– Kotku, czas wyjść – powiedziałam do puszystego zwierzątka, zsuwając go na ziemię.
Wcześniej cichutko wspiął się na sofę. Zauważyłam go dopiero, kiedy zaczął mi się układać w nogach. Teraz stał na dywaniku i patrzył na mnie z cichym błaganiem o smakołyk.
– Nie bądź nachalny, bo i tak dzisiaj już niczego nie dostaniesz – zagroziłam mu dłonią.
Kochałam tego kota całym sercem
W ciągu tych kilku miesięcy, podczas których mieszkał ze mną, sporo przytył. Pamiętam jak wyglądał, kiedy pierwszy raz pojawił się u moich drzwi. Był wychudzony, brudny i miał poranione ucho, z którego wypływała ropa. „Skąd ty się tu wziąłeś, biedactwo?”, zastanawiałam się, rozglądając się po klatce schodowej. Myślę sobie, że musiał to być naprawdę przebiegły zwierz, skoro zdołał tu dotrzeć.
Zastanawiałam się, co powinnam zrobić, bo nie planowałam go adoptować na zawsze, ale nie mogłam też zostawić takiego biedaka na pastwę losu.
– Przygarnę cię na moment – powiedziałam do kota. – Zadbam o ciebie, nakarmię, podleczę, a później znajdę dla ciebie przyjemne i bezpieczne miejsce do życia.
Nasze początki były trudne. Mały zwierzak był dziki i tak uparty, że zastanawiałam się, czy to na pewno kot, a nie osioł. Nie dawał się głaskać, rzucał się na dywany i zasłony, a kiedy próbowałam go wykąpać czy wyczesać, pokazywał swoje ostre pazury i syczał. Ale jadł jak dwa koty razem wzięte i nie ruszał się od swojej miski, dopóki nie skończyło się jedzenie. A następnie zamieniał się w maleńkiego aniołka, który patrzył na mnie swoimi wielkimi oczami, jakby mówił: „Jestem głodny, daj mi więcej”.
Nie wiem dokładnie, jak to się zdarzyło, że kotek, którego w ogóle nie planowałam mieć, okazał się być moim stałym towarzyszem. Mimo, że nasza więź czasami bywała skomplikowana, nie potrafiłam sobie wyobrazić życia bez niego.Moja rodzina oraz przyjaciele przez długi czas nie rozumieli, dlaczego ten kot jest dla mnie tak ważny. Tolerowali go, nazywając go żartobliwie „śmierdzielem”. Z kolei ze mnie robili sobie żarty, mówiąc, że teraz jestem prawdziwą starą panną, bo mam obsesję na punkcie jakiegoś starego paskudnego kota.
– Skoro żaden mężczyzna mnie nie ujął, to może i dobrze, że przynajmniej mam jego – odpowiadałam im z uśmiechem.
Szczerze mówiąc, zawsze myślałam, że na założenie rodziny jest jeszcze całe mnóstwo czasu. Póki co, chciałam czerpać z życia pełnymi garściami. Dopiero co ukończyłam studia, zdobyłam interesującą pracę i zaczęłam zarabiać tyle, że mogłam podróżować, odwiedzać wystawy, chodzić do kina czy też bawić się w stylowych klubach.
Nie miałam zamiaru wymieniać tego życia na chrapiącego, leniwego męża, gotowanie zup czy noszenie ciężkich toreb pełnych zakupów. „Na to jeszcze przyjdzie pora”, myślałam. Kiedy wieczorami rozkładałam się na mojej kanapie z kubkiem pachnącej herbaty w jednym ręku i pilotem telewizyjnym w drugim, planując obejrzeć swoją ulubioną komedię, byłam naprawdę usatysfakcjonowana z faktu, że jestem singielką. To słowo wręcz mnie upajało.
Ten koncept zawsze mnie pociągał: singielka. Całkowicie zmieniło to miejsce kobiety w społeczeństwie! I brzmiało tak nowatorsko! A ja pragnęłam być taką właśnie nowoczesną kobietą.
