Czasami też jakieś zadanie okazywało się trudniejsze niż zwykle i tylko ja byłam w stanie sobie z nim poradzić. Według szefa miałam sposób na wszystko. Kłócących się pracowników, marudnych klientów, dostawców, którzy nie dotrzymywali terminów albo nagle zmieniali warunki.
Oficjalnie byłam tylko asystentką zarządu, ale w praktyce – prawą ręką dyrektora. Co roku mogłam liczyć na dobrą premię i podwyżkę. Szef był zadowolony z mojej pracy, a mnie dawała ona dużo satysfakcji. Dlatego kiedy pewnego dnia dyrektor poprosił, żebym przygotowała ogłoszenie o pracy dla mojej zmienniczki, poczułam się, jakby wbił mi nóż w plecy.
– Ale… dlaczego? Czy robię coś nie tak?
– Nie, nie, absolutnie! Po prostu proszę zamieścić takie ogłoszenie. Trzeba też będzie wybrać jakiegoś kandydata lub kandydatkę i przygotować do pracy u nas. Nikt lepiej niż pani tego nie zrobi, pani Kasiu.
Nie wierzyłam w to, co się dzieje
Pewnie chce mnie wymienić na młodszy model, jak to mają w zwyczaju dyrektorzy. No cóż, pracowałam tu prawie dziesięć lat i może nie wyglądałam, ale metrykalnie zbliżałam się do czterdziestki. Proszę, to się doczekałam. Młodsza i bardziej reprezentacyjna panienka wygryzie mnie z posady, choć niby byłam taka niezastąpiona.
Nie dam się! – pomyślałam ze złością. Musiałam, co prawda, wykonać polecenie i zamieścić ogłoszenie, że kogoś szukamy, ale przecież mogłam się postarać, żebyśmy nikogo nie znaleźli. Rekrutację przeciągałam w nieskończoność.
Odwoływałam i przesuwałam rozmowy, a szefowi mówiłam, że ktoś się spóźnił albo zrezygnował. Widziałam, że się złości. Kilka razy wymknął mu się komentarz, że na nikogo w dzisiejszych czasach nie można już liczyć, na nikogo poza mną oczywiście. Zadowolona, wracałam do swojego biurka, mając nadzieję, że za chwilę pomysł zatrudnienia drugiej asystentki wywietrzeje dyrektorowi z głowy.
Niestety, któregoś dnia, kiedy przyszłam do pracy, czekała na mnie niemiła niespodzianka – nowa koleżanka, którą dyrektor zatrudnił poza rekrutacją. Podobno po prostu przyszła do biura zapytać, czy nie mamy jakiegoś wolnego stanowiska. Szef akurat był w pracy dłużej, taki pech.
– Cudowny przypadek, pani Kasiu. Wdroży pani naszą nową koleżankę do pracy, prawda?
A jakże, pomyślałam, tak ją wdrożę, że długo tu miejsca nie zagrzeje. Uśmiechnęłam się uprzejmie i oprowadziłam nową po całym biurze, nauczyłam korzystać z ekspresu do kawy i drukarek, które niemal non stop wypluwały z siebie jakieś dokumenty.
Przedstawiłam ją wszystkim zatrudnionym w firmie, którzy tego dnia byli w pracy, i zaczęłam kombinować, jak się jej pozbyć. Nie mogłam przestać być niezastąpiona. Musiałam mieć swoją koronę, dla której nosiłam wysoko głowę. Więc uknułam plan pozbycia się Marleny z naszej firmy.
Mieszałam dokumenty, które zanosiła dyrektorowi. Zmieniałam polecenia, dosypywałam soli do kawy serwowanej gościom i starałam się, żeby ktoś inny (broń Boże nie ja) donosił dyrektorowi, że to Marlena była odpowiedzialna za spartolone zadania.
