Skierowanie do sanatorium dostałam po wypadku samochodowym. Co prawda kości ładnie się zrosły, jednak tu i ówdzie pobolewało i nie byłam już tak sprawna jak przed wypadkiem. Jacek wykupił pobyt, wsiedliśmy do samochodu i w zgodnym małżeńskim milczeniu przerywanym niezbędnymi komunikatami dotarliśmy do uzdrowiska.
Mąż zaniósł moje bagaże do hotelu, poczekał, aż dopełnię formalności, i odprowadził mnie do pokoju. Zadbał o mnie tyle, ile uznał za stosowne, czyli wystarczająco, pożegnaliśmy się bez wylewności. Niczego innego nie oczekiwałam po szesnastu latach małżeństwa, ale kiedy odchodził, zrobiło mi się smutno.
– Jacek! – zawołałam, gdy już stał w drzwiach.
Odwrócił się, zawahał i podszedł do mnie.
– No co? Bądź grzeczna i nie daj się nikomu poderwać. Podobno kuracjusze odkrywają w sanatoriach swoje drugie oblicze – pocałował mnie dość niezręcznie. – Lecz się i wracaj do domu, czekamy z Natalką. Pa, trzymaj się i zadzwoń czasem, żebym wiedział, czy żyjesz – zakończył wymianę czułości.
Poszedł, zostawiając mnie w pustym pokoju, obcym i niepokojąco wyposażonym w drugie łóżko. Jeszcze tego samego dnia zameldowała się na nim Janina, atrakcyjna, trochę ode mnie starsza, po pięćdziesiątce, ale bardzo energiczna.
Przyjechała tu, by szukać męża
Od razu zaproponowała, byśmy mówiły sobie po imieniu, i zaoferowała, że pokaże mi wszystkie uroki uzdrowiska, w którym starała się bywać co roku, dla zdrowia i dla towarzystwa. Oznajmiła, że gwoździem programu będzie dansing, na którym miałam poznać bardzo interesujących panów.
– Kiepska ze mnie tancerka, jestem po wypadku – usprawiedliwiłam się. – Lekarze poskładali mnie do kupy, ale na parkiet się nie nadaję. Panami też nie jestem zainteresowana, mam męża. Może nie jest Adonisem i woli oglądać mecz, niż patrzeć mi w oczy, ale przyzwyczaiłam się do niego.
– Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma – powiedziała sentencjonalnie Janina. – Ty masz męża, ja go dopiero szukam. Po rozwodzie jestem, nie chcę być sama do końca życia. Nie powiem, kilku kandydatów tu spotkałam, żaden nie wytrzymał próby czasu, ale nie tracę nadziei. Mam powodzenie, wielu panów tu przyjeżdża w podobnym celu, więc pewnie uda mi się zdobyć dozgonnego towarzysza.
Życzyłam jej powodzenia. Jej determinacja wcale mnie nie śmieszyła, każdy ma prawo do szczęścia, a Janina najwyraźniej doskonale wiedziała, czego chce. Chętnie zrezygnowała z mojego towarzystwa. Ona ruszyła śladem rozrywek, a ja rozpoczęłam cykl leczniczych kąpieli, masaży i spacerów dla zdrowia.
Szła, myśląc o niebieskich migdałach
Szczerze mówiąc, do parku zdrojowego chodziłam z nudów, żeby czymś zapełnić dzień. Odkryłam, że jak się zejdzie w głównego deptaku, można poczuć się jak w lesie. Między drzewami wiły się tajemnicze ścieżki, które chaotycznie łączyły się ze sobą, przecinały, tworząc taki galimatias, że pierwszego dnia trochę się pogubiłam.
Park był bardzo duży i doskonale nadawał się do poprawiających kondycję marszów. Na szczęście dla mnie i innych połamańców kurujących się w uzdrowisku zadbano o ukryte w zieleni ławki, na których można było odpocząć, kiedy nogi lub kręgosłup odmawiały posłuszeństwa.