Nagle wszyscy chcieli mnie uszczęśliwić
Moja rodzina jednak nie podzielała mojej radości z samotnego życia.
– Sin... co? – zapytała pewnego dnia moja babcia, która dotąd zawsze była otwarta na nowe rzeczy. Gdy wyjaśniłam jej, co to znaczy być singlem, westchnęła: – W moich czasach to nazywaliśmy po prostu „starą panną”!
Właśnie zasiadaliśmy do niedzielnej kolacji. Matka prawie przeszyła ją wzrokiem, tata udawał, że nic nie usłyszał, młodszy brat niemal się udławił, a moja zamężna siostra patrzyła na mnie z góry, z wyraźnym obrzydzeniem, co miało pewnie wyrażać: „A nie mówiłam?”.
Zakładam, że po moim wyjściu przeprowadzili rodzinne zebranie na temat: „Jak sprawić, żeby Marta nie zmarnowała swojego życia, znalazła narzeczonego i wzięła ślub”, bo kilka dni później zaczęli aktywne swatanie. Na początku mnie to bawiło, ale z czasem zaczęło irytować. Niemniej jednak, nie mogłam nie przyznać rodzinie kreatywności...
Gdyby krewni poświęcali tyle sił i energii na rozwijanie swojego przedsiębiorstwa, ile na szukanie dla mnie partnera, zapewne już dawno byliby bogaci. „Tymczasem nie mają ani majątku, ani perspektyw na zięcia”, śmiałam się w myślach z ironią.Te ich wszystkie kombinacje! Spotkania popołudniowe, na których nagle zjawiały się znajome moich rodziców z wolnymi synami w moim wieku! Te rozmowy telefoniczne z dawnymi chłopakami z sąsiedztwa! „Niespodziewane” spotkania na ulicy!
Mama zdołała zaangażować w to całą rodzinę i prawie wszystkich naszych przyjaciół. Zgadzali się, ponieważ mieli chyba przy tym dużo zabawy. Przez tę całą sytuację nigdy nie mogłam być pewna tego, co się wydarzy. Kiedy szłam na imprezę z moimi znajomymi, zawsze zdarzało się tak, że jedynymi osobami bez partnera byłam ja i jakiś nowy chłopak, którego ktoś przyprowadził.
Mimo, że wszyscy udawali, że nie są ciekawi, jak rozwija się nasza znajomość, zauważałam, że często ktoś na nas patrzy z zainteresowaniem. Każdy z tych chłopaków to zauważał i bardzo się z tego powodu stresował.
Zdarzało się, że w kinie ktoś sadzał mnie obok swojego kuzyna, a kiedy to ja zapraszałam znajomych do swojego domu, nierzadko przyprowadzali „przypadkowo spotkanego” kolegę z roboty, po czym szybko znikali, zostawiając nas sam na sam.
Czasami naprawdę miałam tego dosyć, a już moja siostra potrafiła doprowadzić mnie do białej gorączki. Zdarzyło jej się wpaść pod wieczór, zatkać odpływ w umywalce za pomocą ściereczki, po czym oznajmić, że zepsuła się rura, i wezwać fachowca od kanalizacji, który zjawiał się podejrzanie szybko.
Nie umiał do końca poradzić sobie z kluczem francuskim, co wydawało mi się podejrzane. Odnalezioną pod meblem uszczelkę wręczył mi z dumą, przekonany, że oddaje mi gumkę do włosów. Nieco później przypadkiem usłyszałam, jak moja siostra opowiadała mamie, że jakiś trik z księgowym nie poszedł zgodnie z planem...
Byłam o krok od obłędu
Zaczęłam z czasem podejrzewać, że jakiś nieznajomy facet może na mnie czekać pod drzwiami, więc zawsze obserwowałam korytarz przez wizjer, zanim wyszłam z domu.
Mężczyzn, którzy z uprzejmości ustępowali mi miejsca w drzwiach do autobusu, albo starali się podać mi coś z górnej półki w sklepie, obdarzałam podejrzliwym spojrzeniem. Pewnego pochmurnego popołudnia nawet nakrzyczałam na niewinnego chłopaka, który zauważył, że próbuję skorzystać z bankomatu i z uśmiechem poinformował mnie: „On chyba nie działa, proszę pani”.
