„Teściowa podbierała córce kosmetyki, a mi grzebała w bieliźnie i kradła majtki. Wścibska baba dostała w końcu po łapach”

Kobieta, która kradnie fot. Adobe Stock, JackF
„Teściowa zaczęła wpychać nos w nie swoje sprawy. Włączała się do naszych małżeńskich sprzeczek, przeszukiwała szafki Basi, sprawdzała nasze maile w komputerze. Raz nie mogłam znaleźć przez pół dnia komórki, a potem okazało się, że leżała na szafce nocnej. Jestem pewna, że teściowa zrobiła przegląd zdjęć i esemesów”.
/ 21.12.2022 17:15
Kobieta, która kradnie fot. Adobe Stock, JackF

Siedziałam z mężem przy śniadaniu, kiedy do kuchni wpadła rozeźlona Basia.

– Ona znów grzebała w moich rzeczach – powiedziała.

– To znaczy kto? – spytał spokojnie mój mąż, choć żyłka na skroni mu zapulsowała.

– Przecież wiesz – córka opadła na krzesło i sięgnęła po kanapkę z serem. – I zabrała mi szminkę. Tato, zrób coś z babcią, bo nie wytrzymam. To są moje rzeczy.

– Będą twoje, jak na nie zarobisz – odezwała się z przedpokoju teściowa i po chwili pojawiła się w drzwiach kuchni. – A czternastoletnia dziewczynka nie powinna mieć kolorowych szminek. Chyba że szykuje się na galeriankę.

Basia przewróciła oczami.

– Spóźnisz się do szkoły – powiedziałam.

– I to wszystko, co masz jej do powiedzenia? – teściowa uniosła brwi i popatrzyła na mnie z naganą. – Cóż…

Robert pod stołem położył mi dłoń na kolanie i ścisnął ostrzegawczo.

– Co mama będzie dziś robić? – spytał pojednawczym tonem.

– A co mogę robić innego, niż czekać na śmierć? – odparła i wyszła.

Basia znów przewróciła oczami i schowała do plecaka kanapki.

– Dam szminki Jolce, będzie mi przynosić do szkoły – powiedziała. – Jakoś sobie trzeba radzić z niszczycielskimi siłami natury.

– Basia! – oburzył się ojciec.

– W moich kosmetykach też grzebała – powiedziałam, gdy zostaliśmy sami. – A nie jestem niewinną dziewczynką, którą trzeba sprawdzać, czy się dobrze prowadzi. I w bieliźnie. Obawiam się, że podprowadziła mi nowe majtki, bo nigdzie nie mogę ich znaleźć.

– Może to Basia – mruknął.

– Utopiłaby się w nich. Robert…

– Tak, wiem. Ale mama przechodzi trudny czas. Musimy ją wspierać.

– Jak długo?

– Ile będzie trzeba. Idę, bo się spóźnię.

Teściowa wprowadziła się do nas pół roku wcześniej, po śmierci teścia. Przeżyli razem czterdzieści siedem lat. Utrata tak bliskiej osoby naprawdę może człowieka załamać, wpędzić w rozpacz i depresję. Nie miałam nic przeciwko, by zamieszkała u nas. Zwłaszcza że wydawała się rozsądną kobietą. Ale dość szybko uznałam, że cały jej rozsądek odszedł razem z mężem. Była w depresji przez miesiąc i naprawdę zrobiliśmy wszystko, by ją z tego wyciągnąć. Udało się.

Rany, co ona za brednie opowiada!

Wtedy zaczęły się, jak by to powiedzieć… ingerencje. Nie wiem, czy ten mały inkwizytor tkwił w niej cały czas, czy obudził się dopiero teraz, ale teściowa zaczęła wpychać nos w nie swoje sprawy. Włączała się do naszych małżeńskich sprzeczek, przeszukiwała szafki Basi, sprawdzała nasze maile w komputerze.  Raz nie mogłam znaleźć przez pół dnia komórki, a potem okazało się, że leżała na szafce nocnej. Jestem pewna, że teściowa zrobiła przegląd zdjęć i esemesów. W końcu zmusiłam męża, byśmy z nią poważnie porozmawiali. Efekt?

– Uczciwi ludzie nie mają nic do ukrycia – powiedziała wyniośle. – Hasła, kasowane wiadomości oznaczają mroczne intencje – popatrzyła na mnie, jakby znalazła dowody na zastępy moich kochanków.  – Ja tylko chcę was uchronić od zdrady i nieszczęścia. Uprzedzić cios. A Basia? Ma czternaście lat, a wy pozwalacie jej na wszystko. Kosmetyki, wracanie do domu po dwudziestej, kieszonkowe, pocięte spodnie. Nie widziałam, żebyście sprawdzali jej komórkę czy szuflady. A jak zacznie brać narkotyki? Albo łapać klientów w galeriach handlowych? Skąd będziecie to wiedzieli, nim będzie za późno? Mówicie, że jej ufacie. Że ufacie sobie nawzajem. To bardzo piękne. Ale jak powiedział pewien bardzo mądry człowiek, kontrola jest najwyższą formą zaufania. Jestem waszym aniołem stróżem. A wy jak mi się za to odwdzięczacie? Oskarżeniami o to, że jestem inkwizytorem? Nie mam już co robić na tym świecie. Czas umrzeć, pójść za moim Stasiem. Tak za nim tęsknię… – i poryczała się.

Chciałam powiedzieć, że ten bardzo mądry człowiek to towarzysz Stalin, którego zawsze nienawidziła, ale nieszczęśliwy wzrok męża zamknął mi usta. Tak więc gdy minęło nasze osłupienie tą niewiarygodną tyradą, cały wieczór przepraszaliśmy ją za nasz brak empatii i mądrości życiowej.

– To moja matka, nie mogę i nie chcę jej ranić – powiedział mi potem w sypialni Robert. – Straciła człowieka, którym się całe życie opiekowała. To był jej cel życia. Jest stara i trudno jej się przestawić. Proszę, kochanie, spróbuj zrozumieć i jakoś to wytrzymać. Nic na to nie możemy poradzić.

– Tak – zgodziłam się. – Tylko cud mógłby nam pomóc.

I tak to się toczyło dalej przez kolejne dwa miesiące. Aż nadeszła Wigilia. Teściowa trochę popłakiwała po kątach, że nie powinna świętować, skoro jej Staś nie może, ale kiedy wróciła z kościoła, gdzie pomagała w ustawianiu kwiatów, była już w lepszym humorze. Znajoma zakonnica powiedziała, że jej mąż będzie świętował z nią i że po to jest przecież ten dodatkowy talerz przy stole. Zaczęła mi pomagać w kuchni i robiła się coraz sympatyczniejsza. Przy kolacji zaczęła sama śpiewać kolędy, nie zwracając uwagi, że my jeszcze jemy.

I coś w jej oczach było takiego…

– Robert – powiedziałam cicho – czy twoja mama nie walnęła sobie kielicha?

– Przecież wiesz, że uważa alkohol za diabła – odmruknął.

– Ale zachowuje się… inaczej.

– Święta ją cieszą, i tyle. Ty też się ciesz. Przecież się bałaś, że zepsuje nam Wigilię. 

Przed północą poszliśmy wszyscy na pasterkę. Teściowa szła pod rękę z Robertem, podśpiewując kolędy. W kościele stanęliśmy w bocznej nawie, niedaleko żłóbka. Teściowa zamilkła. Gdy czasem rzucałam na nią okiem, widziałam, jak wpatruje się w gipsowe figury Świętej Rodziny i zwierząt. W połowie mszy nagle odezwała się z jakimś zadziwieniem w głosie:

– Oni do mnie mówią!

– Ciii – syknął mąż.

– Nie jestem zła! – zawołała. Drżała, na jej twarzy zobaczyłam krople potu. – Nie krzyczcie na mnie…. Dobrze, już nie będę… Jezusie malutki, przepraszam, nie bądź na mnie zły… Mario, łaskiś pełna…

Teściowa była w jakimś transie, nie słyszała naszych słów, wpatrywała się w żłóbek, modliła się, po jej twarzy spływały łzy, drżała coraz mocniej, aż wreszcie straciła przytomność. Wezwana karetka przyjechała pięć minut później. Pojechaliśmy za nią do szpitala naszym samochodem. Potem czekaliśmy na jakąś informację od lekarzy, co jej jest. Wylew? Jakiś dziwny atak padaczki? Wreszcie wyszła do nas lekarka.

– Zrobiliśmy badania. Nie mamy jeszcze wyników toksykologii, jest Wigilia… Ale pacjentka z pewnością jest pod wpływem jakichś środków psychotropowych, prawdopodobnie jakichś halucynogennych. Stąd te wizje. Nie wiecie państwo, skąd je wzięła?

– Nie – odparł osłupiały mąż. – Ona nigdy czegoś takiego nie brała. I w naszym domu też nie ma takich rzeczy – spojrzał na mnie i na Basię. Córka pokręciła głową.

– Bardzo jej to zaszkodziło? – spytałam.

– Cóż, to staruszka, dobrze, że trafiła do szpitala tak szybko. Ale jutro będzie po wszystkim.

Co to za cukierki? 

Wróciliśmy do domu. Pierwsze, co zrobiłam, to wyciągnęłam z szafy torbę, którą nosiłam do pracy. Otworzyłam boczną wewnętrzną kieszonkę i wyciągnęłam fanty. Były tylko cztery. A powinno być pięć.

– Jezu drogi… – jęknęłam.

– Co to za cukierki? – spytał mąż i wziął do ręki pastylkę zawiniętą w kolorowy papierek.

– To nie cukierki – westchnęłam. – To jakieś dziwne leki. Nie znam nazwy.

Zmarszczył brwi.

– Skąd je masz i dlaczego trzymasz w domu? – powiedział i nagle do niego dotarło. – Mama…

– Tak. Trzy dni temu znalazłam to w plecaku Marty. Mówiłam ci o niej. Ma dopiero szesnaście lat. Włamała się do kiosku. Ale narkotyki to poważna sprawa. Jako kurator powinnam napisać raport i zgłosić sprawę sądowi. Ale wtedy będzie miała przechlapane do końca życia. Głupia smarkula. Zabrałam to, żeby się zastanowić, co dalej. A mama jak zwykle grzebała mi w rzeczach. No i się dogrzebała.

– Poczęstowała się cukierkiem – mruknął mąż i westchnął.

Teściowa następnego dnia wróciła do domu, zmieniona nie do poznania. Skończyło się grzebanie w rzeczach, złośliwości i „czekanie na śmierć”. Jak powiedziała, mały Jezusek palnął jej kazanie o byciu dobrą chrześcijanką. A wtórowały mu w tym owieczka i koza. Jak to bywa w Wigilię. Z początku chcieliśmy wyjaśnić mamie, skąd wzięły się jej te wizje, ale po zastanowieniu zrezygnowaliśmy. I my, i ona jesteśmy szczęśliwsi bez tej prawdy. 

Czytaj także:
„Od zawsze kochałam dwóch mężczyzn - męża i przyjaciela. Gdy mąż zmarł, pobiegłam w ramiona tego drugiego”
„Mój mąż zmarł w dniu narodzin naszego synka. Żyję dziś tylko dla dziecka, ale i to zdaje się być za mało”
„Mąż zmarł, a dzieci z wnukiem wyjechały za granicę. Zostałam sama w wielkim pustym domu, który kiedyś tętnił życiem...”

Redakcja poleca

REKLAMA