„W pakiecie ze spadkiem dostałem same problemy. Zamiast się nim cieszyć, ledwo uszedłem z życiem, by go ocalić”

zaniepokojony mężczyzna fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„– Bardzo dziękuję za pańską hojną propozycję, panie mecenasie – powiedziałem z uśmiechem. – Jestem właścicielem tego siedliska od niedawna, chociaż znam to miejsce od wielu lat. Wiąże się z nim wiele wspaniałych wspomnień z przeszłości. Mam wobec posiadłości pewne plany i nie chcę się jej pozbywać za żadną cenę”.
Listy od Czytelniczek / 15.11.2023 20:27
zaniepokojony mężczyzna fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Jak zwykle po urlopie w skrzynce pocztowej znalazłem mnóstwo przesyłek. Jedna mnie zaintrygowała. Nadawcą listu była Kancelaria Notarialna B. i synowie. Jego treść brzmiała: „Szanowny Panie. Wypełniając wolę naszego klienta, informujemy, że Joachim K. uczynił pana głównym spadkobiercą swego majątku. Uprzejmie prosimy o kontakt’’.

Joachim był przyjacielem mojego ojca, a po jego śmierci moim mentorem. Zmarł trzy miesiące temu. Wujek Achim, tak kazał do siebie mówić, nie miał dzieci. Być może dlatego tak mnie polubił. W przeciwieństwie do moich rodziców niczego mi nie zabraniał, chętnie i często u niego bywałem.

Pochodził z Mazur. Jego dzieciństwo przypadło na lata wojny. Przeżył gehennę stalinizmu, komunę i dotrwał do kapitalizmu. Wujek miał na Mazurach piękny dom i kawałek ziemi. Często u niego bywałem. Dzięki niemu poznałem i pokochałem tę krainę.

Wuj zapisał mi wszystko

Kancelaria mieściła się w zabytkowej kamienicy, gdzie zajmowała wspaniałe pięciopokojowe mieszkanie. Antyczne meble dodawały lokalowi klasy i dostojeństwa. Przekraczając próg, klient miał poczucie, że znalazł się w miejscu godnym najwyższego zaufania.

– Przejdę od razu do rzeczy – mecenas B. nie bawił się w zbędne konwenanse. – Nasza kancelaria jest wykonawcą testamentu pana Joachima. Jak się pan z pewnością orientuje, nie miał on dzieci ani żadnych krewnych. Zgodnie z jego wolą siedlisko na Mazurach wraz z całym wyposażeniem i wszystkim, co się tam znajduje, należy do pana. Ponadto pan K. zapisał panu oszczędności. Ta kwota powinna wystarczyć na niezbędny remont domu na Mazurach. Ponadto mam panu przekazać ten oto list – Maurycy B. podał mi dużą brązową kopertę.

W domu sprawdziłem zawartość koperty, którą otrzymałem od mecenasa. Oprócz kilkunastu starych zdjęć przedstawiających mnie i wujka Achima w siedlisku, był tam również list napisany ręką wuja. Wzruszyła mnie ta lektura.

„Drogi Mateuszu. Wiem, jak bardzo podobał ci się zawsze mój dom i posesja. Spędziliśmy tam obaj wiele wspaniałych chwil. Nie mam innej rodziny poza Tobą. Zawsze byłeś dla mnie synem. Jestem pewien, że to miejsce, w którym przeżyłem piękne lata, w twoich rękach odżyje i Ty będziesz tam tak samo szczęśliwy jak ja. Achim”.

Czekało mnie sporo pracy

Tydzień później pojechałem obejrzeć siedlisko. Przyznam, że nie byłem tam wiele lat. Kilka lat przed śmiercią Achim zachorował i przeniósł się do Warszawy, by mieć lepszą opiekę medyczną. Przez ten czas wiele się zmieniło. Okolica stała się modna. Przybyło domów wybudowanych przez letników. Sądząc po rozkopanej w całej wiosce ziemi, inwestowanie w różne biznesy szło tutaj pełną parą. Siedlisko było zaniedbane i czekało mnie w nim sporo pracy. Postanowiłem się nie spieszyć, nie porywać się z motyką na słońce, tylko powoli przystąpić do działania.

