„W pakiecie z mężem dostałam teściową i nawet rozwodem nie udało mi się jej pozbyć. Babsztyl z uśmiechem rujnuje mi życie”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, JackF
„Siedzę oniemiała i nie mogę wprost uwierzyć w bezczelność tego babsztyla. Ileż to trzeba mieć tupetu, żeby wywinąć taki numer! Moja teściowa pozwała mnie o alimenty…”.
/ 14.01.2023 08:30
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, JackF

Ja, wdowa po jej synu, mam płacić jej teraz pieniądze! Dodam, że wdowa z przypadku, bo tak naprawdę powinnam być rozwódką. Niestety, sąd boży był szybszy niż ziemski i Andrzej nie doczekał naszej rozprawy rozwodowej. No i jego mamuśka usiłuje to teraz wykorzystać.

Moje małżeństwo był nieudane. Pewnie tak samo jak wiele innych, w których mężczyzna nie dorósł do pełnienia swoich obowiązków i pozostał „syneczkiem mamusi”. W wypadku Andrzeja nieodcięta pępowina była bardzo widoczna, jednak ja naiwnie myślałam, że kiedy założy ze mną rodzinę, wtedy wydorośleje. Naiwna!

Teściową dostałam w małżeńskim pakiecie

To ona potem wybierała nam tapety, decydowała, jakie kwiatki mamy sadzić na balkonie, i przyjeżdżając z niezapowiedzianą wizytą, zamiast pić kawę, zabierała się do prania syneczkowi koszul, bo jej zdaniem powinno się to robić ręcznie, a nie w niszczącej materiał pralce. Czułam się tak, jakbym miała w domu gosposię i władczynię w jednym, bo teściowa miękko przechodziła od usługiwania do rozkazywania i panoszyła się, zaglądając do każdego kąta.

Przyjście na świat Czarka tylko pogorszyło sprawę, ponieważ mama mojego męża uważała się jednocześnie za supermatkę i pouczała mnie na każdym kroku, jak mam wychowywać synka. Szczytem wszystkiego było zaproponowanie mi, żebym jej oddała wnuka na wychowanie, bo ona nie ma tak dużo czasu, aby do nas wiecznie jeździć, a ja na pewno będę zadowolona, gdy mi ulży w obowiązkach. Przecież jestem taka zapracowana…

Może nie byłabym taka zapracowana, gdyby jej syn też zarabiał pieniądze. Tymczasem on tracił pracę za pracą i siedział u mamusi, oglądając telewizję. Mówił, że „szuka zajęcia”.

Wydzwaniała po nocy, groziła mi

Zajęło mi trochę czasu, zanim zrozumiałam, że męża nie zmienię pod swoje wyobrażenia, i może być tylko gorzej. Kiedy znowu stracił pracę, zamiast się tym przejąć, natychmiast wydał wszystkie nasze oszczędności na nowy telewizor! Argumentował, że „teraz go na to stać, a potem być może już nie, dlatego kupił”. No i w ogóle to przecież musi oglądać telewizję, skoro teraz będzie więcej siedział w domu! Tego już nie zdzierżyłam.

Postanowiłam się rozwieść. Nie spodziewałam się, że moja decyzja wywoła w domu tak karczemną awanturę. Najwyraźniej mój mąż uznał, że jestem od jego utrzymywania, i kiedy usłyszał, że nie zamierzam tego więcej robić, wpadł w szał!

Już wcześniej zdarzało mu się szturchnąć mnie czy popchnąć, ale to były incydenty. Teraz zwyczajnie mnie pobił, po czym pojechał poskarżyć się mamusi, jaka ze mnie niedobra żona. Ja zaś pojechałam na policję i złożyłam zeznania. Niestety (lub na szczęście), moje obrażenia nie były bardzo poważne, więc nie wszczęli śledztwa, lecz założyli mi Niebieską Kartę jako ofierze przemocy domowej. Oznaczało to, że policja będzie przyjeżdżać na każde moje wezwanie.

Tymczasem teściowa uznała, że ja nie jestem ofiarą, lecz prowokatorką. Zagroziła, że jeżeli pójdę do sądu, chcąc skrzywdzić jej ukochanego synka, to ona już się o to postara, abym poniosła wszelkie konsekwencje.

