„W pracy jestem bezlitosna i nie biorę jeńców. Nikt nie wie, że w ten sposób odreagowuję to, co dzieje się w domu”

pewna siebie kobieta fot. Getty Images, PhotoAlto/Eric Audras
„Mam świadomość, iż wykorzystuję swoją pozycję. W końcu jestem właścicielką firmy i decyduję o tym, kto będzie w niej zatrudniony”.
/ 31.03.2024 18:30
pewna siebie kobieta fot. Getty Images, PhotoAlto/Eric Audras

Doskonale wiem, że nie powinnam wyładowywać swoich frustracji na pracownikach. Ale przyznam, nie potrafiłam inaczej i nie mogłam tego kontrolować.

Alkohol był jego hobby

– Krzysiek, ja cię proszę, może na dziś wystarczy? – kotłowały się we mnie złość i bezsilność.

Weekend zapowiadał się fatalnie – jak zwykle zresztą. Nie zdążyło się jeszcze ściemnić, a mój mąż zdążył się już strasznie upić. Trzeźwieć zacznie dopiero w niedzielę po południu, bo w poniedziałek musi iść do pracy. Jednakże od pewnego czasu przez alkohol coraz częściej zawalał robotę, nie wspominając o domowych obowiązkach. Wszystko było na mojej głowie, bo jak sięgał po piwo, to pił dotąd, aż urwał mu się film. Nigdy za kołnierz nie wylewał, ale od dobrych dwóch lat było to poważnym problemem.

Po alkoholu nie zawsze szedł spać. Czasami bywał agresywny. Co prawda do tej pory nie podniósł ręki ani na mnie, ani na dzieci, lecz wyzwisk nam nie szczędził. Nie zliczę, ile razy błagałam go, żeby z tym skończył i poszedł się leczyć. Nie miałam żadnych wątpliwości co do tego, że jest alkoholikiem. On natomiast w ogóle nie dopuszczał do siebie takiej myśli i szydził, że wymyślam niestworzone historie. Co więcej, uważał, że to ja sprawiam kłopoty, bo przecież on ciężko pracuje i ma prawo się zrelaksować.

– To tylko piwko czy dwa, a ty się czepiasz – mawiał zeźlony. – Poza tym wszyscy piją i jakoś żyją. A ja nie mogę?

Sęk w tym, że jak zaczynał, to nigdy nie kończyło się na dwóch piwach. Najgorsze było to, że dzieci na to wszystko patrzyły, a mnie dosłownie ręce opadały. Nie miałam bladego pojęcia, co robić i jak przemówić Krzyśkowi do rozsądku. Kochałam go, ale brakowało mi sił. Gdy był pijany, nie przypominał człowieka, którego poślubiłam. To tak, jakby w jednym człowieku tkwiły dwie osoby – coś jak doktor Jekyll i pan Hyde.

W domu pokorna żona, w biurze zołza

Bardzo dobrze wiem, że nie jestem najlepszą szefową. Pod względem organizacyjnym radzę sobie znakomicie, ale jeśli chodzi o relacje z pracownikami, to ponoszę na całej linii sromotną porażkę. Codziennie sobie powtarzam, że spuszczę z tonu. Wystarczy jednak, że Krzysiek wyprowadzi mnie z równowagi, o co nie jest trudno, a tracę panowanie nad emocjami i wyżywam się na innych. Potem jestem na siebie wściekła z tego powodu.

„Jezu, mam ochotę ją zamordować. Co za podła baba! Gdyby nie ten cholerny kredyt, już dawno cisnęłabym jej prosto w twarz wypowiedzeniem” – takie oto słowa padły z ust jednej z moich podwładnych. Druga jej przytaknęła. Przypadkowo usłyszałam ich rozmowę w biurowej toalecie. Nie wiedziały, że jestem w kabinie. Zrobiło mi się przykro.

Następnego dnia robię dokładnie to samo i tak oto błędne koło się zamyka. Mam świadomość, iż wykorzystuję swoją pozycję. W końcu to ja jestem właścicielką firmy i decyduję o tym, kto będzie w niej zatrudniony, a kto nie. Załoga nie jest duża, ponieważ nie prowadzę biznesu zakrojonego na szeroką skalę. Płacę nieźle i na czas, ale jeżeli mój mąż dalej będzie tak chlał, to boję się o płynność finansową zarówno budżetu domowego, jak i firmowego.

Co i rusz na powierzchnię wypływają różne kwiatki – a to pożyczył od znajomego pieniądze na alkohol, a to przepił część swojej wypłaty przeznaczoną na rachunki, wiecznie „coś”. Traciłam cierpliwość i z niepokojem patrzyłam w przyszłość, ponieważ w takiej sytuacji nie sposób przewidzieć, co przyniesienie kolejny dzień.

Nikomu nie przyszło do głowy, że sytuacja w domu odbija się na moim zachowaniu w biurze. Nikt nie wiedział o tym, jak w rzeczywistości wygląda moje małżeństwo i co dzieje się u mnie w czterech ścianach. Wstydziłam się komukolwiek powiedzieć, że znajduję się na skraju wyczerpania psychicznego. Zawsze byłam postrzegana jako kobieta, która znakomicie sobie radzi – bez względu na okoliczności.

– Rasowa z ciebie twardzielka – niejednokrotnie słyszałam to od brata. – Zazdroszczę ci, bo ja bym tak nie potrafił.

