— Ale jak to: zostawi nam mama koty? – zaprotestowałam słabo, kiedy teściowa oznajmiła, że wyjeżdża i „podrzuci nam” Nygusa i Flankę.
Zawsze to robiła! Najpierw jej siostra, która gościła u nas miesiąc, potem jakieś stare graty, a teraz koty. Ta baba myślała wyłącznie o sobie.
– Justysiu, nie mam co z nimi zrobić, przecież nie zabiorę ich do sanatorium. To tylko trzy tygodnie – mama Łukasza usiłowała zminimalizować moje obawy. – One są grzeczne i nie sprawiają problemów…
Cóż, ja się nie obawiałam, że koty sprawią mi problemy. Moim problemem były koty! Nie lubiłam ich, bałam się ich i hołdowałam opinii, że koty są urocze wyłącznie na filmikach w internecie.
– Hurra! Będziemy mieli kotki! – Łucja i Arek niemal oszaleli z radości. – Mamo, czy Flanka będzie mogła ze mną spać? A Nygus ze mną? A możemy je nauczyć chodzić na smyczy i wyprowadzać na dwór?
Tak, dzieci miały mnóstwo pytań. Ja też
Nie miałam na przykład pojęcia, czym karmić zwierzynę teściowej.
– Och, tym się nie przejmuj – kiedy już wypuściła je z transportera, postawiła na stole torbę z suchą karmą. – Daję ci dla nich chrupki tylko na wszelki wypadek, bo one głównie jedzą to, co ludzie. Po prostu rzucaj im do miski trochę mięsa. A jak będziesz robić wątróbkę, to od razu kup więcej, one ją uwielbiają!
Miała rację. Koty – trójkolorowa Flanka i szary, pręgowany Nygus – były przyzwyczajone, że dostają do jedzenia to, co akurat gotuje się w garnku czy smaży na patelni. Sucha karma leżała w misce nietknięta, puszki nawet ponoć nie było sensu otwierać, za to kiedy robiłam kotlety mielone, zwierzaki dosłownie tańczyły wokół mnie, aż podzieliłam się z nimi surowym mięsem.
– Łukasz, mam ich dosyć – poskarżyłam się mężowi ledwie po trzech dniach.
Łukasz jest lekarzem i często dyżuruje. O szóstej rano najczęściej albo nie ma go w domu, albo po dyżurze śpi snem tak mocnym, że koty musiałyby co najmniej grać na perkusji, żeby go obudzić. Nie podzielał więc mojej niechęci… W piątek poszłam na targ po świeże mięso na niedzielny obiad. Wybrałam kacze udka i dorzuciłam do zamówienia pół kilo wątróbki.
– O, a co to, pani Justyno? Gości pani będzie mieć na obiedzie? – zdziwiła się miła właścicielka sklepiku.
– A gdzie tam gości – machnęłam ręką. – Koty mi teściowa zostawiła i gadziny nie chcą jeść swojego żarcia, tylko koniecznie to, co my. Tę wątróbkę to w dwa dni wsuną.
Ledwie weszłam do domu, już mnie zaczęły obtańcowywać z ogonami zadartymi do góry. Przepędzałam je, ale nic sobie nie robiły z mojej opryskliwości i ocierały się o moje łydki z głośnym mruczeniem. Zanim rozpakowałam zakupy, poszłam umyć ręce. W łazience jednak moją uwagę przyciągnął bałagan na brzegu wanny, potem konieczność uzupełnienia mydła w płynie i założenia nowej rolki papieru. W końcu wyszłam z niej nie po minucie, lecz po dobrym kwadransie. Wyszłam i… zdębiałam!
– Co wyście narobiły! – zaczęłam krzyczeć na widok porozrywanych torebek foliowych i podrobów porozwlekanych po całym przedpokoju. – I do kaczki też się dobrałyście?! – rzuciłam się na kolana, by ratować nadgryzione kacze nogi.
No tak, nigdy nie miałam zwierząt, więc skąd miałam wiedzieć, że nie wolno zostawiać świeżego mięsa w torbie na podłodze? Nie przyszło mi do głowy, że te bestie, zamiast grzecznie zaczekać na porę karmienia, obsłużą się na własną rękę! Klnąc i wygrażając kotom, pozbierałam sponiewierane mięso, wytarłam podłogę i oddzieliłam napoczęte kawałki od tych nieruszonych. Kiedy Łukasz przyprowadził dzieci ze szkoły, poskarżyłam się na zwierzaki i zapytałam, jak mam je ukarać.
– Chcesz ukarać koty? – mąż spojrzał na mnie jak na wariatkę. – Zapomnij. One już nie pamiętają, co zrobiły, zresztą to ich naturalne zachowanie. Musisz po prostu pilnować mięsa i nie zostawiać na wierzchu.
Wzięłam sobie te słowa do serca
Odtąd zakupy od razu wkładałam do lodówki, pieczeń rozmrażałam w szafce, a kanapki z szynką przykrywałam drugim talerzem. Mimo tych środków ostrożności, kotom udało się dobrać do wędzonej makreli, chociaż położyłam ją w zlewie, oraz ściągnąć suszące się kabanosy znad kuchenki. Te dwa potwory polowały na każdy rodzaj mięsa, jaki pojawił się w zasięgu ich powonienia, a to nigdy ich nie zawiodło.
– No, jutro przyjeżdża twoja mama i je zabiera – westchnęłam z ulgą dzień przed powrotem teściowej. – Masz, weź sobie do pracy pieczeń, ja otworzę jakiś wek na obiad.
