Kiedy zmarł mój mąż, pogodziłam się z myślą, że zawsze już będę samotna. Miałam córki, wnuka… Po co mi mężczyzna? Moja wieś jest mała i nie ma tu wielu wolnych mężczyzn, a ci co są, zupełnie nie nadają się do życia we dwoje. Jest u nas kilku pijaków, paru po odsiadkach i popegeerowscy bezrobotni żyjący z zasiłków. Ja zaraz po szkole wydałam się za tutejszego chłopaka i gorzko tego pożałowałam.
Moje życie było znośne, póki byłam zakochana
Wielu rzeczy nie widziałam. Kiedy urodziła się nasza pierwsza córka, Waldek zaczął pić i odtąd nie trzeźwiał. W międzyczasie urodziłam mu jeszcze 2 córki, ale nie jestem pewna, czy w pijackim amoku w ogóle to zauważył. Prawdę mówiąc, kiedy umarł na wylew, odetchnęłam z ulgą… Czas mijał, moja najstarsza córka wyszła za mąż, urodziła mi wnuka, miałam dla kogo żyć. Skupiłam się na życiu moich córek i na pracy. Nawet nie zdążyłam zauważyć, że jestem samotna. Polubiłam ten stan. Spędzałam czas z ukochanym wnuczkiem, albo w pracy.
Pracuję jako pomoc w Ośrodku Pomocy Społecznej, przyjaźnię się z jedną z opiekunek, Gosią. Niedawno rozchorowała się akurat dokładnie wtedy, kiedy powinna odwiedzić podopieczną, która mieszka w mojej wsi. Miałam blisko, więc ten jeden raz mogłam ją zastąpić. Nie było w tym przecież nic trudnego, trzeba było tylko zobaczyć, czy kobieta jest zdrowa, najedzona, czy ma ciepło w domu.
– Zajrzę do niej – obiecałam Gosi, gdy zadzwoniła do mnie. – Jakby było coś nie tak, dam ci znać, a jak będzie dobrze, to spokojnie możesz wracać do zdrowia.
– Dziękuję. Na tę twoją wieś jest tak daleko… – westchnęła.
Rzeczywiście. MOPS, w którym pracowałyśmy, mieścił się w pobliskim miasteczku. Do mojej wsi jest stamtąd tylko 15 kilometrów, ale autobusy jeżdżą rzadko, w dodatku do domu kobiety, którą miałam sprawdzić, były od przystanku ze 2 kilometry. Mnie też nie było tam po drodze, ale przecież nie mogłam odmówić chorej koleżance. Tego samego popołudnia, już po zmroku, stanęłam przed furtką pani Władki. Usłyszałam szczekanie psa, więc zanim otworzyłam furtkę, sprawdziłam, czy mnie nie pogryzie, ale był uwiązany na łańcuchu przy budzie. Pchnęłam furtkę i ledwo dałam radę ją otworzyć. Śnieg prawie zablokował ścieżkę do schodków. Przeszłam przez zaspę, zapukałam do drzwi.
Otworzył mi mężczyzna
– Dobry wieczór, ja z pomocy społecznej do pani Władzi. Jest w domu? – spytałam.
Spodziewałam się, że podopieczna Gosi będzie sama, zaskoczyła mnie więc obecność tego człowieka. Zaraz jednak przypomniałam sobie, że przecież od kilku lat wynajmuje u niej pokój jakiś przyjezdny, który pracuje na kolei. Nie zadaje się z tutejszymi, prawie nikt we wsi go nie zna. Zamieszkał u pani Władzi, płaci jej za wynajem i trochę się nią zajmuje…
– Jest – odpowiedział lokator. – Gdzie miałaby być? Niech pani wejdzie.
– Dzień dobry, pani Władziu, poznaje mnie pani? – przywitałam gospodynię.
– A co mam nie poznawać? Dorota, no przecież – odpowiedziała wesoło. – Przyszłam w zastępstwie, za panią Gosię. Przeziębiła się – wyjaśniłam.
Sprawdziłam, czy chora ma wszystko, czego jej trzeba, wypiłyśmy herbatę i pożegnałam się z nią. Kiedy już byłam w korytarzu, przyszedł ten kolejarz i oświadczył, że odprowadzi mnie do furtki.
