„Dzięki siostrze odzyskałam wolność. Porzuciłam beznadziejną pracę z głodową pensją, by w końcu robić to, co kocham”

Siostry, które założyły biznes fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY
„Porzucić stanowisko i stałą pensję dla własnego biznesu? Nigdy nie zdecydowałabym się na takie ryzyko, gdyby nie moja siostra. Mimo mizernych zarobków, nigdy nie myślałam o zmianie pracy. Miałam bezpieczny etat i spokój, ale także poczucie, że popadłam w monotonię”.
/ 19.04.2022 20:34
Siostry, które założyły biznes fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY

Zawsze miałam świetny kontakt z siostrą. Jestem od niej o osiem lat starsza, więc przez całe dzieciństwo traktowałam ją jak małolatę i wiele jej wybaczałam. Gdy dorosła, zostałyśmy przyjaciółkami, jednak ja i tak roztaczałam nad nią parasol ochronny.

Gdy tylko potrzebowała pomocy, stawałam na rzęsach, żeby jakoś ją wesprzeć. Zdarzało się więc, że zawoziłam ją na drugi koniec miasta, gdy była spóźniona, pożyczałam pieniądze na wieczne nieoddanie, bo była biedną studentką, i darowałam w prezencie ciuchy, które spodobały jej się w mojej szafie.

Kiedy Luśka kończyła studia z zarządzania i marketingu, ja miałam już rodzinę: męża, dwóch synów i psa. Skończyłam anglistykę i byłam wicedyrektorem szkoły podstawowej. W większości zawodów ta funkcja nie tylko brzmi dumnie, ale też wiąże się ze sporym wynagrodzeniem.

Niestety szkolna rzeczywistość w Polsce to nie bajka. Zarobki są marne, więc gdy Luśka chciała pójść w moje ślady i studiować pedagogikę, szczerze jej to odradziłam.

– Będziesz się dwoić i troić, a i tak nic ci z tego nie przyjdzie – powiedziałam jej któregoś razu rozgoryczona.

Myślę, że to między innymi dlatego wybrała inny kierunek. Czułam się za tę jej decyzję nieco odpowiedzialna. Kiedy skończyła już studia i zapytała, czy mogłaby u mnie pomieszkać przez dwa – trzy tygodnie, zanim nie znajdzie pracy, zgodziłam się bez chwili namysłu.

Zależało mi na tym, żeby jej się udało

Luśka wprowadziła się do pokoju młodszego synka, a on przeniósł się do brata. Wytłumaczyłam mu, że to tylko na czas poszukiwania pracy przez ciocię. Chłopcy byli zachwyceni, że Lusia będzie z nami mieszkać, Mój mąż – wręcz przeciwnie.

– Zobaczysz, będzie oczekiwała pełnej obsługi, a nawet nie dorzuci się do zakupów – ostrzegał.

– Ja nawet nie chcę, żeby się dorzucała. Ma znaleźć pracę, to najważniejsze – odpowiedziałam oburzona zachowaniem Kamila.

Przyjęłam Lusię z otwartymi ramionami. Wspólnie spędzane wieczory i poranki przy kawie, stały się naszymi rytuałami. Bardzo cieszyłam się, że mam siostrę tak blisko. Zresztą, w pewnych sprawach jej pomoc okazała się niezastąpiona.

Wychodziliśmy z mężem do pracy, a ona odprowadzała chłopaków do szkoły, a później ich odbierała. Zabawy z dzieciakami miała opanowane. Potrafiła rozwiązać konflikty w trzy sekundy i wciąż wymyślała jakieś atrakcje.

Robiła im pyszne amerykańskie naleśniki z bitą śmietaną, zabierała na spacery i lody. To pokazała im jakąś żabę, to skoczyła z nimi na plac zabaw. Na studiach wszystkie wakacje spędzała za granicą, pracując jako opiekunka. Miała więc wprawę w zajmowaniu się dziećmi.

Chłopcy byli nią zachwyceni, a ich dobry nastrój udzielał się nam. Nawet Kamil przestał narzekać. Teraz miał w końcu okazję, by poznać moją siostrę bliżej i zdawało mi się, że ją polubił.

