„Przez chorobę stałam się marudną starą jędzą. Nie dziwię się, że rodzina chciała się mnie pozbyć. Zrozumiałam to w sanatorium”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Andrii Iemelianenko
„Chwilami myślałam nawet, że skoro jestem chora i nieprzydatna, to chcą mnie wysłać na tamten świat. Raz czy dwa wykrzyczałam im to prosto w twarz. O Boże, jak mi dziś z tego powodu potwornie wstyd! Wtedy jednak nie docierało do mnie, że chcieli dla mnie dobrze, że takie nicnierobienie nie tylko mi nie pomaga, ale wręcz szkodzi”.
/ 27.12.2022 14:30
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Andrii Iemelianenko

Przez całe dorosłe życie byłam bardzo zabiegana. Wiecznie brakowało mi czasu. Praca, dom, mąż, dwójka dzieci… A do tego opieka nad schorowaną mamą. Bywało, że wieczorami dosłownie padałam z nóg ze zmęczenia. Przyjemności, czas tylko dla siebie, chwile oddechu? Zdarzały się bardzo rzadko. Mimo to nie narzekałam na swój los.

Szczęście i wygoda bliskich zawsze były dla mnie najważniejsze. Taki intensywny tryb życia w końcu odbił się na moim zdrowiu. I to wtedy, gdy wolnego czasu miałam zdecydowanie więcej, czyli prawie od razu po przejściu na emeryturę. Tak się cieszyłam na ten okres w swoim życiu. Planowałam, że wreszcie zacznę spełniać swoje marzenia, realizować pasje a tu bach! Zawał! Któregoś dnia wyszłam do sklepu po zakupy i już nie wróciłam do domu. Obudziłam się w szpitalu. Od lekarzy dowiedziałam się, że gdyby przechodnie nie wezwali szybko pogotowia, to pewnie nie byłoby mnie już na tym świecie.

Choroba zwaliła mnie z nóg. Dosłownie

Do tej pory nigdy nie brakowało mi energii i siły. Ale po zawale to wszystko gdzieś się ulotniło. Nie miałam ochoty na nic. Całymi dniami leżałam na kanapie lub siedziałam w fotelu i oglądałam telewizję. Wychodziłam tylko do lekarza i do kościoła w niedzielę. Zawsze w towarzystwie męża. Wbiłam sobie do głowy, że jak wyjdę gdzieś sama, to na pewno znowu dostanę zawału i padnę na ulicy. Ale tym razem nikt nie wezwie pogotowia. Nie mam pojęcia, skąd się wzięły te pesymistyczne myśli ale zupełnie mną zawładnęły.

Najbliżsi bardzo się o mnie martwili. Wszelkimi sposobami próbowali namówić mnie do zmiany trybu życia. Przekonywali, że powinnam się więcej ruszać, spacerować, robić to, co przed zawałem, bo inaczej znowu wyląduję w szpitalu. To ich gadanie doprowadzało mnie do szału. Nie rozumiałam dlaczego tak naciskają. Przecież dokładnie wiedzieli, że przy każdym, nawet najmniejszym wysiłku brakowało mi tchu, a serce zaczynało bić jak szalone. Bałam się, że zaraz wyskoczy mi z piersi.

Chwilami myślałam nawet, że skoro jestem chora i nieprzydatna, to chcą mnie wysłać na tamten świat. Raz czy dwa wykrzyczałam im to prosto w twarz. O Boże, jak mi dziś z tego powodu potwornie wstyd! Wtedy jednak nie docierało do mnie, że chcieli dla mnie dobrze, że takie nicnierobienie nie tylko mi nie pomaga, ale wręcz szkodzi.

Na początku lata najbliżsi mieli już dość mojego zachowania. W tajemnicy przede mną zrobili naradę rodzinną i ustalili, że powinnam jak najszybciej pojechać do sanatorium. Wybrali Ciechocinek.

– Nie stać mnie na taki wyjazd – westchnęłam, gdy o tym usłyszałam.