Nie jestem w stanie przywołać dokładnych słów, które wykrzyczałam, lecz na pewno wspomniałam coś o tym, że jest mi dobrze w pojedynkę i żeby dał mi spokój, bo nie chcę męża. Nieszczęsny młodzieniec stał jak sparaliżowany, a przechodnie obserwowali mnie z zaciekawieniem, które zamieniło się w litość, kiedy ktoś stwierdził półgłosem: „Ona chyba ma jakieś problemy z głową”.
I co zrobiła ze mną moja rodzina? Zamiast prowadzić mnie do ślubu, zaprowadzą mnie prosto do psychiatry! A oni nadal nie dawali za wygraną. Nawet jeśli na moment odpuszczali, to tylko po to, żeby za chwilę zaatakować jeszcze silniej. Nawet moja kochana babcia, jak anioł spokojna, wyciągnęła najcięższą broń. Podczas ostatnich urodzin, kiedy składałam jej życzenia zdrowia, rzuciła się mi na szyję z łzami w oczach, mówiąc:
– Jedynym moim marzeniem jest zobaczyć cię w sukni ślubnej. Potem mogę sobie już umierać!
Później zauważyłam, jak mruga do mojej mamy i cicho pyta, czy jej plan się powiódł.
Czekała na mnie kolejna zasadzka
„Co tym razem wymyślą?”, zastanawiałam się, od kiedy któregoś dnia moja mama tajemniczo zaprosiła mnie na uroczysty obiad rodzinny. Starałam się dowiedzieć, jaka to jest okazja, ale szybko zostałam zbyta, kiedy powiedziała z serdecznym uśmiechem: – Skarbie, nie widzimy się tak często. Czy musi być jakaś specjalna okazja, abyś chciała przyjść i porozmawiać ze swoimi starymi rodzicami?
Wydawało się to tak przekonujące, że prawie zapomniałam, że odwiedzam dom rodziny co najmniej raz w tygodniu, i poczułam się jak zła córka. Moja mama była równie uparta i przekonująca w odgrywaniu roli męczennicy.
W niedzielne popołudnie ubrałam się skromnie w swoją elegancką sukienkę w kremowym kolorze, nałożyłam umiarkowany makijaż, zebrałam włosy w schludny kucyk i dokładnie o godzinie czwartej po południu zapukałam do drzwi domu rodzinnego. I co tam zastałam?
Wszyscy członkowie mojej rodziny już siedzieli przy pięknie nakrytym i obficie zastawionym stole. Obok nich siedział jakiś brunet w wieku około trzydziestu lat, niezwykle sztywny w swoim dobrze skrojonym garniturze, oraz kobieta w wieku mojej mamy. On spoglądał na mnie ukradkiem, a ona patrzyła na niego jak na święty obrazek.
Rzuciłam okiem na tatę, który patrzył na mnie przepraszająco, jakby chciał powiedzieć: „Nie ja jestem odpowiedzialny za ten bałagan, kochanie”, gdy mama, uśmiechnięta od ucha do ucha, zaczęła gadać:
– Wchodź, kochanie. Zobacz, co za niespodzianka! To Ola, moja przyjaciółka ze szkoły. Mieszka daleko stąd, nie widziałyśmy się pewnie od wieków – świergotała. – Ale dzisiaj jechała do rodziny i blisko naszego miasta zepsuł się jej samochód. Wyobraź sobie, jakie to zbieg okoliczności, że akurat dzisiaj jemy razem obiad! Będziemy mieli okazję się wszyscy poznać. O, zapomniałam ci przedstawić Darka, to syn Oli. Usiądź obok niego, kochanie. Jesteście w podobnym wieku, na pewno znajdziecie wiele wspólnych tematów do rozmowy.
