„Mąż zostawił mnie dla młodszej w krytycznym momencie. Nie wiem, czy udźwignę samotne macierzyństwo i własną chorobę”

Smutna dojrzała kobieta fot. iStock by GettyImages, SolStock
„Kiedy Kamil zmagał się z chorobą, mógł na mnie liczyć. Ale kiedy mnie los pokarał, byłam z tym sama. Na szczęście na mojej drodze pojawił się ktoś wyjątkowy”.
/ 21.09.2023 21:15
Smutna dojrzała kobieta fot. iStock by GettyImages, SolStock

Wiosna to moja ulubiona pora roku. Wiem jednak, że dla wielu osób jest koszmarem. Okazało się, że także dla mojego narzeczonego.

– Ślub w kwietniu? Oszalałaś? Przecież ja będę miał gile do pasa… Wtedy wszystko pyli – zaoponował Kamil.

No tak, zapomniałam, że jest uczulony praktycznie na wszystko, co kwitnie i pyli wiosną.

– To może w lipcu?

– No co ty, tak samo…

W końcu stanęło na… listopadzie. Piękny miesiąc na ślub, co? A mnie się tak marzyło wesele pod gwiazdami! Jednak nie było najgorzej. Trafił nam się weekend, kiedy nie lało. I najodważniejsi goście, otuleni kocykami, nawet chwilę posiedzieli w ogrodzie pałacyku, w którym było wesele.

Oczywiście ułożenie menu też było wyzwaniem. Kamil nie trawi laktozy, glutenu, ziaren słonecznika i jakichkolwiek orzechów. No w końcu pan młody na własnym weselu nie może obgryzać tylko marchewek. Albo i nie, bo chyba na karoten Kamil reaguje wysypką.

Nasz syn Kazik wdał się na szczęście we mnie. Żadnych uczuleń, ledwie zaczął jeść coś innego niż mleko, karmiłam go wszystkim i wszystko wchodziło gładko.

Ale każde wakacje to był koszmar. Zdarzało się, że Kamil dwa tygodnie przesiedział w hotelu, bo ile razy wyszedł na zewnątrz, dostawał ataku astmy albo wysypki.

– Ciebie to chyba nawet powietrze uczula – irytowałam się.

W końcu zmusiłam go, żeby coś z tym zrobił. Najpierw żmudne i monotonne badania alergenów, żeby dowiedzieć się o wszystkim, co może go uczulać. To nie była krótka lista. Okazało się, że Kamil jest uczulony na 47 różnych alergenów.

Potem zaczęło się odczulanie. Zastrzyki co pół roku, przez pięć lat. Jednak już po roku widziałam znaczącą różnicę. Mogliśmy spokojnie poleżeć na trawie na działce u rodziców. Przygarnęliśmy kota, bo Kazik marzył o zwierzątku. Mogliśmy razem zjeść normalne lody, nie tylko sorbety.

Może z powodu ciąży źle wyglądam?

Ale żeby nie było tak różowo, w czasie odczulania na jedne produkty Kamil uczulił się na kolejne. U naszych wegeteriańskich przyjaciół po zjedzeniu tofu mój mąż miał ostrą reakcję alergiczną. Skończyliśmy miły wieczór na ostrym dyżurze.

Potem znów byłam w ciąży. Dziwne czerwone wykwity na twarzy tłumaczyłam tym, że nosiłam pod sercem dziewczynkę. A moja babcia zawsze powtarzała, że jak mama ma złą cerę, to urodzi córkę.

Nie przejęłam się więc specjalnie. Byłam pewna, że te dziwne rumieńce znikną po porodzie. Nie zniknęły.
Poszłam do dermatologa. Zalecił odstawienie kosmetyków. Nie pomogło. Inny zaś kazał mi smarować i myć twarz specjalnymi kremami. Żadnych efektów.

Przy dwójce dzieci czasu nie miałam w nadmiarze. O mojej cerze zapomniałam, wierzyłam, że ten rumień zaraz przejdzie.

Poza tym Kamil powtarzał mi, że jestem piękna, a takie deklaracje nie pomagały w zajęciu się problemem.
Maja poszła do przedszkola. Ja zaplanowałam powrót do pracy dopiero od stycznia, więc miałam trochę czasu. I postanowiłam, że sprawdzę, czy i ja nie jestem na coś uczulona.