Musiało zadziałać. Nasz dyrektor był naprawdę dobrym szefem. Nie mogliśmy narzekać. Sprawiedliwy, choć wymagający, zawsze dawał drugą szansę, jeśli widział, że warto. Ale kiedy ktoś nie rokował nadziei, żegnał się z nim, bo nie mógł pozwolić na to, by jeden człowiek psuł pracę kilkudziesięciu innych.
Musiałam tylko cierpliwie czekać
Marlena wykonywała swoje obowiązki spokojnie, rzetelnie i naprawdę musiałam się wysilać, żeby cokolwiek w jej działaniach schrzanić. Więc się wysilałam. Wpadłam w istną obsesję na tym punkcie.
Miałam wrażenie, że każdego dnia, kiedy ona pojawia się w biurze, ja jestem bliżej wylotu na bruk, a do tego nie mogłam dopuścić. Miałam rodzinę, kredyty, nie mogłam stracić dobrze płatnej pracy. Zresztą naprawdę czułam się z tym miejscem i tymi ludźmi związana.
Nigdy wcześniej nie pracowałam w firmie, w której szef autentycznie doceniał pracowników, miał dla nich dobre słowo, nie żałował podwyżek i premii. Gdzie indziej byłabym „niezastąpioną panią Kasią”?
Tu znałam każdy kąt, każdy centymetr kwadratowy, każdą szafkę, każde załamanie w wykładzinie, każdego ze współpracowników. Bałam się jak cholera zaczynać od zera, gdzieś, gdzie byłabym jedną z wielu, do zastąpienia. Dlatego musiałam knuć bardziej, podlej, bardziej się postarać…
– Nie rozumiem, przecież drukowałam te dokumenty z odpowiedniego pliku… – Marlena wróciła od dyrektora z naręczem kartek, które teraz musiała zniszczyć.
Szybko drukowałam wszystko na nowo, dzieląc plik między drukarki, by wszystko było gotowe na spotkanie, które miało się zacząć za kilka minut.
– Może to jednak nie był właściwy plik? – spytałam uprzejmie. Oczywiście, że nie był. Zanim poszła do pokoju, w którym stały drukarki, zmieniłam dyspozycję druku. – Każdemu się może zdarzyć pomyłka...
Tyle że nikt w firmie nie mylił się tak często, jak Marlena. Już ja tego pilnowałam. Gdy dyrektor wezwał mnie po południu do gabinetu, domyśliłam się, że będzie mówił o mojej niewydarzonej zmienniczce.
– Obawiam się, że muszę ją zwolnić… – westchnął. – Chyba że pani widzi to inaczej. Może istnieje cień szansy, że weźmie się w garść. Jak pani myśli?
Nim zdążyłam odpowiedzieć, dodał:
– Chciałem panią awansować, a ją pozostawić na tym stanowisku, ale teraz boję się, że nigdy nie znajdę kogoś, na kim będę mógł polegać tak, jak na pani…
Krew odpłynęła mi z twarzy
Czyli on rzeczywiście chciał się mnie pozbyć z tego stanowiska, ale aby mnie awansować. Przysłowiowy kop w górę, nie na bruk. A ja, głupia, robiłam wszystko, żeby zniszczyć innego człowieka, a w dodatku pozbywałam się możliwości rozwoju i wyższych zarobków.
– Myślę… Myślę, że ona się wyrobi… – wydukałam, próbując naprawić szkody.
– Sam nie wiem… Gdyby nie pani, siedzielibyśmy dzisiaj na spotkaniu nad jakimiś głupawymi wydrukami, zamiast twardymi danymi. A sól w kawie…? Jak to w ogóle skomentować? Każdy może się pomylić, ale chyba tylko przedszkolak myli sól z cukrem. No i jeszcze zalanie wodą mojego komputera przy podlewaniu kwiatów…
Specjalnie nalałam do kwiatka więcej wody przed wyjściem, wiedząc, że Marlena zrobiła to już wcześniej. W efekcie nadmiar wody wykapał na komputer stojący poniżej. Po włączeniu poszedł z niego dym, a ja musiałam mozolnie odtwarzać potrzebne dokumenty, które „na szczęście” miałam w swoim laptopie.
