W tym domu wychowałam się z czwórką rodzeństwa. Razem z rodzicami i babcią była nas ósemka. Rodzice spali na parterze w dużym pokoju, babcia w pakamerze przy kuchni. A dzieci – w dwóch klitkach na poddaszu. Ani mnie, ani moim siostrom i braciom nigdy nie przyszło do głowy narzekać, że nie mamy osobnych pokoi.
Byłam najmłodsza z rodzeństwa i z czasem zostałam w domu sama z rodzicami. Siostry wyprowadziły się do mężów, bracia uciekli do miasta. Po ślubie Janek zamieszkał ze mną.
Zajęliśmy poddasze. Mąż wygospodarował tam miejsce na małą łazienkę. Jedną z klitek przerobiliśmy na kuchnię. Gdy dzieci – Kasia i Maciek – zaczęły dorastać – my z Jankiem przenieśliśmy się do kuchni. I też jakoś dawaliśmy radę.
Po śmierci taty mama sama zaproponowała, że przeniesie się do pokoiku przy kuchni, w którym kiedyś spała babcia. Protestowałam, ale się uparła:
– Kasia i Maciek to już nastolatki, przyda im się własna przestrzeń.
Kuchenka na poddaszu znowu została przerobiona na pokój. Lata mijały i domek powoli się wyludniał. 10 lat temu zmarł Janek. I zostałam sama. Poddasze zamieniło się w składzik. I Kasia, i Maciek trzymali tam stare meble, dywany, sprzęt sportowy. Mnie w zupełności wystarczały pokój na parterze i kuchnia.
Mój zięć zawsze był niebieskim ptakiem
Realizował kolejne projekty, rozkręcał biznesy – tylko żaden nie przyniósł ani złotówki. Rodzinę utrzymywała Kasia. Była ważną dyrektorką w banku, dobrze zarabiała. Pięć lat temu kupili pięciopokojowe mieszkanie w apartamentowcu.
Wnuczki miały swoje pokoje, a zięć nawet gabinet (nigdy nie mogłam zrozumieć, po co bezrobotnemu gabinet). Mieszkanie oczywiście kupione było na kredyt.
Rok temu Kasia miała wylew. Przez kilka tygodni walczyła o życie. To, że dziś chodzi i mówi, lekarze określają jako cud. Ale o powrocie do pracy nie było mowy. Kasia przeszła na rentę.
– Adam, chyba pora zapomnieć o biznesach. Musisz znaleźć pracę – zasugerowałam któregoś wieczoru.
Zięć spojrzał na mnie, jakbym mu kazała sprzedać nerkę.
– Mamusiu, to nie jest takie proste – Kasia stanęła w jego obronie.
Dałam spokój. Córka trochę pracowała z domu. Pomagałam im, na ile mogłam, ale z emerytury nie byłam w stanie utrzymać wnuków w prywatnych szkołach i spłacać kredytu za mieszkanie. Apartament został sprzedany pół roku temu. Po spłaceniu kredytu zostało niecałe 100 tysięcy. Kasia chciała przeznaczyć je na wynajęcie mieszkania. Postanowiłam się wtrącić.
– Córuś. To nie ma sensu. Trzeba zostawić te pieniądze na czarną godzinę. Może jeszcze wrócisz do pracy, może Adam się ogarnie. Będziecie mieć wkład na nowe mieszkanie. A na razie zamieszkajcie u mnie. Jak ty i twój brat byliście mali, to się mieściliśmy. I teraz damy radę – zaproponowałam.
To była najgłupsza decyzja w moim życiu
Oczywiście do pomysłu najtrudniej było przekonać Adama. Zgodził się, ale postawił warunek: to w takim razie nie sprzeda (jak było w planach) samochodu, bo mój dom jest 20 km za miastem, a on przecież nie będzie jeździł kolejką! Na moje pytanie, po co ma jeździć do miasta – jak zwykle nie doczekałam się odpowiedzi.
