Ciężar dorastania bez rodziców jest trudny do uniesienia. Jako dziecko nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego to właśnie mnie spotkał taki los. Lata mijały i z czasem zaczęło zmieniać się moje postrzeganie rzeczywistości. Zaakceptowałem to, na co nie miałem żadnego wpływu.
Gdy już przepracowałem swój wewnętrzny problem, zupełnym przypadkiem dowiedziałem się, że przez całe życie byłem okłamywany. I to przez najbliższe mi osoby, którym ufałem bezgranicznie i które darzyłem bezwarunkową miłością. „Zostaw to. Przeszłości lepiej nie odgrzebywać” – usłyszałem, gdy zażądałem wyjaśnień. Nie mogłem jednak znienawidzić ich za to, bo gdy już poznałem prawdę, zrozumiałem, że zatajali ją dla mojego dobra.
Nie takiej informacji się spodziewałem
– Dzień dobry, Marcel – przywitał mnie pan Janusz, listonosz, który od lat dostarcza pocztę moim dziadkom.
– Dzień dobry, panie Januszu. Babci ani dziadka nie ma w domu, ale odbiorę list.
– Nie, młody kolego. Dzisiaj to ty jesteś adresatem.
– Ja? – zapytałem zaskoczony. – A kto wysyła polecony do osiemnastolatka?
– Podpisz w tym miejscu – powiedział i wskazał długopisem wykropkowane miejsce, ignorując moje pytanie.
Spojrzałem na dane nadawcy. „Kancelaria adwokacka? Przecież nic nie przeskrobałem! Kto może pozywać mnie do sądu?” – pomyślałem. Zaciekawiony, a może raczej zaniepokojony, otworzyłem kopertę w pośpiechu.
To nie był żaden pozew ani wezwanie do zapłaty. Pismo wysłała polska kancelaria reprezentująca amerykańskiego radcę prawnego. Dotyczyło postępowania spadkowego, w którym to ja byłem dziedziczącym. Postępowania po śmierci moich rodziców, którzy rzekomo mieszkali w Stanach. Jak to? Przecież oni nie żyli od osiemnastu lat!
Dorastanie bez rodziców nie jest łatwe
Kilkuletnie dziecko po prostu akceptuje otaczającą je rzeczywistość. Zawsze jednak przychodzi taki moment, gdy trzeba zadać pierwsze trudne pytanie. Od tamtej rozmowy minęło niemal czternaście lat, a ja wciąż pamiętam ją, jakby odbyła się wczoraj.
– Babciu, a dlaczego ja nie mam rodziców? – zapytałem. Tego dnia kilku kolegów wyśmiało mnie, że jestem sierotą. Gdy teraz o tym myślę, wciąż nie mogę uwierzyć, że czterolatkowie mogą być tak okrutni.
– A skąd ci to przyszło do głowy, skarbie? – odpowiedziała pytaniem, wyraźnie chcąc uniknąć trudnego tematu. – Nie jesteś sierotą. Masz przecież babcię i dziadka.
– Damian i Patryk śmiali się ze mnie, że nie mam mamy ani taty. Dlaczego wszyscy mają rodziców, a ja nie? – drążyłem z uporem charakterystycznym dla czterolatka.
– Słonko, twoi rodzice poszli do nieba, gdy byłeś bardzo mały. Teraz jeszcze tego nie zrozumiesz, ale obiecuję, że gdy trochę podrośniesz, wszystko ci wyjaśnię.
– Głowa do góry, mały mężczyzno – wtrącił się dziadek. – Masz przecież nas. My jesteśmy jak twoi rodzice. Wychowujemy cię, dbamy o ciebie i nigdy nie pozwolimy, żeby stała ci się jakakolwiek krzywda.
Wieczorem zamknąłem się w swoim pokoju i płakałem cicho w poduszkę. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego mama i tata odeszli. Chciałem mieć normalną rodzinę, jak wszyscy moi rówieśnicy. Gdy inne dzieci w listach do św. Mikołaja prosiły o zabawki i inne bzdety, ja zapisywałem tylko jedno życzenie: „Proszę, spraw, żeby mamusia i tatuś wrócili do mnie”.
Przez wiele lat nie pytałem, co się stało z rodzicami. Temat powrócił tuż przed moimi dwunastymi urodzinami.
