„Syn Ryszarda podstępem wyłudził od niego mieszkanie, a ojca wysłał pod most. Postanowiłam zrobić z tym draniem porządek”

pasierbica i ojczym fot. Adobe Stock, asife
„– Nie powiedziałem ci nic, bo nie chciałem cię martwić. No ale prawda jest taka, że nie mam gdzie mieszkać. Całe życie płaciłem minimalny ZUS. Nie stać mnie na wynajęcie mieszkania. Wynająłem składzik, nic się nie martw, tam są wszystkie twoje rzeczy. I Beaty. Czasem tam śpię, ochrona przymyka oko”.
/ 27.12.2022 22:00
pasierbica i ojczym fot. Adobe Stock, asife

Ryszard pojawił się w życiu mojej mamy wdowy, kiedy ja miałam trzynaście lat, czyli trzy lata po śmierci mojego taty. Pamiętam, że mama długo była bardzo ostrożna, sama przed sobą udawała, że pan Ryszard to tylko dobry znajomy. No ale nic dziwnego. Od śmierci męża sama radziła sobie ze wszystkim, ciężko pracowała, by nas utrzymać, nie potrzebowała nowych kłopotów. Ryszarda poznała w pracy – prowadził piekarnię, która dostarczała pieczywo do sklepu, w którym mama pracowała. Spotykali się „w wielkiej tajemnicy” przez dwa lata, aż nie wytrzymałam.

– Mamuś, przestańcie już z Ryszardem udawać przede mną, że tylko razem jecie kolacje i chodzicie do kina. Bardzo go lubię i wiem, że ty też. Może pora żebyśmy razem zamieszkali?

Mama przez chwilę udawała, że nie wie, o czym mówię, aż się poddała. Miesiąc później mieszkaliśmy razem w trzypokojowym mieszkaniu Ryszarda.

Bardzo długo mnie nie było. Za długo…

Kiedyś przyznał się, że ma syna.

– Widziałem go ostatnio piętnaście lat temu. Pożyczyłem mu wszystkie oszczędności, bo miał świetny pomysł na biznes. Okazało się, że żadnego biznesu nie było. Ale Janusz przepadł. Nie mam na to dowodów, ale jestem pewien, że Grażyna umarła ze zgryzoty. Po jego zniknięciu czuła się gorzej, i gorzej. Aż dostała wylewu. Nie mam pojęcia, czy Janusz żyje, czy siedzi w więzieniu. Nie chcę wiedzieć.

Widać było, że wciąż cierpi. Nie rozmawialiśmy o Januszu więcej. Przez kilka lat byliśmy szczęśliwą rodziną. Po maturze znalazłam pracę w hotelu, w recepcji. Chciałam odłożyć pieniądze i wyjechać, może nawet pójść na studia. Ryszard przeszedł na emeryturę. Mieli z mamą pojechać w wakacje do Paryża. Nic z tego nie wyszło. Mama zginęła.

– Kasia? Przyjedź natychmiast do szpitala, szybko. Beata… twoja mama… miała wypadek – Ryszard płakał w słuchawkę. Zrozumiałam, że sprawa jest bardzo poważna.

Zmarła dziesięć minut po moim przyjeździe. Policja nigdy nie złapała sprawcy. Nie było świadków potrącenia. Karetkę wezwał kierowca autobusu. Ale zanim mama dojechała do szpitala – straciła już za dużo krwi. Wiem, że gdyby tamten sk…syn się zatrzymał, mama ciągle by żyła.

Nie wyjechałam, nie chciałam zostawiać Ryszarda samego. Ale pół roku później prawie wyrzucił mnie z domu.

– Jedź, nic cię tu nie trzyma, nie oglądaj się na mnie. Nie możesz sobie przeze mnie zmarnować życia. Nie mogę na to pozwolić – przekonywał. – Poradzę sobie. Będziemy dzwonić, możesz mnie odwiedzać. Przecież nie pojedziesz na koniec świata.