– Niech pan się lepiej weźmie za odśnieżanie, bo tu przejść nie można – krzyknęłam na niego, rozjuszona. – Wstyd! Chłop jak dąb, a ten śnieg to ja mam posprzątać, czy czeka pan na wiosnę?
– Sprzątam, odgarniam, ale ciągle pada – odpowiedział zmieszany. – Jutro może pani przyjść i sprawdzić.
Ani mi się śniło sprawdzać, czy odśnieżył, ale coś mnie w nim poruszyło.
– Nic o nim nie wiesz? – wypytywałam koleżankę, kiedy kilka dni później wyzdrowiała i wróciła do pracy.
– Przecież mieszkasz tam, myślałam, że ty go znasz – odpowiedziała Gosia.
– Nie. On unika miejscowych. Tylko praca, dom, czasem wychodzi do sklepu. Samotnik jakiś.
– No samotnik – przyznała Gosia. – Zupełnie nieśmiały, nawet ja mało go znam, chociaż bywam tam od lat. Ale gdyby nie on, pani Władka pewnie nie dałaby sobie rady. Bardzo jej pomaga, opiekuje się nią.
– Dziwny człowiek – stwierdziłam.
Myśli o tym „dziwnym człowieku” nie dawały mi spokoju
Ani się obejrzałam, jak zaproponowałam Gosi, że chętnie zastąpię ją następnym razem, kiedy będzie musiała znowu odwiedzić panią Władzię.
– Nie zaszkodzi odwiedzać ją nawet codziennie – uśmiechnęła się pod nosem.
„Bez przesady” – pomyślałam, ale tego samego popołudnia byłam już obok domu na drugim końcu wsi.
Drzwi znowu otworzył mi lokator pani Władzi.
– To znowu pani? – spytał i chyba szybko zorientował się, że zabrzmiało to trochę niegrzecznie. – Tym razem odśnieżyłem…
– Nie przyszłam sprawdzać pana, tylko odwiedzić panią Władzię. A śnieg od kilku dni nie padał, to nie napracował się pan za bardzo – odpowiedziałam, a on odwrócił się i zniknął za drzwiami swojego pokoju.
To, że zastałam go w domu, sprawiło mi przyjemność, choć nie potrafiłam określić, dlaczego. Taki dzikus i samotnik, a jeśli chodzi o urodę, zupełnie nieciekawy. Prawdę mówiąc, był po prostu brzydki. Niższy ode mnie chyba o pół głowy, krępy, siwy, na twarzy miał ślady po ospie. Ale było w nim coś takiego, co mnie intrygowało. Może głos, może spojrzenie.
– Dorotka, jak miło, że przyszłaś! – ucieszyła się na mój widok staruszka. – Prawie nikt mnie nie odwiedza, wiesz, człowiek z wiekiem już nie jest tak atrakcyjny. Nie wiem nawet, co się we wsi dzieje…
Od tego czasu bywałam w domu pani Władki coraz częściej. Czasem upiekłam jakieś ciasto i przyniosłam kawałek, wtedy do stołu zapraszałyśmy też Zbyszka, który zwykle mało się odzywał, dużo obserwował. Mnie obserwował! I muszę przyznać, że coraz bardziej mi się to podobało.
Powiedział, że czekał właśnie na mnie
Ale i ja nie marnowałam okazji i zdobywałam informacje o nim. Po kilku spotkaniach już wiedziałam, że Zbyszek w ogóle nie pije, jest troskliwy, pomocny, umie w domu wszystko naprawić. Był zupełnie niepodobny do tutejszych mężczyzn, w dodatku samotny, no i w odpowiednim wieku. Odpowiednim dla mnie. Wiosną zaczął odprowadzać mnie do domu, wtedy dopiero zaczęliśmy więcej rozmawiać.
