Boję się nadchodzącej Wielkanocy. Wiem, że święta powinny cieszyć. To w końcu okazja do spotkania z bliskimi, podzielenia się święconym jajkiem i spędzenia wspólnie czasu. Ale teraz podczas niedzielnego śniadania chcę przedstawić swoim dzieciom i wnukom kogoś mi naprawdę bliskiego. I nie wiem, czy go zaakceptują.
Zawsze kochałam rodzinną Wielkanoc
Przez lata kochałam rodzinną atmosferę. Zawsze dbałam, aby zachować tradycję i stworzyć nasze własne rytuały, dzięki którym dzieci po latach będą wspominać szczęśliwe dzieciństwo i rodzinny dom. Malowanie pisanek to było u nas prawdziwe święto. Zawsze w piątek popołudniu przygotowywałam jajka, kredki, farby, pisaki, naklejki i zasiadaliśmy w czwórkę za kuchennym stołem. Ja, Rafał i nasze dzieciaki – Basia i Tomek.
Zdobieniu towarzyszyły radosne śmiechy i przekomarzanie się. W efekcie do kościoła zanosiliśmy nie jeden, ale dwa duże koszyczki. Pięknie przyozdobione białymi serwetkami wydzierganymi przez babcię Henię, świeżymi gałązkami bukszpanu i pierwszymi wiosennymi baziami.
Teraz dzieci dawno dorosły i mają swoje własne rodziny. Babci Heni nie ma już z nami od wielu lat. Mamy jednak taki zwyczaj, że zawsze po mszy w wielkanocny poniedziałek odwiedzamy jej grób i zanosimy na niego duży bukiet żółtych tulipanów. Koniecznie muszą być to te kwiaty, ponieważ moja mama zawsze je kochała i uważała za oznakę wiosny.
– W Wielkanoc na stole muszą znaleźć się tulipany, nawet jakby nie wiadomo, co się działo. Pamiętasz, jak kiedyś twój ojciec pojechał po nie aż do miasta wojewódzkiego, bo w naszych lokalnych kwiaciarniach nie mieli akurat nic oprócz róż, goździków i gerberów? – często wspominała ze wzruszeniem.
Sielankę przerwała diagnoza
W tę Wielkanoc przy naszym stole zabraknie jednak jeszcze jednej osoby. Mój mąż odszedł dokładnie rok temu – w świąteczną niedzielę. Rafał od dawna chorował. Miał raka. Był po dwóch chemiach, a lekarz niestety nie dawał szans na przeżycie.
– To nowotwór złośliwy, późne stadium – jak dziś, pamiętam te słowa. – Trzeba przygotować się na najgorsze. Medycyna jest coraz lepiej rozwinięta, ale tutaj pacjent praktycznie nie ma szans. Przerzuty objęły już niemal całą jamę brzuszną, poszły na płuca. Tylko cud mógłby pomóc – niski głos doktora nadal brzmi w moich uszach.
Rafał przyjął druzgocącą wiadomość z zaskakującym spokojem. Ja nie mogłam dojść do siebie i niemal całe dnie płakałam, starając się ukrywać swoje łzy przed mężem. On był dobrym człowiekiem, który z cierpliwością podchodził do życiowych zakrętów. I teraz zachował się dokładnie tak samo – pogodził z losem, na który nie miał wpływu.
– Madziu, mieliśmy dobre życie. Wychowaliśmy udane dzieci, mamy świetne wnuki. Byliśmy naprawdę szczęśliwi. Ja skończyłem już sześćdziesiąt sześć lat. Wiem, że to jeszcze niewiele, ale jestem naprawdę dumny z mojej kochanej rodziny. I cieszę się, że to właśnie na ciebie zwróciłem uwagę podczas tego obozu studenckiego w górach – mój kochany mąż, zamiast otrzymać ode mnie wsparcie, musiał jeszcze mnie pocieszać.
Zaczęły się wycieczki po poradniach, gabinetach i szpitalach. Kolejne chemie jednak na niewiele się zdały. Rafał słabł w oczach. Wychudł, stracił resztki włosów, w kilka miesięcy postarzał się o lata. Dużo spał, a w chwilach, gdy się budził na jego twarzy widać było ogromny ból i cierpienie. Jednak nawet wtedy starał się nie tracić pogody ducha i lekko uśmiechał się do mnie, gdy go myłam, przebierałam czy usiłowałam nakarmić zupą. Jego stan jednak cały czas się pogarszał, a lekarze nie widzieli już żadnej nadziei.
