Moja mama odeszła w wieku dziewięćdziesięciu sześciu lat. Prawie do końca cieszyła się dobrym zdrowiem i była prawie samodzielna, więc warto pamiętać, co radziła: żeby cieszyć się życiem tak długo, jak się tylko da!
Zawsze mi powtarzała, że najlepszym sposobem inwestycji jest inwestowanie w siebie, w swoją kondycję, sprawny umysł i ciało, urodę oraz wszystko, co pozwala zachować i pielęgnować te atuty. Dlatego ja staram się każdego roku wyjechać na kurację do sanatorium.
Korzystam ze skierowań NFZ, ale również wykupuję sobie prywatne turnusy. Zazwyczaj jadę tam, gdzie są zarówno dobra baza rehabilitacyjna, jak i wygodne zakwaterowanie i piękne okolice. Na szczęście takich obiektów jest coraz więcej i można wybierać te najlepsze.
Jestem po 60-tce
Niedawno przeszłam na emeryturę, ale stało się to bezboleśnie, bo miałam pracę męczącą i wymagającą dobrej kondycji psychofizycznej. Niektórzy ubolewają, że emerytura powoduje przyśpieszone starzenie się, ale według mnie – to nieprawda!
Wszystko zależy od podejścia do tematu: albo usiądziemy w fotelu i będziemy się kisić jak ogórki, albo wymyślimy coś, co nas uaktywni i sprawi przyjemność. Dla mnie takim sposobem na zachowanie zdrowia i dobrej energii są właśnie wyjazdy do ciekawych miejsc połączone z wysiłkiem fizycznym pod okiem instruktorów i trenerów.
Zwykle wracam potem do domu jak nowo narodzona i od razu zaczynam odkładać pieniądze na następny pobyt w jakimś uzdrowisku! Muszę na to oszczędzać, bo mam wprawdzie niezłą emeryturę, ale przy nierozsądnym gospodarowaniu każda suma się szybko rozejdzie.
Dlatego nie kupuję nic, co mi nie jest naprawdę potrzebne. Nauczyłam się, że do sklepu wchodzę z listą przygotowaną w domu, i biorę z półek tylko to, co tam zapisałam. Nie jestem łakoma, nie palę papierosów, nie kusi mnie byle co tylko dlatego, że kosztuje grosze.
„Grosz do grosza i będzie kokosza” – mówiła moja mama.
Od niej przejęłam także oszczędność i umiar w wydawaniu. Dlatego mam za co odpoczywać i leczyć się, jak i gdzie chcę! Jestem zgodna i potrafię się dopasować do innych, więc podczas pobytów w sanatoriach bardzo rzadko zdarza mi się nie dogadać z inną pacjentką mieszkającą w tym samym pokoju. Jestem nieprzejednana tylko w sprawie papierosów, z całą resztą da się jakoś żyć przez te trzy tygodnie, więc z wieloma paniami utrzymuję kontakty długo po wyjeździe i czasami umawiamy się nawet na kolejny wspólny wypad.
Gorzej jest z panami…
Bardzo wielu z nich przyjeżdża do kurortów nie wiadomo po co. A właściwie wiadomo: po to, żeby bezkarnie robić to, czego im nie wolno we własnym domu – pić alkohol, palić, kląć, żreć niezdrowe potrawy kupowane w budkach i na stacjach benzynowych, ale przede wszystkim podrywać kobitki, i to jak leci. Najlepiej dużo młodsze i przy forsie. Panowie mają dobry węch i od razu wyczują, która babka jest forsiasta i chętna, żeby im fundować. Jeśli się tylko zorientują, że mają u niej jakieś szanse, kijem nie odpędzisz!
Muszę się do czegoś przyznać: otóż ja się urodziłam i wychowałam we Francji, dlatego ci, co mnie znają, mówią na mnie Paryżanka, chociaż mieszkałam z rodzicami pod Tuluzą, czyli daleko od stolicy. Mój tata zajmował się handlem, mama mu pomagała i po jakimś czasie dorobili się niedużego mająteczku, który po nich odziedziczyłam. Większość poszła na kształcenie mojej córki z pierwszego małżeństwa i kupno wygodnego mieszkania, kiedy po śmierci mojego taty zdecydowałyśmy się z mamą na powrót do Polski.
Obecnie, poza niedużą kwotą na czarną godzinę, to mieszkanie jest moim jedynym majątkiem. M–5 w dobrej dzielnicy, ładnie urządzone, zadbane, z loggią i pięknym widokiem na pobliski park. To powoduje, że każdy, kto się dowie, że posiadam na własność takie lokum, od razu uważa mnie za milionerkę.
Ukrywam swój majątek
Nauczyłam się tego, żeby nie opowiadać o sobie zbyt wiele, ale jakimś cudem sanatoryjni podrywacze szybko wyłapują z tłumu zamożniejsze kobiety i kręcą się przy nich jak żarłoczne szerszenie. Zaczęłam podejrzewać, że może wymieniają się wiadomościami o poszczególnych kuracjuszkach, a że często spotykają się te same osoby, nie jest trudno wyciągnąć informacje, na których nam zależy.