Owszem, pojechałam tylko do Wrocławia. Ale miejskie życie tak mnie wciągnęło, że na odwiedziny w domu nie miałam czasu. Studiowałam w ciągu dnia, wieczorami i w weekendy pracowałam w kawiarni. Do Ryszarda dzwoniłam. Może niezbyt często, ale raz na tydzień, dwa. Opowiadał mi ploteczki z miasteczka, o tym, że zapisał się do chóru i przygarnął psa.

– Polubisz go, zobaczysz. Jest bardzo zabawny i przyjazny – zapewniał.

Aż któregoś dnia postanowiłam, że pora Ryszarda i moje miasteczko odwiedzić. Nie zadzwoniłam – to miała być niespodzianka… Dotargałam walizkę na trzecie piętro. Włożyłam klucz do zamka. Cholera, znowu się zaciął… Próbowałam przez prawie minutę. Nagle drzwi się otworzyły. Na progu stanął nieogolony osiłek w poplamionym podkoszulku.

– Czego? – warknął.

– Ja… ja tu mieszkam. Gdzie jest Ryszard? Co się dzieje?

Próbowałam wejść do środka, ale facet zagrodził mi drogę.

Co tu robi ten facet?

– A, pewnie Kasia, nowa córeczka starego. Mówił o tobie. Właściwie o niczym innym nie mówił. Jego tu nie ma. To teraz moje mieszkanie. Spadaj!

– Janusz, co to za zdzira? – w korytarzu pojawiła się półnaga dziewczyna z papierosem w ustach. – No k… pogoń ją! Ja mam to zrobić?

Kobieta ruszyła w moim kierunku.

– Nikola, zostaw ją, już jej nie ma – facet zatrzasnął mi przed nosem drzwi.

– Kasia? Wreszcie przyjechałaś. Ryszard nie chciał mi dać do ciebie telefonu, bobym zadzwoniła – z drzwi naprzeciwko wyjrzała pani Nowikowa. – No, wchodź, nie stój tak. Właśnie wyjęłam drożdżówkę z pieca.

Dostałam gorącą kawę i kawał pachnącego ciasta.

– Pani Mario, gdzie jest Ryszard, co się tu dzieje? Co to za koleś?

– To syn Ryszarda, Janusz. Zjawił się jakieś dwa miesiące po twoim wyjeździe. Nie wiem, jak go znalazł, ale wiesz, to małe miasto. A potem sprowadził tu tę blondynę i po miesiącu wyrzucił Ryszarda. Nie wiem, jak to zrobił. Ale machał mu jakimiś papierami przed nosem i krzyczał, że ojciec może mu „naskoczyć” – opowiadała sąsiadka. – Nie wiem, gdzie jest teraz. Nie odbiera od nikogo telefonu. Bardzo się wszyscy martwimy.

Byłam przerażona. I zła na siebie, że tak długo nie przyjeżdżałam. Zadzwoniłam do Ryszarda. Odebrał.

– No hej, jak tam w wielkim mieście? U mnie? Wszystko dobrze. Dużo spaceruję z Klopsem, ostatnio pomalowałem mieszkanie. Nigdy tego nie robiłem, a to całkiem proste, wiesz? Ryszard łgał jak z nut.

Przerwałam mu:

– Hej, halo, Ryszard. Przestań kłamać. Przyjechałam, jestem u pani Marii. Coś ty narobił? Nie chowaj się przede mną, wiesz, że nie odpuszczę. Gdzie jesteś? – starałam się być stanowcza.

Ale bardzo bałam się, że Ryszard się rozłączy. Jak ja go wtedy znajdę?

Długo milczał. Przestałam oddychać.

– Kasia… No, widzisz. Porobiło się. Oj, jak się porobiło. Nie wiem, co robić…

Ryszard wyznał mi, co się stało

Wymogłam na nim, żeby mi powiedział, gdzie jest. Zadzwoniłam do hotelu, w którym kiedyś pracowałam i wynajęłam pokój. Ryszard czekał na mnie na dworcu. Z daleka nie wyglądał na bezdomnego. Raczej na turystę. Porządna sportowa kurtka, plecak. Na kolanach trzymał małego rudego psa.

– Ryszard… – nie wiedziałam, co powiedzieć, więc tylko się do niego przytuliłam. – Dobrze, że nic ci nie jest.

Pojechaliśmy do hotelu. Znałam recepcjonistę, więc udał, że nie widzi Klopsa. Ryszard poszedł się wykąpać, a ja zamówiłam do pokoju kolację. Zjedliśmy. Klops wylizał talerze. Wyjęłam z walizki wino.

– Wiozłam dla ciebie w prezencie…

Nalałam wina do szklanek i czekałam, że Ryszard w końcu zacznie mówić.

– Nie powiedziałem ci nic, bo nie chciałem cię martwić. No ale prawda jest taka, że nie mam gdzie mieszkać. Całe życie płaciłem minimalny ZUS.  Nie stać mnie na wynajęcie mieszkania. Wynająłem składzik, nic się nie martw, tam są wszystkie twoje rzeczy. I Beaty. Czasem tam śpię, ochrona przymyka oko. Kąpię się na dworcu, a pani, co tam pracuje, za piątaka robi mi w domu pranie. Jakoś sobie z Klopsem radzimy, na jedzenie nam starcza.

– Ryszard – przerwałam mu. – Ale dlaczego oddałeś Januszowi mieszkanie? Przecież on cię okradł, oszukał… Dlaczego pozwoliłeś…

– Nie oddałem. Sam sobie wziął… Nie wiem, Kasia. Zjawił się nagle. Najpierw sam. Nie wiedziałem, jak się go pozbyć. Aż któregoś dnia rzucił mi na stół papiery. Że niby podarowałem mu mieszkanie. Mój podpis sfałszował. Nie wiem, czy notariusza przekupił, czy kogoś podstawił. Mój dowód zabrał mi z portfela. Przyprowadził ślusarza i wywalił mnie na ulicę – Ryszard potarł oczy, miał w nich łzy.

Westchnęłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć.

– Chciałem walczyć, iść na policję – mówił. – Ale jak przyszedłem następnego dnia, żeby mu powiedzieć, że jak mi nie odda mieszkania, to wróci za kratki, przedstawił mi tę Nikolę. Z wielkim brzuchem. „To twoja synowa i wnuk. Chcesz mnie posłać do więzienia? Tego chcesz dla swojego wnuka? Żeby w przytułku dorastał? Bez ojca?” – krzyczał. Poddałem się. Pozwolił mi zabrać rzeczy. A potem mi powiedział, że jak się znowu pojawię, to mi zęby powybija. Przepraszam, wiem, to był także twój dom…

Ryszard zamilkł. Znów ocierał łzy. Miałam wrażenie, że od ostatniego czasu, kiedy się widzieliśmy, postarzał się o dziesięć lat.

– Ryszard. On cię oszukał. Widziałam tę Nikolę. Nie jest w ciąży. Pani Maria mówi, że tam impreza za imprezą. Raz wezwała policję, ale Janusz ją potem tak nastraszył, że więcej się nie odważyła. Nie ma opcji, żebym to tak zostawiła. Odzyskamy twoje mieszkanie, słowo. Powinieneś do mnie zadzwonić dawno, razem coś byśmy poradzili.

Ryszard tylko kiwał głową. Posłałam go do łóżka i wyprowadziłam Klopsa. Próbowałam zebrać myśli. Przypomniało mi się, że tata Julki, mojej koleżanki ze studiów, jest prawnikiem. Pomyślałam, że może ze mnie nie zedrze, jak mu powiem, jaka jest sytuacja. Zadzwoniłam do Julki. Dała mi numer telefonu ojca. Wszystko mu opowiedziałam.