Ból w nodze się nasilił, więc zaczęłam rozglądać się za miejscem odpoczynku. Zza drzew wyszedł spacerowicz, ścieżki schodziły się w tym miejscu, więc prawie na mnie wpadł. Przeprosił z uśmiechem i poszedł dalej.
Stanęłam jak wryta. Artur! Niemożliwe, po tylu latach? Wszędzie poznałabym ten uśmiech. Były czasy, że oddałabym wszystko, byleby go zobaczyć… Odwróciłam się i patrzyłam za odchodzącym facetem. On czy nie on? Jeśli on, to dlaczego mnie nie poznał?
Chodziliśmy kiedyś ze sobą. Byłam na pierwszym roku studiów, kiedy się ze mną umówił. Myślałam, że umrę ze szczęścia, Artur był najprzystojniejszym chłopakiem na wydziale, dziewczyny roiły się koło niego jak stado podnieconych pszczół, a on wybrał właśnie mnie.
Traciłam przy nim kontakt z ziemią
Zauważył mnie na otrzęsinach, zatańczyliśmy dwa wolne tańce, potem gdzieś zniknął, ale wziął mój numer telefonu. I zadzwonił, nie zapomniał, i nie odwidziało mu się, więc chyba mu na mnie zależało.
Uważałam tak przez całe trzy tygodnie, kiedy się spotykaliśmy. Gorące pocałunki pod księżycem zawróciły mi w głowie. Jeszcze dziś czuję zapach wody kolońskiej Artura, nawet szukałam podobnej w drogeriach, tak zgłupiałam na jego punkcie.
Co tu dużo gadać, romantyczny związek nie miał przyszłości, przeminął jak sen złoty. Artur zostawił mnie, nie fatygując się, by mi to wyjaśnić. Przestał dzwonić, a kiedy przypadkowo spotykaliśmy się na korytarzach uczelni, wołał miło: „Cześć, Ewcia!” i tyle. Nie traktował mnie poważnie, byłam dla niego jedną z wielu dziewczyn, z jakimi się umawiał, nic nieznaczącym epizodem.
A mnie krwawiło serce, oddałabym wszystko, by znów na mnie spojrzał. Długo nie mogłam się z niego wyleczyć, tak zalazł mi za skórę. Żaden chłopak nie wytrzymywał porównania z Arturem, pocałunki przy księżycu naznaczyły mnie na zawsze, dopiero Jacek wyleczył mnie z zauroczenia chłopakiem, który nie zwracał na mnie uwagi.
To nie była tak wielka miłość, jaką czułam do Artura, ale mocne, stabilne uczucie, wystarczające, by zbudować na nim małżeństwo.
O nie, chyba mnie nie poznał…
Kiedy patrzyłam na plecy idącego ścieżką mężczyzny, coraz mocniej utwierdzałam się w przekonaniu, że widzę Artura. Musiałam się przekonać czy mam rację, zanim zniknie za zakrętem.
– Artur! – krzyknęłam, jak mogłam najgłośniej.
Zatrzymał się, odwrócił i popatrzył na mnie. Po chwili ruszył w moim kierunku.
– My się znamy? – spytał.
Patrzyłam na niegdyś ukochaną twarz i czułam, że źle zrobiłam. Po co go zawołałam? To był on, ale nie pamiętał mnie, niepotrzebnie rozgrzebywałam starą ranę. Zaprzeczyłam, chciałam przerwać tę upokarzającą scenę, pozostać anonimowa, ale on uparcie tkwił obok i przyglądał mi się z namysłem.
– Ewa? – spytał z wahaniem.
Potwierdziłam, chociaż najchętniej bym uciekła. Och, jak bardzo się ucieszył, zupełnie jakby na mnie czekał. Wyściskał mnie, ucałował, długo tulił w ramionach jak odzyskany skarb. Miło, ale byłam tym wybucham czułości bardzo zdziwiona.
– Cieszę się, że cię spotkałem, opowiadaj o sobie – powiedział wreszcie.
– Tyle lat minęło, chyba nie oczekujesz, że streszczę ci całe dotychczasowe życie – odparłam nadzwyczaj trzeźwo, zważywszy na mętlik, jaki narodził się w mojej głowie.
