„To nie do pomyślenia, że matka nie widziała, co się z jej synem dzieje!” – takie słowa padły z ust wychowawczyni, kiedy nagle zostałam wezwana do szkoły. Rozmowa, która odbyła się w obecności policjantów, sprawiła, że ze wstydu nieomal zapadłam się pod ziemię. Sama się zastanawiałam, co poszło nie tak i co przeoczyłam.
Sądziłam, że taki już urok chłopców
Damian ma 13 lat i odkąd pamiętam, zawsze przysparzał mi problemów. Podejrzewam, że wynika to z tego, że wychował się bez ojca. Mąż porzucił mnie, kiedy nasz syn miał zaledwie roczek. Całkowicie odciął się od własnego dziecka – zniknął z jego życia i przepadł niczym kamień w wodę.
Damian często mnie wypytuje, co się stało z tatą, a ja najzwyczajniej w świecie nie wiem, co mu odpowiedzieć. W każdym razie brak ojcowskiej ręki dał się wyraźnie we znaki. Już w przedszkolu Damian wdawał się w bójki z kolegami. Ciężko mu było usiedzieć w jednym miejscu, wiecznie go gdzieś nosiło.
W podstawówce to się tylko nasiliło. Zdarzało mu się nawet wyzywać nauczycieli. Nie było tygodnia, żebym nie dzwoniono do mnie ze szkoły. Wielokrotnie usiłowałam z synem rozmawiać, próbowałam też rozmaitych kar. Działały, owszem, ale tylko na krótką metę. Przez jakiś czas był spokój, po czym wszystko wracało do „normy”.
Kiedy Damian poszedł do siódmej klasy, łudziłam się nadzieją, że coś zmieni, ale się pomyliłam. Syn za wszelką cenę chciał się przypodobać kolegom, których morale – mówiąc delikatnie – pozostawiało wiele do życzenia.
Doskonale rozumiem to, że dzieciom w tym wieku zależy na akceptacji rówieśników, lecz niestety niekiedy szukają jej tam, gdzie nie powinny. O wybrykach tych chłopców niejednokrotnie słyszałam podczas wywiadówek – a to śmietnik podpalili, a to kogoś zamknęli w szatni, a to zniszczyli sprzęt na sali gimnastycznej. Tymczasem mojemu Damianowi ich chuligańskie wyskoki bardzo imponowały.
– Synku, przecież jest tylu fajnych kolegów i koleżanek w szkole – tłumaczyłam. – Na pewno znajdziesz dla siebie odpowiednie towarzystwo.
– Oj tam, mamo, co ty możesz wiedzieć – to zwykle słyszałam w odpowiedzi.
Czasami się wkurzał, zamykał w swoim pokoju i w ogóle nie chciał rozmawiać. Mnie zaś ręce opadały z bezsilności, bo nie miałam bladego pojęcia, jak do niego dotrzeć.
Nie tak syna wychowałam
Chciałam jedynie, aby syn wyrósł na dobrego człowieka – uczciwego i zaradnego, takiego, co sobie w życiu poradzi. Nieustannie wyrzucałam sobie, że poświęcałam mu za mało czasu. Nie zarabiałam jednak kokosów i musiałam się mocno natrudzić, aby zapewnić nam byt na jako tako przyzwoitym poziomie – przy stale rosnących kosztach utrzymania to naprawdę nie lada wyczyn.
Często byłam zmęczona i miałam wszystkiego dość po dziurki w nosie, a nie miałam jak odpocząć. Kłopoty rodzicielskie nie dawały ani chwili wytchnienia. Damian w pewnym momencie zaczął traktować mnie jak bankomat. Tylko wyciągał ręce po pieniądze – jakby te spadały mi z nieba.
– Chłopaki dostają kieszonkowe, dlaczego mam być gorszy? – wyskakiwał z pretensjami.
Miałam rzecz jasna świadomość tego, że młodzież też chce mieć trochę grosza na swoje wydatki, ale on już przesadzał.
– Przecież w ubiegłym tygodniu dostałeś stówę – przypomniałam.
– Mama, a co to jest taka stówa – wzruszył ramionami. – Dałabyś jeszcze jedną.
– Dziecko, a skąd ja mam brać te stówki? Tobie się chyba wydaje, że jestem skarbonką bez dna – czułam, jak znowu dopada mnie bezsilność.
– Oj mama, tylko gadasz – spostrzegłam, że złość w nim buzuje. – To dasz mi czy nie?
Za każdym razem kończyło się tak samo – dostawał to, co chciał, wcale nie bacząc na to, że są jeszcze rachunki do opłacenia i że za coś trzeba kupować jedzenie.
Któregoś dnia zamiast od razu po lekcjach wrócił do domu bardzo późno. Niepokoiłam się – zwłaszcza że nie odbierał telefonu. Natychmiast wyczułam od niego woń alkoholu. Nogi się dosłownie pode mną ugięły – przecież to było niespełna 13-letnie dziecko!
– Gdzie ty byłeś? Jesteś pijany! – nie chciałam podnosić głosu, lecz to było silniejsze ode mnie, nie zdołałam nad tym zapanować.