– Zbliża się twoje święto, kochanie. Co byś chciał dostać od dziadków? – zapytała babcia.
– Najbardziej chciałbym, żebyście wyjaśnili mi, jak zginęli moi rodzice – odburknąłem.
– Masz rację, chyba nie możemy dłużej odwlekać tej rozmowy – przyznała. – Heniek, pozwól na chwilę. Musimy oboje porozmawiać z Marcelkiem.
Dziadkowie wyjaśnili mi, że tragedia, w wyniku której straciłem obojga rodziców, wydarzyła się, gdy miałem roczek.
„Twoi rodzice byli zafascynowani żeglowaniem. Oboje mieli, jak wy to mówicie, bzika na tym punkcie. Tamtego feralnego dnia wyruszyli na pierwszy w swoim życiu rejs morski. Wcześniej pływali tylko po mazurskich jeziorach. Pogoda nagle się zmieniła. Rozpętał się sztorm, który zatopił ich żaglówkę. To nie była niczyja wina. Po prostu, zdarzył się tragiczny wypadek. Spoczęli na dnie morza. To dlatego nie mogliśmy ich pochować. Razem z dziadkiem zdecydowaliśmy, że nie chcemy stawiać im symbolicznego grobu. Po prostu, woleliśmy zachować pamięć po nich w naszych sercach, nie w pustym dole, pod marmurową płytą”.
Rozmowa, która miała mi pomóc, przysporzyła mi tylko więcej bólu. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego wypłynęli w ten rejs. Miałem do nich wielki żal, który dusiłem w sobie. Narastające emocje z czasem zaczęły zmieniać się w gniew. Gniew, który musiałem jakoś rozładowywać.
Przyznaję, jako nastolatek nie byłem poukładany. Opuściłem się w nauce. Zacząłem wagarować. Nie przepuszczałem żadnej okazji do bójki. Byłem na najlepszej drodze, by wyrosnąć na degenerata i zmarnować sobie życie. Na szczęście moja wychowawczyni w porę dostrzegła problem i wiedziała, jak zareagować.
Zaprosiła moich dziadków na rozmowę. Oboje zgodnie przyznali, że starają się jak mogą, ale są wobec mnie bezsilni. Wtedy pani Kasia zaproponowała im, żeby zabrali mnie do psychologa. „Ubolewam, że w naszej szkole nie ma specjalisty, który pomógłby młodzieży przepracować ich problemy. Znam jednak świetnego psychologa. Na pewno uda mu się pomóc Marcelowi”.
Trochę to trwało, ale w końcu dotarliśmy do sedna problemu. Przepracowaliśmy go i wtedy wszystko wróciło do normy. Pogodziłem się z tym, czego nie mogłem zmienić. Przestałem odczuwać gniew, ale w dniu, w którym otrzymałem to przeklęte pismo, negatywne emocje powróciły ze zdwojoną siłą.
Postanowiłem, że nie odpuszczę i dotrę do prawdy
– Marcel, pomóż dziadkowi wnieść zakupy – zawołała z progu babcia. Zamiast spełnić jej prośbę, zapłakany i wściekły podbiegłem do niej, trzymając w ręku list, który odebrałem kilka chwil wcześniej.
– Rodzice zginęli podczas rejsu, tak? – wykrzyczałem. – A co powiesz mi o tym?
Wzięła ode mnie kartkę. Gdy przeczytała pierwszą linijkę, na jej twarzy zaczął malować się autentyczny szok. Torebka, którą trzymała w drugiej ręce, upadła na podłogę. Nie ściągając butów, udała się do kuchni i usiadła przy stole. Oparła łokcie o blat i skryła twarz w dłoniach. Poszedłem za nią.
– Co masz mi do powiedzenia? – domagałem się wyjaśnień.
– Zostaw to. Po prostu zostaw. Nie idź na żadne spotkanie w sprawie spadku. Przeszłości lepiej nie odgrzebywać. To sprowadza tylko ból i cierpienie.
Wtedy spostrzegłem, że babcia płacze. W tej samej chwili do kuchni wszedł dziadek. Podała mu list. Założył okulary i przeczytał go od deski do deski.
– Danusiu, musimy mu powiedzieć prawdę – powiedział do babci łamiącym się głosem.
– Heniu, nie możemy. On tego nie zniesie.
