„Mąż myślał, że mam siano w głowie i nic nie potrafię. W ukryciu pięłam się po drabinie, by w końcu zostać jego szefową”

pewna siebie kobieta fot. Getty Images, Westend61
„Czułam, że przyszedł czas na zmiany. W końcu pracowałam ciężko po to, by dojść na sam szczyt. Wiedziałam, że szef chce wymienić dotychczasowego dyrektora przejętej przez nas firmy mojego męża na swojego człowieka. Wiedziałam też, że jestem jego najbardziej zaufanym pracownikiem”.
/ 30.01.2024 08:30
pewna siebie kobieta fot. Getty Images, Westend61

Wiele osób uważa, że ładna buzia ułatwia życie. Ot, stereotyp. Ładny ma w życiu łatwiej, wszyscy go lubią, wszyscy się do niego uśmiechają… No i nie jest istotne, czy jest mądry, czy coś potrafi, czy się czymś wyróżnia. No przecież jest ładny, i to wystarczy!

Traktowali mnie jak małą księżniczkę

Byłam bardzo ładnym dzieckiem. Duże niebieskie oczy i blond loki okalające moją głowę sprawiały, że niemal każdy się mną zachwycał. Na rodzinnych spędach byłam traktowana jak maskotka: odświętnie ubrana i uczesana miałam za zadanie siedzieć i uśmiechać się do wszystkich. Nie było mowy o tym, bym siadła sobie w kącie i bawiła się czymkolwiek, o wyjściu do ogrodu czy na plac zabaw nie wspominając. Miałam być grzeczną dziewczynką. Śliczną grzeczną dziewczynką.

Kiedy poszłam do szkoły, szybko przekonałam się, na czym polega szufladkowanie ludzi. Najpierw przez dorosłych, a z biegiem czasu również przez koleżanki i kolegów, traktowana byłam jak słodka idiotka. No bo z taką ładną buzią co ja tam mogę wiedzieć? I chociaż miałam całkiem dobre oceny, to nikt nie brał na poważnie mojej wiedzy i możliwości intelektualnych.

Nie byłam w ciemię bita. Szybko nauczyłam się wykorzystywać urok osobisty do osiągania swoich celów. Jednocześnie nie wyrywałam się za bardzo ze swoją wiedzą i zdolnościami. Robiłam tyle, ile powinnam, uczyłam się po to, by zdobyć wiedzę i umiejętności (oceny były sprawą drugorzędną, choć i tak co i rusz ktoś był zaskoczony, że mam dość wysoką średnią). Nie odzywałam się, gdy nikt mnie nie pytał. Tak było zwyczajnie wygodniej.

Słodka idiotka

Maturę zdałam nadspodziewanie dobrze. To znaczy, ja zaskoczona nie byłam, ale nawet najbliżsi nie mogli się nadziwić, jakim cudem mi się to udało.

– No, Julka, ale miałaś farta! – usłyszałam od babci.

– Trafiła w pytania! – zawyrokował tata.

– Słusznie mówią, że głupi ma zawsze szczęście – skomentowała ciotka.

Na jakie studia się wybieram, wiedziała tylko mama. Ona jedna wierzyła również w moje możliwości, a nie tylko w urodę. O tym, że dostałam się na wymarzony kierunek, też poinformowałam tylko ją. Po co miałam znów wysłuchiwać komentarzy o szczęściu głupiego, albo jeszcze dowiedzieć się, że sobie nie poradzę?

Z Piotrkiem zaczęłam się spotykać na ostatnim roku studiów. Co prawda uczyliśmy się na tej samej uczelni, ale program studiów mieliśmy zorganizowany zupełnie inaczej, więc praktycznie nie mieliśmy wspólnych zajęć. Kiedyś mój przyszły mąż przyznał mi się, że zwrócił na mnie uwagę już na początku studiów, ale uznał, że tak piękna dziewczyna jak ja ma z pewnością na pęczki adoratorów, więc on absolutnie nie ma szans.