Zajrzał mi w oczy i uśmiechnął się
Jego urok wciąż na mnie działał, czas nie miał znaczenia, znowu byłam dziewczyną oczekującą na pocałunek przy księżycu.
– Moja Ewunia… Nic się nie zmieniłaś – powiedział miękko.
Zostało mi jeszcze jeszcze tyle przytomności umysłu, by pamiętać, że przed chwilą mnie nie rozpoznał, ale jak zwykle przy nim powoli traciłam głowę.
– Wyszłam za mąż, mamy córkę, niedługo skończy czternaście lat – powiedziałam słabo, broniąc się przed tym, co czuję.
– A ty?
– Ożeniłem się z Mariolą, pamiętasz ją? Po kilku latach rozwiedliśmy się i od tej pory szukałem kobiety, z którą chciałbym się zestarzeć.
Wstrzymałam oddech.
– I jak dotąd nie znalazłem. Ta, z którą łączyłem nadzieje, zostawiła mnie, jak tylko okazało się, że… Ale co ja ci będę głowę zawracał, powiedz lepiej, co tu robisz.
– Leczę się po wypadku samochodowym, a ty?
– Ja też, po wypadku – powiedział szybko.
Pomyślałam nieżyczliwie o kobiecie, która opuściła Artura w chwili, gdy najbardziej jej potrzebował. Pewnie przestraszyła się, że zostanie kaleką. Pamiętałam, jak to ze mną było. Gips, kolejne operacje ortopedyczne i miesiące rehabilitacji. Jacek mi pomagał, bez niego nie dałabym sobie rady.
– No to jest nas dwoje połamańców – powiedziałam wesoło. – Co za zbieg okoliczności, nie spodziewałam się, że jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę.
– Niespodziewany prezent od losu. Wykorzystajmy go najlepiej, jak się da – objął mnie ciepłym spojrzeniem zdolnym roztopić każdą wątpliwość i rozsądną myśl, gdyby taka zechciała się pojawić.
Ochoczo przytaknęłam i na tym poprzestałam
Nie chciałam się narzucać, okazywać zbytecznego entuzjazmu, ale ucieszyłam się, gdy spytał, czy nie będę się nudzić w jego towarzystwie, bo on się tak cieszy ze spotkania, że najchętniej by się ze mną nie rozstawał. Powiedziałam ostrożnie, że ja też tu nikogo nie znam i chętnie spędzę z nim trochę czasu.
– Trochę to za mało, ale wezmę, co los zsyła – uśmiechnął się smutno, jakby już zawczasu martwił się wizją rozstania.
Od tej pory prawie się nie rozstawaliśmy. Bywało, że mnie przytulał, ale pocałunki przy księżycu się nie powtórzyły. Mimo to miałam wrażenie, że bardzo mu na mnie zależy, bardziej niż kiedy chodziliśmy ze sobą.
Ta świadomość, spotęgowana urokiem Artura, kompletnie mnie pogrążyła. Czułam się jak dziewczyna na pierwszej randce z wymarzonym chłopakiem, unosiłam się pół metra nad ziemią. Moje spotkania z Arturem nie mogły ujść uwagi Janiny. Wypytywała mnie o niego, ale nie zamierzałam się jej zwierzać.
Dni mijały, zbliżał się koniec turnusu sanatoryjnego. Nie rozmawialiśmy o tym z Arturem, ale ja czekałam na jego ruch. Gdyby tylko poprosił, żebym z nim została, pewnie bym to zrobiła, rzuciłabym wszystko i poszła za nim, rujnując życie sobie i Jackowi. Ale on nie powiedział ani słowa. Wiedział, że jutro wyjeżdżam, że więcej się nie zobaczymy, i milczał.
Kłamał, że uległ wypadkowi!
Wróciłam do pokoju załamana, ledwie hamując łzy. Janina natychmiast wyczuła, co się ze mną dzieje.
