Popołudniowy ruch na alejach doprowadzał mnie do szału. Usiłowałam zmienić pas, kiedy zadzwoniła moja komórka.
– Ech – mruknęłam, wpychając się przed ciemnoniebieskiego opla i jednocześnie sięgając po dzwoniący coraz głośniej telefon. Jak na złość był na samym dnie torby!
– Słucham? – zapytałam i włączyłam wycieraczki, bo właśnie lunęło.
– Dzień dobry – sympatyczny męski głos odrobinę poprawił mi humor. – Czy brała pani udział w naszym esemesowym konkursie? – zapytał, dodając, że jestem jedną z laureatek.
– Wygrała pani dwuosobową wycieczkę do Wenecji! – oznajmił radośnie. – Proszę się zgłosić w ciągu dwóch dni po wygraną do siedziby organizatora konkursu.
Nie miałam mężczyzny
Zjechałam na pobocze. Zapisałam szybko podany adres i... wybuchnęłam głośnym śmiechem. Początkowo myślałam, że ktoś stroi sobie ze mnie żarty, ale potem przypomniałam sobie, że jakiś czas temu wysłałam SMS-a pod numer umieszczony na etykietce dżemu. Nawet nie pamiętałam, że nagrodą była wycieczka do Wenecji.
W siedzibie organizatora okazało się, że mogę wyjechać już w przyszłym tygodniu. Był tylko jeden warunek – musiałam jechać z mężczyzną. A nie miałam z kim.
Właśnie mijały cztery lata od mojego rozwodu z Jakubem i wciąż nie miałam nikogo, z kim byłabym dłużej niż miesiąc. Przyjaciół płci odmiennej też nie posiadałam. Sąsiad zza ściany, Janusz, był co prawda rozwodnikiem w moim wieku, ale sądząc po jego upodobaniu do zimnego piwka i podejrzanych kumpli, raczej nie nadawaliśmy na tych samych falach. Zdesperowana i zachęcona dwoma kieliszkami wina zamieściłam ogłoszenie w internecie:
38-latka zaprosi sympatycznego i wykształconego pana w podobnym wieku na szalone kilka dni w Wenecji.
W oczach internautów wyszłam na bogatą paniusię szukającą mocnych wrażeń. Pisali sami dwudziestoparoletni żigolacy, oferując swe towarzystwo, o ile będę hojna.
„W ostateczności zabiorę Tomka, kolegę z pracy, z którym siedzę biurko w biurko” – pomyślałam.
Mówią, że tonący brzytwy się chwyta
– Czyś ty kompletnie oszalała? – moja przyjaciółka Jolka aż podskoczyła, gdy się jej zwierzyłam. – Z Tomkiem do Wenecji?! Jest nudny, a poza tym od niedawna ma jakąś dziewczynę.
– Przecież ja nie chcę go podrywać, tylko zabrać na wyjazd – westchnęłam.
Prawdę powiedziawszy miałam już dość tej Wenecji. „Człowiek wygrywa wycieczkę i zaczynają się schody. Zresztą co to znaczy, że mam jechać z jakimś facetem, a nie z przyjaciółką?” – pomstowałam w duszy.
– Słuchaj, a może zabierzesz Jakuba? – rzuciła Jolka, dopijając swoje martini.
– Kogo?
– Twojego byłego męża. Z nim będziesz się czuć swobodnie, pogadacie, pozwiedzacie. Przecież mówiłaś, że rozstaliście się w zgodzie – broniła swojego pomysłu.
– Zastanowię się – obiecałam jej, a wieczorem zadzwoniłam do Kuby.
„Może rzeczywiście, to nie jest taki zły pomysł?” – myślałam, czekając na połączenie. W końcu byliśmy małżeństwem prawie jedenaście lat, znamy się jak łyse konie i na pewno będziemy się dobrze bawić. A żeby było śmieszniej, w podróży poślubnej też byliśmy w Wenecji.
Kuba odebrał tak radosny, że aż ścisnęło mi serce z zazdrości. Kiedy w końcu wyłuszczyłam mu mój plan, roześmiał się, żartując, że chyba wciąż mam do niego słabość, skoro mu proponuję romantyczną wycieczkę we dwoje.
– Nie pochlebiaj sobie. To z mojej strony jedynie niewinny przyjacielski gest – próbowałam się bronić.