Ze mną każdy zaczyna tak samo: najpierw pitu pitu o zdrowiu, potem komplementy, że niby wcale nie wyglądam na swój wiek, jeszcze później wypytywanie o rodzinę, byłych mężów (miałam dwóch, jeden już nie żyje), córkę, znajomych i wreszcie przejście do sedna i pytanie, czy nie zaprosiłabym pana do siebie, bo nie zna mojego miasta, a chciałby pozwiedzać i przy okazji lepiej poznać mnie.
Odpowiadam, że są przecież hotele, ale panowie zwykle tłumaczą, że po co płacić za hotel, skoro u mnie jest mnóstwo wolnego miejsca. Żadnemu nie przyjdzie do głowy, że może ja wcale nie mam ochoty na takiego gościa. Wpychają się na bezczelnego i jeszcze obrażają, kiedy zdecydowanie odmawiam.
– Czemu? – dziwi się jeden z drugim. – Zawsze to miło mieć w domu mężczyznę, nawet na przelotkę… Samotna babka dziwaczeje. Co szkodzi spróbować, czy się nie przydam do tego albo owego?
Te ich chamskie, wyraźne aluzje strasznie mnie denerwują. Nie mogę pojąć, co siedzi we łbie takiego całkiem przeciętnego chłopa, który nie jest ani mądry, ani zabawny, ani przedsiębiorczy. Jak to się dzieje, że taki facet ma czelność myśleć o wpakowaniu się na siłę do cudzego domu. Bo nosi portki? Jeden z nich ledwo chodził po jakimś udarze, a nieustannie opowiadał, jaki to z niego kozak w łóżku, i jak potrafiłby uszczęśliwić tę, która chciałaby zaryzykować.
Męska duma wiecznie cierpiała
Śmiertelnie się na mnie obraził, gdy zapytałam, w jaki sposób chce to zrobić, skoro cierpi na niedowład? Opowiadał o mnie, że jestem straszna zołza i że podobno wykończyłam swego męża. Kiedy wchodziłam do jadalni, demonstracyjnie odwracał głowę i wymownie chrząkał. Spotkałam go później na jeszcze jednym turnusie, ale udawał, że mnie nie zna; był z miłą panią, która patrzyła w niego jak w obraz. Może faktycznie miał jakieś ukryte zalety?
W tym roku pojechałam późną wiosną nad Bałtyk. Kocham morze, świetnie się tam czuję, więc miałam nadzieję, że pobyt będzie udany. Na szczęście wśród kuracjuszy nie dostrzegłam nikogo znajomego. Przy moim stoliku w jadalni siedziały jeszcze dwie sympatyczne panie i milczący pan, który od samego początku jakby się izolował, nie nawiązując z nikim bliższych znajomości. Sprawiał miłe wrażenie, ale ja mam zasadę, że jeśli ktoś czegoś nie chce, nie należy go zmuszać. Jest dorosły i sam wie, czego mu trzeba…
Pan był spacerowiczem i całymi godzinami wędrował brzegiem morza. Czasami widywałam go w malutkiej kawiarence przy molo, ale zawsze siedział sam i czytał jakąś książkę. Kiedy przechodziłam, uśmiechał się, kłaniał i to wszystko. Pewnego dnia, po pogodnym ranku przyszło nadspodziewanie ciepłe południe, więc po zabiegach postanowiłam pójść nad morze. Wystawiłam twarz do słońca, ciesząc się z tak pięknego dnia, szumu fal i spokoju, bo na plaży nie było wielu ludzi. Nagle pociemniało i zaczął padać deszcz. Postanowiłam schować się w tej kawiarence, gdzie bywał mój sanatoryjny znajomy.
Siedział jak zwykle przy swoim stoliku
Przy nim było jedyne wolne miejsce, więc podeszłam i zapytałam, czy mogę je zająć. Powiedział, że oczywiście tak, ale dostrzegłam, że nie był zadowolony. Jestem szczera i dosyć impulsywna, więc postanowiłam od razu wyjaśnić sytuację.
– Niech pan nie myśli, że to zaplanowałam i że chcę pana podrywać czy coś w tym rodzaju – oznajmiłam, patrząc mu prosto w oczy. – Pada, zerwał się wiatr, muszę to gdzieś przeczekać. To jedyny powód, dla którego pana niepokoję!
Uśmiechnął się.
– Proszę nie zwracać na mnie uwagi – zaczął się tłumaczyć. – Wie pani, ja jestem ostrożny po pewnej przygodzie, którą sam sprowokowałem i z której nie mogłem się potem wyplątać. Opowiedzieć?
– Jak pan chce… Mamy czas, bo pada coraz mocniej, więc słucham.