Następnego dnia, gdy wróciłem z miasta, zastałem w drzwiach wizytówkę. „Kancelaria Prawna Franz S”. Z tyłu był dopisek: „Uprzejmie proszę o kontakt”.

Nie znałem żadnego Franza i nie miałem pojęcia, jaki może mieć do mnie interes. Oddzwoniłem do niego, nie tyle z ciekawości, lecz żeby mieć sprawę z głowy. Znając prawników, wiedziałem, że będzie mnie długi nachodził. Tak długo, aż załatwi sprawę.

– Bardzo dziękuję, że pan zatelefonował – mecenas S. był bardzo uprzejmy. – Czy zechciałby pan poświęcić mi chwilę swego cennego czasu?

– A zechce mi pan powiedzieć, o co chodzi? – spytałem równie uprzejmie.

– Chciałem z panem porozmawiać o pańskiej posiadłości – mecenas nie rozwinął wypowiedzi. – Tyle że nie jest to rozmowa na telefon. Czy mógłbym panu złożyć wizytę?

Chcieli kupić moją posiadłość

Zgodziłem się, byłem ciekaw, jaką to sprawę ma Franz. Umówiliśmy się, że wpadnie następnego dnia w południe.

– Nie będę panu niepotrzebnie zabierał czasu – zadeklarował, gdy usiedliśmy na tarasie.

– Reprezentuję grupę poważnych inwestorów, którzy są zainteresowani kupnem pańskiej posiadłości, są gotowi zapłacić bardzo dobrą cenę – mecenas przedstawił propozycję, z którą się do mnie fatygował.

Byłem bardzo ciekawy, ile chcą mi zaproponować mocodawcy adwokata, dlatego nie odezwałem się ani słowem, czekając, aż padnie konkretna kwota.

Facet zawiesił głos, jakby czekał na reakcję, ale się nie doczekał, więc mówił dalej:

– Nasza grupa jest w stanie zaproponować panu półtora miliona.

To była dobra propozycja. Na pewno gdybym chciał się potargować, uzyskałbym wyższą cenę. Postanowiłem jednak nie zwodzić mecenasa i załatwić sprawę od razu.

– Bardzo dziękuję za pańską hojną propozycję, panie mecenasie – powiedziałem z uśmiechem. – Jestem właścicielem tego siedliska od niedawna, chociaż znam to miejsce od wielu lat. Wiąże się z nim wiele wspaniałych wspomnień z przeszłości. Mam wobec posiadłości pewne plany i nie chcę się jej pozbywać za żadną cenę.

Nie chciałem tych pieniędzy

Adwokat słuchał mnie z uprzejmym wyrazem twarzy. Moja odmowa nie zrobiła na nim żadnego wrażenia, jakby był pewien, że argumenty, które miał w zanadrzu mnie przekonają.

– Być może byłem niezbyt precyzyjny –  powiedział przepraszającym tonem. – Proponowana przez moich mocodawców cena nie jest naszym ostatnim słowem i dotyczy wyłącznie ziemi. Dom i pozostałe zabudowania podlegają oddzielnej wycenie. Jestem pewien, że możemy podwyższyć proponowaną kwotę o co najmniej dwadzieścia złotych za metr, chociaż nie, o trzydzieści! Jak pan widzi, bardzo nam zależy, żeby dobić targu.

– Doceniam pańską dobrą wolę, mecenasie – odpowiedziałem grzecznie. – Ale nie jestem zainteresowany. To miejsce wiele dla mnie znaczy – wstałem, dając do zrozumienia, że rozmowę uważam za zakończoną.

Mecenas wstał również, był wściekły, ale nie dawał tego po sobie poznać.

– Bardzo proszę się jeszcze zastanowić nad tą ofertą – powiedział zimno. – Jestem pewien, że nikt nie da panu więcej. A i nasza propozycja nie będzie wiecznie aktualna.

