„W pracy jestem szykanowana, bo modlę się lub odmawiam różaniec. Ludzie mogą przeklinać, a ja nie mogę zmówić litanii?”

Kobieta, która się modli fot. iStock by GettyImages, palidachan
„Nigdy dotąd nie wstydziłam się swojej wiary. Jestem aktywną i zaangażowaną chrześcijanką i nie powinnam musieć się z tego nikomu tłumaczyć. Nawet w szkole nie spotykało się to nigdy z tak niedopuszczalnym zachowaniem jak w pracy. A przecież otaczają mnie dorośli ludzie!”.
/ 30.11.2023 15:15
Kobieta, która się modli fot. iStock by GettyImages, palidachan

Regularnie mamy tu szkolenia z nowoczesnego i skutecznego zarządzania zespołem, szkolenia z inkluzywnego języka, szkolenia ze zdolności komunikacyjnych... Tylko co z tego, skoro ludzie mają głęboko w nosie te frazesy, którymi karmią nas kadrówki? Nie możemy dyskryminować ze względu na płeć, na rasę – to oczywiste. Teoretycznie do tych kryteriów należą także kwestie religijne. Teoretycznie, bo w rzeczywistości wygląda to zupełnie inaczej.

Pierwsze komentarze dotyczące moich religijnych zwyczajów w pracy dotarły do mnie po kilku miesiącach od zawarcia umowy. Nie kryłam się z tym, że odmawiam modlitwę przed każdym posiłkiem, a przerwę kawową wykorzystuję czasem na różaniec.

Jak dotąd zawsze zdarzało się jedno lub dwa ciekawskie spojrzenia, które wklejały się we mnie z niedowierzaniem w oczach. Nie przeszkadzało mi to, przyzwyczaiłam się. W pracy jednak zdarzało się, że nagle wszyscy milkli, kiedy tylko wyciągałam różaniec z torebki we wspólnej kuchni. Starałam się tym nie przejmować, ale z czasem stało się to uciążliwe. Czy naprawdę powinnam czuć się tak nieswojo, modląc się w towarzystwie poważnych, dorosłych ludzi? „Może trafiłam na firmę, w której większość to jednak niewierzący...”, zastanawiałam się.

Oczywiście nie miałam z tym żadnego problemu, ale ciekawskie spojrzenia i szepty towarzyszące moim modlitwom w miejscu pracy zaczynały sprawiać, że czułam się bardzo niekomfortowo.

Mieliśmy podwójne standardy

Co ciekawe, tylko ja byłam w ten sposób traktowana, chociaż moje modlitwy były zawsze odmawiane w myślach, nie na głos, a w dodatku gdzieś w kącie pokoju. Nikomu nie przeszkadzałam. Co innego koledzy z działu technicznego, którzy mieli w zwyczaju dzielić się ze wszystkimi w kafeterii swoimi dosadnymi opiniami na temat polityków czy gwiazd – zawsze okraszonymi wiązanką wulgaryzmów.

– Mówię ci, ten pacan minister to już długo nie pociągnie w tym rządzie. Wyj... go w końcu, bo co innego zrobić z takim sk....?! – wrzeszczeli.

Któregoś razu nie wytrzymałam, zwłaszcza że ich rozmowa stawała się jeszcze bardziej wulgarna i nieznośna do wysłuchiwania niż zwykle.

– Hej, czy moglibyście tak nie przeklinać? Chciałabym się pomodlić... Możecie rozmawiać, tylko byłabym wdzięczna, gdybyście używali innego języka – zaproponowałam któregoś razu uprzejmie.

Starałam się z całych sił, aby mój ton nie zabrzmiał protekcjonalnie ani nieprzyjemnie. Byłam uśmiechnięta i bardzo grzeczna. Faceci spojrzeli na mnie jednak jak na kosmitkę.

– Co takiego? Modlisz się w pracy? – zapytał jeden z nich.

Zupełnie jakbym mu właśnie oznajmiła, że planuję rozkroić sobie własną czaszkę na stole kuchennym. Jego twarz wyrażała mieszankę szoku i zniesmaczenia.

– Tak. Chyba nie macie z tym problemu? – odparłam już bardziej zdecydowanym tonem.

Zamilkli, bo chyba nie umieli mi odpowiedzieć, ale przynajmniej zakończyli już swoje wulgarne krzyki. Wykrzywili tylko twarze w nieprzyjemnym, oceniającym uśmiechu i wodzili za mną spojrzeniem, aż nie opuściłam pomieszczenia.

Od tamtego momentu było tylko gorzej

Gdy następnym razem spotkałam „techników” w biurowej kuchni, otrzymałam dość nieprzyjemne powitanie.

– O proszę, to nasza Matka Teresa z Kalkuty! O czym możemy rozmawiać w twoim towarzystwie? Wiesz, tak, żeby cię nie urazić... – zarechotał jeden z facetów.

– Możecie rozmawiać o wszystkim... – odparłam zażenowana i opuściłam kuchnię sekundę po zrobieniu sobie kawy.

– Do zobaczenia, świętoszko! – odkrzyknęli jeszcze za mną „koledzy”.

Czułam się upokorzona i kompletnie znieważona. Co to, przedszkole? Czy dorosła osoba musi się wstydzić tego, że jest wierząca? I to w „nowoczesnym” miejscu pracy? Może z tą nowoczesnością chodzi o to, że akceptowane jest wszystko, co akurat akceptuje ogół, ale niekoniecznie faktycznie wszystko?

