„W prezencie od męża dostałam przeterminowaną czekoladę i rajtuzy z dziurami. Zawsze traktował mnie jak pomiotło”

zasmucona kobieta fot. Getty Images, Fotokia
„Minęło już 30 lat, ale dopiero teraz coś we mnie drgnęło. Wstałam od stołu zupełnie inaczej niż zwykle podczas naszych niezliczonych wspólnych kolacji. Chwyciłam miskę z niedojedzoną sałatką i wyrzuciłam ją na głowę mojego ślubnego. Zabrałam torebkę i opuściłam mieszkanie bez żadnego komentarza”.
/ 01.06.2024 18:30
zasmucona kobieta fot. Getty Images, Fotokia

Żadna kobieta nie zasługuje na takie traktowanie, jakiego ja doświadczyłam ze strony swojego męża. Lata docinków, wrednych komentarzy i upokorzeń wreszcie się dla mnie skończyły.

Miałam dość docinków

Był to dzień jak każdy inny. Nie wyróżniał się niczym szczególnym. Kolacja przebiegała według utartego schematu, tak jak przez ostatnie trzy dekady. Na stół podałam sałatkę z dodatkiem tuńczyka. Mąż, jak to miał w zwyczaju, wyraził swoje niezadowolenie. Uznał, że danie jest niedosolone i że wolałby zamiast tego jakąś wędlinę. Przy okazji zwrócił mi uwagę, iż powinnam ograniczyć jedzenie, bo zaczyna mi rosnąć brzuszek.

Poszłam do kuchni i przyniosłam mężowi kolejne piwo. Oczywiście znowu narzekał, że jest zbyt ciepłe. Dolałam sobie trochę wina, na co usłyszałam sugestię, że chyba zaczynam mieć problem z alkoholem. I wtedy zupełnie niespodziewanie, w przeciwieństwie do setek poprzednich wspólnych wieczorów, podniosłam się z miejsca, wysypałam resztki sałatki na głowę męża, chwyciłam torebkę oraz płaszcz i bez żadnego komentarza opuściłam mieszkanie. Nareszcie poczułam smak wolności…

Byliśmy przewidywalni

Moja historia małżeńska jest do bólu przewidywalna. Takie rodziny jak moja określa się mianem „typowych”. Mieszkanie w bloku z trzema pokojami, umeblowanie odnawiane co dekadę, dwoje dzieci i kociak. Mój mąż po robocie z gazetą w dłoni przed telewizorem, a ja po pracy krzątam się po kuchni. Dzieciaki odrabiają lekcje albo bawią się na dworze.

Co drugą niedzielę rodzinne spotkanie przy obiedzie u nas lub u rodziców męża. U nas zwykle jest zupa pomidorowa lub szczawiowa, do tego kotlet schabowy albo bitki. Na deser szarlotka bądź sernik. U teściów rosołek i kurczak, czasem z buraczkami, innym razem z marchewką. Do tego placek drożdżowy. Maluchy jedzą warzywa tylko pod presją, że nie dostaną deseru. Podczas posiłku narzekamy na aurę, system, braki w portfelu i brak możliwości rozwoju.

Ciągle się mnie czepiał

Mąż nigdy mnie ani dzieciaków nie uderzył – nie było żadnej przemocy czy patologii w naszym domu. Co prawda, zdarzało mu się nakrzyczeć na maluchy, a do mnie po prostu mówił pewne rzeczy... Kiedy byłam młodsza, te słowa naprawdę raniły. Tak bardzo pragnęłam być idealną małżonką, rodzicielką i gospodynią domową. Skoro moja mama i koleżanki sobie radziły, to czemu ja miałabym nie dać rady?