Zapowiedziała mi, że nie tylko rozwód zostanie orzeczony z mojej winy (skoro chcę wolności, to na pewno mam kochanka), ale także będę płaciła jej syneczkowi alimenty, no i przede wszystkim odbiorą mi dziecko! Oczywiście, nie brałam sobie do serca jej gadania, jednak ile mnie kosztowały te jej groźby, to tylko ja wiem.

Mąż na szczęście dla mnie zabrał walizkę ze swoimi rzeczami i wyprowadził się do mamusi, a ta zadzwoniła, aby mnie poinformować, że Andrzejek dał jej wszelkie pełnomocnictwa, aby go reprezentowała, także jeśli chodzi o prawa rodzicielskie.

– Mam to zapisane notarialnie! – krzyczała w słuchawkę.

Tym ostatnim naprawdę się przejęłam, teściowa mi bowiem zagroziła, że będzie zabierała wnuka z przedszkola, kiedy tylko przyjdzie jej na to ochota, a w ogóle to Czaruś zamieszka z nią, tak jak zawsze chciała! Na szczęście koleżanka poleciła mi prawniczkę, która wyśmiała działania teściowej, podkreślając, że praw rodzicielskich nie można komuś przekazać, nawet przez notariusza. O prawach do dziecka może decydować jedynie sąd.

Na wszelki wypadek powiedziałam jednak w przedszkolu, że teściowa nie ma prawa odebrać Czarka, jeśli przyjdzie po niego bez Andrzeja. Myślę, że teściowa zorientowała się, że ze mną nie będzie tak łatwo, bo nie dam się zastraszyć. Dlatego zmieniła taktykę i postanowiła jak najdłużej nie dopuścić do rozwodu.

Jasne, w końcu po co jej ukochany chłopczyk miałby płacić na dziecko alimenty zasądzone przez sąd, skoro teraz w ogóle nie dawał nawet złamanego grosza? Tak było o wiele wygodniej, a sytuacja mogła się ciągnąć miesiącami, a może nawet i latami.

Boję się, co teraz mamusia wymyśli

Początkowo Andrzej nie stawiał się na rozprawach, podsyłając zwolnienia od lekarzy. Potem jedna z rozpraw odbyła się bez jego udziału. Niestety, za szybko się ucieszyłam, gdy w końcu sąd orzekł rozwód, w dodatku z winy mojego męża, ponieważ ten się potem odwołał! Napisał, że o rozprawie zwyczajnie zapomniał i bez dyskusji wyznaczono kolejny termin. Ta cała szopka trwała już ponad rok i miałam jej serdecznie dosyć.

Przez ten czas przecież sama utrzymywałam dziecko i płaciłam wszystkie świadczenia za mieszkanie, bo Andrzej do niczego się nie poczuwał. Zestresowana czekałam na kolejną rozprawę, nękana telefonami przez teściową, która do ludzi plotła o mnie bzdury, twierdząc między innymi, że nie pozwalam jej i jej syneczkowi widywać się z Czarusiem. Dziwne, bo Andrzej nie zainteresował się swoim potomkiem ani razu! A co do niej, to nie miałam obowiązku powierzać jej dziecka. Zwłaszcza po tych groźbach.

Kiedy w dniu rozprawy pod salą w sądzie znowu nie zobaczyłam Andrzeja, byłam pewna, że po raz kolejny wystawił mnie do wiatru, i rozpłakałam się z bezsilności. Ale jeszcze większy szok przeżyłam w sali sądowej, kiedy sędzia poinformowała mnie dość delikatnie, że wcześniej niż rozwódką zostałam… wdową. Andrzej dwa dni wcześniej miał wypadek na motorze, który kupiła mu matka na trzydzieste urodziny.

Zderzył się z ciężarówką i zginął na miejscu. Był pijany. Przyznaję, wstrząsnęła mną ta wiadomość. Oczywiście, nie chciałam być jego żoną, ale też nie życzyłam mu śmierci. Nagle przypomniałam sobie, za co kiedyś pokochałam tego człowieka, nie był taki zły… Nie wyobrażałam sobie, abym mogła nie pójść na jego pogrzeb.

