Stałem przy łóżku szpitalnym, na którym leżała. Moja żona miała skórę białą jak kreda, a jej twarz szpeciły fioletowe siniaki. Podłączono ją do aparatury, wydającej z siebie drażniące dźwięki. Z minuty na minutę odczuwałem rosnący we mnie gniew. Dobrze wiedziałem, co teraz muszę zrobić.
Była moim ideałem
Na tę jedyną czekałem naprawdę długo, ponad trzydzieści lat. Już zaczynałem się zastanawiać, czy coś jest ze mną nie tak, skoro nie potrafię zakochać się w kobiecie, jednak wtedy pojawiła się ona. Marzena. Rozwiała wszystkie moje wątpliwości. To była miłość od pierwszego wejrzenia, i to z wzajemnością!
Już po sześciu miesiącach znajomości postanowiliśmy wspólnie zamieszkać, a po roku wzięliśmy ślub. Po siedmiu latach wszystko się skończyło. Odeszła. Zostawiła mnie dla innego – i to w naszą rocznicę. Siedem lat… wydawało mi się, że to szczególny, wręcz magiczny czas. Specjalnie na tę okazję zarezerwowałem stolik w eleganckiej restauracji, Marzena zawsze chciała się do niej wybrać. Kupiłem kwiaty, wynająłem pokój dla nowożeńców w luksusowym apartamencie, chciałem, by było inaczej niż zawsze. W planach był również masaż dla dwojga.
Odkładałem na to kilka miesięcy. Dla tego wieczoru warto było trochę się poświęcić. Zapamiętam tę noc do końca życia. Dałbym jednak wszystko, aby wyrzucić z głowy wspomnienia z następnego poranka. Zaraz po przebudzeniu zobaczyłem Marzenę. Siedziała w fotelu, już ubrana i patrzyła na mnie tak, że aż ścisnęło mi się serce.
– To koniec – powiedziała cicho.
– Nie rozumiem. Co masz na myśli? Przecież wczoraj… w nocy… to wszystko, nasza rocznica!
– Nie miałam pojęcia, jak ci to powiedzieć. Byłeś taki szczęśliwy. Pomyślałam, że tyle jestem jeszcze w stanie ci podarować. Ten wieczór był naprawdę cudowny. Dziękuję ci, nie zapomnę go nigdy.
– To dlaczego mnie zostawiasz? Gdzie chcesz odejść? Do kogo?
– Nie znasz go. Jest twoim przeciwieństwem. Nie jest taki wyrozumiały, łagodny. Taki… – wzruszyła ramionami. Miałem wrażenie, że nie potrafi znaleźć słów, które nie zabrzmiałyby obraźliwie… Ciamajda, kretyn, tchórz…
– Teraz potrzebuję czegoś innego. Rozpoczynam nowy etap życia. Jakoś się w tym wszystkim rozminęliśmy. Nie ciągnijmy tego dłużej, tej miłości już nie ma.
Rozminęliśmy się? To naprawdę był już koniec?
– Ale ja naprawdę cię kocham – wydusiłem.
Skinęła głową.
– Tak, wiem. Ale, jak to się mówi… do tańca trzeba dwojga. Przykro mi, że tak wyszło. No ale przecież nie chciałbyś, żebym była nieszczęśliwa. Zawsze powtarzałeś, że prawdziwa miłość to dbanie o szczęście tego, kogo kochasz. Nawet jeśli miałoby to oznaczać smutek tej drugiej osoby.
Mówiłem szczerze, mówiłem to, co naprawdę czułem. Jednak nie przypuszczałem, że to wszystko tak bardzo zaboli!
Nie mogłem się pozbierać
Myślałem, że świadomość tego, że moja ukochana jest szczęśliwa beze mnie, pomoże mi jakoś uśmierzyć ten okropny ból. Ale to wcale nie pomogło. Pocieszenia zacząłem szukać w pobliskim barze, pijąc na umór. Dwa dni później zabrał mnie stamtąd mój kumpel, Piotrek. Cierpienie jednak zostało ze mną, byliśmy już nierozłączni.
