Rok temu miałam zupełnie inne odczucia o tej porze. Kiedy Bartek mnie zostawił, miałam ochotę umrzeć. Był dla mnie całym życiem, nie wyobrażałam sobie, żeby bez niego słońce jeszcze kiedykolwiek mnie ogrzało, a niebo było niebieskie.
Byliśmy ze sobą ponad trzy lata!
Planowaliśmy ślub, jak umeblujemy nasze mieszkanie. Bo je mieliśmy – moi rodzice wygrali proces o odszkodowanie za majątek zabrany za czasów PRL-u. Pieniądze podzielili pomiędzy mnie i mojego brata, dobrałam kredyt i kupiłam dwa pokoje z kuchnią. Już wtedy byłam z Bartkiem. Pamiętam nasze pierwsze święta, jak wybieraliśmy choinkę, ubieraliśmy ją… Potem były cudowne walentynki, a kilka tygodni później on powiedział, że odchodzi…
Bartek wyznał, że dusi się w naszym związku. Byłam w szoku. Przecież było nam tak dobrze! Pewnie, że czasem się kłóciliśmy, jak wszyscy, ale żeby jakoś bardzo? Żeby były jakiekolwiek sygnały, że coś jest nie tak? Jedyne, co powinno mnie zaniepokoić to fakt, że stał się bardziej zamknięty w sobie, że rzadziej miał ochotę gdzieś ze mną wyjść, że zrobił się opryskliwy. Zrzucałam to na karb zmęczenia – oboje dużo pracowaliśmy. No, a że mieszkaliśmy razem, to trochę mniej było spontaniczności w naszym związku. Ale naprawdę nie spodziewałam się tego, że mnie zostawi.
Powiedział, że musi mieć więcej czasu dla siebie, więcej przestrzeni, że za wcześnie zamieszkaliśmy razem, to dla niego z dużo i za szybko. Spakował swoje ciuchy, powiedział „przepraszam”, i poszedł. Tak po prostu. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Tamtego wieczoru byłam zła, przybita i otumaniona. Zadzwoniłam do niego następnego dnia, chciałam rozmawiać, wyjaśniać.
– Tu nie ma czego wyjaśniać – powiedział. – Musimy od siebie po prostu odpocząć.
– Ale dlaczego? – nie rozumiałam. – Przecież planowaliśmy ślub, mieliśmy sprawdzić, czy nam będzie razem dobrze, i sądziłam, że tak jest.
– No to sprawdziliśmy – powiedział. – Aśka, sorry, pewnie myślisz teraz o mnie, że jestem dupkiem. Ale ja naprawdę nie mogę tak… Nie potrafię. Nie umiem ci wytłumaczyć, o co chodzi, ale ja się dusiłem w tym związku.
– Może za bardzo na ciebie naciskałam? – szukałam rozpaczliwie wyjaśnienia. – To się przecież może zmienić, trzeba było mi powiedzieć, powinniśmy rozmawiać.
– To by nic nie zmieniło – oznajmił oschle.
– Ale czemu? Bartek, przecież to trzy lata, nie możesz tak po prostu odejść.
– Muszę mieć czas dla siebie. Przepraszam – powiedział na koniec i rozłączył się.
Rozchorowałam się
Naprawdę, dostałam anginy, potem złapałam grypę. Lekarz stwierdził, że to stres osłabił organizm, dał mi zwolnienie. Całe szczęście – bo przez te dwa tygodnie i tak do niczego się nie nadawałam. Mogłam tylko płakać. Kiedy przestałam brać antybiotyk, kupiłam sobie dwa wina i postanowiłam się upić. I oczywiście już po trzeciej lampce doszłam do wniosku, że tak tego nie zostawię, że muszę odzyskać Bartka. Albo przynajmniej powiedzieć mu, jak bardzo cierpię i jaka jest z niego świnia. Po piątej lampce zadzwoniłam. Raz, drugi, trzeci… Nie odebrał.