Jak samochód – to potrzebny będzie też garaż. Rzeczywiście, od lat stał pusty, ale mój plan przewidywał, że przeniesie się tam klamoty z poddasza, na którym zamieszkają wnuczki.
– Tak więc poddasze trzeba posprzątać. Co się da, znieść do piwniczki – a resztę wyrzucić – zadecydowałam.
Syn swoje rzeczy zabrał bez problemów. Zrozumiał, że siostra potrzebuje pomocy. Ale Adam zaczął narzekać.
– To jest prawdziwy perski dywan, przecież go nie wyrzucimy – pokrzykiwał. – A w piwnicy zapleśnieje.
Sugerowałam, że może dywan albo sprzedać, albo położyć w pokoju na parterze, który oddałam jemu i Kasi na sypialnię (tak, sama miałam zamieszkać w pakamerze przy kuchni, jak kiedyś moja mama i babcia), ale Adam miał inny pomysł:
– Może go postawić u mamy w rogu, przecież nie będzie zawadzał.
Kasia zrobiła błagalną minę. Ustąpiłam. I w rezultacie od trzech miesięcy gnieżdżę się w pakamerze zastawionej gratami z poddasza. Żeby dojść do łóżka, muszę wykonać slalom między komodą, kartonem książek i dywanem.
Moja rodzina i tak jest niezadowolona…
Wnuczkom nie podoba się, że schody na poddasze są strome.
– Od chodzenia w górę i w dół mam zakwasy – pożaliła się raz starsza.
Żartem odpowiedziałam, że dzięki temu będzie mieć zgrabne łydki. Zostałam ofuknięta i wnuczka nie odzywała się do mnie przez trzy dni. „Odobraziła” się dopiero przed weekendem – bo potrzebowała 20 złotych na bilet do kina… Ale największym problemem moich wnuczek jest łazienka – wspólna!
– Zośka mi zabiera kosmetyki i w kółko czesze się moją szczotką! – lamentowała Hania.
– A Hanka mi przestawia mój szampon i w kółko wyciera się moim ręcznikiem! – wtórowała jej młodsza.
Pomimo tych niedogodności obie spędzały w tej łazience całe dnie. Kąpały się po trzy razy dziennie. Nie mam pojęcia, kiedy się tak brudziły. Rachunki za wodę wzrosły dwukrotnie. Próbowałam o tym z nimi porozmawiać, w końcu rachunki płaciłam ja.
– No, chyba mama nie chce, żeby nasze córki chodziły brudne i śmierdzące – oburzył się Adam.
– Właśnie, babciu. Ja jak codziennie nie umyję głowy, wyglądam jak czupiradło – dodała Hania.
Tylko Kasia siedziała cicho i patrzyła na mnie przepraszającym wzrokiem. Jedynie ze względu na nią darowałam sobie komentarz, że może Adam zacząłby zarabiać i po prostu zaczął się dokładać do rachunków?
Problemem Adama był brak miejsca do pracy (pracy?!). A w ogóle w moim domu było dla niego za ciemno.
– Wzrok tu można stracić – mamrotał pod nosem i zapalał światła.
Powymieniał też wszystkie energooszczędne żarówki na normalne (nie, nie kupił ich za własne pieniądze, znalazł je w kartonie w garażu). Do tego okazało się, że mój zięć jest bardzo wrażliwy na zimno.
Dom jest ogrzewany piecem gazowym. Gdy mieszkałam sama – w dzień miałam ustawione czujniki na 19 stopni, w nocy na 17. Adam już pierwszego wieczoru przestawił termostat na 22 stopnie. Tym razem zaoponowałam.
Może przeniosę się do domu starców?
– Adam, to jest mój dom i ja płacę rachunki. Taka temperatura przez 24 godziny na dobę nas zrujnuje. Wiecznie palące się wszystkie światła też kosztują. Może zróbmy głosowanie? Czy wolimy mieć ciepło i jasno, czy codziennie jeść obiad.