Na przemian przebywał w szpitalu, by wrócić na trochę do domu. Później znowu musiałam wzywać pogotowie, aby podłączyli go pod kroplówki z silnymi lekami przeciwbólowymi. Tak było przez prawie rok. Wiedziałam, że mąż naprawdę cierpi, a ja męczyłam się razem z nim. Nie, nie fizycznie.
Pomaganie mu w higienie, przekręcanie na bok, żeby nie dostał odleżyn, podawanie leków, przebieranie czy zakładanie pieluchomajtek nie było najgorsze. Najgorsze było patrzenie, że mój ukochany powoli gaśnie. Spoglądałam na jego wykrzywioną z bólu twarz, lekko zaciśnięte usta, bezwiednie zaciskające się pięści i myślałam o tym, że los jest naprawdę niesprawiedliwy.
Przeklinałam los, że mi go odebrał
– Dlaczego? Dlaczego to spotkało właśnie nas? Tak niedawno przeszliśmy na emeryturę, wreszcie mielibyśmy trochę czasu dla siebie. Marzyliśmy o odnowieniu tego domku po babci i chcieliśmy spędzać tam całe lato. Ja posadziłabym piękne kwiaty, Rafał miał wędkować. Już kupiliśmy rowery, żeby zwiedzać okolicę. Tak chcieliśmy razem się starzeć, zapraszać dzieci i wnuki na ogniska, robić domowe dżemy z własnych malin. A teraz wszystko to jest niemożliwe. To nie tak miało być – kiedyś totalnie rozsypałam się podczas wizyty siostry.
Danka nic nie powiedziała. Po prostu mocno mnie przytuliła i pozwoliła się wypłakać. Tego właśnie potrzebowałam, żeby całkowicie się nie rozsypać. Żeby kolejnego dnia znowu mieć siłę wstać, iść do sypialni męża i z uśmiechem na ustach odsłonić rolety, mówiąc, że musi tutaj wpaść nieco słońca. Nie wiem, czy Rafał usłyszał moją rozmowę z siostrą. Czy po prostu coś wyczuł? Ale pewnego dnia, gdy nieco lepiej się czuł, powiedział mi coś, dzięki czemu po jego śmierci totalnie się nie załamałam i nie wpadłam w apatię.
– Magda, oboje wiemy, że niedługo odejdę. Tak widocznie miało być i nie warto zastanawiać się, dlaczego – szeptał słabym głosem, co chwilę robiąc przerwy, by złapać oddech. – Byliśmy razem naprawdę szczęśliwi. Kochaliśmy się i wspieraliśmy, wspólnie dbaliśmy o dzieci, w miarę możliwości spełnialiśmy ich i nasze drobne marzenia. Mnie już niedługo nie będzie, ale ty zostajesz.. – nie byłam w stanie słuchać jego słów, dlatego przerwałam mu.
– Nie mów tak. Może jeszcze wszystko będzie dobrze. Może zdarzy się cud. Medycyna teraz jest na coraz lepszym poziomie – mówiłam, ale oboje doskonale wiedzieliśmy, że to nie jest prawda. Ot, nasze pobożne życzenia, w które nawet nie wierzyliśmy.
– Madziu, przestań. Wiesz, że niedługo odejdę i to jest nieuchronne. Ale ty zostajesz – kontynuował. – I proszę cię tylko o jedno. Nie załamuj się. Musisz żyć i spełnić nasze marzenia. Nie zamykaj się w domu po mojej śmierci, nie rozpaczaj. Gdy będzie ci bardzo źle, to pomyśl, że ja nie chciałbym, żebyś płakała. Obiecaj mi to – wyszeptał, opadając głową na poduszkę.
Przez długą chwilę nie byłam w stanie nic powiedzieć. Łzy napłynęły mi do oczu, ale starałam się ze wszystkich sił, żeby mój mąż ich nie zobaczył.
– Obiecuję – mój głos był wtedy wyjątkowo zdecydowany. Jakbym wiedziała, że właśnie to chciał usłyszeć i muszę być na tyle silna, aby powiedzieć mu to głośno i wyraźnie.
Obiecałam mu, że będę żyć
Rafał odszedł w niedzielę wielkanocną popołudniu. Tego roku pierwszy raz nie poszłam do kościoła ze święconką, nie upiekłam domowej babki drożdżowej według przepisu mojej babci i nie ugotowałam żurku na białej kiełbasie z dużą szczyptą majeranku. Dzieci chciały zabrać mnie na świąteczne śniadanie do siebie, ale odmówiłam. Jakbym czuła, że muszę być w domu i czuwać.