Niestety, nie sądziłam również, że moja obecność na cmentarzu wywoła taką wściekłość u teściowej. Wręcz oskarżyła mnie publicznie, że ten wypadek to była moja wina (nie wiem jakim niby cudem!). Zrobiło się bardzo nieprzyjemnie, a wielu znajomych, którzy znali prawdę o moim małżeństwie i piciu Andrzeja, miało dziwne miny. Dotrwałam jednak do końca uroczystości pogrzebowych na cmentarzu i popłakałam się dopiero po przyjściu do domu.

„Ostatni raz mi dokuczyła!” – pomyślałam, czując naprawdę głęboki żal, bo przecież byłam gotowa pierwsza wyciągnąć rękę do teściowej. Rozumiałam, że dla niej strata Andrzeja musi być ogromnym ciosem, przecież ja sama mam synka. Dlatego chciałam zaproponować jej zawieszenie broni, bądź co bądź jest babcią mojego Czarusia…

I co? Nie udało się. Po śmierci Andrzeja teściowa z energią kontynuowała swoją „misję” dokuczania mi na wszystkich frontach. Dzwoniła do mnie o dziwnych porach i wyzywała, a kiedy zmieniałam numer komórki, i tak go w jakiś sposób zdobywała od znajomych. W końcu zagroziłam jej policją i oskarżeniem o nękanie, więc się trochę uspokoiła.

Czułam się jak piątek koło u wozu

Powtarzałam sobie, że może powinnam starać się ją chociaż trochę zrozumieć, w końcu przeżyła tragedię. Ale w sumie naprawdę nic nie usprawiedliwia takiego jej zachowania. Przez cały czas trwania mojego małżeństwa to ja czułam się jak piątek koło u wozu. bo teściowa nie potrafiła uwolnić Andrzeja, nie pozwalała mu żyć własnym dorosłym życiem. Od początku ustawiła się przeciwko mnie, chociaż jej nigdy nic nie zrobiłam.

Uznałam, że nie będę się nad nią litowała, bo jeśli ona wyczuje moją słabość, zaatakuje znowu!
Przez kilka miesięcy miałam spokój, aż tu nagle ten pozew do sądu! Mam płacić alimenty teściowej, bo znalazła się w trudnej sytuacji życiowej. Tak napisała.

Ona w trudnej sytuacji? Ja mam jej płacić? Przecież to ja jestem samotną matką, która musi wychowywać synka i na niego zarobić! A poza tym teściowa nie jest jednym z moich rodziców, jakim więc prawem domaga się ode mnie alimentów?! Niestety, prawniczka lekko mnie nastraszyła.

Okazało się, że jeśli teściowa nie ma innych dzieci poza swoim synem, a moim zmarłym mężem, to faktycznie może domagać się alimentów ode mnie, synowej. I nie jest wykluczone, że sąd po zbadaniu mojej i jej sytuacji finansowej może mi jednak kazać płacić. Szczerze w to wątpię, bo zarabiam tylko nieco powyżej średniej krajowej, a teściowa ma zaledwie 53 lata i może jeszcze pracować.

A poza tym ja już prawie byłam rozwódką, gdy Andrzej zginął! Mam dokumenty świadczące o tym, że migał się od rozwodu, oraz tę Niebieską Kartę jako dowód, że mnie bił. No i świadków na to, że teściowa mnie prześladuje! Dwoje znajomych, którzy byli na pogrzebie i widzieli jej zachowanie, zgodziło się zeznawać. Liczę więc na to, że sąd właściwie oceni postępowanie teściowej. I żadnych pieniędzy ode mnie „kochana mamusia” nie dostanie. Tylko co wymyśli następnego?

Czytaj także:
„Boję się zamieszkać z teściową po ślubie. Już teraz nie szanuje naszej prywatności”

„Teściowa bez pytania podrzuciła mi swoje wredne koty i… pojechała na wakacje! Ciągle robiła z naszego domu przechowalnię”
„Teściowa podbierała córce kosmetyki, a mi grzebała w bieliźnie i kradła majtki. Wścibska baba dostała w końcu po łapach”
 

Redakcja poleca

REKLAMA