– No już, nie płacz, tak bywa – zaczęła mnie pocieszać. – Zawsze mówię, że życie nie jest sprawiedliwe. A czego się spodziewałaś w sanatorium? Tu chorzy przyjeżdżają, nadrabiają miną, jak twój Artur, ale mają poważne kłopoty. Straszne, co choroba z ludźmi wyprawia.
– O czym mówisz? – zdziwiłam się.
– O twoim Arturze. Tak mi się zdawało, że już go wcześniej widziałam. Popytałam tu i ówdzie, mam swoje chody. Taki przystojny mężczyzna, jeszcze młody, mógłby korzystać z życia… Kto by przypuszczał, że dopadnie go choroba Parkinsona. Objawy jeszcze nie są zbyt widoczne, Artur walczy, by spowolnić postęp choroby. Rehabilitacja pomaga, dlatego korzysta z sanatorium. Tutaj jest już drugi raz.
Zabrakło mi tchu. Powiedział, że uległ wypadkowi. Kłamał, nie chciał, żebym wiedziała, jak ciężko jest chory. Może się bał, że odejdę jak ta, z którą był w związku? Zerwałam się na równe nogi, trochę zbyt gwałtownie, bo zabolało.
Musiałam go zobaczyć przed wyjazdem, zapewnić, że… Tu się zacięłam. Scenariusz wydarzeń był niedokończony, nie potrafiłam go napisać. Artur na mnie nie czekał, nie tęsknił za mną. To ja wiązałam z nim nadzieje uczepione na nitce do księżyca, pod którym kiedyś mnie całował.
Co wydarzyło się w sanatorium...
A jednak do niego poszłam, nie mogłam wyjechać bez słowa. Zapukałam do pokoju, w którym mieszkał. Otworzył, ale nie zaprosił mnie do środka.
– Wyjeżdżam, ale chcę, żebyś wiedział, że gdybyś potrzebował pomocy, w każdej chwili możesz na mnie liczyć – włożyłam mu w dłoń kartkę z zapisanym numerem telefonu, o który nigdy nie poprosił.
– Dowiedziałaś się o parkinsonie? – przerwał mi.
Skinęłam głową, zabrakło mi słów.
– Po prostu zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebował – powtórzyłam jak papuga.
– Dziękuję, jesteś słodka – uśmiechnął się. – Ale nie będę potrzebował pomocy tak kruchej istotki jak ty, potrafię się sobą zająć.
Drugi raz mnie odrzucił, nic więcej nie mogłam już zrobić. Jacek przyjechał po mnie nazajutrz. Kiedy zjechaliśmy z bagażami windą do hallu, zobaczyłam Artura. Czekał na mnie, jednak nie podszedł, z daleka pomachał mi ręką i zniknął.
– Kto to był? – spytał czujnie Jacek.
– Kolega ze studiów, spotkaliśmy się tutaj przypadkowo – odparłam, starając się dostrzec przez szybę oddalającą się sylwetkę Artura.
– Nadzwyczajny zbieg okoliczności. Wystarczyło, że wyjechałaś do sanatorium, i od razu spotkałaś przystojniaka.
– Chyba nie jesteś zazdrosny o człowieka chorego na Parkinsona – wypaliłam.
Nie wytrzymałam, nerwy miałam napięte jak postronki. Jacek natychmiast zamilkł, niezdolny dyskutować z takim argumentem. Nie zamierzałam mu niczego mówić. Co wydarzyło się w sanatorium, powinno w nim pozostać.
Więcej nie zobaczyłam Artura ani o nim nie słyszałam, ale nadal czasami o nim myślę i to się chyba nigdy nie zmieni. Nie mam na to wpływu.
Czytaj także:
„Moje małżeństwo było pomyłką. Pijany mąż nawet nie zauważył, kiedy rodziłam. Gdy zmarł, poczułam ulgę”
„Oddaliśmy dom córce i zięciowi, ale oni wszystko w nim pozmieniali. Nie mają za grosz szacunku do naszej pracy!”
„Wezwałem karetkę do nieprzytomnego człowieka. Po wszystkim jestem uboższy o kilka stówek i grozi mi sprawa w sądzie”