Darek uprzejmie odsunął dla mnie krzesło, ukrywając zażenowanie pod kwaśną miną. „Ciekawe, jaką sztuczkę zastosowała jego matka, żeby go tutaj przyciągnąć?”, pomyślałam i wtedy poczułam litość. Ja przynajmniej byłam w swoim domu, a ten biedak musiał się męczyć pod bacznym spojrzeniem jakichś obcych sędziów. Kiedy siadałam, celowo przesunęłam krzesło zbyt głośno, tak aby nikt nie usłyszał, co mu mówię: – Rozumiem ten ból. Mnie również ciągle próbują z kimś zeswatać.
Uśmiechnął się do mnie szeroko, po czym zdecydowanie się odprężył. Natychmiast zrozumiałam, co próbuje mi przekazać, i oboje zaczęliśmy grać nam przypisane role. Spoglądałam na niego, uwodzicielsko zagadując, jak bardzo cenię takie rodzinne posiłki, i jak bardzo jestem zadowolona, że go spotkałam.
On za to paplał, jakie to miał wielkie szczęście, że trafił do miasta, gdzie żyją tak urodziwe kobiety (głębi spojrzenia, jakie mi wtedy rzucił, nie powstydziłby się najbardziej doświadczony kinowy uwodziciel!).
Rodziny były wniebowzięte, a kiedy Darek położył swoją rękę na mojej, moja mama niemal zasłabła. Bawiliśmy się super i właśnie miałam zadać Darkowi niewinne pytanie, kiedy naszą sielankę przerwał donośny dźwięk mojego telefonu.
Czy mojemu kotu grozi śmierć?!
Sąsiadka zadzwoniła, żeby poinformować, że mój kot wyszedł na balkon i niestety wplątał się w sznurki do prania, które były przy balustradzie.
– Tak się szarpie, że za moment biedny się udusi albo spadnie – powiedziała nerwowo do słuchawki.
Zdawałam sobie sprawę, że pani Bonia to największy cykor w całym budynku i potrafi zrobić zamieszanie nawet z powodu nienasmarowanych drzwi, ale nie pozwoliłabym, żeby mojemu kotu naprawdę stało się coś złego! Ku mojemu zaskoczeniu, tym razem moja rodzina nie nazywała mojego zwierzaka „brudasem” ani innym epitetem, ale z entuzjazmem i jednogłośnie zdecydowała, że ja i Darek musimy natychmiast ruszyć na jego ratunek. Gdy przybyliśmy, na schodach czekała na nas pani Bonia z informacją, że kot właśnie sam ześlizgnął się z balustrady.
– Niech pani zobaczy, jak jest biedny i przerażony, i co za tragedia mogła się zdarzyć! – dodała pani Bonia, mierząc wzrokiem Darka od góry do dołu.
Podziękowaliśmy jej krótko i weszliśmy do mojego domu. Jednak kiedy tylko zamknęłam drzwi, oboje zaczęliśmy histerycznie się śmiać. Poza kontrolującym spojrzeniem mojej mamy, Darek okazał się doskonałym towarzyszem do rozmów, podczas których udało mu się wygładzić sierść kota ze wszystkich kołtunów (który przez ten czas ani razu nie użył swoich ostrych pazurów).
Zastanawiam się cały czas, czy to moja mama sprytnie wymyśliła plan, aby mnie zeswatać z Darkiem, wplątując w to panią Bonię i mojego kota, czy może to był zwykły zbieg okoliczności, który sprawił, że ten wieczór spędziliśmy razem, ratując mojego futrzaka. Ale teraz to już nie ma znaczenia: za kilka miesięcy stajemy z Darkiem na ślubnym kobiercu. Nasze rodziny są w siódmym niebie, a my jesteśmy im za to wdzięczni. Gdyby nie oni, prawdopodobnie nigdy byśmy się nie spotkali.
Czytaj także:
„Wypruwałam sobie żyły, żeby moim synom niczego nie brakowało. Pazerni hedoniści mnie wykorzystują”
„Ojciec wychowywał mnie na posługaczkę. Kobieta miała słuchać swego pana i wykonywać polecenia w kuchni i w łóżku”
„Znajomi na siłę chcą mnie swatać. Nie potrzebuję w domu samca i jego brudnych gaci, by czuć się wartościową kobietą”