdezorientowana, zaczęła się rozglądać i szukać przyczyny tej nagłej ciszy. Tak, to ja byłam powodem. Przeszłam do mojego stolika, starając się nie okazywać emocji – rozczarowania, złości, oburzenia. A jeszcze parę dni temu jechałam tu taka podekscytowana! Bark bolał mnie od tylu tygodni, że pragnienie jego wyleczenia stało się moim jedynym celem. Kiedy nie pomogły zabiegi, masaże i w końcu tak zwana blokada, czyli zastrzyk mający zlikwidować ból, lekarz zalecił kurację w sanatorium.
Hm… Wiele słyszałam o sanatoriach. Głównie o tym, jak ludzie się tam bawią, tańczą i romansują. Nie byłam więc zachwycona moją perspektywą. Ale lekarz zapewnił, że będę mieć dużo zabiegów i ćwiczeń, które powinny pomóc w uruchomieniu barku. To mi dawało trochę nadziei. Doszło do tego, że nie mogłam już podnieść ręki, żeby sięgnąć po coś z górnej półki. Ból był tak silny i przeszywający, że zamierałam w bezruchu, a łzy same napływały mi do oczu. Skoro pobyt w sanatorium miał być jedyną szansą, żeby pozbyć się problemu, to co zrobić.
Mąż podrzucił mnie samochodem, bo uzdrowisko było oddalone tylko o sto kilometrów od naszego miasta. Nie martwiło mnie, że będę dzielić pokój z kimś obcym. Jestem kontaktowa, lubię pogadać, a we dwójkę zawsze raźniej. Miałam nadzieję, że może trafię na kogoś, kto jest obeznany z sanatoriami. Pierwszy raz człowiek czuje się wszędzie lekko zagubiony. W recepcji poinformowano mnie, że moja współlokatorka jest w moim wieku, co mnie ucieszyło, i już się zakwaterowała. Zastukałam do drzwi i weszłam do pokoju.
Moja współlokatorka cały czas była nie w sosie
– Witam, jestem Wanda, będziemy razem mieszkać.
– Ja tam nie zamierzam tu mieszkać – rzuciła gniewnie.
Dowiedziałam się, że przyjechała tu z mężem, który specjalnie wziął urlop, wynajął prywatną kwaterę w domu obok, mając nadzieję na wspólne wakacje, a tymczasem dyrektorka nie wyraziła zgody na jej pobyt poza sanatorium.
– Mówi, że ZUS płaci za mój pobyt i zabiegi, więc powinnam być wdzięczna! – gorączkowała się wyraźnie wściekła, że pokrzyżowano jej plany.
Starałam się ją pocieszyć, mówiąc, że skoro mąż mieszka tak blisko, to i tak będą mogli spędzać ze sobą cały wolny od zabiegów czas, ale tylko spojrzała na mnie oburzonym wzrokiem, jakbym i ja była sprzymierzona z jej wyimaginowanym wrogiem.
Pierwszy dzień wypełniony był spotkaniami z lekarzami i psychologiem. Poznałam innych kuracjuszy, stojąc w kolejce do lekarza i wysłuchując opowieści o ich problemach zdrowotnych. Psycholog wzbudził powszechną wesołość grupy, namawiając nas do korzystania z organizowanych wieczorami dyskotek w klubie na dole lub w innych sanatoriach, których było tu sporo, jak przystało na miejscowość zdrojową. Tłumaczył nam, że powinniśmy potraktować taką rozrywkę jako wspomaganie leczenia, bo dobry humor, ruch i pozytywne nastawienie mogą zdziałać cuda.
Mojej współlokatorki najwyraźniej nie przekonał, bo gdy wróciłam do pokoju, siedziała z miną jak chmura gradowa. Prawdę mówiąc, uważałam, że przesadza z tym nieustająco złym humorem, ale postanowiłam już nie rozmawiać z nią na ten temat. Pomyślałam, że w końcu jej przejdzie.
Nie przeszło. Następnego ranka nie odezwała się słowem i w milczeniu ruszyłyśmy na stołówkę, gdzie czekało na nas śniadanie. Ucieszyłam się, gdy zobaczyłam, że wyznaczono nam miejsca przy innych stolikach. Przy moim panowało radosne ożywienie. Siedziały tam już trzy panie i dwóch panów. Wydawali się bardzo mili – żartowali i nie narzekali na stołówkowe jedzenie. Wkrótce już wiedzieliśmy, z jakiego powodu każde z nas się tu znalazło. Umówiliśmy się na poobiednią kawę w kawiarni na dole po zabiegach.
Gdy zeszłam do sali ćwiczeń, zaskoczyła mnie duża ilość sprzętu rehabilitacyjnego. Życzliwe rehabilitantki wzięły ode mnie kartę i pokazały, jak i na których przyrządach powinnam ćwiczyć przez cały pobyt w sanatorium. Niektóre ćwiczenia sprawiały mi wręcz przyjemność, przy innych musiałam się koncentrować, żeby je wykonać poprawnie, ale były też i takie, które sprawiały ból.