Mieliśmy jednak podobne zainteresowania i to nas do siebie zbliżyło. Pomagałam mu nawet z jego pracą magisterską, choć oczywiście robiłam to w taki sposób, że był przekonany o tym, iż do wszystkiego doszedł sam. Piotrek lubił imponować swoją wiedzą, chętnie chwalił się swoimi umiejętnościami, a ja potrafiłam doskonale się tym wszystkim zachwycać. Lepszej partnerki po prostu nie mógł sobie wymarzyć.

Nie oceniaj książki po okładce

Zaraz po studiach Piotrek dostał posadę w dużej firmie. Miał odpowiednie wykształcenie, do tego jako student uczestniczył w projekcie, dzięki któremu zauważył go jeden z menedżerów tej firmy. Ja nawet nie marzyłam o takim stanowisku, znalazłam pracę nieco poniżej swoich kwalifikacji, ale okazało się, że był to bardzo dobry wybór. Miałam czas i możliwości, by wciąż się szkolić, poszerzając wiedzę zdobytą na studiach.

Gdy po jakimś czasie jeden z moich bezpośrednich przełożonych uległ wypadkowi, szefostwo miało problem ze znalezieniem odpowiednio wykwalifikowanego zastępcy. Wówczas nieśmiało zaproponowałam, że mogłabym spróbować przejąć część obowiązków nieobecnego pracownika. Szef co prawda kręcił nosem, ale kiedy wspomniałam, jakie kursy ukończyłam, zdecydował się dać mi szansę.

Dwa tygodnie później, gdy tylko przyszłam do pracy, dowiedziałam się, że szef wzywa mnie do siebie. Poszłam do niego lekko przestraszona, bo nie wiedziałam, czego się spodziewać.

– Dzień dobry, wzywał mnie pan? – powiedziałam, wchodząc do gabinetu.

– Tak, pani Julio – potwierdził. – Proszę sobie usiąść – dodał.

– Czy coś się stało? – zapytałam.

– Tak, pani Julio, stało się. Nie doceniałem pani. Proszę mi wybaczyć szczerość, ale uległem stereotypom. A tymczasem po raz kolejny przekonałem się, że nie należy oceniać książki po okładce. Przez ostatnie dwa tygodnie wykonała pani kawał dobrej roboty. Wyprostowała pani kilka spraw, z którymi mieliśmy problem. Należą się pani słowa uznania!

– Dziękuję, starałam się nie zawieść zaufania, jakim mnie pan obdarzył.

– Jest pani bardzo skromną osobą. Nie będę owijał w bawełnę: chcę pani zaproponować awans na kierownicze stanowisko.

– Ja… nie wiem co powiedzieć – nie potrafiłam ukryć zaskoczenia.

– Wystarczy, jeśli pani powie, że się zgadza. Proszę, oto propozycja kontraktu, jaki dla pani przygotowałem. Proszę się z tym zapoznać i jeśli warunki pani odpowiadają, proszę podpisać.

Oczywiście warunki kontraktu bardzo mi odpowiadały i w ten oto sposób awansowałam po raz pierwszy. Pochwaliłam się tylko mamie. Nawet Piotrek nie wiedział, że zmieniłam stanowisko i zarobki. Mój mąż skupiony był na swojej karierze, mojej pracy nigdy nie traktował poważnie. Po co więc miałabym mu opowiadać o czymkolwiek? Wolałam, żeby nadal żył w przekonaniu, że jego żona jest sekretarką w niewielkiej firemce.

Miarka się przebrała

Nigdy nie zależało mi na słowach uznania. Jednak lekceważący ton mojego męża, jakim wypowiadał się on o mojej pracy, zaczął mi nieco doskwierać. Każdą moją wypowiedź zbywał słowami „Co ty tam możesz wiedzieć!”, również w towarzystwie potrafił negować to, co mówiłam. Kiedyś niechcący podsłuchałam, jak po kilku drinkach rozmawiał z kumplem na mój temat.