– Czyli układ czysto platoniczny? Przyrzekasz – upewnił się kpiąco.
– Dowcipniś – podsumowałam, dodając, że wyjeżdżamy za kilka dni i żeby zaopatrzył się we wszelkie możliwe przewodniki.
– Mam zamiar zwiedzić wszystko, co się da – zaznaczyłam.
Znów byliśmy razem, jak 15 lat temu
Kiedy się rozłączyłam, zaczęłam przerzucać garderobę w poszukiwaniu odpowiednich ciuchów, ale niczego ciekawego nie znalazłam. Zdecydowałam się więc na zakupy. Dni przed wyjazdem zleciały mi szybko. Byłam nieprawdopodobnie podekscytowana wizją niespodziewanej wycieczki.
Jednak Wenecja okazała się bardziej kapryśna, niż myślałam. Pierwszego dnia lało, drugiego i trzeciego też. Zwiedziliśmy z Jakubem większość kościołów, galerii i zeszliśmy kilometry labiryntów wąskich uliczek, a deszcz wciąż nie przestawał padać.
– Uważaj – mruknął Jakub, kiedy przechodziłam przez prowizoryczną kładkę.
Ale w tej samej chwili zachwiałam się lekko i osunęłam prosto w jego ramiona. Złapał mnie pewnie, przyciągnął do siebie i pocałował w usta. Mocno, namiętnie... jak wtedy, gdy byliśmy tu po raz pierwszy.
– No co? – mruknął na widok mojej zaskoczonej miny. – Jesteśmy przecież w Wenecji! To prawie jak nasz drugi miesiąc miodowy. Gdyby nie rozwód, obchodzilibyśmy piętnastolecie naszego ślubu.
Wtuliłam twarz w pachnące tytoniem klapy jego prochowca i przez chwilę staliśmy objęci, ciasno spleceni w uścisku.
– Chodź – powiedział w końcu Jakub i pociągnął mnie w stronę gondoli.
Płynęliśmy przez Canale Grande, Kuba obejmował mnie ramieniem, a ja pragnęłam jego dotyku i jednocześnie… bałam się.
Czy to rozsądne wracać do byłego męża?
Tak po prostu, jakby nie przytrafił nam się rozwód i kilka ostatnich lat? Ale z drugiej strony... Nie było między nami zdrad ani oszustw. Po prostu nasze drogi się rozeszły. Kuba zafascynowany pracą w swoim laboratorium, ja krążąca pomiędzy firmą, domem, a chorą matką. Proza życia nas dopadła, a my nawet nie próbowaliśmy z nią walczyć. A teraz siedzieliśmy objęci, szczęśliwi...
W hotelu weszliśmy do pokoju, całując się jak nowożeńcy. Kuba zdjął ze mnie sweter i delikatnie rozsunął suwak spódnicy. Obsypując mnie pocałunkami, położył na olbrzymim łożu. Całowaliśmy się żarliwie i pospiesznie, jakby bojąc się, że magiczna chwila pryśnie, a my znowu będziemy tylko osamotnionymi rozwodnikami.
– Marzyłem o tym od dawna, Małgosiu – wyszeptał Kuba, rozpinając mój stanik.
Następnego dnia obudziłam się spokojna i szczęśliwa. Po przebudzeniu przypomniałam sobie, co się stało, i wystraszyłam się, że Kuby przy mnie nie będzie. Ale on spał nieświadomy moich obaw, uśmiechnięty. Wtuliłam głowę w jego ramię, wciąż nie mogąc uwierzyć, że ten dziwny, niespodziewany wyjazd skończył się w taki sposób. „Wygląda na to, że przez te wszystkie lata nie tylko ja żałowałam naszego rozwodu” – pomyślałam, przymykając oczy.
Czytaj także:
„Mąż, by zrobić mi na złość, zapłodnił jakąś siuśmajtkę. Wszystko dlatego, że nie chciałam dać mu więcej dzieci”
„Nie mogłem patrzeć, jak żona ślini się do każdego faceta. Wszędzie widziałem jej kochanków, choć ona zaprzeczała”
„Na urlopie macierzyńskim marzyłam o powrocie do pracy. Miałam dość ciągłego płaczu dzieci, pampersów i klocków”