„W prezencie ślubnym dostałam dożywotnią lokatorkę. Zamiast cieszyć się miesiącem miodowym, myślę, jak z tego wybrnąć”

kobieta, która ma problem z lokatorką fot. iStock by Getty Images, AntonioGuillem
„Ciocia wyraźnie się ucieszyła, że będzie spała u mnie, bo „z młodymi to człowiek zawsze czuje się młodziej”. Dostała osobny pokój i rozgościła się w nim. Do ślubu były jeszcze trzy dni, które wykorzystała na zwiedzanie Wrocławia. Nikt z nas na razie nie poruszał kwestii tego, na jak długo ciocia zamierza u nas zostać, a ona tajemniczo milczała”.
/ 24.07.2023 20:15
kobieta, która ma problem z lokatorką fot. iStock by Getty Images, AntonioGuillem

Chciałam mieć skromny ślub, ale rodzice się uparli, że to nie wypada, bo my byliśmy zapraszani nawet na kilkudniowe weseliska. No cóż, trudno… Zgodziłam się. W końcu stwierdzili przecież, że wszystko będą sami finansowali. Gdybym tylko wiedziała, jak to się skończy...

I tak poszły zaproszenia do najdalszej rodziny, nawet za ocean. Siostra mojego dziadka mieszka w Stanach od przeszło 50 lat. Wyjechała jeszcze jako młoda dziewczyna, tam wyszła za mąż za jakiegoś Polaka emigranta, urodziły im się dzieci, które podobno nie mówią ani słowa po polsku. Nawet moja mama ich nie zna, chociaż to przecież jej cioteczni bracia.

Kiedy jeszcze żył dziadek, utrzymywał stały kontakt z siostrą. Był nawet u niej dwa razy, a i ciotka raz przyjechała do Polski. Ja tego za nic nie pamiętam, bo miałam wtedy cztery latka, ale mama do dzisiaj płacze ze śmiechu, kiedy wspomina, że ciocia przywiozła sobie pół walizki papieru toaletowego!

– Ciotka powiedziała nam, że nieraz słyszała narzekania brata na brak tego towaru, a poza tym ona pamięta, że ten co jest, to jest bardzo szorstki – opowiadała nam potem mama.

Dziadek odwiedził siostrę aż dwa razy i z ostatniej wyprawy za ocean przywiózł mi dżinsy. Mam je do dziś…

Naprawdę nie wiem, po co ją zaprosiła

Po śmierci dziadka mama tylko przez kurtuazję i sentyment utrzymywała kontakt z ciocią, śląc za ocean dwa razy do roku świąteczne pocztówki. Czasami do koperty wkładała kilka aktualnych zdjęć naszej rodzinki i dostawała z powrotem fotki swoich nieznanych braci ciotecznych z dziećmi.

– Przynajmniej wiem, jak wyglądają – uśmiechała się.

Nie rozumiałam więc kompletnie, po co wysłała cioci zaproszenie na mój ślub. Wystarczyłoby przecież zawiadomienie „po”, że już jestem szczęśliwą mężatką. Mama jednak utrzymywała, że tak wypada, a „ciocia przecież i tak nie przyjedzie”. Jakież więc było nasze zdziwienie, gdy dostaliśmy po miesiącu odpowiedź, że starsza pani jednak się do nas wybiera!

A niech to licho! I co teraz? – zmartwiałam.

Z moich obliczeń wynikało, że ciotka zbliża się do osiemdziesiątki, ktoś więc  będzie musiał nią tutaj zająć! Ja bym nie miała dość swoich kłopotów z przygotowaniem ślubu i wesela… No, a poza tym starsza pani musi się przecież gdzieś zatrzymać.

Będziesz musiała ją przenocować u siebie! – stwierdziła mama, kiedy rozmieszczałyśmy gości.

– Ale mamo! Przecież ja jej w ogóle nie znam! – byłam przerażona tą wizją.

– Tak? To wolisz wuja Bernarda? – mama natychmiast wskazała mi jeszcze mniej atrakcyjną alternatywę.

Brat ojca z żoną to była iście wybuchowa mieszkanka.