Najgorsza była ława do leżenia, z gumowymi taśmami, do których przypinano mi ręce. Wykonywałam ćwiczenia rozciągające w takim położeniu barku, że ból wydawał się nie do zniesienia. Rehabilitantka wyjaśniła mi, że te ćwiczenia przynoszą największe rezultaty, jeśli się je systematycznie i poprawnie wykonuje przez dziesięć minut dziennie. „Przeżyję” – pomyślałam. Zacisnęłam zęby i postanowiłam zrobić wszystko, aby osiągnąć poprawę. Gdy na chwilę przerwałam, żeby złapać oddech, usłyszałam nad sobą:
– No pracujemy, pracujemy, koleżanko! Co to za obijanie się?
Było miło i przyjemnie. Do czasu...
Stał nade mną Piotr, jeden z moich kolegów stołówkowych, który miał ten sam problem zdrowotny co ja. Od tej pory często spotykaliśmy się podczas ćwiczeń, bo przejmowaliśmy kolejne przyrządy gimnastyczne po sobie. Dokuczanie sobie na ławie stało się naszym rytuałem, ale dzięki temu rzetelnie wykonywaliśmy te męczące ćwiczenia. Nawet polubiłam tę jego niewinną złośliwość.
Po obiedzie spotykaliśmy się zawsze w kilka osób na kawie lub na spacerze. Mieliśmy wszyscy podobne poczucie humoru, więc rozmowy przeplatane były często wybuchami śmiechu, kiedy ktoś rzucał dobrym dowcipem. Sprawialiśmy wrażenie, jakbyśmy znali się od dawna i tworzyli zgraną paczkę. Wszyscy też zgodnie orzekli, że wybierzemy się na taneczny wieczorek zapoznawczy. Był organizowany w naszym budynku, więc wystarczyło wieczorem zejść na dół.
Tak dawno nie byłam na tańcach, że wpadłam w lekki popłoch, czy mam stosowne ubranie. Podpytałam nawet dziewczyny, które nie były nowicjuszkami sanatoryjnymi, w co należy się ubrać. Odpowiedziały ze śmiechem, że jeśli liczę na romans, to seksownie, a jeśli nie – to coś lekkiego, żeby swobodnie tańczyć. Dobrze, że wrzuciłam do walizki choć jedną kolorową sukienkę, która nadawała się na taką imprezę. Kiedy zdradziłam mężowi, gdzie się wybieram, powiedział pół żartem, pół serio, żebym tylko nie poderwała jakiegoś kuracjusza.
Okazało się, że na tańce przyszli nie tylko uczestnicy naszego turnusu, ale i kuracjusze z sąsiednich sanatoriów. Ludzi było tyle, co na porządnym weselu. Taneczna muzyka rozruszała wszystkich, więc było bardzo wesoło. Wiedziałam, że jutro będą bolały mnie nogi nieprzyzwyczajone do tańców. Nie mogłam się jednak powstrzymać, poczułam się, jakbym znowu miała dwadzieścia lat. Kiedy zakończono wieczorek, ogłaszając ciszę nocną, wszyscy spokojnie się rozeszli.
Chętnie korzystałam z tych spotkań z nowymi znajomymi, bo sytuacja w moim pokoju nie ulegała zmianie. Czwartego dnia naszego pobytu widziałam, że moja współlokatorka zdenerwowana dyskutowała z dyrektorką, ale znów nic nie wskórała.
Piątego dnia zepsuła mi się komórka. Nie była jakaś szczególna – ot, stary model, który przejęłam po córce. Ale szkoda, że właśnie teraz dokończył żywota. Dzieci do mnie dzwoniły, codziennie rozmawiałam też z mężem. Po południu postanowiłam więc pójść do miasta, żeby kupić coś w zastępstwie, również z odzysku, ale przynajmniej działającego. Zapytałam moją panią Basię, czy nie chce pójść ze mną w ramach spaceru, ale odmówiła.
Dzień był piękny, a spacer przyjemny. Kiedy jednak wróciłam, pani z recepcji powiedziała poważnym tonem, że mam się natychmiast stawić w dyrekcji. Zdziwiłam się trochę, ale poszłam.
– Gdzie pani była? – zapytała dyrektorka sanatorium służbowym, nieprzyjemnym tonem.
– W mieście. Czy mamy zakaz? – zapytałam skołowana.
– Czy kupowała pani nowy telefon? – zapytała, pomijając moje pytanie.
– Tak, mój staruszek się zepsuł i nie miałam wyjścia – uśmiechnęłam się.
– Ale skąd pani wie?
– Widzi pani, tak się składa, że pani współlokatorka zgłosiła kradzież pięciuset złotych z pokoju, a pani akurat kupuje sobie nowy telefon!
Jak można być tak podłym?!
Oniemiałam. Podejrzewają mnie o kradzież?! Dyrektorka wyjaśniła mi, że będę mieszkała sama, bo okradziona stwierdziła, że nie zostanie tu ani chwili dłużej.