Ze szpitala zadzwonili tuż po 15 i przekazali mi wiadomość, której się spodziewałam. Kolejne dni to dla mnie czarna dziura. To Basia i Tomek zajęli się organizacją pogrzebu. Ja czułam się jakby to wszystko toczyło się gdzieś obok mnie. Niewiele pamiętam z mszy w kościele, pożegnania, słów księdza na cmentarzu, stypy zorganizowanej dla naszej licznej rodziny.
Później zaczęły się smutne dni pełne pustki. Wchodziłam do pokoju, w którym przez ostatnie miesiące leżał mój chory mąż i płakałam. Nie, nie dotrzymałam danej mu obietnicy. Zamknęłam się w domu i przeżywałam żałobę. Nic mnie nie cieszyło. Nawet częste wizyty dzieci i wnuków, które starały się jak najwięcej być ze mną w tych ciężkich chwilach.
– Mamo, tak nie można. My też kochaliśmy tatę, był dla nas najważniejszy na świecie. Ale trzeba dalej żyć. On chciałby, żebyś powoli wracała do życia. Może pojedziesz z nami w weekend na wieś. Wybieramy się do teściów. Odpoczniesz, pospacerujesz po lesie, oderwiesz się od codzienności – prosiła Basia, ale ja nie miałam najmniejszej ochoty na opuszczanie swojego domu.
Rafał przeszedł do mnie we śnie i oskarżył, że nie dotrzymałam obietnicy
Był młody. Wyglądał dokładnie tak, jak na tym obozie studenckim, gdzie się poznaliśmy. Ubrany w niebieską bluzę, tenisówki i czapkę z daszkiem. Biegł ścieżką prowadzącą do domku letniskowego, przeskakując kałuże na drodze. Chciałam go zawołać, przytulić. Ale on jedynie spojrzał na mnie przelotem i powiedział:
– Ty nie jesteś moją Madzią. Jesteś obcą kobietą w czerni, a nie moją kochaną szaloną dziewczyną. Nie tak się umawialiśmy. Nie dotrzymałaś danej mi obietnicy – powiedział, odwrócił się i rozpłynął się w powietrzu.
Rano obudziłam się zlana potem, z bolącą głową i rozczochranymi włosami. Dochodziła już dziesiąta, a w mojej sypialni panował nieprzyjemny półmrok. Było duszno i jakoś tak nieprzyjemnie. No tak, rolety były szczelnie zasłonięte, okna od dawna nie otwierałam.
Zrobiłam to dla niego
To właśnie tego dnia postanowiłam, że muszę coś zmienić. Rafał był na mnie zły, bo nie dotrzymałam danej mu obietnicy. Zamknęłam się w swojej skorupie i cierpiałam w bólu, raniąc przy tym swoich bliskich. Nie chciałam kontaktu z dziećmi, oganiałam się od wnuków, ignorowałam telefony od zmartwionej siostry, sąsiadce, która od lat była moją bliską koleżanką, odpowiadałam jedynie półsłówkami.
Zaczęłam od otworzenia wszystkich okien. Gdy tylko do mieszkania napłynęło świeże powietrze, od razu zrobiło się mniej ponuro. Później dokładnie posprzątałam kąty, w których zaczęły już zalegać koty kurzu i upiekłam zaległą babkę drożdżową, której nie zrobiłam na święta. Gdy zadzwoniłam do córki, żeby zaprosić ich na niedzielny obiad, Basia od razu wyczuła, że coś się zmieniło.
– Mamo, masz całkowicie inny głos. Taki jak dawniej. Co się stało? – dopytywała.
– Tata do mnie przyszedł i kazał mi wyjść z domu – powiedziałam, niemal widząc zaskoczoną minę mojej córki po drugiej stronie telefonu. Pewnie pomyślała, że powoli wariuję.
Nie mogę powiedzieć, że tego dnia doznałam olśnienia i wszystko w moim życiu się zmieniło. Nadal czułam smutek i żal, czasami nie miałam siły wstać z łóżka. Ale starałam się coś robić. Żeby Rafał był ze mnie dumny. Nawet zaprosiłam siostrę na weekend do tego mojego domku po babci. To tak naprawdę chatka wymagająca gruntownego remontu. Ale wyszorowałyśmy wszystkie podłogi, otworzyłyśmy okna, założyłyśmy obrusy, ustawiłyśmy bukiet świeżych kwiatów w wazonie na kuchennym stole. I nagle zrobiło się przytulniej.