Udało nam się go pozbyć

– Pani Kasiu, proszę się nie martwić. To jest wymuszenie grubymi nićmi szyte. Jeżeli pan Ryszard niczego nie podpisał, to wystarczy ekspertyza grafologa. A jeśli ten Janusz ma już za sobą odsiadkę, to jeszcze lepiej. Wszystkim się zajmę, proszę się nie martwić. I wiem, już się pani martwi, czy panią na mnie stać. Dogadamy się.

Kamień spadł mi z serca. Następnego dnia zabrałam Ryszarda i Klopsa do Wrocławia. Julka pożyczyła mi składane łóżko. Adwokat wszystkim się zajął. Wydobył ze wspólnoty mieszkaniowej papiery, znalazł notariusza. Okazało się, że Janusz przyprowadził jakiegoś brodatego faceta w wieku zbliżonym do Ryszarda. Na zdjęciu w dowodzie był gładko ogolony, ale każdy może zmienić fryzurę. Ekspertyza grafologa była jednoznaczna: podpis został podrobiony.

Zanim sprawa trafiła do sądu, tata Julki pojechał do Janusza. Nie wiem, czym mu zagroził. I nie wiem, jak wszystko „odkręcił” we wspólnocie. Ale miesiąc później przywiózł Ryszardowi akt własności mieszkania i klucze.

– Proszę się nie martwić. Janusz nieprędko pojawi się znowu w pana życiu – oświadczył.

Ryszard się popłakał.

– Kasia, zawieziesz mnie jutro do domu? Miło u ciebie, ale jednak chciałbym już do siebie – poprosił.

Wyszłam z adwokatem na podwórko.

– Jest pan pewien, że to wystarczy? – zapytałam. – Może trzeba było go posłać do więzienia?

– No tak. Ale posiedziałby rok, może dwa. A potem? On nie ma skrupułów. Trudno przewidzieć, co by zrobił. Puściłem go wolno, ale on wie, że mam na niego papiery. A chyba w więzieniu miał niełatwo, bo jedyne, co go przeraża, to powrót tam. Więc mamy go w szachu. Myślę, że pan Ryszard nieprędko znów usłyszy o synu…

Rodzina musi się trzymać razem

Podziękowałam mu. Uparłam się, że mu zapłacę – ale wiem, że suma, którą podał, ma niewiele wspólnego ze stawkami, jakie zazwyczaj bierze.

Zawiozłam Ryszarda do domu. Po Januszu pozostały tylko sterty śmieci i butelek. Pół bloku przyszło pomóc w porządkach. I choć wszyscy witali Ryszarda jak bohatera, na wszelki wypadek rozdałam sąsiadom numer telefonu do mnie.

– Jak pani zobaczy tu Janusza albo jakiegoś innego podejrzanego typa, proszę natychmiast dzwonić – poprosiłam panią Marię. – I obiecuję, że będę częściej tutaj przyjeżdżać. Niezłą dostałam nauczkę.

Zostałam w mieście jeszcze kilka dni. Poszliśmy razem na cmentarz, do mamy, taty i do żony Ryszarda.

– Kasia, przepraszam. Powinienem do ciebie zadzwonić, jak tylko on się zjawił. Wiedziałem, że nic dobrego z tego nie będzie. Ale nie chciałem zwalać ci moich kłopotów na głowę. Teraz wiem, że to było głupie. Mamy tylko siebie i musimy się wspierać…

Następnego dnia pojechałam do Wrocławia. Muszę skończyć studia. Ale wiem, że jak już będę mieć dyplom, wrócę do domu, do Ryszarda. Rodzina musi trzymać się razem.

Czytaj także:
„Ukochana siostrzenica okradła mnie z mieszkania. Ja śpię na dworcu, a ona sprzedaje mój dom za wielkie pieniądze”
„Syn trafił do więzienia, a mój mąż się go wyrzekł i nie chce go znać. Myślałam, że ocalę Łukasza, ale już za późno”
„Odkryłem, że syn sąsiadów należy do osiedlowego gangu. Mogłem zaprowadzić go na policję albo… dać mu szansę poprawy”

Redakcja poleca

REKLAMA