„Co ja mam zrobić? Złożyć skargę? Przecież będzie tylko gorzej. Wtedy już na zawsze zostanę biurową świętoszką”, głowiłam się. Postanowiłam ignorować głupie zaczepki. Przecież jestem dorosła i ewidentnie bardziej dojrzała od niektórych kolegów z pracy. Niestety, zespół nie ułatwiał mi „bycia ponad tym”.

– Hej, Hanka... – szepnęła do mnie koleżanka z działu następnego dnia. – Słyszałam, że chłopaki się ciebie uczepili ostatnio... Słuchaj, może daj sobie spokój z tym modleniem się w pracy, co? Ludziom to ewidentnie przeszkadza.

– Chyba żartujesz! – oburzyłam się.

– Hania, ja chcę dla ciebie dobrze... – usprawiedliwiała się koleżanka, która ewidentnie była przekonana, że faktycznie robi mi przysługę.

– Więc radzisz mi, żebym ukryła się ze swoimi przekonaniami, które, warto podkreślić, nikomu nie robią krzywdy? Tylko dlatego, że jacyś niedojrzali frajerzy robią sobie ze mnie podśmiechujki? – zapytałam ją.

Zamilkła, ale spojrzała na mnie na wpół współczująco i lekceważąco.

Tego już za wiele!

Niestety, do głupich żarcików rzucanych przez facetów z działu technicznego wkrótce dołączyli inni pracownicy. Zaczęły one też przybierać coraz poważniejszą formę. Zdarzały się pogardliwe komentarze na spotkaniach biznesowych. Gdy zaproponowałam zmianę pomysłu na kampanię marketingową, ponieważ niektórzy mogliby poczuć się urażeni niektórymi hasłami z naszego projektu, słyszałam w odpowiedzi gniewne parsknięcia. A tematy, które były poruszane, zupełnie nie dotyczyły religii!

– No tak, wiadomo... – mruczeli koledzy i patrzyli na siebie porozumiewawczo.

– Tak? Jakieś inne sugestie? – zaczepił ich w końcu nasz szef.

Spanikowali i oczywiście zamilkli. Na moje szczęście, szef szybko wyczuł, o co może chodzić. W końcu też bywał w naszej wspólnej kuchni, a może i zasłyszał jakieś plotki na korytarzach.

– Szanowni państwo, myślałem, że jestem w poważnej firmie, która zatrudnia poważnych specjalistów, ale ostatnio mam wrażenie, że jestem wychowawcą w przedszkolu... – oznajmił chłodnym tonem. – Nie wydaje mi się, żeby docinki, na które sobie państwo pozwalacie, były dopuszczalne w filozofii firmy, którą, przypomnę, akceptujecie państwo wraz z umową o pracę.

Chojracy w końcu się zamknęli

Oczywiście szefowi nikt nie odpowiedział. Każdy patrzył w czubki butów i zachowywał się, jakby ta nagana wcale nie była kierowana do niego.

– Pani Hanno, proszę chwilkę zostać – odezwał się do mnie po zakończonym spotkaniu, gdy wszyscy opuszczali już salę konferencyjną.

– Tak?

– Te plotki, które do mnie ostatnio doszły... Przykro mi, że spotkało panią coś takiego, zwłaszcza w naszej firmie. To absolutnie niedopuszczalne. Chciałabym, żeby pani wiedziała, że może pani do mnie przyjść, jeśli coś podobnego się powtórzy... Już wcześniej powinna mi to pani zgłosić – powiedział spokojnie, ale stanowczo.

– Tak, wiem, ale... rozumie pan. To była dość niezręczna, delikatna sprawa. Nie wiedziałam, jak to ująć – zaczęłam się tłumaczyć.

– Rozumiem, oczywiście. Chcę jednak, żeby miała pani poczucie, że ma pani we mnie swojego sojusznika. Nasza firma szanuje każdego i dopilnuję, aby było to egzekwowane – uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco, zabrał teczkę i opuścił salę konferencyjną.

Faktycznie poczułam się nieco bezpieczniej. Cieszyłam się, że szef wkroczył i to bez mojej interwencji – chociaż koledzy z biura pewnie będą przekonani, że maczałam w tym palce...

Ku mojej radości, okazało się jednak, że pogadanka na spotkaniu zrobiła na nich wrażenie. Wredni technicy zaczęli mnie zupełnie ignorować w biurowej kuchni. Zaczęłam ich nawet delikatnie prowokować: kilka razy wyciągnęłam z torby różaniec i położyłam go przy filiżance z kawą, ale udawali, że nic nie widzą.

Owszem, interwencja szefa nie przysporzyła mi przyjaciół, ale przynajmniej zakończyła serię nieprzyjemnych, upokarzających uwag pod moim adresem. W końcu mam poczucie, że moja firma naprawdę wstawi się za mniejszościami, gdy zajdzie taka potrzeba. Choć nie spodziewałam się, że w Polsce, kraju chrześcijańskim z dziada pradziada, kiedykolwiek stanę się mniejszością...

Czytaj także:
„Córka oznajmiła, że nie ochrzci dziecka. Chcę po kryjomu zabrać Stasia do księdza i zmyć z niego grzech pierworodny”
„Uwiodłem dziewczynę mojego syna. Kiedy patrzyłem na jej jędrne, młode ciało, nie mogłem się opanować”
„Mężczyzna jest dla mnie bankomatem, a ja towarem. Lepiej płakać w willi, niż pod mostem”

Redakcja poleca

REKLAMA