Nalałam sobie kolejny kieliszek i czekałam, że może oddzwoni. A potem napisałam do niego sms-a.
„Nikt w życiu nie zrobił mi takiej krzywdy jak ty” – pisałam, starając się nie robić literówek, co w połowie drugiej butelki było trudne. „Trzy lata to długo. Myślałam, że cię znam. Rozczarowałam się. I chcę, żebyś wiedział, jak mi ciężko i że życie straciło dla mnie sens”.
Tak naprawdę, chciałam napisać coś innego
Chciałam mu nawtykać, wyzwać od najgorszych, wykrzyczeć, że nie chcę go znać. Ale przez to wino zupełnie się rozkleiłam i zaczęłam się nad sobą użalać. Było mi już wszystko jedno, nie obchodziło mnie, że się poniżam, że obnażam przed nim swoją duszę. Płacząc, wystukałam numer – znałam go na pamięć, nie musiałam wybierać z książki adresowej – i wcisnęłam przycisk „wyślij”.
Odpowiedział po pięciu minutach. Z wrażenia rozlałam wino na kanapę, ale nawet się tym nie przejęłam.
„Życie zawsze ma sens” – napisał.
„Po tym, co mi zrobiłeś? Świnia jesteś!” – odklikałam.
„Przepraszam, ale życie naprawdę jest piękne” – napisał.
„Może dla ciebie” – odpowiedziałam.
Rosła we mnie wściekłość. Co za dupek! Jak przez te lata mogłam tego nie widzieć?!
„Dla ciebie też, uwierz, z czasem ból mija…” – przyszła odpowiedź.
Nie wierzyłam własnym oczom! Kpił sobie ze mnie? A przy tym to wszystko jakoś nie było w jego stylu…
„Nie wiem, czy minie, nie mam siły” – napisałam.
„Nie mów tak” – nadszedł esemes.
„Ale to prawda” – wystukałam jeszcze i wino wreszcie wygrało.
Zasypiając, słyszałam, że przyszła nowa wiadomość, ale nie miałam siły przeczytać. Oczy same mi się zamykały. Rano obudził mnie telefon. Nieprzytomna odebrałam, nawet nie patrząc, kto dzwoni.
– Nareszcie! – usłyszałam męski głos. – Martwiłem się. Nie odpowiedziałaś na moje wiadomości.
– Jakie wiadomości? – nic nie rozumiałam.
Głowa mnie bolała, a w ustach miałam pustynię.
– Pisałaś wczoraj do mnie, a potem zamilkłaś.
Denerwowałem się.
– Kto mówi? – nagle oprzytomniałam.
To nie był głos Bartka! Matko jedyna, co ja pisałam i do kogo?!
– Marek… A ty jak masz na imię?
– Aśka – powiedziałam bezwiednie, zanim zdążyłam pomyśleć. – Słuchaj, to była pomyłka. Przepraszam, musiałam źle wpisać numer.
– Domyślam się – roześmiał się, a ja poczułam dziwne ciepło gdzieś w środku.
Dziwne, bo od kilku tygodni czułam tam tylko lód.
– Słuchaj, wiem, to nietypowe, zwykłe nieporozumienie, ale jak napisałaś wczoraj, że życie nie ma sensu, to zwyczajnie się przestraszyłem. Musiałem ci odpisać.
– Przepraszam – powtórzyłam i poszłam z komórką do kuchni.
Musiałam przynajmniej ugasić ten pożar w gardle.
– Słuchaj, dziękuję za troskę, ale niczego nie potrzebuję…
– No właśnie, naprawdę się martwiłem – przerwał mi. – Nie odpisywałaś, a ja się bałem, że coś sobie zrobiłaś.
– Nie, jak słyszysz – wzięłam parę łyków wody i od razu zrobiło mi się lepiej. – Także dzięki.