Poszłam do dermatologa Kamila i zaczęłam robić testy. Już jeden z pierwszych wykazał, że mi nie po drodze z laktozą. Zrezygnowałam z produktów mlecznych, a poranną kawę piłam z ohydnym, słodkawym mlekiem bez laktozy. Albo sojowym. Duży kubek kawy z mlekiem to zawsze był mój poranny rytuał, a teraz nawet to mi odebrano…

Ale mijały miesiące, a czerwone plamy na twarzy nie znikały. Dermatolog zawyrokował: szukamy dalej.
Ja już na własną rękę zaczęłam pić kawę ze zwykłym mlekiem. Przyjemność znowu była, a cera się nie pogorszyła.

Kolejne testy nie wykazywały już nic. Udało się wykluczyć piętnaście najpopularniejszych alergenów.

Straszna diagnoza

I wtedy zachorował Kazik. Poważnie. Diagnoza „białaczka” zabrzmiała jak wyrok. Prawie spadłam z fotela.

– Ale pani doktor, przecież to tylko anemia, sama pani mówiła… Odpowiednia dieta i mu przejdzie. Jaka białaczka?

Tę diagnozę usłyszałam sama. Tak bardzo wtedy chciałam, żeby przytulił mnie Kamil… Ale od kilku miesięcy nie mieszkaliśmy już razem. Mój mąż zostawił mnie dla 24-letniej fryzjerki.

Potem miał do mnie jeszcze pretensje, że nie zabrałam go na taką ważną lekarską wizytę, że podważam jego ojcowskie prawa. Ale skąd miałam wiedzieć, że na na zmianie diety Kazika się nie skończy?

– Kamil, przestań. Wiem, że jesteś sfrustrowany i wściekły. Ale chyba nie na mnie? Obraź się na Pana Boga, to raczej on jest adresatem twoich pretensji – wysyczałam.

Kolejne miesiące to była walka o Kazika. O żadnych kolejnych testach na alergeny nie było mowy. W końcu moje plamy na twarzy wobec życia mojego syna nie znaczą nic!

Kamil nie zostawił mnie w tej walce samej, to muszę mu oddać. W szpitalu przy łóżku Kazika spędzał co drugą noc. A kiedy ja byłam w szpitalu, brał do siebie Maję.

– Magda, wiem, że cię zraniłem. Tyle że ja po prostu zakochałem się w innej kobiecie. I masz prawo być wściekła. Ale nigdy nie przestałem kochać naszych dzieci. Rozumiesz?

Po jakimś czasie, kiedy minął pierwszy szok i rozgoryczenie, zrozumiałam, co do mnie mówi. I dla dobra dzieci postanowiłam mu wybaczyć.

Chyba czas o siebie zadbać!

Kiedy lekarze orzekli, że Kazik jest zdrowy i niebezpieczeństwo minęło, wyprawiliśmy dla niego wielkie przyjęcie. Razem. Byłam nawet miła dla Dominiki, ciężarnej narzeczonej Kamila. Bo wiedziałam, że tego chciałby Kazik.

Kilka dni po tym przyjęciu spojrzałam w lustro. Moja twarz ciągle wyglądała strasznie. „Jesteś znowu wolną kobietą, musisz o siebie zadbać” – powiedziałam sobie. I wróciłam do dermatologa.

Kolejne testy sugerowały kolejne produkty. A to przez miesiąc nie jadłam buraczków, a to wołowiny. Niestety, nic nie pomagało.

Poszłam też na laserowy zabieg. Przez dwa tygodnie byłam czerwona jeszcze bardziej, a potem moja twarz wróciła do poprzedniego stanu.

Właściwie to już się poddałam. Na randki (bo znowu zaczęłam na nie chodzić) po prostu nakładałam bardzo grubą warstwę podkładu i pudru.

Akurat zaczął mi się podobać pewien Tadek. Poznałam go w dość dziwnych okolicznościach – w poczekalni szpitala. Byliśmy tam, bo Kazik złamał rękę na hokeju. Tadek siedział w poczekalni razem z nami, miał prawdopodobnie zerwane więzadło (dla odmiany na piłce nożnej). Przepuścił nas w kolejce do lekarza – Kazik prawie wył z bólu i omdlewał.