Pożegnaliśmy się chłodno, ale wciąż uprzejmie. Ostatnie słowa mecenasa zabrzmiały jak ostrzeżenie. Nie zamierzałem jednak się nimi przejmować. Chciałem wyremontować dom i korzystać z uroków miejsca, które ofiarował mi wujek Achim. Póki co sprzedaż posesji nie wchodziła w grę.

Zacząłem rozumieć, co się tutaj święci

Kilka dni później mecenas S. zatelefonował z informacją, że jego mocodawcy gotowi są nieco podwyższyć ofertę, bo bardzo im zależy. Odpowiedziałem uprzejmie, że nie zmieniłem zdania. Mecenas radził, bym jednak bardzo dokładnie przemyślał sprawę.

Po tygodniu w stodole przerobionej jeszcze przez Achima na salę biesiadną, wybuchł pożar. Mimo szybkiej interwencji straży pożarnej po stodole zostały zgliszcza. Badający przyczynę pożaru strażacy odkryli z tyłu budynku niespalone resztki plastikowego kanistra na benzynę.
Było jasne, że stodołę podpalono. Byłem przerażony. Wtedy jeszcze się nie domyślałem, że to mocodawcy mecenasa S. próbują mi coś dać do zrozumienia. Zdziwiłem się bardzo, gdy jeden z przybyłych na miejsce policjantów zapytał:

– Dlaczego pan tego nie sprzeda? Przecież dają naprawdę dobrą cenę.

Skąd, do cholery, ten policjant wiedział, że oferowano mi dobrą cenę? Zrozumiałem, że za pożarem stoją tajemniczy inwestorzy i że są w zmowie z miejscowymi stróżami prawa. Dotarło do mnie, że w tej sprawie nie mogę liczyć na pomoc policji.

Siedlisko było łakomym kąskiem

Dwa dni później zatelefonował osobiście kolejny raz Franz.

– Panie Mateuszu –  pozwolił sobie na poufałość. – Bardzo mi przykro z powodu nieszczęścia, jakie pana dotknęło! Chcę poinformować, że niestety w tej sytuacji nasza oferta już nie może być taka hojna! Myślę, że powinien pan szybko podjąć decyzję.

Bezczelny drań! Zrozumiałem, że muszę mieć się na baczności, bo reprezentowanym przez mecenasa inwestorom bliżej było do gangsterów niż biznesmenów. To nie wróżyło dobrze.

Dowiedziałem się, że już ponad rok wcześniej wójt zapowiadał, że powstanie tu duży hotel, który da pracę wielu ludziom. Obok będą wielkie pola golfowe i mnóstwo innych atrakcji dla majętnych turystów.
Inwestorzy skupowali okoliczne ziemie. Wszelkie formalności w ich imieniu załatwiał mecenas S.

Siedlisko wuja Achima nie było niezbędne do budowy pól golfowych, ale znakomicie komponowało się w całym przedsięwzięciu. Dlatego byłem tak nagabywany.

Wyraźnie mi grozili

O tym, że inwestorzy nie zrezygnowali z mojego terenu, przekonałem się po tygodniu, gdy zastałem przed domem piękne audi, a w nim dwóch napakowanych młodzieńców. Nie grzeszyli obyciem towarzyskim.

– To pan jest ten Mateusz – spytał niższy o wyglądzie troglodyty. – My od mecenasa.

Nie czekali na odpowiedź.

– Mecenas pyta – odezwał się drugi, wyższy, z bardziej ludzką twarzą – czy pan już się zdecydował na sprzedaż i przypomina, że cena z dnia na dzień spada!

– Proszę pozdrowić mecenasa i mu przekazać, że nadal nie zamierzam sprzedawać swej posiadłości – odpowiedziałem.

– Jak tam pan sobie chce – odezwał się ponownie mały troglodyta.

Czułem się osaczony

Następnego dnia przyjechało do mnie dwóch znajomych. Mieliśmy pogadać o remoncie. Znali się na tym. Chciałem wiedzieć, co w starym domu da się zmienić i ile to będzie kosztowało. W sobotę po południu pojechaliśmy do pobliskiego miasteczka. Moi goście koniecznie chcieli obejrzeć klasztor i posłuchać koncertu organowego.