Przyjaciel odwiózł mnie do domu, odesłał pod prysznic i napoił sporą ilością kawy.
– Mówiłem ci, że coś jest nie tak – powiedział, kiedy byłem już w stanie zrozumieć jego słowa. – Te jej późne powroty do domu, częste wyjazdy służbowe i to ciągłe zmęczenie. To były tylko wymówki. Ostrzegałem cię.
– Wiesz, kim on jest?
– Tak, przypadkowo się dowiedziałem. To szef firmy, dla której twoja Marzenka realizowała kampanię reklamową. Mówiłem ci o tym.
Wspomnienie wróciło. Jakiś czas temu Piotrek wspominał, że spotkał Marzenę w Krakowie. Siedziała w klubie z jakimś mężczyzną, który był od niej starszy co najmniej dziesięć lat. Ich rozmowa nie wyglądała na spotkanie biznesowe. Ja jednak nie chciałem słuchać tego, co przyjaciel mi mówił. Wolałem wierzyć, że nasza miłość jest nadal tak samo silna, jak na początku. Pełna świeżości i namiętności. Ja tak to odczuwałem.
– No i co teraz zrobisz?
– A co mogę zrobić? Ona już wybrała.
– Ciapa z ciebie – stwierdził mój kumpel. – Zasłużyłeś na to, co ci zafundowała.
Już się z tym pogodziłem. Przynajmniej tak mi się zdawało. Nie robiłem żadnych problemów przy rozwodzie. Zgodziłem się, by odbył się za porozumieniem obu stron. Marzena nie chciała ode mnie niczego, ani połowy mieszkania, ani kasy. Próbowałem wieść dalej normalne życie. Pracowałem, spotykałem się z ludźmi. Bardzo się starałem, ale nie mogłem o niej zapomnieć. Tak strasznie tęskniłem. Czasami, choć trochę się tego wstydziłem, stawałem samochodem pod budynkiem jej biura, by móc, chociaż na chwilę, znowu ją zobaczyć.
On się nad nią znęcał
Po kilku miesiącach zaczęły do mnie docierać niepokojące wiadomości na temat nowego chłopaka Marzeny. Podobno był już dwa razy żonaty i dwa razy brał rozwód, a sąd zabronił mu zbliżać się do byłych małżonek. Na dodatek, dzieci z jego pierwszego związku, nie chciały mieć z nim nic wspólnego.
Zacząłem częściej parkować samochód pod miejscem pracy Marzeny, a także pod jej domem. Zaobserwowałem, że nosi ciemne okulary, nawet w pochmurne dni, a jej kroki wydawały się niepewne. Pewnego razu udało mi się do niej zagadać, gdy szła z psem do parku. Wyraziłem swoje obawy i podejrzenia, jednak Marzena stała tylko nieruchomo.
– Martwię się o ciebie. Wszystko w porządku? – zapytałem z poczuciem bezsilności. – Zawsze twierdziłaś, że od razu odejdziesz, jeśli facet chociaż raz podniesie na ciebie rękę. Ja wiem, że on ci robi krzywdę.
Wtedy na mnie spojrzała. Nigdy dotąd nie widziałem u niej takiego wyrazu twarzy – był chłodny, taki nieobecny, obcy…
– Tak – przytaknęła. – Tylko że wtedy jeszcze nikt mnie nie uderzył. I nie miałam pojęcia…
– Czy ci to odpowiada? – zapytałem oburzony.
– Nie. Nie odpowiada mi. Ale chyba jest mi to potrzebne, skoro nawet sam pomysł o odejściu mnie przeraża.
– Syndrom sztokholmski.
Szybko potrząsnęła głową, aby zaprzeczyć.
– Nie. To coś więcej. Nigdy nie zdołasz tego zrozumieć.
Poczułem jej dłoń na moim przedramieniu.