Dowiedziałam się, że wiele lat temu uciekł przed swoim poprzednim życiem i gdyby nie zaszył się w mojej wsi, pewnie źle by skończył. Tamto życie pełne było alkoholu i kumpli. Kiedy w pijanym widzie zrobił komuś krzywdę, trafił przed sąd, dostał wyrok i zdecydował, że z więzienia nie wróci już do tego, co było. Nie chciał mi wtedy powiedzieć, co konkretnie zrobił. Mówił tylko, że sumienie zawsze będzie mu o tym przypominać. Dotarło do mnie, że to nie jest człowiek z kryształu, czyściutki jak łza. Miał za sobą wszystko, czego unikałam u tutejszych mężczyzn – alkohol, więzienie. Z tą różnicą, że Zbyszek naprawdę miał to za sobą, bo zdołał odmienić swoje życie.
– Teraz wiem, dlaczego stąd nie wyjechałem. Myślałem, że nie mam do czego wracać, ale ja tu po prostu czekałem. Na panią – powiedział pewnego razu i muszę przyznać, że serce mi załomotało.
Ciągle jednak nie potrafiłam myśleć o nim jak o mężczyźnie, z którym mogłabym spędzić życie.
Po co mi były kryminalista?
Dlatego starałam się unikać spotkań. Sama przed sobą udawałam zbyt zajętą, żeby znowu odwiedzić panią Władkę. Ale tydzień później spotkałam Zbyszka na przystanku.
– Dzień dobry, wybiera się pan gdzieś? – spytałam, wysiadając z autobusu.
– Nie, tylko tędy przechodziłem. Ale pani ma ciężkie siatki, może pomogę?
Rzeczywiście w mieście zrobiłam spore zakupy. Chętnie zgodziłam się, żeby je poniósł. Szliśmy przez środek wsi, wiedziałam, że ludzie nas obserwują. To nie to, co w domu pani Władki, bez cudzych oczu, to już mógł być temat do plotek. Ale jakoś w ogóle mnie to nie obchodziło.
Trochę trwało, zanim zdecydowałam się zaprosić go do domu. Bałam się, jak obcego mężczyznę przyjmą córki, zięć i wnuczek. Niby moja najstarsza z mężem i synkiem mieszka osobno, jednak zależało mi na ich dobrej opinii. Ku mojemu zdziwieniu moi bliscy szybko zaczęli traktować Zbyszka jak dobrego znajomego. A on, jak na nieśmiałego, cichego mężczyznę, szybko nawiązał nić porozumienia z moją rodziną.
Zanim przyszło lato, zostaliśmy parą. W głowie mi się nie mieściło, że przez tyle lat ten wspaniały człowiek mieszkał tuż obok, a ja nie miałam o tym pojęcia!
– Zostaniesz moją żoną? – zapytał jesienią, a ja się zgodziłam.
Mieszkamy na wsi, gdzie ludzie łatwo biorą innych na języki, a w dodatku jesteśmy ludźmi starej daty i póki na Boże Narodzenie nie wzięliśmy ślubu, nie mogliśmy razem zamieszkać. Ślub był kościelny – ja wdowa, on kawaler, czyli wszystko odbyło się jak należy.
Wesele mieliśmy skromne, bo tylko w gronie mojej najbliższej rodziny. Zbyszek ze swojej strony nie zaprosił nikogo, bo jak mówił, dawno temu rodzina go skreśliła i niech tak zostanie. Honorowymi gośćmi na weselu były pani Władzia i Gosia. To im zawdzięczam moje szczęście. Jesteśmy małżeństwem już prawie 2 lata i nie żałowałam ani jednego dnia spędzonego ze Zbyszkiem. Pani Władzia, składając mi życzenia, powiedziała, że każdy ma swoje koło fortuny i czasem jest się na dole, a czasem na górze… Teraz patrzę na mojego Zbysia i myślę, jak świetnie odnalazł się jako mój mąż, ojciec dla moich córek i dziadek dla wnuka. Jest szczęśliwy, że ma rodzinę, dba o nas wszystkich, pomaga, jak może, a wnuka po prostu rozpieszcza. To dziwne, lecz mam wrażenie, że wszystko, co działo się w moim życiu poprzednio, zanim go spotkałam, było jedną wielką pomyłką, i że dopiero teraz wszystkie klocki tej układanki trafiły na właściwe miejsce.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”