– Jak tam poszukiwania pracy? – zapytałam Luśkę po dwóch tygodniach.

Nie narzucałam się zbyt natarczywymi pytaniami, ale też nie chciałam wyjść na obojętną.

– Jakoś idą… Wysłałam już kilka CV – odparła spokojnie.

– Kilka CV? To trochę mało. Może powinnaś przejść się po firmach, pokazać się. Osobista wizyta, to zawsze coś więcej niż sam papier.

– Oj, Dominika, zwariowałaś?! Kto dziś się pcha do firmy bez zaproszenia na rozmowę kwalifikacyjną.

Wzruszyłam ramionami. Ja miałam tę samą pracę od ośmiu lat. Może nie byłam na bieżąco z taktykami poszukiwania posady, ale sądziłam, że siostra powinna się bardziej postarać. Następnego dnia zapytałam naszą szkolną sekretarkę, czy ludzie wysyłają CV tylko na maila, czy przychodzą też osobiście.

– W większości na maila – odparła niewzruszona. – Ale jak ktoś przyjdzie osobiście, to zawsze bardziej mi zapada w pamięć i podrzucam jego CV na górę sterty.

Pomyślałam, że pewnie wiele z CV, które wysyłała Luśka, mogło skończyć w koszu lub na dnie wielkich stert. Jeśli więc siostra nie spróbuje dobić się do osoby decyzyjnej, może czekać na odpowiedź w nieskończoność.

Tym bardziej że znalezienie pracy w marketingu może nie być proste. Moda na ten kierunek sprawiła, że uczelnie wypuściły na rynek mnóstwo absolwentów. Niektórzy wręcz zaczęli się śmiać, że teraz każdy chce zarządzać, ale nie ma kim.

Zdziwiłam się, że Luśka wybrała właśnie takie studia, bo nigdy nie miała drygu do kierowania ludźmi. Nawet w szkole nie chciała być przewodniczącą, kiedy została wybrana przez kolegów z klasy. Nie chciałam jednak się więcej wtrącać, bo i tak już jej odradziłam pedagogikę, choć w głębi duszy wiedziałam, że byłaby świetną nauczycielką. Gdyby tylko ten zawód nie był tak marnie płatny!

Kolejne dni mijały, a Luśka zaczęła nerwowo snuć się po domu. Widziałam, że męczy ją już fakt, że nikt się nie odzywa w sprawie pracy. Starałam się ją pocieszyć, ale słabo mi to szło. W końcu pomyślałam, że czas z nią poważnie pogadać o tym, co chciałaby robić.

– Wiem, że to głupie – odpowiedziała zadumana, gdy siedziałyśmy nad kubkami z kawą – ale wciąż myślę o tym, że dobrze sprawdziłabym się w przedszkolu. Żałuję, że nie poszłam na pedagogikę. To był błąd.

Poczułam ucisk w żołądku. Źle zrobiłam, że wtrąciłam się w jej wybór. Pewnie ma do mnie pretensje.

– A może sama założyłabyś przedszkole – podpowiedziałam. – Podobno można dostać dotacje na ten cel.

Spojrzała na mnie zaskoczona. Oczy jej się zaświeciły. Miałam wrażenie, że luźno rzucony pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Natychmiast weszła do Internetu i z zapałem zaczęła szukać informacji. Usiadłam z nią, bo temat dotacji nie jest mi obcy. Często zajmuję się nimi w szkole. Pokazałam jej co i jak, a ona cieszyła się jak dziecko.

Szybko okazało się, że faktycznie Lusia ma szansę, by rozkręcić tego typu biznes. Zaczęłyśmy więc szukać obiektu, który mogłaby wynająć pod przedszkole. Warunków formalnych było sporo. Klatka musiała mieć zamontowany system oddymiania, zatwierdzony przez straż pożarną, konieczny był ogródek, a sale miały być co najmniej trzymetrowej wysokości.