– To ja już wybieram ciotkę! – westchnęłam na zasadzie „lepsze nieznane zło…”

Gdybym wtedy wiedziała, jak to się skończy, wolałabym po tysiąckroć wuja i jego gimnastykę o piątej rano!

W wyznaczonym dniu pojechaliśmy wszyscy po ciotkę na lotnisko. Ze zdjęć pamiętałam dość nobliwą starszą panią, tymczasem z hali przylotów wyszła całkiem dziarska staruszka w różowych dżinsach, opalona na brąz! Typowy przykład emerytki z Florydy. I, oczywiście, na lotniskowym wózku targała górę walizek…

– Czyżby tym razem przywiozła więcej papieru toaletowego? – szepnęłam do mamy, zanim ta wpadła w ramiona krewnej zza oceanu.

Ciocia wyraźnie się ucieszyła, że będzie spała u mnie, bo „z młodymi to człowiek zawsze czuje się młodziej”. Dostała osobny pokój i rozgościła się w nim. Do ślubu były jeszcze trzy dni, które wykorzystała na zwiedzanie Wrocławia, który jej zdaniem bardzo się zmienił, ale „na lepsze”. Nikt z nas na razie nie poruszał kwestii tego, na jak długo ciocia zamierza u nas zostać, a ona tajemniczo milczała.

– To zresztą nie moja sprawa – myślałam. – W końcu po weselu mama ją weźmie do siebie i niech się martwi o resztę, skoro ją zaprosiła!

Nadszedł dzień ślubu. Wszystko było dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam. Pięknie przystrojony kościół, wynajęty zabytkowy samochód, urokliwa weselna sala. No i góra prezentów, z których większość pochodziła z dyskretnie zrobionej przez nas listy, więc miałam pewność, że nam się naprawdę spodobają i przydadzą.

Jak to ciocia zostaje w Polsce?

Wielką niewiadomą był jednak podarek od ciotki. Kiedy go odpakowałam…

– Och, ciociu… To jest śliczne! – wyrwało mi się, kiedy z bibułki wyłoniła się piękna, srebrna cukiernica.

– Naprawdę, podoba ci się? – ciocia była szczerze zadowolona, widząc mój zachwyt. – Musisz wiedzieć, że ta cukiernica jest w naszej rodzinie od pokoleń! Dostałam ją od mojej mamy i była to jedyna cenna rzecz, którą zabrałam ze sobą za ocean. Kiedy zdarzały mi się trudne chwile na obczyźnie, potrafiłam zastawić ostatnią koszulę, ale moją cukiernicę? Nigdy!

– Naprawdę? Ale… ja nie powinnam jej przyjąć. Może cioci dzieci? – sumitowałam się poruszona jej wyznaniem.

– Moi synowie nie doceniają wartości rodzinnych pamiątek! – machnęła tylko ręką. – Nie wiem, czy powinnam mieć o to pretensję do siebie, że ich tak wychowałam, czy to wpływ Ameryki, gdzie żyje się szybko i nowocześnie? W każdym razie obaj moi synowie wolą współczesny „dizajn” i logo od modnego akurat projektanta. Młodzież w Polsce jest inna, sentymentalna… Pamiętam, że ja sama taka kiedyś byłam. Czułam więc, że ty jedna docenisz wartość tej pamiątki!

Bardzo mi pochlebiało to, co powiedziała ciocia, przytuliłam ją więc, całując w oba policzki. Po czym jednak zagadnęłam.

– A nie będzie cioci smutno bez tej pamiątki, z daleka od kraju?

– Z daleka? – ciocia uśmiechnęła się. – Ależ koteczku, ja zostaję w Polsce!

Gdyby w tym momencie na środku mojego pokoju wybuchła bomba atomowa, z pewnością byłabym mniej zdumiona.

– Jak to, ciocia zostaje? – nie kryłam zdumienia.