– Miłosz, nie jestem już twoją żoną. Lepiej zapomnij o moim istnieniu. Skup się na swoim życiu. Ja mam swoje, które sobie wybrałam. I przestań mnie śledzić.
Nie potrafiła go zostawić
Im dłużej myślałem nad naszą rozmową, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że on ją zniewolił. Marzena tkwiła w związku pełnym przemocy: fizycznej, psychicznej, a także ekonomicznej. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego się na to zgadzała. Szukałem odpowiedzi dosłownie wszędzie: u psychologa, psychiatry, czytałem różne blogi internetowe.
Usłyszałem, że może w ten sposób karać się za jakieś stare występki – prawdziwe czy też wyimaginowane. Że być może jest masochistką. Że być może tak bardzo kocha tego faceta, że jest w stanie zaakceptować wszystko, co on z nią robi i uważa to za dowód miłości. Dla mnie Marzena była po prostu opętana przez złe siły. W tamtym dniu znowu siedziałem w samochodzie, nieopodal domu jednorodzinnego, w którym mieszkała ze swoim chłopakiem.
Nadszedł wieczór. Zasłony w okienkach na parterze były opuszczone. Tuż przed dwudziestą jej partner wyszedł z domu, wsiadł do auta i odjechał. Obserwowałem przez lornetkę zasłonięte okna salonu, zastanawiając się, co teraz robi Marzena.
Niespodziewanie zasłona w oknie zerwała się tak, jakby ktoś pociągnął ją od dołu, z całej siły. Nie zastanawiając się ani chwili, wyskoczyłem z samochodu i pobiegłem do domu Marzeny. Zerknąłem przez okno – moja ukochana leżała na podłodze, na zasłonie. Była cała we krwi. Obiegłem budynek, bez namysłu rozbiłem szybę, by dostać się do salonu od strony tarasu. Uklęknąłem przy byłej żonie, a ona spojrzała na mnie, choć ledwo już widziała przez mocno napuchnięte powieki.
– Ratuj mnie – wyszeptała.
Ten potwór obił jej nerki, połamał żebra. Natychmiast wezwałem pogotowie. Gdy pomoc dotarła na miejsce, powiedziałem, że do domu wtargnęli włamywacze, a była żona zadzwoniła do mnie, by prosić o pomoc. Wyznałem, że nic więcej nie wiem. Sam zamierzałem wymierzyć sprawiedliwość oprawcy Marzeny.
Było już po północy, gdy ta kanalia wróciła do domu. Czekałem na niego w salonie. Był większy ode mnie, więc nie zamierzałem ryzykować. Miałem przy sobie gaz pieprzowy i naładowany paralizator. Gdy dotarło do niego, kim jestem, uśmiechnął się ironicznie.
– To ja dałem jej prawdziwe szczęście – oznajmił. – Nie spodziewaj się, że będzie ci za to wdzięczna.
Nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił.
Marzena była bardzo wdzięczna, że ją ocaliłem. Często odwiedzałem ją w szpitalu. Kiedy jednak doszła do siebie, nie wróciła do mnie (w głębi serca miałem cichą nadzieję, że po tym wszystkim postanowi znów ze mną być). Mówiła, że unika mnie przez poczucie wstydu za swoje skłonności. Przekonywałem ją, że nie jest to dla mnie istotne. Powtarzałem, że kocham ją taką, jaka jest.
– Nie powinieneś – odpowiedziała. – I przepraszam, ale muszę...
Nadal ją kocham – tak jak zawsze. Mam nadzieję, że gdziekolwiek teraz jest, jest szczęśliwa.
Czytaj także:
„Rodzice uznali, że sprzedadzą dom, by zwiedzać świat, a ja żyję w ciasnocie, bo nie stać mnie na większe mieszkanie”
„Mam 3 dzieci, każde z innym facetem. Dostaję alimenty, a weekendy mam dla siebie dzięki 3 dodatkowym parom dziadków”
„Wyrzuciłam syna i jego ciężarną dziewczynę z domu. Poszłam po rozum do głowy, gdy wpakował mnie do domu starców”