– Proszę, ja wytrzymam, twardy jestem – zaproponował i choć widać było, że przychodzi mu to z trudem, to się uśmiechnął.

Kiedy wyszliśmy z gabinetu, nie było go już w poczekalni. Poczułam lekki zawód. Ale wtedy na mojej kurtce, którą zostawiłam na krześle, znalazłam kartkę: „Gdybyś poczuła niecierpiącą zwłoki chęć podziękowania mi i zaproszenia na kawę – zostawiam mój numer telefonu. Tadeusz”.

Schowałam kartkę do kieszeni. A nuż, widelec…

Długo nie wytrzymałam. Zadzwoniłam 47 godzin później.

– Tadeusz? Tu Magda, z ostrego dyżuru, może jeszcze pamiętasz…

– Jasne, że tak, Obstawiałem, że zadzwonisz, zanim minie 48 godzin. Zmieściłaś się, więc ja stawiam ciastko do kawy – oświadczył.

Na spotkanie przyszedł o kulach.

– Jak ręka twojego syna? Bo moje kolano fatalnie. Konieczna będzie operacja – powiedział.
Pewnie dzięki temu rozmowa od razu zaczęła się kleić – bo o moich dzieciach potrafię mówić godzinami.

Umówiliśmy się na kolejne spotkanie już po jego operacji.

– Wpadnę z rosołem, tylko dać znać – zapowiedziałam.

A potem zwijałam się z niepewności przez kolejne tygodnie, zastanawiając się, czy operacji jeszcze nie było, czy po prostu Tadek o mnie zapomniał. A czekając, znowu zaczęłam się zamartwiać swoją twarzą.

– Ale czym ty się tak przejmujesz? Przecież taką cię poznał. I co, zostawił tę karteczkę? No tak. Więc wyluzuj – próbowała tłumaczyć Jolka, moja przyjaciółka jeszcze z piaskownicy. – Ale jak musisz, to rób dalej te testy.

Więc czekałam dalej i dalej się przejmowałam. I na chybił trafił raz na dwa tygodnie odstawiałam jakiś alergen. Ale zawsze to było pudło. Prędzej doczekałam się telefonu od Tadka niż informacji o tym, co mnie uczula.

– No to mam już sztuczne kolano. Ono bardzo potrzebuje tego rosołu. Da się załatwić? – poprosił.
Ugotowałam przepyszny rosół na kurze i wołowinie – według przepisu babci. Wlałam do gustownego słoika i jeszcze zagniotłam domowy makaron. „No jak po tym wszystkim nie będzie mną zainteresowany, to chyba jest gejem” – ustaliłam sama ze sobą.

Ale na wszelki wypadek nałożyłam na twarz grubą tapetę.

Dopiero ze zdjęć na biurku Tadka dowiedziałam się, że ma prawie dorosłego syna.

– Dorota wywiozła go do Australii sześć lat temu. Nie rozmawialiśmy od tamtej pory. No ale nie spotykamy się, żeby się dołować, tylko leczyć pysznym rosołem – powiedział Tadek.

Świetnie się nam rozmawiało. Wtedy i na kolejnych randkach. W końcu na jednej z nich na rozmowach nie poprzestaliśmy…

Lekarka zadawała dziwne pytania

Dwa tygodnie później poszłam z Mają do okulistki, bo jej wychowawczyni zauważyła, że moja córka nie bardzo widzi z trzeciej ławki, co jest napisane na tablicy.

Lekarka po zbadaniu Mai i przepisaniu jej okularów popatrzyła na mnie.

– Przepraszam, że się wtrącam, ale czy pani ma tę wysypkę na twarzy od dawna? – zapytała.

Trochę się zdziwiłam, bo w końcu co jej do mojej twarzy, ale odpowiedziałam.

– Odkąd byłam w ciąży z Mają. To jakieś uczulenie, ale ciągle nie udało mi się ustalić, na co. Nie pomagają też żadne kremy ani zabiegi.

– A mogę się przyjrzeć pani rzęsom? – kolejne pytanie wydało mi się jeszcze dziwniejsze. Ale skinęłam głową.

– Widzi pani, moim zdaniem to nie jest żadne uczulenie, tylko nużeniec. Taki pasożyt. Siedzi na rzęsach. Pewnie kiedyś miała pani je gęstsze niż teraz. Prawda? I może miewa też pani zapalenie spojówek albo inne problemy z oczami?

