„W prezencie na walentynki dostałam od męża zdradę, a potem rozwód. Już zawsze będą mi się kojarzyć z jego kochanką”

zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, fizkes
„– Karina, nie będę cię dłużej okłamywał. Poznałem kobietę, która stała się dla mnie kimś więcej. Zakochałem się i chcę z nią być. Chcę rozwodu – powiedział spokojnie, jakby odczytywał nekrologi w gazecie. Nie wiem, czy zdawał sobie sprawę z tego, że przeczytał właśnie ten ogłaszający śmierć naszego małżeństwa”.
/ 06.02.2024 22:00
zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, fizkes

Nie można sobie wyobrazić gorszych walentynek niż te, które musiałam przeżyć aż dwukrotnie. Bo czy może być coś gorszego niż Dzień Zakochanych, w którym dowiadujemy się, że miłość właśnie umarła? Dla mnie to był szczyt upokorzenia.

Dostałam niespodziankę

Popołudnie 14 lutego zeszłego roku było jak każde inne walentynki – z wyjątkiem tego, że miało zmienić moje życie na zawsze. Siedzieliśmy przy śniadaniu. Ja z nadzieją w oczach, planując romantyczny wieczór, który miał w końcu nas do siebie zbliżyć. Mój mąż, zwykle zamknięty w sobie, przeglądał spokojnie gazetę na tablecie. W końcu, ku mojemu zaskoczeniu, odłożył urządzenie i po raz pierwszy od dawna spojrzał mi prosto w oczy. A potem wypowiedział słowa, które zburzyły moje dotychczasowe życie.

– Karina, nie będę cię dłużej okłamywał. Poznałem kobietę, która stała się dla mnie kimś więcej. Zakochałem się i chcę z nią być. Chcę rozwodu – powiedział spokojnie, jakby odczytywał nekrologi w gazecie.

Nie wiem, czy zdawał sobie sprawę z tego, że przeczytał właśnie ten ogłaszający śmierć naszego małżeństwa… Jego słowa wibrowały w powietrzu, napełniając kuchnię napięciem i trwogą. Zamarłam z widelcem w połowie drogi od stołu do ust.

– Powiedziałeś to tak beznamiętnie... To jakiś żart? – zapytałam, ale spojrzenie męża nie pozostawiało miejsca na wątpliwości.

Było zimne, bezduszne, zupełnie pozbawione uczucia. „To koniec”, pomyślałam z rozpaczą.

– Ona sprawiła, że znowu poczułem się pełen energii – dodał Karol, jakby zupełnie nieprzejęty tym, że każde kolejne słowo z jego ust jest sztyletem wbijanym w moje serce.

Skreślił 25 lat małżeństwa

Czas i przestrzeń zdawały się zastygać wokół mnie. Wszystko, co zbudowaliśmy przez 25 lat, rozpadło się właśnie jak domek z kart. Marzenia o wspólnym starzeniu się, podróżach, dzieleniu radości i smutków legły w gruzach, jak zimowy krajobraz po burzy. Oczywiście, wiedziałam, że nasz związek przechodzi poważny kryzys. Nigdy jednak nie przeszło mi nawet przez myśl, że może nas czekać rozwód. A tym bardziej nie z powodu innej kobiety.

– Czym sobie na to zasłużyłam? – zapytałam oschle, nieco roztrzęsionym głosem.

Zadając takie pytanie, oczekiwałam odpowiedzi na tyle przyzwoitej, że nie spowoduje u mnie jeszcze gorszego samopoczucia. Wydawało mi się, że większość kulturalnych mężczyzn odpowiedziałaby: „To nie twoja wina, to ja”. Mój mąż jednak ewidentnie nie należał do mężczyzn z klasą. Odpowiedzi, które usłyszałam, były egoistyczne i zwyczajnie okrutne.

Nigdy nie byłem z tobą szczęśliwy, Karina. Wybacz – oznajmił zdawkowo, po czym wstał od stołu.

Gdy pokonałam już początkową fazę gniewu, niedowierzania, frustracji i przygnębienia, próbowałam jeszcze z Karolem rozmawiać, ratować to, co jeszcze można było uratować. Ale mąż był zdeterminowany, a jego decyzja była nieodwracalna. Miałam 50 lat, złamane serce i perspektywę samotnej reszty życia, ale zrozumiałam, że trzeba iść do przodu.

Szybko się wyprowadził

Widać było, że Karol już dawno podjął decyzję, a mnie jedynie łaskawie o niej poinformował. Nie miałam żadnego czasu na poukładanie sobie wszystkiego w głowie, na oswojenie się z sytuacją. Mąż nie był nawet na tyle przyzwoity, żeby podsumować nasze małżeństwo, życzyć mi szczęścia na przyszłość i przeprosić za swoje czyny. Już dwa dni później stanął w drzwiach ze spakowanymi walizkami i pożegnał mnie zwykłym: „To cześć”.

Co za gnida! – wściekała się moja przyjaciółka, która tamtego dnia wprowadziła się do mnie na tydzień, żeby zaoferować swoje wsparcie. – Jak można tak potraktować kobietę, której przysięgało się miłość na całe życie?! Kogoś, z kim spędziło się ćwierć wieku!

– Jak widać można… – odparłam tylko martwym głosem.

– Rozumiem, niektóre związki się rozpadają, ludzie zdradzają, łamią sobie serca… Ale żeby nie wykazać ani odrobiny empatii wobec własnej zdradzonej żony?! – wykrzykiwała dalej Ania.

Sama rzadko włączałam się do dyskusji, ale, paradoksalnie, im bardziej przyjaciółka się wściekała, tym bardziej ja pozostawałam spokojna.

