Nie wiem, jak ja się z tym pogodzę. Lepiej już było w ogóle tu nie przyjeżdżać, nie widzieć tego, co z naszym starym domem zrobili córka z zięciem…
Zniszczyli pracę mojego życia!
Łukasz, mój mąż, niby taki domator, a odkąd zdecydowaliśmy, że jedziemy odwiedzić Natalię, jakby skrzydeł dostał! Radosny, podśpiewuje, nawet złapał mnie i okręcił przy kuchence, mało nie upadłam.
– Głupoty ci w głowie, wariacie – żartobliwie przejechałam go ścierką po plecach. – I pomyśleć, że jeszcze tydzień temu kwękałeś na kanapie i wybierałeś się na tamten świat. Trzeba było dawno powiedzieć, że chciałbyś zobaczyć stare śmieci! Pojechalibyśmy od razu…
– Po prostu stęskniłem się za córą! – prychnął mąż. – I bądź sprawiedliwa, Danusiu, co z tego, nawet jakbym powiedział? Przecież chora byłaś.
Dalej jestem, jakby kto pytał, ale córka napisała, że spodziewa się dziecka, więc nie ma co liczyć na odwiedziny, trzeba samemu wsiąść w pociąg. Wrzesień zresztą to idealna pora na podróże, już nie ma upałów, szarugi jeszcze się nie zaczęły… Entuzjazm Łukasza pozytywnie mnie zdziwił, dotąd wydawało mi się, że raczej nie będzie chciał odwiedzać naszego dawnego domu, zwłaszcza że wcale nie było łatwo zgodzić się na zamianę i z wiejskiej chałupy wynieść się do mieszkanka zięcia w blokach. Ale młodzi potrzebowali miejsca do życia, a nam powoli robiło się wszędzie za daleko. Szczególnie do lekarzy, na prowincji naprawdę trzeba się namęczyć, żeby trafić do specjalisty!
Tak, ta zamiana to było jedyne, sensowne wyjście
Tak uzgodniliśmy i tego się twardo trzymamy, przez ostatnie półtora roku nadrabiając miną.
– Ciekawe, jak im się układa z sąsiadem – zgadywał podekscytowany mąż. – Dobrze będzie znów zobaczyć drania, co?
I od razu zaczęły się różne „a pamiętasz?” – w końcu zrobiłam herbatki i usiedliśmy sobie przy ławie. Właściwie powinnam przestawić fotele tyłem do okna, bo i co tu oglądać. Odrapaną ścianę marketu i parkujące przy niej samochody?
– W końcu najemy się winogron – rozmarzył się Łukasz z przymkniętymi oczami, pewnie żeby miejski widok go nie rozpraszał. – Muszkatele powinny już być.
Nawet mu nie chciałam przypominać, że z moją cukrzycą za bardzo się nie porozkoszuję ich smakiem, ale kiedy przypomniałam sobie orzechy laskowe, to mnie z kolei pociekła ślinka.
„Jak to będzie wrócić do swojego domu i być w nim gościem? – zastanawiałam się. – Muszę się pilnować, żebym nie zaczęła Natalii mebli przestawiać albo grzebać po szafkach! Ciekawe, jak tam moje róże… Zostawiłam co prawda spisaną instrukcję obsługi, ale czy córka dopilnowała na czas kopczykowania jesienią? Czy wiosną przycięła jak należy? Ech, uspokój się, Danka! – napomniałam samą siebie w myśli. – To już nie twój cyrk i nie twoje małpy”.
W końcu nadszedł wielki dzień i wyruszyliśmy w podróż
Ledwo 150 km, lecz w pewnym wieku to już cała wyprawa! Na szczęście bagażu nie mieliśmy dużo, bo i co można dzieciom przywieźć z miasta. Ani owoców, ani przetworów… Natalia z Jurkiem wyjechali po nas na dworzec i ruszyliśmy w kierunku wsi. Tyle razy jeździło się tą drogą, gdy mąż mógł jeszcze prowadzić samochód. Całe lata! Piękne wspomnienia… Dobrze, że Łukasz wziął na siebie podtrzymywanie rozmowy, bo dopadł mnie jakiś dziwny nastrój i mogłam tylko gapić się w okno, przełykając łzy. Klony przy drodze prężyły się czerwone w blasku zachodzącego słońca, na łąkach stały żurawie sejmiki w mgle podnoszącej się znad zrudziałych traw. Misterium natury rozgrywające się w ciszy.
– A teraz cywilizacja! – zakrzyknął zięć.