– Jaki tam pijany – wybełkotał, po czym zwymiotował prosto na moje nogi.
Rozebrałam go, umyłam i położyłam spać. Przez całą noc nie zmrużyłam oka na sekundę. Płakałam kilka godzin, aż w końcu nad ranem udało mi się zdrzemnąć. Damian oczywiście nie poszedł do szkoły, bo czuł się fatalnie. Wygłosiłam mu kazanie i oznajmiłam, że jeśli dalej tak będzie, to przeniosę go do innej szkoły i zapiszę do psychiatry. Leżał na łóżku skulony w kłębek, a moje matczyne serce dosłownie pękało.
Potem przez dwa miesiące był potulny jak baranek. Miałam nadzieję, że coś wreszcie zrozumiał i się ogarnie, ale po upływie tego czasu sytuacja się powtórzyła. Dostał wtedy szlaban na miesiąc.
– I zapomnij o kieszonkowym – dodałam.
Rzecz jasna protestował, ale tym razem pozostałam nieugięta. W zamian karał mnie ciszą. Nie chciał rozmawiać, całe dnie spędzał zamknięty w swoim pokoju. Prośby, groźby i płacz nie skutkowały, a ja plułam sobie w twarz. To na pewno była moja wina, niemniej nie widziałam, gdzie popełniłam błąd.
Tamten piątek zmienił wszystko
Byłam w pracy, kiedy około godziny 11 zadzwoniła wychowawczyni Damiana. Oznajmiła, że sprawa jest poważna i mam natychmiast pojawić się w szkole. Doskonale pamiętam, że był to piątek, na dodatek trzynastego. Niby w przesądy nie wierzę, ale jednak od razu dopadły mnie fatalne przeczucia. Szefowa nie było zbytnio zachwycona tym, że się zwalniam, ale zobowiązałam się, że w sobotę odpracuję zaległe godziny. W gabinecie wychowawczyni zastałam – oprócz nauczycielki – dwóch policjantów i mojego syna, który miał poobijaną twarz.
– Jezus Maria! – wykrzyknęłam na jego widok. – Synu, co się na litość boską stało?
– Właśnie usiłujemy to wyjaśnić – odezwał się jeden z policjantów.
Jak się okazało, Damian i jego koledzy – ci sami, co tak mi się nie podobali – pobili się z chłopcami z innej szkoły. Doszło do tego w parku miejskim – wszyscy tego dnia urwali się na wagary. Większość z uczestników tego wydarzenia była pod wpływem alkoholu, a przy dwóch z nich znaleziono marihuanę.
W głowie mi się to nie mieści, żeby dzieciaki w tym wieku biegały po ulicach pijane i do tego z narkotykami. Szczęście w nieszczęściu było takie, że Damian nie pił i nie miał przy sobie marihuany. Nie zmieniało to jednak faktu, że brał udział w całym zajściu, a to oznaczało naprawdę poważne kłopoty i wynikające z nich konsekwencje, włącznie ze skierowaniem sprawy do sądu dla nieletnich.
Po kilku godzinach mogłam zabrać syna do domu. Był tak przestraszony, że przez całą drogę nie wydobył z siebie ani jednego słowa. Po przyjeździe natomiast rozpłakał się, przerażony wizją wylądowania za kratkami.
– Mama, ja nie chcę iść do więzienia – oczy miał spuchnięte od łez.
Przytuliłam go najmocniej, jak tylko umiałam.
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – głaskałam go po głowie.
Awantura, która znalazła finał w sądzie, wstrząsnęła nie tylko mną, ale i Damianem. Uświadomiłam sobie, że walcząc o każdą złotówkę, zaniedbywałam syna. Postanowiłam to zmienić. Damian wystraszył się nie na żarty i obiecał, że się poprawi.
– Ja wcale nie chciałem – żalił się – ale zależało mi, żeby należeć do tej paczki.
– Synku, nie wszystkie znajomości są dla nas dobre – tłumaczyłam łagodnie.
Zaistniała okoliczność skłoniła mnie również do tego, aby poszukać profesjonalnego wsparcia dla Damiana. Wiem, że jestem jego matką i że mnie potrzebuje, ale pomoc psychologa na pewno się przyda. Nawet matczyna miłość nie jest w stanie zastąpić profesjonalisty.
Damian zgodził się ze mną, że to słuszny pomysł. Cieszę się, że tak właśnie podszedł do tematu. Uspokoiłam go, że to nic strasznego i bez wątpienia świetnie da sobie radę. Teraz pozostawało jedynie poczekać na rozprawę. Wydawało mi się, że najgorszym, co może go spotkać w ramach kary, będzie dozór kuratorski. Plusem było to, że nie wyrzucono go ze szkoły. Staram się zatem być jak najlepszej myśli.
Czytaj także:
„Teściowie mojej córki szpanowali forsą. Taka byłam sfrustrowana, że zrobiłam im awanturę. Nowobogackim poszło w pięty”
„Pech chciał, że nas okradli. Ale złodzieje mieli kodeks prawilności i oddali, co zabrali”
„Wujek z Ameryki miał być aniołem stróżem, a okazał się zwykłą szują. Przez niego wylądujemy na bruku”