Poprawił się na krześle i zaczął:
– Jestem człowiekiem samotnym, wdowcem, emerytem, mam duże, ładne mieszkanie własnościowe, co nie jest wprawdzie niczym nadzwyczajnym, ale też nie ma się co chwalić, bo taka informacja może przysporzyć wielu kłopotów, jeśli wpadnie w niepowołane ucho…
– Wpadła?
– Niestety, tak. I to właśnie w sanatorium, w którym wtedy przebywałem. Zaprzyjaźniłem się z pewną niezwykle sympatyczną panią i po zakończeniu turnusu wymieniłem się z nią numerami telefonów i adresami.
– Podał pan adres? To musiała być bliska znajomość!
Babki tylko marzą, by złapać naiwniaka
– Nie aż tak bliska, jak pani podejrzewa, ale istotnie myślałem nawet o tym, żeby tę zażyłość kontynuować, choć były to tylko plany, nic więcej…
– I co?
– No to, że tamta pani postanowiła wszystko bardzo przyśpieszyć. W tydzień po moim powrocie do domu stanęła w progu i zawiadomiła mnie, że o wszystkim powiedziała swemu mężowi, on po wielkiej awanturze wyrzucił ją z mieszkania i chce rozwodu, więc ona się wprowadza do mnie, bo nie ma się gdzie podziać!
– Rany Julek!
– No właśnie…Wtedy popełniłem błąd następny, bo w tym szoku i zdumieniu wpuściłem panią do swego domu i powiedziałem, że może się na chwilę zatrzymać, ale mowy nie ma o niczym stałym. Wydawało mi się, że zrozumiała, i że po dniu lub dwóch się wyniesie, ale…
– Pomylił się pan?
– I to jak! Musiałem ją wyprowadzać z policją, bo szybko przyjechała do niej dorosła córka z wnuczkiem i też się do mnie wpakowała. Niby że chce ratować małżeństwo swoich rodziców i jest mamie potrzebna.
– Ile to trwało?
– Pół roku. Sześć miesięcy awantur, płaczów, histerii, wyrzutów, że ją uwiodłem i porzucam, że jestem łajdak i oszust. Proszę pani, ja w tej kamienicy mieszkam czterdzieści lat i nigdy sąsiedzi nie mieli takiego kina jak wtedy! O mało nie przypłaciłem tego zawałem!
– Ale w końcu ją pan wyrzucił?
– Tak. Z wielkim trudem, ale się udało, i to tylko dlatego, że znalazłem kogoś, kto znał wcześniej tę kobietę i na policji zeznał, że to jej stały numer sanatoryjny. Już ze trzech facetów tak załatwiła; mieszkała u kogoś za darmo, ściągała tam rodzinę i tak żyła na krzywy ryj. Można? Można, bo idiotów nie sieją. Jednego ma pani przed sobą! Babki tylko marzą o tym, żeby w sanatorium złapać naiwniaka i potem go doić. Ale ja już się nie dam nabrać, teraz ja będę cwany!
Aż mnie głowa rozbolała od tych zwierzeń
Jakoś nie było mi tego pana żal, choć naprawdę wydawał się sympatyczny i niegłupi. Wdał się w sanatoryjny romans z mężatką i na pewno musiał jakoś tę kobietę ośmielić. Na tyle, że przyjechała do niego bez zapowiedzi i nawet jej do głowy nie przyszło, że on po prostu może jej nie wpuścić za próg. Myślał, że bez konsekwencji sobie pohula, a tu taka niespodzianka! Poza tym poznałam relację o tym, co się wydarzyło, tylko z jednej strony; może prawda widziana jej oczami jest zupełnie inna?
Jeszcze padał drobny deszcz, kiedy poszłam do naszego sanatorium, zostawiając tego pana nad kolejną szklanką herbaty. Wieczorem miały być u nas tańce, więc po korytarzach biegały panie w lokówkach, pachniało perfumami i męską wodą kolońską, a w największej sanatoryjnej sali ustawiano krzesła i stoliki, sprzęt grający.
Postanowiłam tam pójść, choćby po to, żeby popatrzeć, jak się bawią inni. Sama tańczyć nie lubię. Usiadłam w cieniu wielkiej draceny i obserwowałam, jak panie i panowie łączą się w pary, tańczą mocno przytuleni, po czym wychodzą na papierosa… Dostrzegłam także znajomego pana, który patrzył na mnie wymownie, kiedy konferansjer powiedział: „Białe tango, panie proszą panów!”.
Udajesz nieprzystępnego, a tylko czekasz, żeby cię jakaś poprosiła na parkiet. Nie łudź się, to nie będę ja, choćby dlatego, że mam własne mieszkanie i cudzego nie potrzebuję! Co z tego, że ładnie grają słodkie tango? Z nas pary nie będzie. Jak mam tańczyć z kimś, kto mi się nie podoba, to wolę solo!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”