Jednak Marek wytykał mi różne rzeczy. Że siadam do posiłku w fartuchu. Albo że obiad jest za późno i nie czeka na stole, kiedy on wraca do domu. Że ziemniaki wystygły, a brukselka się rozgotowała. Że kompot powinien być codziennie, a nie od wielkiego dzwonu. Że Hania ma rozczochrane włosy, a Krzyś dziurę w skarpecie. Wstydził się tego, bo co by było, gdyby sąsiadka przyszła pożyczyć sól i to zobaczyła? Dzieci sąsiadów zawsze wyglądają schludnie, a nasze jak bezdomne.

Nie buntowałam się

Kiedy miałam imieniny, zawsze dostawałam jakiś polny kwiatek i czekoladę, której data ważności minęła wieki temu, leżakując gdzieś w szafce. A na święta Bożego Narodzenia? Rajstopy z osiedlowego sklepiku, te najtańsze z możliwych. Ale ja grzecznie się uśmiechałam i jeszcze dziękowałam. Moje upominki za każdym razem były nietrafione. Sweter z dekoltem w serek? On nosi tylko golfy. Jakaś książka? Już po samej okładce widać, że to nuda na pudy. A po jakiego grzyba mi ten scyzoryk?

Tylko raz się odezwałam. Kiedy Marek puścił komentarz o mojej mamie. Odeszła, jak skończyłam 20 lat. Nie doczekała nawet mojego wesela. Często myślałam czy by mnie przed nim przestrzegła. Czy przejrzałaby go na wylot w przeciwieństwie do mnie? Mój ojciec był identyczny jak Marek. Niedługo po tym, jak mama umarła, znalazł kolejną. Przeniósł się do Wałbrzycha. Kontaktowaliśmy się telefonicznie w święta.

– Prasowanie koszul to nie jest twoja mocna strona, co? Matka cię tego nie nauczyła? Czego cię w takim razie uczyła, kokieterii jedynie?

Zerknęłam na niego wówczas w taki sposób, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż przegiął. Zniósł moje spojrzenie, ale na moment zaniemówił. O mojej mamusi już później nie pisnął ani słówkiem.

Zawstydzał mnie przy znajomych

Po pewnym czasie nauczyłam się ignorować te komentarze. Sądziłam, że już mnie to nie rusza. Liczyłam na to, iż małżonek da sobie spokój, kiedy pociechy się usamodzielnią. Może po prostu popisywał się przed nimi? Nic z tych rzeczy. Jeszcze bardziej skupił się na mnie. Zwrócił uwagę na to, że robię się siwa. No i przybyło mi parę kilo. Trochę niechlujnie wyglądam. Powinnam się bardziej postarać.

Leniwe? I to ma być ta wielka zmiana? Żonka jego kumpla zapisała się na szkolenie i opanowała robienie sushi. Czy on ma ochotę na sushi? Chyba zwariowałam. Co on, Azjata jest? Ale taki placuszek po węgiersku to by skonsumował. Ale czemu taki pikantny?

Kiedy tylko nadarzyła się okazja, wpadali do nas kumple na wieczorny posiłek. To zazwyczaj koledzy Marka z roboty wraz z małżonkami, bo ja nie za bardzo miałam czas pielęgnować przyjaźnie. Ale to wcale nie znaczyło, że obędzie się bez narzekania. Koleżkowie ryczeli ze śmiechu, a ich żonki, zawstydzone, wlepiały wzrok w talerze. Mąż sypał dowcipami o moim flanelowym wdzianku do spania i zdeptanych klapkach. Albo o przypalonym w czwartek żurku.

– Serio, nawet zupy nie potrafi dobrze zrobić ta moja Krystyna! A w zeszły piątek zaserwowała mi kawę z solą zamiast z cukrem. Co ona ma pod sufitem?

Kiedy zabierałam się do sprzątania zastawy po posiłku, kobiety naprędce oferowały swoją pomoc. W pomieszczeniu kuchennym spoglądały na mnie ze smutkiem w oczach. Wyczekiwały choćby jednego słowa z moich ust, jakiegoś znaku. Jednak ja ani razu nie poskarżyłam się nikomu. Ani koleżankom, ani dzieciom, ani matce Marka.