– Musiałam wyrazić zgodę na jej wykwaterowanie – stwierdziła.
Dodała też, że nie zawiadomi policji, bo nie zostałam złapana na gorącym uczynku. No tego było już za wiele! Byłam wściekła. „A to cwaniara!” – pomyślałam o swojej współlokatorce. „Osiągnęła to, co chciała, tylko w jaki sposób i czyim kosztem!?”.Zdenerwowana ruszyłam niemal biegiem do pokoju, ale po podstępnej Basi nie było już nawet śladu. Rozpłakałam się ze złości i z bezsilności. Nie przypuszczałam, że ludzie są zdolni do czegoś podobnego.
Wieść o kradzieży rozeszła się wśród kuracjuszy lotem błyskawicy. Słyszałam te szepty, widziałam spojrzenia, idąc przez stołówkę do mojego stolika. Moi koledzy przy stoliku też już oczywiście o wszystkim słyszeli, ale wykazali się godną podziwu lojalnością i po prostu zapytali mnie, co się stało. Wyjaśniłam im całe zajście. I chociaż nie mówiłam zbyt głośno, widziałam, jak ludzie przy sąsiednich stołach z zainteresowaniem podsłuchują.
– A to jędza! Od początku wydawała mi się antypatyczna, ale teraz to już przesadziła! – odparował od razu Piotrek.
– Mnie też ta babka skarżyła się na dyrektorkę, bo nie zgodziła się na jej zamieszkanie z mężem – bezceremonialnie wtrąciła się do rozmowy pani z sąsiedniego stolika. – Bardzo pani współczuję tej przykrej sytuacji.
– Dziękuję. Nigdy bym nie sądziła, że można być tak podłym.
Przy moim stoliku zawrzało. Wszyscy zapewniali, że od razu nie mogli w to uwierzyć, żebym była złodziejką i żebym się już tym nie przejmowała. Łatwo powiedzieć…
Następnego dnia, kiedy zeszłam na salę ćwiczeń, spotkałam Piotra. Jego dziwnie zadowolona mina wydała mi się nieco podejrzana.
– Co się stało? – zapytałam od razu, bo wyraźnie widziałam, że chce mi coś powiedzieć.
– Ach, nic takiego. Utarłem komuś nosa i czuję błogą satysfakcję.
Unikała mnie, więc pewnie było jej głupio
I Piotrek opowiedział mi, jak to był rano na deptaku i zauważył naszą „pokrzywdzoną” spacerującą wśród straganów z pamiątkami. Przymierzała korale i była w wyśmienitym humorze. Oczywiście, nie wytrzymał i podszedł do niej.
– Witam, pani Basiu! – powiedział. – Słyszałem o wszystkim i bardzo pani współczuję. To oburzające, co panią spotkało. Dlatego pomyślałem, że urządzę zrzutkę, żeby oddać pani pieniądze i wyrazić ubolewanie w imieniu wszystkich kuracjuszy. Niektórzy nie mieli za wiele, ale każdy dorzucił po kilka groszy.
Zaskoczony mąż pani Basi natychmiast zapytał, o czym ten mężczyzna mówi, a Piotr tylko na to czekał. Natychmiast wyjaśnił mu, że jego żona została okradziona i dlatego już nie mieszka w sanatorium. Szanowny małżonek nie posiadał się z oburzenia. Oświadczył, że tego nie można tak zostawić i idzie na policję.
– Musiałabyś widzieć jej minę – opowiadał Piotrek. – Myślałem, że się zapadnie pod ziemię. Zaczęła pleść trzy po trzy, że być może to tylko nieporozumienie i że niewykluczone, że pieniądze po prostu gdzieś się zawieruszyły. I oczywiście zakazała gdziekolwiek zgłaszać tę sprawę. Wzięła męża pod rękę i się zmyli!
Spojrzałam na Piotrka z niedowierzaniem, a po chwili oboje parsknęliśmy śmiechem. Ten złośliwiec okazał się prawdziwym przyjacielem.
Wkrótce przekonałam się, jaką moc ma plotka w tak małej społeczności. Oczywiście informacja o wykorzystaniu mnie była jeszcze większą sensacją niż ta o kradzieży. Moja była współlokatorka chyba też boleśnie to odczuła. No cóż... zasłużyła sobie na to swoją bezwzględnością. Unikała mnie, jednak spotkałyśmy się podczas jednego z zabiegów.
– Życzę pani przyjemnego pobytu z mężem – powiedziałam, a ona zrobiła się czerwona jak burak.
Cóż dodać?
Czytaj także:
„Przez chorobę stałam się marudną starą jędzą. Nie dziwię się, że rodzina chciała się mnie pozbyć. Zrozumiałam to w sanatorium”
„W sanatorium spotkałem kochankę ze snów. Uwodziła, a ja latałem z wywieszonym jęzorem. Za późno odkryłem, że to brudna gierka”
„Faceci w sanatoriach to bezczelni podrywacze. Chcą się bawić, a potem się dziwią, że zostają bez mieszkania i kasy”