Następne miesiące były najtrudniejszymi w moim życiu. Szukałam wsparcia w przyjaciołach i rodzinie, zaczęłam pracować nad odnalezieniem utraconego poczucia własnej wartości. Zdarzały się dni, kiedy odnajdowałam w sobie pokłady nowej energii do zmian, ale i takie, kiedy nie miałam siły nawet wstać z łóżka. Gdyby nie wsparcie bliskich, nie potrafiłabym wyjść z tej wykańczającej spirali emocji.

Jakoś zaczęło się układać

W miarę upływu czasu zrozumiałam, że życie naprawdę można zacząć od nowa, nawet po tak traumatycznym doświadczeniu i nawet w moim wieku. Postawiłam na niezależność, którą tak długo zaniedbywałam w imię bycia dobrą żoną: zaczęłam odkrywać swoje pasje i własne marzenia, cele. Życie po rozstaniu było trudne, ale także pełne możliwości. Zamierzałam z nich wszystkich korzystać – zwłaszcza że Ania namówiła mnie, aby nie odpuszczać swoich praw przy sprawie rozwodowej.

– Sprawił ci tyle bólu, nie wykazał ani krzty wyrzutów sumienia, więc niech słono za to zapłaci! Wykazanie, że byłaś oddaną żoną, która robiła wszystko, żeby utrzymać ten związek, nie będzie problemem – tak przecież było! Nie dość, że zabrał ci najlepsze lata życia, to teraz jeszcze masz ponosić finansowe konsekwencje jego wyborów? Po moim trupie! – pieniła się przyjaciółka.

Cieszę się, że to zrobiła, bo przyznaję, że sama nie miałam siły szarpać się z mężem o pieniądze, dom, samochód czy oszczędności. Gdybym nie miała wsparcia przyjaciółki, pewnie zgodziłabym się na wszystko, co podsunęliby mi prawnicy męża, byle tylko mieć już ten epizod za sobą.

Dzisiaj dziękuję niebiosom, że tego nie zrobiłam: dzięki wojowniczej postawie Ani, nie muszę się martwić o pieniądze praktycznie do emerytury. Mąż zostawił mi dom, auto i kilka inwestycji, które być może za kilka lat zaprocentują bezpieczną starością. I tutaj jednak były nie wykazał klasy: sam z siebie nie zaoferował niczego, a to, co otrzymałam, musieli wyszarpywać moi prawnicy.

Moja pogarda do męża rosła

Nasza ostatnia rozprawa rozwodowa miała miejsce… również w walentynki, rok później. Ironia losu, prawda? Nie ukrywam, że rok po naszym faktycznym rozstaniu byłam już w znacznie lepszej formie i dojrzałam do tego, żeby dostrzec, jakim mężczyzną naprawdę okazał się być mój mąż. Marnym, tchórzliwym, niehonorowym, niedojrzałym i o wyjątkowo kruchym ego.

Pod salą sądową zjawiła się także jego nowa partnerka. Gdy ją zobaczyłam, zaśmiałam się w głos. Ciężko powiedzieć o kimś takim „kobieta” – to była jakaś smarkula! Ubrana w różowy dresik, z przedłużonymi paznokciami, sztucznymi rzęsami i powiększonymi ustami. Głośno żuła gumę i przeglądała telefon ozdobiony kryształkami. Była tak stereotypowa, że aż śmieszna.

Wystarczyło mi szybkie spojrzenie na nią, żeby zrozumieć, że mąż nie zostawił mnie dla kogoś, z kim jest szczęśliwszy: po prostu dopadł go kryzys wieku średniego i postanowił sobie coś udowodnić. Jeśli był w stanie zburzyć 25-letnie małżeństwo dla jędrnych pośladków i napompowanych piersi, dobrze się złożyło, że nie jesteśmy już razem.

Poczułam ulgę

Gdy rozprawa dobiegła końca, wypadłam z sądu jak proca. Czułam się lekka, wolna i po prostu… szczęśliwa! Co prawda, walentynki już zawsze będą mi się kojarzyć z Karolem i jego kochanką, ale trzeba żyć dalej.

Od tego momentu już prawie minął kolejny rok. Rozwijam się, chodzę na kursy, mam dużo czasu na swoje pasje, przyjemności i relaks. Zdarzyło mi się kilka randek, które, choć może nie przyniosły poważnego związku, były dla mnie zastrzykiem pewności siebie i przyjemnym doświadczeniem.

A co u mojego męża? No cóż, jego „wielka miłość”, która miała być warta rozbicia naszego małżeństwa, skończyła się wkrótce po naszym rozwodzie. Coś czuję, że panienka nie była zbyt zadowolona ze stanu konta swojego ukochanego po podziale majątku… Jakiś miesiąc później zresztą Karol po raz ostatni udowodnił mi, że jest zwykłą kanalią, bo… zadzwonił i miał czelność prosić mnie o wybaczenie!

– Wal się, Karol. I więcej do mnie nie dzwoń – odpowiedziałam mu ze śmiechem i równie nieczule co on, gdy oznajmiał mi, że odchodzi.

A potem zablokowałam jego numer i wyszłam na imprezę do nowych znajomych z zajęć plastycznych.

Czytaj także: „Mąż myślał, że mam siano w głowie i nic nie potrafię. W ukryciu pięłam się po drabinie, by w końcu zostać jego szefową”
„Dziadkowie mówili mi, że rodzice nie żyją, aż dostałem tajemniczy spadek. Cały ten czas mieszkali w Ameryce”
„Dla rodziców byłam głupią wpadką, dla mężczyzn - marną kandydatką na żonę. Całe życie muszę żebrać o uwagę i miłość”

Redakcja poleca

REKLAMA