Zostawiłam męża

Podczas niedzielnych obiadów brat męża wraz z żoną kłócili się zawzięcie.

– A wasza dwójka taka zgodna – mówiła teściowa, wyrażając swój podziw dla mnie i Marka. – Uczcie się od nich – doradzała każdemu.

Rok temu odeszła moja teściowa. Przynajmniej nie będę zmuszona tłumaczyć jej całej sytuacji, dlaczego odeszłam od Marka. Pewnie i tak nie pojęłaby sedna sprawy.

– Byliście tak radośni razem, jak mogłaś to zaprzepaścić – pewnie by stwierdziła.

Identycznie zareagował Marek. Kiedy w końcu po paru dniach zdecydowałam się odebrać od niego telefon, był wściekły i zaskoczony.

– Co ci strzeliło do głowy? Co ja ci zrobiłem? Skończ z tymi głupotami i wracaj do domu, gary same się nie pozmywają

Ostatnia wypowiedź, choć nie do końca wiem z jakiego powodu, niesamowicie mnie rozśmieszyła. Parsknęłam śmiechem. Pierwszy raz od bardzo dawna poczułam, że chichoczę całkiem spontanicznie, aż łzy pociekły mi po policzkach. Dotarło do mnie, iż nareszcie jestem niezależna.

Poczułam się wolna

Kiedy opuszczałam mieszkanie, nie analizowałam swojego postępowania. Ani przyczyn. Jedyne, co wiedziałam to to, że po prostu muszę to zrobić i nigdy nie zdecyduję się na powrót do tego, przed czym uciekam. Przystanęłam dopiero po pokonaniu kilku ulic. Całodobowy. Kupiłam fajki. Od przeszło dwóch dekad znów zapaliłam. Cudowna chwila. Zrobiłam potężnego bucha i wypuściłam dym. Niebiańsko.

Od momentu ślubu przez parę ładnych lat ukrywałam przed Mareczkiem, że czasem lubię sobie zapalić. Czy to było w robocie, czy idąc na zakupy... Ale w pewnym momencie fajki straciły dla mnie cały urok. Bo ilekroć odpaliłam papierosa, od razu słyszałam w myślach gadkę Marka: „Uliczne flądry to jedyne, co lata z dymkiem przy gębie. Co to w ogóle za pomysł? Kto tym kobietom nagadał, że dobrze w tym wyglądają?”.

Nie, nie chodzi o to, że Marek był niepalący. On po prostu był facetem. Baby nie powinny. Podobnie jak jeść na ulicy. To jest zwykłe chamstwo. Teraz smak wolności to smak cygaretki. I ciasteczka, które jem z serwetki na sofie. Poranne jedzenie w piżamce. Albo nawet pod kołdrą. Popijane winkiem prosto z flaszki...

Byłam zdana tylko na siebie

Dopiero, gdy skończyłam palić fajkę, przyszła refleksja nad przyszłością. Temperatura spadała. Teść i szwagier odpadali z listy potencjalnych wybawców. W pracy miałam koleżanki, ale nie łączyły nas na tyle zażyłe relacje. I nagle olśnienie – Maryśka! No jasne, tylko ona wchodziła w grę. Dorastałyśmy obok siebie, dzieliłyśmy to samo podwórko. Chodziłyśmy do tych samych placówek – przedszkola, podstawówki, ogólniaka.

Kiedy tylko Marysia skończyła liceum, od razu stanęła na ślubnym kobiercu z facetem o dwie dekady starszym, który z zawodu był medykiem. Od tego momentu zupełnie nie miałyśmy o czym gadać. Nawijałam o imprezach i chłopakach, a ona przechwalała się, że w weekend robi obiad dla szefostwa swojego męża. Nasze relacje zaczęły się rozmydlać. Ale obie dobrze wiedziałyśmy, że jeśli któraś z nas wpadnie w tarapaty, to druga zaraz przyleci na ratunek.