Nagle znaleźliśmy się na trasie szybkiego ruchu. Okazało się, że nasza wieś nie jest już tak oddalona od świata jak kiedyś – całkiem blisko poprowadzono bowiem najprawdziwszą autostradę!
– Natalka wam nie pisała? – zdziwił się Jurek. – Kapitalna sprawa!
I zaczął opowiadać, że teraz, gdy dom znalazł się bliżej świata, on postanowił założyć własny biznes. Na razie po godzinach w szkole, gdzie uczą oboje, ale z czasem – kto wie? Zawsze miał smykałkę do samochodów, w końcu najpierw skończył technikum mechaniczne, a dopiero potem studia i, prawdę mówiąc, tylko dlatego, że matka nalegała. Mój Łukasz pochwalił, że bardzo mądrze myśli, bo przecież wiadomo jak jest – wciąż się czyta o zwolnieniach!
Nawet lepiej, żeby choć jedno w małżeństwie miało rozsądną alternatywę. W ogóle mąż był czarujący, rozmowny i szczęśliwy, jakby mu lat ubyło.
„Ja też tak muszę – pomyślałam sobie. – Trzeba być dorosłą i nie mazać się jak smarkula. Ważne, że Natalia z Jurkiem zgodnie żyją, mają wspólne plany i dobrze im się układa. Wystarczy przełączyć się na tryb matki i wtedy widać jak na dłoni, że reszta to szczegół”.
Tak sobie mówiłam, lecz gdy w końcu dojechaliśmy, kolokwialnie mówiąc, szczęka opadła mi na kolana. Tyle zmian! Sad przed domem, duma Łukasza, w zasadzie przestał istnieć, zastąpiony długim betonowym podjazdem prowadzącym wprost do będącego w budowie dużego garażu – dokładnie na miejscu mojego małego rosarium. Natalka i jej mąż pokazywali nam swoje dzieło z dumą, mówiąc o kredytach, planach, pozwoleniach, a ja miałam ochotę tupać i krzyczeć. Mój mąż bez słowa wymknął się na drugą stronę, pewnie sprawdzić, czy jego winorośle jeszcze istnieją...
Poprosiłam o chwilę odpoczynku po podróży i córka zaprowadziła mnie do naszej dawnej sypialni na piętrze. No, przynajmniej ten pokój przetrwał w prawie niezmienionym stanie! Gdy tylko zamknęłam drzwi, rzuciłam się na łóżko i wybuchłam płaczem. Po dłuższej chwili usłyszałam kroki i poczułam na ramieniu dłoń męża:
– Dana, uspokój się – przytulił mnie i wtedy poczułam, że on też drży.
– Tyle lat pracy – chlipnęłam. – I po co?
– Nie wiem – westchnął. – Ale na pewno musimy zejść na dół i podejrzewam, że jeszcze się zachwycać. Masz się trzymać. Postaraj się dla Natalii.
Dobrze, jestem już dużą dziewczynką, wiem, co wypada, i pójdę. Jednak prędzej umrę niż pochwalę tę ruinę, którą córka z mężem zrobili z dzieła naszego życia!
Do końca dnia byłam struta, ale po powrocie do domu napisałam maila do swojej siostry ze Stanów. Wyżaliłam jej się, że Natalia zupełnie nie uszanowała mojej pracy i urządziła sobie działkę na nowo. Odpowiedź siostry nie przypadła mi do gustu, ale dała do myślenia...
„Danuśka, ale czego właściwie się spodziewałaś? Przecież Natka i jej mąż prowadzą prawdziwe życie, nie są kustoszami w muzeum. Spójrz na to inaczej: dobrze, że wasza siedziba przeżywa drugą młodość, przede wszystkim zaś, że znalazła się w rękach bliskich, nie obcych ludzi. Mogłoby przecież i tak być, gdybyście z mężem musieli się przeprowadzić, a nikt z rodziny nie miałby ochoty, aby tam zamieszkać… Wiem, że trudno zaakceptować zmiany, lecz po prostu nie ma innego wyjścia – nic nie trwa wiecznie, to już powinnaś wiedzieć. Oczywiście nie musisz i nawet nie powinnaś się zachwycać na pokaz i wbrew woli. Powiedz, że trudno ci się przyzwyczaić do zmian, albo że bardziej podobał ci się poprzedni stan”.
Halinka miała trochę racji. W końcu nie będę się obrażać na córkę za kilka krzaków... W końcu to nie ja tam teraz mieszkam i nie mnie ma być wygodnie!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”