– Przecież i tak już wie, że okłamywaliśmy go przez całe jego życie.
– Przestańcie rozmawiać, jakby mnie tu nie było! – wtrąciłem się. – Nie jestem już dzieckiem, któremu można wszystko wmówić!
– Masz rację – przyznał dziadek. – Usiądź i posłuchaj.
Moi rodzice wcale nie zginęli, gdy miałem roczek. Po prostu, nie potrafili, a raczej nie chcieli zajmować się swoim dzieckiem. Nie byli na tyle dojrzali, żeby wziąć odpowiedzialność za czyjeś życie. Nie potrafili nawet zatroszczyć się o samych siebie. Powierzyli mnie dziadkom, a sami zajęli się tym, co lubili najbardziej – zabawą. Jeździli na rockowe festiwale i imprezowali przy każdej możliwej okazji, a gdy okazji nie było, sami ją stwarzali.
Dziadkowie musieli podjąć trudną decyzję. Pozbawili ich praw rodzicielskich. Sąd ustanowił ich moją rodziną zastępczą. Matka i ojciec zerwali z nimi kontakt. Nie dawali znaku życia (dziadkowie nawet nie wiedzieli, że przeprowadzili się do Stanów). Zdecydowali, że nie wyjawią mi prawdy.
– Oni wtedy przestali dla nas istnieć, wnusiu. Wyrzekliśmy się własnej córki i zięcia. To była trudna decyzja i podjęliśmy ją z ciężkim sercem. Ale musisz zrozumieć. Nie chcieliśmy, żebyś kiedykolwiek ich odnalazł i dowiedział się, że cię nie chcieli. Że byłeś dla nich tylko zbędnym ciężarem.
– Babciu, dziadku... źle zrobiliście – powiedziałem. Nie chciałem dusić emocji, bo psycholog nauczył mnie, że to nie przynosi niczego dobrego. – Ale potrafię zrozumieć waszą motywację. Liczę więc, że wy też zrozumiecie mnie, bo zamierzam dowiedzieć się, co się z nimi stało. Pójdę do tego prawnika.
Mówiłem szczerze. Dziadkowie okłamywali mnie, odkąd zacząłem domagać się odpowiedzi, ale nie potrafiłem mieć do nich pretensji. W tamtym czasie uznali, że kłamstwo będzie lepsze od prawdy. Woleli pogrzebać moich rodziców, niż powiedzieć mi, że moja matka i mój ojciec potrafili wieść beztroskie życie, ale nie umieli zająć się własnym synem.
Poszedłem na spotkanie w kancelarii. Dowiedziałem się, że mój ojciec nie żyje od trzech lat. Zmarł na raka trzustki. Matkę zabrał zawał serca, pół roku przed moją rozmową z prawnikiem. Rodzice, których nigdy nie poznałem, zostawili mi w spadku 150 tysięcy dolarów i dom w Boulder w stanie Kolorado.
Spotkanie, które tu opisuję, odbyło się dokładnie dwa lata temu. Początkowo planowałem odrzucić spadek. Nie chciałem niczego od tych ludzi. Tak, „tych ludzi”, bo skoro oni nie chcieli być dla mnie rodzicami, nie zamierzam nazywać ich inaczej. Coś mi się jednak od nich należy. Niech te pieniądze będą rekompensatą, dla mnie i dla moich dziadków, którzy przecież też swoje przez nich przeżyli.
Mimo początkowych obiekcji, postanowiłem przyjąć spadek. Ich radca prawny sprzedał w moim imieniu dom w Stanach. W sumie odziedziczyłem prawie 600 tysięcy dolarów. Część pieniędzy przekazałem dziadkom, by mogli cieszyć się jesienią życia, zamiast liczyć każdy grosz. Zostało mi wystarczająco, żebym mógł opłacić studia i zabezpieczyć sobie start w dorosłość.
Czytaj także:
„Panna próbowała wrobić mnie w dziecko. Powinienem ją pogonić, ale zakochałem się jak szczeniak. Nie wiem, co robić”
„Szef zasugerował, że powinnam dawać klientom więcej z siebie. Dosłownie. Jeśli odmówię, mogę pożegnać się z robotą”
„Po ślubie moja przyjaciółka zamieniła się w pustaka. Kiedy ja opowiadam o swoich problemach, ona papla o błyskotkach”