Kiedy Hania spadła ze schodów, mąż Marysi starał się o przyjęcie do najlepszej kliniki. I jeszcze o wizytę u jakiegoś słynnego profesora. Dekadę temu Maryśka z dnia na dzień została wdową. Mimo że dzieliło ich sporo lat, tworzyli udany związek. Akurat tego wieczoru nie było mnie przy Marku, co rzadko się zdarzało. Wsiadłam w auto i pojechałam do Marysi, tuląc ją przez całą noc. Później ogarnęłam całą papierologię związaną z pochówkiem, bo ona totalnie nie wiedziała od czego zacząć.

– Jasne, wpadaj, tylko kup jakieś winko po drodze – Marysia nie zadawała zbędnych pytań. Ani wtedy, ani później.

Doskonale zdawała sobie sprawę, że gdy będę na to gotowa, sama jej o wszystkim opowiem. Przygotowała mi posłanie na sofie i oświadczyła, że mogę u niej pomieszkiwać tak długo, jak tylko będę chciała. Ostatecznie spędziłam u niej dwa tygodnie. Później udało mi się znaleźć umeblowane mieszkanko, oddalone od Marysi o dwie przecznice. Umowę najmu podpisałam od razu. Moje pociechy przywiozły mi rzeczy z domu.

Mąż myślał, że żartuję

Chyba dopiero wtedy do Marka zaczęło docierać, że ja wcale nie żartuję. Że to nie są jakieś dąsy czy próba zwrócenia na siebie uwagi. Że ja naprawdę znikam z jego życia na dobre! Przysyłał mi wiadomości: „Coś ty sobie ubzdurała? Od tygodni żywię się kiełbaskami. Wracaj do domu”. „Dostaliśmy upomnienie, że nie uregulowaliśmy rachunków za mieszkanie. Skończ z tymi głupotami”. „Gdzie się podziały moje spodnie z szarego sztruksu???”.

Nie napisał ani razu „Wybacz mi” albo „Jest mi przykro”. Nic z tych rzeczy. Na żadną wiadomość nie odpisałam. W moim małym mieszkanku filiżanka po kawie potrafi zalegać w zlewozmywaku nawet dwa dni. Pościel zmieniam tylko wtedy, gdy spodziewam się gości. Miewam takie fantastyczne weekendy, podczas których cały czas chodzę w piżamie. Podjadając w łóżku, okruszki później po prostu zrzucam na podłogę.

Robię, co chcę

Zapisałam się na warsztaty z przygotowywania sushi. To moje ulubione danie! Kiedy moja córka zostawia mi wnuczęta pod opieką, zdarza się, że na obiad serwuję grzanki posmarowane konfiturą. A dlaczego by nie? Mam sporo wolnego czasu. Biorę lekcje języka hiszpańskiego i uczęszczam na zajęcia z flamenco. Odkładam też fundusze na wyjazd do Hiszpanii. Powinnam uzbierać kasę całkiem szybko, ponieważ wieczorami robię na drutach sweterki. W sklepiku niedaleko mojego domu rozchodzą się jak ciepłe bułki.

Wreszcie, po wielu latach, odnalazłam w sobie radość. Czuję autentyczne zadowolenie z życia. Delektuję się każdą nocą i każdym porankiem. Z niecierpliwością wyczekuję dnia, w którym przejdę na emeryturę.

Krystyna, 58 lat

Czytaj także:
„Ledwo złożyłem podpis na testamencie, a wnuk już chciał się mnie pozbyć. Odsyła mnie do umieralni, bo dom jest jego”
„Po śmierci męża znalazłam ukryty pendrive. Dzięki niemu mogłam się zapoznać z całą kolekcją jego kochanek”
„Nigdy nie chciałam być matką. Dla męża zgodziłam się na dziecko, ale przez 18 lat nie potrafiłam go pokochać”

Redakcja poleca

REKLAMA