– Pal licho, że to dodatkowe koszty, ale te pliki nie do odzyskania… Gdyby nie zmiękczyła mnie historią, że mąż odszedł i zostawił ją bez grosza z dwójką dzieci, a ona po kilku latach urlopu wychowawczego miała problem ze znalezieniem pracy…
No i dobił mnie. Marlena nie zwierzała mi się ze swojej sytuacji, nie plotkowałyśmy. Gdybym wiedziała… Czy to by coś zmieniło w moim postępowaniu? Chciałam wierzyć, że tak, że aż tak podła i egoistyczna nie jestem, ale pewności nie miałam.
W ciągu ostatnich tygodni dowiedziałam się o sobie takich rzeczy, że strach się bać. Odkryłam, do czego jestem zdolna, gdy poczuję się zagrożona. Nie patrzyłam na nic i na nikogo. Stałam się podstępna, podła i zła.
Dziewczyna osobiście nic mi nie zawiniła. Na dokładkę miała w życiu wyraźnie pod górkę, a ja na uszach stawałam, by jeszcze wyleciała z roboty, z firmy, w której naprawdę mogła poczuć się dobrze jako pracownik.
– Panie dyrektorze, niech jej pan da ostatnią szansę – poprosiłam. – Obiecuję, że da sobie radę. Niezależnie od awansu, chciałabym, żeby tu została. Pomogę jej – rzuciłam desperacko.
Od kolejnego dnia Marlena zaczęła pracować o wiele lepiej. Koledzy byli z niej zadowoleni, dyrektor nie mógł się nadziwić, że to ta sama dziewczyna. Wcześniej psuła wszystko, czego się tknęła, a teraz potrafiła wykonać każde zadanie.
Rumieniłam się w duchu, słuchając pochwał pod jej adresem, bo były kamykami rzucanymi do mojego ogródka. Wcześniej też potrafiła, nie popełniała kardynalnych błędów, tylko ktoś wredny jej przeszkadzał. I psuł efekty jej pracy.
Kiedy dyrektor przekonał się, że Marlena da radę, przeniósł mnie na wyższe stanowisko. Nie zgodziłam się jednak na podwyżkę. W zamian poprosiłam, żeby to Marlena dostała trochę wyższą pensję. Jej zdecydowanie bardziej przyda się parę groszy, a ja uznałam, że to będzie taka mała rekompensata ode mnie, za wszystko, co jej zrobiłam.
Pracujemy razem już ponad rok
Nadal jestem „niezastąpioną panią Kasią”, która dba o to, by firma chodziła jak w zegarku, mam po prostu nowe, szersze obowiązki, ale też większą satysfakcję. Wiem, że nigdy nie przestanę się wstydzić tego, jak tępiłam Marlenę.
Poznałam swoje mroczne oblicze i przeraziło mnie samą. Może niektórym zło się opłaca, może brak sumienia oraz empatii pozwala im bezwstydnie wchodzić w ciemne jezioro draństwa coraz głębiej i głębiej, by gdzieś tam błyszczeć. Ja wolę być szarym, za to przyzwoitym człowiekiem. Tak, by móc spać spokojnie i bez wstydu patrzeć sobie w oczy w lustrze.
Czytaj także:
„Dzięki siostrze odzyskałam wolność. Porzuciłam beznadziejną pracę z głodową pensją, by w końcu robić to, co kocham”
„Mój facet zdradził mnie i nie widział w tym nic złego. Interesowało go tylko ciało kochanki, nic do niej nie czuł”
„Zaufanie budowane latami w kilka sekund legło w gruzach. Sąsiad wieszał na mnie psy, choć byłam niewinna”