– No cóż… wiem, że niby starych drzewa się nie przesadza, ale w końcu co to za przesadzenie? Wracam przecież na swoje stare śmieci! – westchnęła. – Wiesz, kochanie, ostatnio zrozumiałam, że Ameryka jest dla ludzi młodych. A mnie męczą już te odległości i to, że z nikim nie mogę porozmawiać po polsku, odkąd zmarł mój Franek, świeć Panie nad jego duszą! Moi synowie niewiele rozumieją w naszym ojczystym języku, a wnuki w ogóle w nim nie mówią! No, to ja sobie tak pomyślałam, że lepiej mi będzie tutaj, we Wrocławiu.

Słuchałam oniemiała, ale to jeszcze nie był koniec...

Zepsuła nam cały miesiąc miodowy

– No, ale gdzie ciocia będzie mieszkała? – wyrwało mi się.

– Jak to gdzie? – starsza pani popatrzyła na mnie ze zdziwieniem. – Tutaj!

Tutaj, czyli gdzie? – nic z tego nadal nie rozumiałam. – W Polsce, w Krakowie, czy…

– W tym mieszkaniu! – oświeciła mnie natychmiast ciotka. – Ten mały pokoik, w którym teraz śpię, jest wprawdzie niewielki, ale całkowicie mi wystarczy – uśmiechnęła się do mnie filuternie, a ja poczułam się, jakbym grała w horrorze, w którym niewinnie wyglądająca staruszka nagle okazuje się przerażającym zombie.

– Ale ciocia przecież nie może tutaj zostać! – krzyknęłam.

– Dlaczego nie? – zdumienie starszej pani było ogromne. – Przecież to także moje mieszkanie!

– Niestety, ona ma rację… – stwierdziła godzinę później moja mama, do której pojechałam z płaczem. Ze zdumieniem słuchałam jej wyjaśnień.

– Jak wiesz, to mieszkanie należało jeszcze do moich dziadków, a twoich pradziadków. Kiedy ciotka wyjechała do Stanów, po śmierci rodziców dostał je mój ojciec. Mieszkaliśmy tam z rodzicami przez całe lata, potem ja wyszłam za mąż i się wyprowadziłam, a kiedy dziadek zmarł, postanowiliśmy z ojcem, że kiedy dorośniesz, mieszkanie będzie twoje.

– No i… – spytałam, przeczuwając najgorsze.

– Sęk w tym, że nikt się nigdy nie zatroszczył o formalności. W księdze wieczystej więc nadal…

– … widnieją pradziadkowie – dokończyłam zrezygnowana za moją mamę. – A tym samym ciotka, jako ich jedyna żyjąca córka, ma prawo do połowy mieszkania. Drugą połowę dziedziczysz ty.

– Niestety, tak – kiwnęła głową mama.

I tak dzień po ślubie dowiedzieliśmy się z mężem, że mamy w naszym dwupokojowym mieszkanku dożywotnią lokatorkę.

Nie wiem, jak załatwić tę sprawę. Myśleliśmy przez chwilę, że weźmiemy kredyt i kupimy cioci kawalerkę. Moja mama, która czuje się winna, że wysłała to cholerne zaproszenie za ocean, zadeklarowała nawet, że się do niej dołoży. Ciocia jednak nawet nie chce słyszeć o tym, żeby opuścić mieszkanie, w którym się wychowała.

Wygląda więc na to, że albo się z mężem sami wyprowadzimy do kupionej za kredyt kawalerki, albo pójdziemy do sądu i będziemy walczyć o sprzedanie mieszkania po dziadku i odzyskanie połowy pieniędzy. Tak czy siak, sielankowego miesiąca miodowego nie mieliśmy i jakoś się nie zanosi na to, abyśmy w najbliższym czasie mieli poczuć radosny nastrój. Ciocia okazała się bowiem naszym największym i najbardziej kłopotliwym „ślubnym prezentem”.

Czytaj także:
„Przygarnęłam córkę z rodziną i od razu tego pożałowałam. Zięć czuje się jak u siebie i rozstawia mnie po kątach”
„Syn się zakochał i wreszcie chce założyć rodzinę. Wszystko pięknie, tylko najpierw musi wykurzyć z mieszkania swoją byłą”
„Syn Ryszarda podstępem wyłudził od niego mieszkanie, a ojca wysłał pod most. Postanowiłam zrobić z tym draniem porządek”

Redakcja poleca

REKLAMA