– Co ty tak gasisz tę swoją żonę za każdym razem? – zapytał go kolega.

– A po co się odzywa na tematy, o których nic nie wie? – zaperzył się Piotrek.

– Skąd wiesz, że nic nie wie?

– Przecież to blondynka jest! – obwieścił mój mąż. – Do niczego w życiu nie doszła. Tylko parzyć kawę umie, jak to zwykle sekretarki.

Nawet nie wiedział, jak szybko pożałuje swoich słów. Firma, w której pracowałam, z roku na rok rosła w siłę, aż w końcu stała się bardzo potężnym graczem na rynku. Tak potężnym, że doszło do przejęcia innej firmy. Tak, dokładnie tej, w której pracował mój mąż. Już w momencie fuzji zajmowałam nieco wyższe stanowisko niż on. I postawiłam sobie za punkt honoru awansować jeszcze wyżej.

Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak daleko mogę zajść dzięki swoim ambicjom. Góra bardzo chętnie wysyłała mnie na kolejne szkolenia, przekonali się już bowiem, że mam niekonwencjonalne spojrzenie na wiele spraw i potrafię wcielać w życie nowatorskie rozwiązania z korzyścią dla firmy. Dodatkowo miałam umiejętność zjednywania sobie ludzi oraz całkiem skutecznie zarządzałam zespołem.

Mąż bardzo się zdziwił

Nic więc dziwnego, że mój kolejny awans był tylko kwestią czasu. Z jednej strony dobrze mi było na stanowisku, które do tej pory zajmowałam, z drugiej zaś czułam, że przyszedł czas na zmiany. W końcu pracowałam ciężko po to, by dojść na sam szczyt. Wiedziałam, że szef chce wymienić dotychczasowego dyrektora, przejętej przez nas firmy mojego męża, na swojego człowieka. Wiedziałam też, że jestem jego najbardziej zaufanym pracownikiem. Pozostawało tylko czekać…

Niemal równe 12 lat po moim pierwszym awansie podpisałam kolejny kontrakt, dzięki któremu stałam się szefem włączonej do naszej firmy jednostki. Cieszyłam się na nowe obowiązki i wyzwania, jakie stawiał on przede mną. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie miały dla mnie znaczenia pieniądze, jakie od tej pory miałam zarabiać. Jednak była jeszcze jedna rzecz, która wzmagała moją ekscytację: byłam niezmiernie ciekawa miny mojego męża, gdy dowie się, że jestem jego szefową.

Wieczór, poprzedzający oficjalne powierzenie mi nowych obowiązków spędziłam, wysłuchując paplaniny mojego męża.

– Jutro mają nam przedstawić nowego szefa! – opowiadał z przejęciem.

– A wiecie, kim on jest? – zapytałam obojętnym tonem.

– Nie, wyobraź sobie, nikt nic nie wie! Mówią tylko, że to łebski gość.

– No chyba na takie stanowiska byle kogo nie wpuszczają, nie?

– Ech, Julka, jak ty nic o życiu nie wiesz! No przecież wiadomo, że to musi być wysokiej klasy specjalista.

Następnego dnia kierownicy wszystkich działów komórki, którą od tej pory miałam kierować, w tym również Piotr, zgromadzili się w sali konferencyjnej. Mina mojego męża, gdy padły słowa „Pozwólcie państwo, że przedstawię wam waszą nową szefową: pani Julia N.” – bezcenna!

Czytaj także:
„Mąż wydawał się rozsądnym człowiekiem, ale pozory mylą. Mistrz biznesu utopił nasze oszczędności w dziwnych interesach”
„Matka nie chciała mi powiedzieć, kto jest moim biologicznym ojcem. Poznałem prawdę po jej śmierci”
„Matka biadoliła, że znajdę żony, bo wiecznie siedzę przed komputerem. A to właśnie tam spotkałem miłość życia”

Redakcja poleca

REKLAMA