– A może…? Na pewno wszystko w porządku? Nie potrzebujesz pomocy? Nie chcesz pogadać?
– Nie – powiedziałam i rozłączyłam się.
Jeszcze tego mi brakowało, żeby pierwszy lepszy nieznajomy zaczął się mną teraz opiekować! Rozpuściłam aspirynę i powlokłam się na kanapę.
Przejrzałam telefon
No tak… W pijackim widzie pomyliłam numer. Jedną cyfrę! Skasowałam całą nocną rozmowę z nieznajomym i położyłam się spać. Wczesnym popołudniem obudził mnie esemes: „Cześć, to ja, Marek. Sprawdziłem repertuar kina, dobry film grają. Komedia, a tego chyba potrzebujesz?”.
„Daj mi spokój – napisałam szybko. – Przepraszam, że cię nękałam wczoraj esemesami, to była pomyłka. Nie mam w zwyczaju zawierać znajomości w ten sposób”.
„Nie jestem zboczony ani nienormalny – napisał po chwili. – Naprawdę się o ciebie martwiłem”.
„Ale już nie musisz” – odpisałam.
Marek odpowiedział, że gdybym jednak chciała się kiedyś wygadać, to znam jego numer. Nie wiem, dlaczego tym razem nie wykasowałam tych esemesów. Tydzień później, gdy znowu dopadła mnie chandra, przypomniałam sobie o nich. To był już marzec, ale pogoda przypominała raczej jesień niż wiosnę. Szara, przygnębiająca chlapa, zimny wiatr – lustrzane odbicie mojej duszy!
Znowu kupiłam sobie wino, ale tym razem jedną butelkę. I sama nie wiem dlaczego, ale już po pierwszym kieliszku pomyślałam o Marku.
„A kim ty właściwie jesteś?” – napisałam, zanim zdążyłam porządnie się zastanowić.
„Właściwie trudno powiedzieć” – odpisał prawie natychmiast. „Zależy, o co pytasz. Facetem. Młodym. Pracuję jako analityk w banku. Kawaler. Coś jeszcze? A – kocham psy. I nie umiem pozostać obojętny, kiedy ktoś płacze. Zwłaszcza kobieta…”.
„Nie płaczę” – uśmiechnęłam się w duchu.
„To dobrze – wysłał mi uśmiechniętą buźkę. – A co z tym kinem?”.
„Raczej nie” – odpisałam.
„Rozumiem, nie umawiasz się z nieznajomymi. Ale pogadać możesz?”.
Zadzwonił, zanim zdążyłam się zastanowić, co mu odpisać. Wahałam się przez chwilę, czy odebrać, ale chyba po prostu potrzebowałam z kimś pogadać.
A jego głos był taki kojący…
I jakoś tak się utarło, że co tydzień ze sobą rozmawialiśmy. Potem zaczęliśmy pisać do siebie mejle. Umówiłam się z nim wreszcie, latem. Po wakacjach. Nie jest przystojny. Właściwie jest zupełnie nijaki, tylko oczy ma takie ciepłe. No i ten głos… Ale przede wszystkim jest niesamowicie czuły. I zależy mu na mnie! Widzę to.
Kiedy pierwszy raz mnie pocałował, był strasznie zdenerwowany. Na walentynki dał mi kwiaty i wino. Nie mieszkamy razem, dla mnie to jeszcze za wcześnie. Nie chodzi o to, że znamy się za krótko, ale po prostu się boję. Raz się sparzyłam…
– Kiedyś mi wreszcie zaufasz – Marek cały czas powtarza. – W końcu dla mnie złamałaś swoje zasady, umówiłaś się ze mną, chociaż z nieznajomymi się nie spotykasz. Więc namiastkę zaufania już dostałem. A na resztę cierpliwie poczekam…
Tak myślę, że może to już przyszedł ten czas? Może powinnam spróbować? W końcu wiosna to czas zmian. I tym razem na lepsze…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”