– O to się nie martw. Zapłacimy z Anią za turnus. Mamy trochę oszczędności – odparł mój syn, Piotrek.

– To bardzo miłe z waszej strony, ale… Nie chcę narażać was na koszty. Macie swoje potrzeby, wydatki… – wahałam się.

– Przestań! To już postanowione. Pieniądze nie grają roli. Twoje zdrowie jest najważniejsze – przerwała mi mój słowotok córka.

– Skoro tak, to się zgadzam – odparłam wzruszona. Cieszyłam się na ten wyjazd. Raz, że nigdy nie byłam w żadnym uzdrowisku, a dwa, to pomyślałam, że będę miała wreszcie święty spokój. Nikt nie będzie mi mówił, że powinnam wstać, iść na spacer. Byłem pewna, że w sanatorium spotkam takich ludzi jak ja. Słabych, schorowanych. Którzy zrozumieją, jak się czuję.

Nie miałam okazji, by się poużalać

Zamieszkałam w pokoju z Krystyną, moją rówieśniczką. Była po dwóch zawałach. Kiedy o tym usłyszałam, odetchnęłam z ulgą. Pomyślałam, że będę miała z kim porozmawiać o chorobie, poużalać się nad swoim losem. Niestety srodze się zawiodłam. Już pierwszego wieczoru po kolacji Krystyna zamiast położyć się do łóżka zaczęła szykować się do wyjścia.

– A gdzie ty się wybierasz? – zapytałam zdziwiona.

– Jak to gdzie? Na wieczorek zapoznawczy – odparła.

– Zamierzasz bawić się, tańczyć?

– Oczywiście. A co w tym dziwnego?

– Przecież jesteś po dwóch zawałach! – prawie krzyknęłam.

– I co z tego. A ty nie idziesz?

– Oczywiście, że nie. Nie mam siły!

– A tam, chyba przesadzasz… Nie daj się prosić. Podobno w naszym sanatorium zabawa jest najlepsza – przekonywała.

– Nie ma mowy! Czuję się tak słabo, że ledwie nogą i ręką mogę ruszyć.

– Jak chcesz. Ale zobaczysz, będzie żałować – powiedziała. Poprawiła przed lustrem makijaż i włosy, wskoczyła w elegancką sukienkę i buty na obcasie, i tyle ją widziałam.

Wróciła późnym wieczorem. Trochę zmęczona, ale uśmiechnięta od ucha do ucha.

– Szkoda, że ze mną nie poszłaś, zabawa była świetna – powiedziała.

– Naprawdę? – zapytałam raczej z grzeczności niż z ciekawości.

– Jasne. Poznałam bardzo fajne towarzystwo. Umówiliśmy się na jutro na dancing.

– Słucham? Znowu?

– Pewnie. W Ciechocinku codziennie się coś dzieje. Jak nie w jednym sanatorium to w drugim.

– I zamierzasz codziennie imprezować? – nie wierzyłam własnym uszom.

– A dlaczego nie? Kto wie, czy na tamtym świecie można będzie potańczyć – mrugnęła do mnie okiem.

– Nie rozumiem, jak możesz być tak nierozsądna i beztroska – pokręciłam głową.

– A ja nie rozumiem, jak ty możesz być tak przesadnie ostrożna! – odparowała. – Przecież miałaś tylko zawał. Po tym da się normalnie żyć – powiedziała i położyła się do łóżka. Po chwili chrapała w najlepsze. Nawet nie miałam okazji, by porozmawiać z nią o chorobie.

Krystyna wychodziła na imprezy każdego wieczoru. A ja konsekwentnie odmawiałam. Po tygodniu miałam jednak dość siedzenia w samotności. W pokoju nie było telewizora, a na czytanie jakoś straciłam ochotę. Ubrałam się w jedyną wieczorową sukienkę, jaką ze sobą wzięłam i poszłam na spacer. Pomyślałam, że pochodzę trochę po okolicy, a przy okazji zobaczę, jak wyglądają te wieczorki taneczne. Nie zamierzałam oczywiście się bawić. Chciałam tylko popatrzeć.