Odpowiedziała mi głucha cisza. Ostentacyjnie podeszłam do termostatu i przestawiłam go. I zgasiłam światło w przedpokoju. Zięć odprowadził mnie nienawistnym wzrokiem. Od tej pory bawiliśmy się w kotka i myszkę. Gdy tylko wychodziłam z domu , Adam przestawiał termostat. I tak w kółko.
W końcu poprosiłam o pomoc sąsiada złotą rączkę. Zrobił skrzynkę przymocowaną do ściany, w której schowany został termostat. Skrzynka zamykana była na kluczyk… Gdy Adam zobaczył tę konstrukcję, niemal eksplodował.
– Mama nas traktuje jak żebraków! Co dalej? Zamknie mama lodówkę na kłódkę?! – wrzeszczał.
Bez słowa wzięłam drabinę i wykręciłam z żyrandola w salonie wszystkie żarówki. Na stole położyłam energooszczędne. Wyjęłam jeszcze z kredensu pudełko świeczek i rzuciłam na stół. I poszłam do swojej norki.
Po chwili usłyszałam szczęk rozkładanej drabiny. Adam wkręcał znienawidzone energooszczędne żarówki. Przez trzy tygodnie panował spokój. Ja i zięć schodziliśmy sobie z drogi. Dziewczynki się nie kłóciły. Bałam się jednak, że to cisza przed burzą.
Tamtego wieczoru przyłapałam Adama w mojej pakamerce z miarką. Gdy zapytałam, co robi – nawet nie próbował kłamać.
Nie zastanawiałam się, czy to był żart
– A tak patrzę, czy tu weszłoby moje biurko. Może tak mamy łóżko przenieść do kuchni? Powiesi się jakąś zasłonkę… No, ja naprawdę muszę mieć miejsce dla siebie…
Nic nie powiedziałam. Miałam nadzieję, że Adam do tematu nie wróci. Ale nie doceniłam mojego zięcia. Po kolacji, przy trzecim piwie (kupionym przeze mnie) Adam zagaił:
– No, to co mama powie na mój pomysł? Ja to wszystko przemyślałem. Przeniesiemy kredens z kuchni do salonu. Pod tą ścianą postawi się mamy łóżko. Tu powiesimy ładną zasłonkę…
Cisnęłam widelec na talerz.
– Jak wam tak ciasno i źle, to może ja zamieszkam w domu starców – wysyczałam.
Zięć podniósł wzrok znad opróżnionej do połowy szklanki.
– A wie mama, to nie jest taki głupi pomysł – oświadczył z uśmiechem.
Tego było już za wiele. Postanowiłam się nie zastanawiać, czy to miał być żart, czy nie. I czy Adam jest chamem czy idiotą.
– Kasia, możesz zostać u mnie z dziewczynkami. Ale nie życzę sobie, żeby twój mąż spędził chociaż jeszcze jedną noc pod moim dachem. Jak będzie tu jeszcze za godzinę – dzwonię do Maćka. Dobranoc.
Poszłam do siebie. Słyszałam gorączkowe rozmowy i kłótnie, ktoś płakał.
– Pakujcie się, wyprowadzamy się! – krzyczał Adam. – Mam dość tej wariatki. Nie pozwolę sobą pomiatać.
Nie usłyszałam odpowiedzi córki. W końcu jakąś godzinę później otworzyły się i zamknęły drzwi wejściowe. Wyjrzałam przez okno. W stronę garażu szedł Adam z torbą. Sam. Moja córka po raz pierwszy dokonała dobrego wyboru.
Czytaj także:
„Zazdrościłam siostrze podróży i światowego życia. Po wizycie za oceanem uznałam, że nic nie zastąpi mojego grajdołka”
„Dałam na weselu kuzynki kopertę z pociętymi gazetami. Nie miałam obowiązku dawać jej pieniędzy, ma kasy jak lodu”
„Patrzyłam jak kopia Marilyn Monroe podrywa mojego faceta i rósł we mnie gniew. W końcu wybuchłam i rozpętało się piekło”