Po koncercie poszliśmy na późny obiad do karczmy mieszczącej się w bocznej uliczce. Nawet się nie zdziwiłem, gdy ujrzałem tam mecenasa w towarzystwie dwóch troglodytów i jakiegoś eleganckiego mężczyzny po pięćdziesiątce.

To nie było przypadkowe spotkanie. Po prostu mnie śledzili. Wkurzyłem się, ale postanowiłem udawać, że nic się nie stało.

– Co za miłe spotkanie, dzień dobry, panie Mateuszu! – mecenas zagrał uradowanego.

– Pan pozwoli, że przedstawię prezesa naszej grupy inwestycyjnej, pana Johana L. Tych panów już pan zna – dodał bezczelnie, wskazując głową na troglodytów.

Bez przyjemności przywitałem się z mecenasem i jego towarzyszem, po czym przeprosiłem, tłumacząc, że nie jestem sam i mam ważne sprawy do omówienia.

Chcieli się mnie pozbyć

Było już ciemno, gdy moi goście pożegnali się i odjechali swoim autem. Sam miałem wracać do siedliska. Mecenas i jego towarzysze wyraźnie na mnie czekali. Domyśliłem się, że pojadą za mną, zapewne po to, by mnie nastraszyć. Nie odpuszczą, dopóki nie zmienię zdania!

Droga jest bardzo kręta i wyjątkowo nierówna, a na dodatek wąska i po obu stronach obsadzona starymi drzewami. Jechałem pierwszy. Nie spieszyłem się. Mój focus nie był w stanie dorównać ich audi. Prowadził ten z ludzką twarzą. W lusterku widziałem, jaką frajdę sprawia mu, że siedzi mi na zderzaku. W pewnym momencie kilka razy mocno stuknął mnie w tył.

Zachowałem spokój. Widziałem w lusterku, że ludzka twarz bardzo niebezpiecznie pokonuje zakręty. Mówiąc językiem kierowców, ciął prawy zakręt na wejściu, co powodowało, że gdy wychodził z zakrętu, siła odśrodkowa, wyrzucała go na lewo, na przeciwległy pas. Gdy wchodził w lewy zakręt, postępował podobnie. By nie wpaść na drzewo, musiał mocno hamować. Ludzka twarz co pewien czas uderzał w mój zderzak. Chciał, żebym wypadł z drogi.

Zrozumiałem, jak pozbyć się prześladowcy. Trasa prowadzi pod górę i skręca w lewo. Po prawej jest wysoka na około trzydzieści metrów skarpa, a w dole jezioro. Doskonale znałem ten trudny odcinek.
Kilometr wcześniej mocno przyspieszyłem. Odjechałem na kilkaset metrów i zniknąłem. Ludzka twarz przyspieszył, widziałem jego światła. Tuż przed feralnym zakrętem, wyłączyłem swoje i ukryłem się w zaroślach na poboczu. Musiał się wystraszyć, że mu uciekłem, bo wjechał w zakręt z olbrzymią prędkością. Gdy się zorientował, że się nie wyrobi, już było za późno. 

Audi wystrzeliło jak z armaty i poleciało w dół. Widziałem, jak samochód runął na ziemię. Po chwili rozległ się huk, a w niebo wystrzelił słup ognia. Nikt z pasażerów audi nie miał szans na przeżycie. Wystukałem na komórce 112 i po chwili odjechałem do domu. Moje kłopoty się skończyły.

Czytaj także: „Narzeczona kumpla okazała się oszustką. Nie dość, że uciekła w dniu ślubu, to jeszcze ukradła mu całą kasę”
„Nie daję rady samotnie wychowywać syna. Traktuje mnie jak skarbonkę, wyzywa nauczycieli i wpadł w złe towarzystwo”
„Po śmierci ukochanego wyszłam za mąż za jego przyjaciela. Nie wiedziałam, że to przez niego moje dziecko straciło ojca”

Redakcja poleca

REKLAMA