Jeśli chodzi o kuchnię – wymagań było jeszcze więcej. Ale Luśka nie zamierzała się poddawać. Miała zapał, jakiego nigdy u niej nie widziałam.

Co dwie głowy, to nie jedna…

– Dominika, a może chciałabyś poprowadzić to przedszkole ze mną? – spytała pewnego dnia.

Spojrzałam na nią zaskoczona. Mimo mizernych zarobków, nigdy nie myślałam o zmianie pracy. Miałam bezpieczny etat i spokój. Nowe wyzwanie było trochę ryzykowne, ale też bardzo ekscytujące. Zapytałam męża, co o tym myśli, a on powiedział, że od początku czuł, że tak to się skończy.

Kilka kolejnych miesięcy chodziłyśmy jak zahipnotyzowane. Temat przedszkola był wciąż na tapecie. W końcu udało nam się pozyskać dotację! Byłyśmy w siódmym niebie. Znalazłyśmy lokal idealnie nadający się na przedszkole, w którym dodatkowo była możliwość wygospodarowania małego mieszkanka pracowniczego. W sam raz dla Lusi!

Siostra wkrótce się wyprowadziła, ale i tak widywałyśmy się codziennie. Zatrudniłyśmy nauczycielkę przedszkolną, ja ze względu na doświadczenie i odpowiednie papiery zostałam dyrektorem, a Lusia zapisała się na studia podyplomowe z pedagogiki.

Kupiłyśmy mebelki i wyposażenie do kuchni. Kamil z kolegami pomalowali ściany i zadbali o miękkie wykładziny na podłogach. My dokleiłyśmy zabawne naklejki na ściany, a piankowymi literami oznaczyłyśmy sale, szatnię i łazienki. Zabawki zamówiłyśmy w hurtowni. Wypakowując je, miałyśmy taką frajdę, że same czułyśmy się jak dzieci.

Kiedy Sanepid przyszedł na odbiór budynku, stres był ogromny. Czepiali się każdego szczegółu. W końcu jednak udało się dokonać wszystkich koniecznych zmian i lokal został zaakceptowany. Nadal czekało nas jeszcze dużo pracy, ale czułyśmy wielką satysfakcję.

Wciąż szukałyśmy sposobu na wyróżnienie się wśród konkurencji. Wreszcie opracowałyśmy strategię. Luśka zamówiła plakaty, zrobiła stronę internetową i zaplanowała spotkania dla rodziców z dziećmi, żeby mogli obejrzeć przedszkole.

– Zrobimy ciasteczkowy dzień – wymyśliła. – Dzieci z rodzicami będą robić ciasteczka, a my je potem upieczemy. To zrobi wrażenie!

Zrobiło. Podobnie jak lokal, ogródek i plac zabaw. Wieczorami padałyśmy z nóg, ale wiedziałyśmy, że warto. Zatrudniłyśmy dwie nauczycielki, panią sprzątającą i kucharkę. Lusia ma zamiar przejąć kolejną grupę po skończeniu podyplomówki.

Ja uczę angielskiego i zajmuję się pracą biurową – przyjmowaniem przedszkolaków, kontaktem z rodzicami i, jak to mówi Luśka, „użeraniem się” z urzędami. Ona od tego umywa ręce.

Początki nigdy nie są łatwe. Wciąż zdarza się, że mamy pod górkę i nie wiemy, jak się zabrać do czegoś, co komuś z większym doświadczeniem wydaje się pewnie oczywiste. Jednak najważniejsze jest to, że możemy na siebie liczyć. W każdej sytuacji. Bez siostry ani rusz!  

Czytaj także:
„Mąż notorycznie mnie zdradza, a ja udaję głupią. Wolę być oszukiwana. Wszystko dlatego, że boję się, że mnie zostawi”
„Mój związek z Grzesiem byłby idealny, gdyby nie jego córka. Ta mała siksa robiła wszystko, by uprzykrzyć mi życie”
„Szwagierka miała mój dom za kurort wypoczynkowy. Nieważne, że dopiero urodziłam, musiałam jej usługiwać”

Redakcja poleca

REKLAMA