Wszystko się zgadzało. Ciągle coś wkraplałam do oczu, bo mi łzawiły i szczypały. I rzeczywiście, moje piękne, długie rzęsy już nie były takie same jak kiedyś. Myślałam, że to kwestia wieku.

– Oczywiście musi zrobić pani badanie, ale na 99,9 procent to jest ten pasożyt. Dziwne, że żaden dermatolog tego wcześniej nie zauważył. Mogę pani wypisać skierowanie na badanie.

Zrobiłam badanie. Okazało się, że okulistka miała rację! Poszłam jej podziękować z wielkim bukietem kwiatów.

– To niepotrzebne, przecież jestem lekarzem, to moja praca – okulistka była zakłopotana.

– Proszę nie żartować, to moja córka była pani pacjentką, nie ja. Odkąd mam to na twarzy, sama też byłam kilka razy u okulisty. Żaden się nie zająknął, że to może być to. Bardzo dziękuję jeszcze raz.

Leczenie tego świństwa nie było łatwe. Musiałam wyrzucić wszystkie kosmetyki, zmienić pościel.
Potem przez kolejne miesiące musiałam codziennie kąpać się w specjalnych płynach, wcierać różne specyfiki, przecierać kilka razy dziennie oczy. Nie wolno mi się było malować, prać musiałam wszystko w temperaturze 60 stopni, a niektóre rzeczy… zamrażać.

– Tadam, oto naturalna ja – oznajmiłam Tadkowi na pierwszej randce, na którą przyszłam bez makijażu. – No tak, jestem lekko czerwonoskóra. Ale podobno jak cierpliwie poczekam, to pozbędę się tego na dobre. Wytrzymasz?

Oczywiście opowiedziałam mu wszystko. Trochę go bawiło, kiedy chowałam wyprane bluzki do zamrażarki, ale bardzo mi pomagał.

Zobaczyłam zachwyt w jego oczach

Czasem miałam dość tego reżimu, ale kiedy po dwóch miesiącach już chciałam się poddać, zaczęłam zauważać poprawę. I nie tylko moja twarz zaczęła lepiej wyglądać, ale zobaczyłam też, że powoli odzyskuję moje piękne, gęste rzęsy i brwi!

Wytrzymałam jeszcze dwa miesiące. Nawet kiedy wysypka już mi zniknęła z twarzy na dobre, poczekałam jeszcze dwa tygodnie. I zrobiłam badanie. Udało się. Pozbyłam się dziadostwa!

Żeby to uczcić, zaprosiłam Tadka do siebie na kolację. Po raz pierwszy od miesięcy się pomalowałam. Spojrzałam w lustro. I naprawdę wreszcie znowu się sobie podobałam.

Tadkowi chyba też, bo kiedy otworzyłam mu drzwi, aż cmoknął z wrażenia.

– Magda, no brak mi słów – szepnął. Chyba chciał mnie pocałować, ale zobaczył, że w korytarzu stoją dzieci.

– No cześć, dzieciaki, miło was widzieć. Lubicie układać puzzle? Bo ja tak!

Przez kolejną godzinę, kiedy ja kończyłam kolację, Tadek, Kazik i Maja na dywanie układali olbrzymi obrazek ze zwierzętami. I pogryzali popcorn, który im przygotowałam. Wyglądało na to, że się dobrze bawią.

Kilka dni wcześniej powiedziałam dzieciom, że zaprosiłam znajomego, którego bardzo lubię, i mam nadzieję, że też go polubią. Prawdę mówiąc, trochę się obawiałam tego spotkania. Najwyraźniej niepotrzebnie.

„Od tej pory będzie już tylko dobrze” – powiedziałam do sobie.

Czytaj także:
„Córka walczyła w szpitalu o życie, a ja rozpaczałam, że nigdy nie doczekam wnucząt. Los podwójnie zakpił z mojej rodziny”
„Zerwałem z dziewczyną, a ona nawet nie zapłakała. Może trzeba było walczyć o ten związek?”
„Jestem załamana. Moi synowie ciągle się kłócą i walczą ze sobą - do tego stopnia, że boję się zostawiać ich samych”

Redakcja poleca

REKLAMA