Łukasz poszedł, a ja zajrzałam do spiżarki i wyciągnęłam gulasz po węgiersku, który robiłam z mamą pół roku wcześniej. Mam w domu całą baterię gotowych przetworów mięsnych i warzywnych, żeby nie musieć codziennie chodzić na zakupy.
– Mamo, dasz mi obiad przed pierwszą? Bo potem chcę iść do Kacpra! – Arek oderwał mnie od sprzątania.
– Sam sobie weź – odkrzyknęłam. – Otwórz gulasz i podgrzej w garnku!
Syn, jak na jedenastolatka przystało, dzielnie odkręcił słoik za pomocą specjalnego urządzenia, przełożył zawartość do garnka, po czym… pobiegł odebrać esemesa do swojego pokoju. Oczywiście po esemesie musiał do kogoś oddzwonić, coś sprawdzić w internecie i zrobić całą masę ważnych rzeczy, więc kiedy pół godziny później weszłam do kuchni, zastałam garnek z wołowym gulaszem na stole.
– No nie! – zawołałam, bo uświadomiłam sobie, że koty zapewne wyżarły całe mięso. – Hm… a to co?
Moje zdumienie wywołał fakt, ze zarówno Flanka, jak i Nygus siedziały na taboretach przy stole, ale żadne nie miało na pyszczku zdradzieckich śladów sosu.
– Dobra, zachowałyście się bardzo grzecznie – powiedziałam ostrożnie, zaglądając do garnka, wypełnionego po brzegi mięsnymi kawałkami w brunatnym sosie. – Tylko nie rozumiem, dlaczego…
Coś mi w tym nie pasowało
Te kociska rzucały się na każdy rodzaj mięsa, dlaczego więc zostawiły w spokoju gulasz ze słoika? Zaciekawiona, zrobiłam eksperyment. Wyłożyłam na talerzyk kilka kawałków wołowiny i postawiłam przed Nygusem. Zerwał się, powąchał, a potem… odszedł. To samo zrobiła Flanka.
– Sorry, mamo, zapomniałem podgrzać gulasz – Arek wpadł do kuchni i od razu złapał za widelec. – Mogę zjeść na zimno, nie ma sprawy – nabił kawałek wołowiny i włożył sobie do ust.
– Zostaw to! – krzyknęłam. – Wypluj! Natychmiast!
– Aaaaale czemu? – syn posłusznie wypluł mięso, patrząc na mnie zszokowany. – Koty tego nie tknęły! Coś jest z tym mięsem nie tak – orzekłam stanowczo.
Wyrzuciłam gulasz, zostawiając w słoiku tylko kilka kawałków mięsa, a dzieciom zrobiłam pizzę. Kiedy Łukasz wrócił z dyżuru, wręczyłam mu słoik z resztkami gulaszu i opowiedziałam o całym zdarzeniu.
– No, ale po co mi to dajesz? – nie zrozumiał. – Koty nie chciały, dzieciom nie dałaś, więc ja mam zjeść?
– No coś ty! Chcę, żeby ktoś to mięso przebadał. Mam tych weków cała półkę i nie wiem, co z nimi nie tak.
Łukasz spojrzał na mnie dziwnie, ale zabrał słoik do szpitala. Miał znajomych w laboratorium i oddał mięso do analizy bakteriologicznej. Wyniki odebrał po sześciu dniach.
– Justyna! – rzadko dzwonił do mnie ze szpitala, więc zrozumiałam, że to coś ważnego. – Ile my mamy słoików z tej partii gulaszu? Wyrzuć wszystkie! Natychmiast!
Okazało się, że w gulaszu wykryto jad kiełbasiany. To bardzo silnie toksyczna neurotoksyna wytwarzana przez bakterie beztlenowe, najczęściej właśnie w przetworach mięsnych lub konserwach rybnych. Toksyna jest bez smaku, a ludzkie powonienie nie jest w stanie jej wyczuć. Spożycie nawet bardzo niewielkiej ilości prowadzi do poważnego zatrucia, paraliżu mięśni, a nawet do śmierci.
– Justyna, wieczko słoika musiało być wypukłe – Łukasz był równie przerażony bliską tragedią jak ja. – Po co w ogóle go otwierałaś?
– To nie ja, to Arek – wyjaśniłam. – Pewnie nawet nie zauważył…
Nie wiem, jaki anioł stróż czuwał nad moją rodziną, ale wiem, że posłużył się kotami mojej teściowej, żeby nas uratować przed poważnym zatruciem. Sprawdziłam resztę weków i żaden nie miał wypukłego wieczka, ale jakoś nikt nie miał ochoty na mięso ze słoika. Teściowa zabrała koty, a ja uświadomiłam sobie, że kiedy Łukasz i dzieci wychodzą z domu, ja czuję się trochę samotna. Może gdybym wzięła kociaka, takiego zupełnie małego, to udałoby mi się go wychować na porządnego kota, który nie kradnie mięsa z siatki z zakupami? Na razie jeszcze nie zdecydowałam się na kota, ale co i rusz łapię się na tym, że wymyślam dla niego imię. To moje niezdecydowanie więc chyba nie potrwa już długo!
Czytaj także:
„Teściowa płaciła mi za to, żebym popierał ją w kłótniach z moją żoną. Zaczęła kontrolować całe nasze życie”
„Mam wyrzuty sumienia, że na starość muszę mieszkać u córki. Wolę gnić w domu starców, niż słuchać burczenia zięcia”
„Moja teściowa to baba z piekła rodem. Musieliśmy z nią mieszkać, ale ona za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć”