„W obcej dziewczynce widziałam swoją zmarłą córkę. Kiedy chciałam się do niej zbliżyć, odkryłam rodzinne tajemnice”

smutna kobieta fot. Adobe Stock, dragonstock
„Czułam, że złapałam ważny trop, nie na darmo uparłam się prowadzić prywatne śledztwo, matczyna intuicja mnie nie zawiodła. One wiedziały coś ważnego o Julce, tylko nie chciały się tym podzielić z nieznajomą”.
/ 25.09.2023 15:30
smutna kobieta fot. Adobe Stock, dragonstock

Musiałam uwierzyć, że Zuzia nie odeszła, prosiło o to moje udręczone serce. Matka nie powinna żegnać dziecka, to wbrew naturze, wyparłam więc obraz ukwieconego miejsca spoczynku, zastępując go wizją córeczki, która gdzieś tam jest i czeka na mnie. Wyobraziłam sobie ją tak dokładnie, jakby przy mnie była, wprost czułam jej obecność. Czy to źle? Nie sądzę, dzięki temu Zuzia wciąż żyła, a ja mogłam oddychać.

Zabrakło mi tchu

Kiedy zobaczyłam tę małą na ulicy, pomyślałam, że mam halucynacje. Była tak podobna do mojej córeczki, tej, którą sobie wyobraziłam, teraz już starszej, pięcioletniej. Nie dane mi było zobaczyć Zuzi w tym wieku, odeszła ponad trzy lata temu, ale serca matki nie można oszukać.
Nie wierzyłam własnym oczom i trochę się przestraszyłam. Byłam pewna, że trzymałam w ryzach fantazje o Zuzi. Żyłam nimi, ale wiedziałam, gdzie przebiega granica. Nie byłam przygotowana na to, że marzenia się ziszczą.

Dziecko prowadziła za rączkę starsza kobieta, strofowała małą, która trochę marudziła. Wyprzedziłam je, żeby dobrze przyjrzeć się twarzy dziewczynki, miała włosy dłuższe niż Zuzia, ale to nic dziwnego, minęło przecież sporo czasu. Za to oczy były identyczne.

Nie oszalałam, wiedziałam, że to nie może być prawda, ale rosła we mnie nieprawdopodobna nadzieja na cud.

Zawróciłam i zaczęłam iść na spotkanie dziecka, starając się robić wrażenie kobiety, która czegoś zapomniała i dlatego zmieniła kierunek marszu. Spojrzałam w twarz małej i zabrakło mi tchu. Musiałam się zachwiać, bo opiekunka, która prowadziła Zuzię spojrzała na mnie bystro.

– Babciu, czy ta pani jest chora?

Mówiła inaczej niż Zuzia, ale była równie ciekawska.

– Źle się pani poczuła? To ta pogoda, ciśnienie leci na łeb na szyję.

Proszę się o mnie oprzeć, wejdziemy do apteki, tam pani usiądzie. To tu, niedaleko.

Ucieszyłam się, nie mogło się lepiej ułożyć. Z minuty na minutę odzyskiwałam siły wspomagana przez buzującą w żyłach adrenalinę.

To niewiarygodne

Babcia małej spełniła samarytański uczynek, holując mnie do apteki, gdzie przycupnęłam na krzesełku. Zaintrygowana Zuzia podeszła blisko, mogłam dobrze jej się przyjrzeć.

– Proszę napić się wody – babcia dziewczynki na szczęście nie zamierzała odejść.

– Dziękuję – wzięłam do ręki plastikowy kubek i skorzystałam z okazji.

– Jak masz na imię? – spytałam małej.

– Julka – zmarszczyła śmiesznie nosek w sposób, który znałam.

Rany boskie, to Zuzia, moje dziecko! Ale jakim sposobem? Przecież to niemożliwe. Lustrowałam zachłannie jej twarz, odnajdując coraz więcej podobieństw, ale i różnic. Tych ostatnich było sporo, widziałam je jak na dłoni, jednak Zuzię i tę małą łączył sposób bycia, gestykulowania, a nawet mimika. Były jak siostry, podobne lecz nie identyczne.

Moje zainteresowanie Julką zaniepokoiło jej babcię.

– To my już pójdziemy – pociągnęła wnuczkę do wyjścia.

– Chwileczkę!

Za wszelką cenę musiałam je zatrzymać. Po co? Nie wiedziałam, ale nie mogłam rozstać się z małą.

– Tak? – kobieta obejrzała się, wiedziona ciekawością.

– Jeżeli pani pozwoli, pójdę z wami na przystanek – podniosłam się.

– A pewnie, odprowadzimy panią.

Wyczuwała zagrożenie

Ustawiła się tak, by odgrodzić mnie od dziecka. Na jej miejscu zrobiłabym to samo.

– Przepraszam za zamieszanie i dziękuję, że pani mi pomogła – dreptałam obok, dostosowując krok do Julki.

– To nic takiego – babcia małej nie starała się przedłużać rozmowy. Wyczułam, że chętnie by się mnie pozbyła. Musiałam odkryć wszystkie karty, nie miałam innego wyjścia.

– Niedawno straciłam córkę – powiedziałam. – Zuzia jest… była bardzo podobna do Julki. Dlatego zrobiło mi się słabo na widok pani wnuczki.

– Ach!

Kobieta obrzuciła mnie współczującym, ale i zaintrygowanym spojrzeniem. Nie była wyjątkiem, tak ludzie reagowali, nigdy nie zdołam się do tego przyzwyczaić.

– Nie umiem powiedzieć, jak mi przykro – wydukała wreszcie stosowną formułkę.

Kondolencji też nie znosiłam, Zuzia przecież żyła. W moim sercu.

– Podobieństwo między moją Zuzią i Julką jest naprawdę zastanawiające – ciągnęłam z determinacją. – Nie chodzi tylko o rysy twarzy, ale o ogólne wrażenie. Podobne gesty. Nie wiem, jak to wytłumaczyć.

– Co pani sugeruje? To absurd!

Babcia Julki najeżyła się i straciła zainteresowanie rozmową, chyba się przestraszyła tego, co chciałam powiedzieć. Pożegnała się oschle i skręciła z wnuczką między domy. Ostrożnie poszłam za nią, bojąc się, co będzie, gdy odkryje, że podążam jej śladem. Zachowywałam się jakbym straciła zdrowe zmysły, coś mnie pchało do działania, nie pozwalało stracić z oczu dziewczynki.

Zaczęłam je śledzić

Weszły do budynku, który postarałam się zapamiętać. Nie planowałam niczego, nie miałam pojęcia na co przyda mi się ta wiedza, ale byłam szczęśliwa, że mam w ręku nić łączącą mnie z Julką.

Następnego dnia wróciłam w to miejsce, nie umiałam postąpić inaczej. Reakcja babci Julki upewniła mnie, że nie powinnam pokazywać się jej na oczy, ale miałam inny pomysł. Okoliczne domy nie były nowe, mieszkańcy musieli się znać od lat, choćby z widzenia, jeśli się bardzo postaram, namierzę kobiety znające tutejsze plotki. Chciałam dowiedzieć się jak najwięcej o Julce i jej rodzinie.

Po dwóch tygodniach przesiadywania na ławkach okalających boisko i plac zabaw zrozumiałam, że nic z tego nie będzie. Plan, który podyktowała mi rozpaczliwa desperacja nie wypalił, bo nie mógł, mamy i babcie pilnujące dzieci odpowiadały uprzejmie na moje pozdrowienie, ale nie zamierzały wdawać się w rozmowy.

Każdego poranka obiecywałam sobie, że więcej tam nie pójdę, jednak podobieństwo Julki do mojej utraconej córeczki nie dawało mi spokoju. Jechałam więc pod dom małej i krążyłam po okolicy, licząc na szczęśliwy traf. I w końcu doczekałam się.

Zobaczyłam ją już z daleka, biegła w moim kierunku, jakby chciała mnie przywitać po długiej nieobecności. Moja Zuzia! Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, z trudem dotarłam do ławki, zajmowanej przez dwie kobiety. Nie poświęciłam im najmniejszej uwagi, widziałam tylko Zuzię, to jest Julkę, jej rozwiane włoski i uśmiechniętą buzię. Zaraz wpadnie w moje ramiona...

One były tak różne

Co mam jej powiedzieć, pomyślałam w radosnym popłochu.

– Julia, zaczekaj!

Nie zauważyłam, że śladem dziecka podąża szybko młoda kobieta.
Julka minęła ławkę, na której siedziałam i podbiegła do huśtawki. Nie rozpoznała mnie.

– Kochanie, później się pobawisz, teraz musimy iść, nie mamy czasu – powiedziała łagodnie kobieta, podchodząc do dziecka.

– Ale mamo, proszę… – Julka wydęła kapryśnie usteczka. Doskonale pamiętałam tę minę, Zuzia tak robiła, gdy była niezadowolona.

Im bardziej jej się przypatrywałam, tym lepiej widziałam, jak bardzo Julka przypomina moją córeczkę. Była też zupełnie inna od swojej mamy, jak to wytłumaczyć?

– Jaka ładna dziewczynka, do mamy niepodobna, więc pewnie do taty – zaryzykowałam, zaczepiając siedzące obok kobiety. Jedna z nich połknęła haczyk.

– Chyba tak, chociaż ja tam nic nie wiem – powiedziała szybko, patrząc porozumiewawczo na koleżankę.

– To nie nasza sprawa – przyświadczyła jej druga.

Odwróciłam się do nich zdziwiona dwuznacznymi odpowiedziami, ale zyskałam tyle, że wstały i odeszły. Miałam ochotę je dogonić i wypytać, ale powstrzymałam się. Pomyślałyby, że zwariowałam.

Wiedziałam coraz więcej

Czułam, że złapałam ważny trop, nie na darmo uparłam się prowadzić prywatne śledztwo, matczyna intuicja mnie nie zawiodła. One wiedziały coś ważnego o Julce, tylko nie chciały się tym podzielić z nieznajomą.
Zostawiły mnie z zamętem w głowie i milionem niezadanych pytań.

Rozejrzałam się dokoła, Julka z mamą znikały za rogiem domu, zostałam sama. A nie, na sąsiedniej ławce kiwał się lokalny pijaczek. Tacy jak on bywają chodzącą kroniką lokalnych wydarzeń, o ile alkohol nie przyćmił im pamięci, więc z wahaniem przysiadłam na drugim końcu ławki. Obrzucił mnie serdecznym, choć nieco zamglonym wzrokiem.

– Pani nietutejsza, nie poratuje człowieka – kiwnął się mocniej.

Wyciągnęłam drobne i dałam mu. Ucieszył się niebywale.

– Dobra z pani kobieta, nie to co te baby – machnął ręką w kierunku, w którym odeszły kobiety. – Jak je grzecznie proszę, to zawsze z buzią wyjeżdżają. Pani też przekonała się, jakie one są, wszystko słyszałem. Nic nie wiedzą, akurat. Pierwsze plotkary w okolicy – parsknął z urazą. – Kto, jak nie one, na językach rozniósł, że A.  adoptowali dziecko?

– Kto?! – spytałam gwałtownie.

– Pytała pani o tę małą, więc myślałem… – pijaczek spłoszył się.

– A. jest matką dziewczynki?

– Jakżeby inaczej. Nie ta, co urodziła, ale ta co wychowała, jak to mówią. Podobno nieletnia dziewczyna zrzekła się praw do małej, a oni ją wzięli. Wszystko legalnie, żeby pani nie myślała. Mała miała szczęście w nieszczęściu, co? Do przyzwoitej rodziny trafiła, kochają ją.
Nie zwrócił uwagi, kiedy odchodziłam, był zajęty kontemplowaniem ważniejszych spraw.

Co kryła moja rodzina?

Szłam podekscytowana, przepełniona nadzieją. Miałam rację, podobieństwo między dziewczynkami nie wzięło się znikąd, Julka nie była rodzoną córką A., co otwierało pole do domysłów. Byłam pewna, że odpowiedzią będą powiązania z moją rodziną, trzeba je było tylko odkryć.

Co wiedziałam o pochodzeniu Julki? Jej biologiczna mama była nastolatką, tylko tyle, ale to niemało. Trudno będzie się dowiedzieć, która kuzynka ukryła przed krewnymi narodziny i adopcję dziecka, ale byłam gotowa się tego podjąć. Musiałam wyjaśnić, w jakim stopniu Julka jest ze mną spokrewniona, bo że była, nie miałam wątpliwości. Szaleństwo? A czy mogłam zlekceważyć pozornie przypadkowe spotkanie z Julką, zapomnieć o dziewczynce będącej żywym obrazem utraconego dziecka?

Miałam liczną rodzinę, dotarcie do wszystkich potencjalnie podejrzanych i taktowne wypytanie zajęło mi mnóstwo czasu. Część krewniaczek poczuła się dotknięta moim wścibstwem, chociaż nie zadawałam najważniejszego pytania wprost. Zbierałam plotki, starając się wybadać, która młoda dziewczyna porzuciła szkołę, wyjechała i zniknęła na czas umożliwiający dyskretne odbycie porodu.

Właściwie od dawna znałam pasującą do układanki osobę, była córką mojej kuzynki, która do znudzenia chwaliła się jej osiągnięciami i wcale nie ukrywała, że Majka zrezygnowała z prestiżowego stołecznego liceum, bo dostała stypendium angielskiej szkoły. Wyjechała do Anglii mając 15 albo 16 lat, wszystko się zgadzało, ale nie mogłam w to uwierzyć. Majka miałaby urodzić dziecko? Nie interesowała się chłopcami, tylko nauką, studiowała potem w Cambridge, kuzynka gdy o tym mówiła, o mało nie pękła z dumy. Zaraz, czy to wszystko było prawdą…?

Teraz zaczęłam mieć wątpliwości. Elementy układanki aż za dobrze do siebie pasowały, Julka mogła być córką Majki, a więc moją bliską krewną.

Odkąd to odkryłam zastanawiam się, czy powinnam kiedyś Julce o tym powiedzieć. Nie chcę burzyć spokoju dziecka i przybranych rodziców, ale jeśli będę milczała, Julka nigdy się nie dowie, że ma rodzoną ciocię, która bardzo ją kocha.

Czytaj także: „Mąż nie spodziewał się, że w wieku 60 lat jeszcze czymś go zaskoczę. Zdziwienie nadeszło z najmniej oczekiwanej strony” 
„Mąż zostawił mnie dla młodszej w krytycznym momencie. Nie wiem, czy udźwignę samotne macierzyństwo i własną chorobę”
„Trafiłam do więzienia za kradzież i cieszyłam się z tego. Miałam czas na czytanie książek i przewartościowanie życia”

Redakcja poleca

REKLAMA