„W samolocie spotkałam mężczyznę marzeń. Czułam, że z tym facetem niebo nie jest limitem”

Zakochana para fot. iStock by GettyImages, skynesher
„Po wielu niepowodzeniach w końcu pogodziłam się z tym, że nigdy nie znajdę swojej drugiej połówki. Paradoksalnie właśnie wtedy, gdy się poddałam i zajęłam sobą, pojawił się on. Całkowicie mnie zauroczył i zniknął – nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczę”.
/ 08.03.2024 20:30
Zakochana para fot. iStock by GettyImages, skynesher

Długo wyczekiwany urlop zbliżał się wielkimi krokami. Postanowiłam spełnić jedno ze swych największych marzeń podróżniczych i wybrać się do Wenecji. Udało mi się dorwać bilety lotnicze w bardzo atrakcyjnej cenie – kupiłam je ze sporym wyprzedzeniem.

Nie posiadałam się z radości. W końcu na własne oczy zobaczę piękne, jedyne w swoim rodzaju miasto i zafunduję sobie rejs gondolą po Canal Grande. Na wycieczkę nie udało mi się niestety namówić żadnej z moich bliskich koleżanek. Wszystkie się dziwiły, że zdecydowałam się na wyjazd w pojedynkę.

– Będziesz się nudzić, zobaczysz – usłyszałam od jednej z nich.

– Nie wydaje mi się – zaprotestowałam. – Skąd w ogóle pomysł, że we Włoszech można się nudzić?

– Ja bym tak nie potrafiła – żachnęła się Anka.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc wzruszyłam ramionami. Nie zamierzałam komuś pozwolić na to, żeby zepsuł mi humor i zniechęcił do wyjazdu tylko dlatego, że od paru ładnych lat jestem singielką. Wartość kobiety nie ma przecież niczego wspólnego z tym, czy jest ona z kimś związana.

Tak się jednak składa, że sporo osób, jakie znam, ma takie podejście – to głównie przedstawicielki płci pięknej uważają, że bez mężczyzny u boku znaczą mniej. Strasznie mnie to irytowało i smuciło zarazem. Nie uważam, że samotność jest czymś fajnym, ale można się do niej przyzwyczaić. Nie interesuje mnie bylejakość – dotyczy to także relacji damsko-męskich.

Wielokrotnie zarzucano mi, że jestem strasznie wybredna i że zachciało mi się księcia z bajki, który nie istnieje. To, że ktoś tak uważa, to jego problem. Najważniejsze jest to, że już za niespełna miesiąc wsiądę do samolotu i polecę do Wenecji.

Na jego widok szybciej zabiło mi serce

Lubię podróżować samolotami, bo zazwyczaj od razu po starcie zasypiam. Nie stresuje mnie to, że znajduję się wysoko w powietrzu. O wiele bardziej przeżywam odprawę na lotnisku. Kiedy zajęłam miejsce w samolocie, wyjęłam z plecaka małą poduszkę, która zawsze towarzyszy mi podczas wyjazdów. Miałam właśnie założyć słuchawki i włączyć muzykę na smartfonie, gdy obok usiadł niezwykle przystojny mężczyzna.

– Bardzo panią przepraszam – wkładając walizkę do schowka, niechcący nadepnął mi na stopę.

– Nic nie szkodzi – uśmiechnęłam się przyjaźnie.

– Nie chciałbym zrobić krzywdy swojej współpasażerce – jego twarz odznaczała się pięknymi, regularnymi rysami.

Natychmiast pomyślałam, że mógłby z powodzeniem pracować jako model. Sięgając po aktówkę, którą postawił na podłodze obok siedzenia, nieopatrznie trącił mnie łokciem.

– Mój Boże – westchnął głęboko – nie wiem, jak to wytłumaczyć. Ponownie panią najmocniej przepraszam.

Sytuacja wydała mi się zabawna.

– Widać taki mój zwierzęcy magnetyzm – rzuciłam żartobliwie, a on się roześmiał.

Spodobało mi się, że ma poczucie humoru. Przegadaliśmy cały lot – dwie godziny zleciały błyskawicznie. Ani się obejrzeliśmy, jak samolot zaczął podchodzić do lądowania.

– To już? – nie kryłam zaskoczenia.

– Na to wygląda. Pierwszy raz w Wenecji?

– Zgadza się – przytaknęłam.

– Zapewniam, że będzie pani zachwycona, to wspaniałe miasto.

Po opuszczeniu samolotu pożegnaliśmy się serdecznie i każde udało się w swoją stronę. Nieznajomy totalnie mnie zauroczył, a nie poznałam nawet jego imienia. Po cichu liczyłam na to, że będzie wracał do Polski tym samym rejsem, co ja, ale nic takiego nie nastąpiło. Miał rację – w Wenecji od razu się zakochałam. Spędziłam tu kilka fantastycznych dni i wcale nie miałam ochoty lecieć do kraju.

Przystojny towarzysz z samolotu często pojawiał się w moich myślach. Ubolewałam nad tym, że miał pozostać tylko miłym wspomnieniem, ale tak bywa… Tymczasem życie postanowiło mnie zaskoczyć.

Kto szuka, ten znajdzie

Minęło prawie pół roku od pobytu w Wenecji. Był sobotni wieczór. Postanowiłam zaplanować kolejny wyjazd. Zaparzyłam ulubioną herbatę, wygodnie rozsiadłam się na kanapie i włączyłam laptopa.

Najpierw standardowo zajrzałam na Facebooka i jakież było moje zdziwienie, kiedy ujrzałam wiadomość o następującej treści:

„Długo pani szukałem, ale w końcu się udało. Będę wdzięczny za kontakt. Obiecuję, że tym razem obejdzie się bez strat. Ach, żeby pani tylko nie pomyślała, że to jakiś psychopata pisze! Parę miesięcy temu lecieliśmy razem do Wenecji”.

W jednej sekundzie zrobiło mi się gorąco, serce waliło niczym oszalałe. W najśmielszych myślach nie przypuszczałabym, że sprawy przybiorą taki, a nie inny obrót. Nie mogłam opanować drżenia rąk. Musiałam się uspokoić, aby być w stanie odpisać. Przynajmniej już wiedziałam, jak mu na imię – Artur, pasowało do niego.

Podałam mu numer swojego telefonu z dopiskiem, że będzie mi miło, jeśli zadzwoni. Z wrażenia nie mogłam zmrużyć oka przez całą noc. Nie przypuszczałam, że do tego stopnia zapadłam Arturowi w pamięć, że będzie chciał mnie znaleźć.

Zadzwonił poniedziałkowym popołudniem. Ciężko mi było uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

– Jak to się panu udało? – zapytałam, kierowana autentyczną ciekawością.

– Proszę, mówmy sobie po imieniu – zaproponował, a ja chętnie na to przystałam.

Wyznał, że nie potrafił o mnie zapomnieć. Nie dawałam mu spokoju, więc zaczął przeglądać media społecznościowe. Było to sporym wyzwaniem w racji na to, że jego praca jest niezwykle absorbująca i poświęca jej sporo czasu. Gdyby nie to, poszukiwania bez wątpienia trwałby krócej. W ogóle się okazało, że mamy paru wspólnych znajomych.

– Jaki ten świat jest mały – stwierdziłam.

– To fakt. Będzie mi niezmiernie miło, jeżeli zechcesz się spotkać.

– Z największą przyjemnością.

Uzgodniliśmy datę i miejsce. Artur, podobnie jak ja, mieszkał w Warszawie, co zdecydowanie ułatwiało sprawę. Nie mogłam się doczekać naszej pierwszej randki.

Miłość przychodzi, gdy jej nie szukamy

Ja i Artur szybko się w sobie zakochaliśmy. Początkowo byłam bardzo ostrożna – nie najlepsze doświadczenia z facetami jednak odcisnęły piętno na mojej psychice. Artur doskonale to rozumiał i niczego na siłę nie przyśpieszał.

Imponował mi spokojem, mądrością oraz opanowaniem, a także tym, że naprawdę kochał swoją pracę. Był projektantem wnętrz, niezwykle utalentowanym. Nic dziwnego, że na brak zleceń nie narzekał. Mógł się poszczycić zacnym gronem zagranicznych kontrahentów, głównie z Włoch.

Był ciepły, wspierający i empatyczny – nie sądziłam, że tacy mężczyźni istnieją. Naszą pierwszą rocznicę spędziliśmy – jakże by inaczej – w Wenecji. Podczas romantycznego rejsu gondolą Artur mi się oświadczył. Zupełnie się tego nie spodziewałam, ale nie miałam żadnych wątpliwości, wypowiadając magiczne „tak”.

Uważam siebie za szczęściarę. Przekonałam się, że im bardziej się za czymś uganiamy, tym mocniej to się od nas oddala – czasem wystarczy przekierować uwagę na inne tory.

Czytaj także:
„Zdradziłam męża i nie żałuję. Mam ochotę draniowi o tym powiedzieć, gdy znów mnie upokorzy. Niech teraz on cierpi”
„Krewni uważali, że bez faceta jestem bezwartościowa. Chcieli mi zabrać kota, bo twierdzili, że przez niego jestem sama”
„Oglądałam kasetę z wesela koleżanki i oniemiałam. Moja miłość do przystojniaka ze szkolnych czasów odżyła”

Redakcja poleca

REKLAMA