Ja się tylko uśmiechałam i uporczywie milczałam. Co niby miałam mu powiedzieć? Wyznanie prawdy postrzegałam w kategoriach totalnej kompromitacji – nie chciałam wyjść na nieudacznika. Dźwigałam na swych barkach ogromny ciężar, który coraz bardziej mnie przytłaczał.

Skończyła się moja cierpliwość

Pewnej soboty jednak nie wytrzymałam. Dzieci były u moich rodziców – uwielbiały spędzać czas z dziadkami, co akurat było mi na rękę. Krzysiek pijany chrapał na kanapie – zanim zasnął, posłał w mym kierunku niecenzuralną wiązankę. Rozpłakałam się i czułam, że mam już serdecznie dość. Zadzwoniłam do brata i poprosiłam o spotkanie.

– Przyjechać do ciebie? – zapytał zaniepokojony.

– Nie – odparłam – wolę się zobaczyć gdzieś na mieście.

Od razu się zorientował, że coś jest nie tak. Nie chciałam go okłamywać. Chyba po raz pierwszy w życiu zdobyłam się na stuprocentową szczerość. Doskonale pamiętałam, że Maciek odradzał mi ślub z Krzyśkiem, ale ja byłam bez reszty zapatrzona w ukochanego. Wówczas nie dostrzegałam licznych czerwonych flag i różowych okularów siedzących na moim nosie. We własnej głowie wykreowałam Krzyśka na chodzący ideał. Maciek nie ukrywał wzburzenia.

– Najlepiej będzie, jeżeli z dziećmi przeprowadzisz się do nas – stwierdził stanowczo. – Mamy duży dom, a Żaneta bardzo cię lubi i nie będzie mieć nic przeciwko.

– Sama nie wiem… – miałam mnóstwo wątpliwości.

– Aga, ty się nie zastanawiaj, bo będzie tylko gorzej – w głębi duszy wiedziałam, że brat ma rację.

Poradził mi również, abym ogarnęła sytuację w firmie i powiedziała pracownikom, jak się sprawy mają i z czego wynika moja postawa.

– Przecież oni mnie zlinczują – westchnęłam.

– Siostrzyczko, więcej wiary w ludzi – uśmiechnął się Maciek.

Rozmowa z bratem była niczym katharsis. Poczułam się o niebo lepiej i miałam pewność, że mogę liczyć na wsparcie ze strony bardzo bliskiego mi człowieka.

Strach ma wielkie oczy – i nic ponadto

W poniedziałek zakomunikowałam załodze, że wtorek zaczniemy od zebrania. Mojej uwadze nie umknął niepokój malujący się na twarzach pracowników. Skoro wykrztusiłam z siebie „a”, trzeba było powiedzieć i „b”. Przez całą noc nie zmrużyłam oka – miałam potworną tremę. Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie.

Przyznaję, że otworzenie się przed podwładnymi stanowiło nie lada wyzwanie, ale jakimś cudem mu podołałam. Nie omieszkałam wszystkich przeprosić za swoje zachowanie. Zapadła cisza, a potem usłyszałam mnóstwo ciepłych słów.

– Pani Agnieszko, doskonale panią rozumiem, bo mój mąż też jest alkoholikiem – powiedziała ta sama pracownica, która w toalecie nazwała mnie podłą babą.

– Z całego serca współczuję – nic innego nie przyszło mi w tym momencie do głowy.

– Warto sobie pomóc.

– W jaki sposób?

– Może po pracy wybierzemy się na kawę i porozmawiamy? – padła propozycja, na którą chętnie przystałam.

Od Izy dowiedziałam się, że jestem współuzależniona i powinnam pójść na terapię. Przedtem nie spotkałam się z takim określeniem, a wizja terapii wydała mi się przerażająca.

– I to Krzyśkowi pomoże? – zapytałam drżącym głosem.

– Jemu nie, ale tobie tak. On sam musi chcieć się leczyć, a ty nie masz na to wpływu – przyznaję, że gdy to usłyszałam, przeżyłam szok.

Niemniej postanowiłam spróbować i udałam się do ośrodka poleconego przez Izę. Nie było łatwo się przełamać i poprosić o pomoc. Do głowy mi nawet nie przyszło, że nie tylko mój mąż potrzebuje leczenia, ale również i ja. Pierwsze spotkanie z terapeutką było dla mnie niezwykle trudnym przeżyciem. Iza uprzedziła, że tak będzie i żebym się w żadnym wypadku nie zniechęcała. Nie miałam nic do stracenia.

Terapeutka zaleciła także udział w zajęciach grupowych. Nie ukrywałam przed Krzyśkiem, że zaczęłam korzystać z takiej formy wsparcia. Gdyby nie Iza, nie wpadłabym na pomysł, żeby właśnie w ten sposób o siebie zadbać. W każdym razie przekonałam się, że strach można oswoić – i to jest najważniejsze, a co będzie dalej, czas pokaże.

Czytaj także:
„We wszystkim ustępowałam mężowi, decydował nawet o moich ubraniach. Gdy go zabrakło, mogłam odetchnąć pełną piersią”
„Teściowa naoglądała się programów w telewizji i chce mi wychowywać dzieci. Mogła to robić ze swoimi, od moich wara”
„Ważniejszy był dla mnie stary kumpel, niż własna żona. Złamaną przysięgę niemal przypłaciłem życiem”

Redakcja poleca

REKLAMA