Jerzy stał mi się bliski
Spodobała mi się otaczająca mnie cisza, dlatego zaczęłam wracać do niego na kolejne weekendy. I to właśnie tam poznałam Jerzego. Poleciła mi go sąsiadka, gdy szukałam kogoś, kto pomalowałby ściany. Jurek jest nieco starszy ode mnie. Podobnie jak ja pochował żonę. Tyle, że od tego czasu minęło już kilka lat.
– Na początku czułem się bardzo samotny. Wiesz, dzieci mają swoje sprawy, ja jestem już na emeryturze. Nawet zacząłem dorabiać jako ochroniarz, żeby tylko nie siedzieć w domu sam. Ale to już nie na moje zdrowie takie dyżury po 12 godzin – opowiadał mi.
Ten wspólny czas malowania bardzo nas zbliżył. Zawsze gotowałam obiad i siadaliśmy na werandzie, aby go zjeść. Podczas tych posiłków dużo o sobie opowiadaliśmy. Dzieliliśmy się wspomnieniami, opowieściami z życia naszych dzieci, chwaliliśmy sukcesami wnuczków. W końcu doszliśmy do wniosku, że dobrze się czujemy w swoim towarzystwie i nie warto tego zaprzepaścić.
Jerzy zaproponował mi, żebym się do niego przeprowadziła.
– Te czterdzieści kilometrów to dość dużo na nasz wiek. Zresztą, co trzyma cię w mieście? Puste mieszkanie, które przypomina ci o ciężkich chwilach? – jego słowa mnie zaskoczyły, chociaż wiedziałam, że ma rację.
– Co powiedzą nasze dzieci, rodziny? Przecież od śmierci Rafała nie minął nawet rok. A ja już przeprowadzam się do innego mężczyzny? Czy to nie wcześnie? – byłam pełna wątpliwości.
Jednak Jurek w końcu mnie przekonał. W tym roku kończę sześćdziesiąt pięć lat, Jerzy sześćdziesiąt osiem. Naprawdę nie mamy czasu czekać na później.
Ludzie plotkują, że szybko się pocieszyłam
– Dobrze się dogadujemy, wzajemnie wspieramy. Wspólnie uda się nam spełnić marzenie o odnowieniu tego mojego domku po babci. On jest oddalony tylko kilkaset metrów od posesji Jurka. Będzie idealny, gdy dzieci i wnuczki będą chciały przyjechać na weekend czy nawet krótkie wakacje – opowiadałam Dance, która na razie jako jedyna z mojej rodziny wiedziała o Jurku.
Siostra pokiwała głową ze zrozumieniem, a ja kontynuowałam:
– Czy to coś złego, że jeszcze chcę być szczęśliwa?
– Nie, to nic złego. Sama wiesz, że Rafał na pewno poparłby twoją decyzję. Przecież obiecałaś mu, że jeszcze zaczniesz spełniać wasze wspólne marzenia i postarasz się być szczęśliwa.
– Ale słyszałam, że sąsiadka o mnie plotkuje. Widziała mnie z Jerzym, gdy przyjechaliśmy po naczynia i trochę zapasowych ubrań. Twierdzi, że jeszcze nie minął rok od pogrzebu, a ja już znalazłam sobie konkubenta – mówiłam z żalem i niepewnością.
– Nie przejmuj się ludzkim gadaniem. Ludzie zawsze będą się wtrącać. Zresztą ona widzi u innych wszystko, a u siebie niewiele. Czemu nie mówi, że ten jej synek już trzeci rok bez stałej pracy i coraz częściej zaczyna popijać pod sklepem?
Siostra utwierdziła mnie w postanowieniu, które już podjęłam. Przyjmę propozycję przeprowadzki. Moje mieszkanie na razie wynajmiemy, a później może będzie dla wnuków. Basię i Tomka już zaprosiłam z całymi rodzinami na wielkanocne śniadanie. To wtedy oficjalnie przedstawię im Jerzego i opowiem o naszych planach. W tym roku dochowam wszystkich tradycji. Ze święconką wybierzemy się do kościoła wspólnie z Jurkiem. A potem pójdziemy z kwiatami na grób mojej mamy i Rafała. Wiem, że oni oboje na pewno poparliby moją decyzję.
Czytaj także:
„Mój mąż nie chciał być ojcem, więc ukartowałam wypadek przy pracy. Jego reakcja na ciążę była szokująca”
„Mały gest sprawił, że byłem ustawiony do końca życia. Obca staruszka w spadku przepisała mi wszystko, co miała”
„Szefowa ciągle na mnie patrzyła, więc zacząłem ją podrywać. Uwiodłem ją, ale szybko pożegnałem się z etatem”