Usiadłam w najciemniejszym rogu sali i wbiłam wzrok w parkiet. Był pełen ludzi. Wśród nich dostrzegłam Krystynę. Wywijała jak pięćdziesięciolatka z jakimś przystojnym mężczyzną. W pewnym momencie mnie dostrzegła, szepnęła coś do ucha swojemu partnerowi i oboje ruszyli w moją stronę.

– No wreszcie zdecydowałaś się wyjść z pokoju – uśmiechnęła się.

– Tylko na chwilę, zaraz wracam – wstałam od stolika.

– Ale najpierw pani ze mną zatańczy – wtrącił się mężczyzna.

– Nie, dziękuję, nie mam na to siły – westchnęłam.

– Tylko ten jeden, jedyny raz. Przysięgam. Jeśli się pani źle poczuje, natychmiast odprowadzę panią do pokoju – upierał się.

– No dobrze, ale naprawdę tylko jeden taniec – poddałam się, bo zagrali akurat tango. Kiedyś w młodości byłam mistrzynią tanga. Chciałam sprawdzić, czy jeszcze pamiętam kroki.

Na tangu, o dziwo, się nie skończyło. Potem był walc, fokstrot i… disco polo. Nie wiem, jak to się stało, ale nagle nabrałam ochoty do zabawy. Tak mnie poniosło, że prawie nie schodziłam z parkietu. Tyle tylko, żeby odsapnąć i napić się czegoś zimnego. Oczywiście serce początkowo waliło mi jak oszalałe, ale… przestałam się tym przejmować. Tańczyłam, tańczyłam i nic złego się ze mną nie działo. Kiedy w końcu wróciłyśmy do pokoju, byłam zmęczona, ale psychicznie czułam się świetnie. Krystyna oczywiście to zauważyła.

– Mam nadzieję, że jutro też się wybierzesz ze mną na tańce? – zapytała z uśmiechem.

– Bardzo chętnie. Ale najpierw musisz iść ze mną na zakupy – odparłam.

– Mam ze sobą tylko tę jedną elegancką sukienkę. Nie mogę się w niej pokazać już następnego dnia – uśmiechnęłam się.

Znów jak kiedyś jestem aktywna

W Ciechocinku spędziłam trzy tygodnie. Pomogły zabiegi lecznicze, a przede wszystkim nasze wyprawy na dancingi. Ku swojemu zdumieniu z dnia na dzień czułam się coraz lepiej. Wracały mi siły, dawna energia. Serce też przestało szaleć. Biło rytmicznie, spokojnie. Sen z powiek spędzała mi tylko jedna myśl: co mąż powie na debet na karcie. Na ciuchy wydałam prawie sześćset złotych. Szczęśliwie dzieci przyszły mi z pomocą. Gdy się im przyznałam przez telefon, na co poszły te pieniądze, solidarnie wpłaciły nam na konto po trzysta złotych.

– Tylko musisz mamo obiecać jedno, że po powrocie do domu, nie będziesz już siedzieć całymi dniami przed telewizorem – powiedziała córka.

– Ani myślę. Nie będę miała na to czasu – odparłam.

Dotrzymałam słowa. Znowu jestem bardzo aktywna, znowu brakuje mi czasu. Zapisałam się na uniwersytet trzeciego wieku, działam społecznie. No i dwa razy w miesiącu chodzimy z mężem potańczyć. Przecież na własnej skórze przekonałam się, że taniec leczy. 

Czytaj także:
„Faceci w sanatoriach to bezczelni podrywacze. Chcą się bawić, a potem się dziwią, że zostają bez mieszkania i kasy”
„W sanatorium spotkałam Artura, który wiele lat temu złamał mi serce. Byłam jedną z wielu i teraz znów dałam się nabrać...”
„By zrobić żonie niespodziankę, bez uprzedzenia odwiedziłem ją w sanatorium. Tymczasem to ona zrobiła niespodziankę mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA