„Mój mąż nie chciał być ojcem, więc ukartowałam wypadek przy pracy. Jego reakcja na ciążę była szokująca”

samotna matka fot. Getty Images, Natalia Lebedinskaia
„Rozpakował i zobaczył parę małych bucików. Zainspirowałam się reklamą z dawnych lat i myślałam, że to doskonały sposób na ogłoszenie ciąży. W reklamie jednak mężczyzna z radości rzucił się na szyję kobiety, a mój mąż zamiast tego strącił filiżankę ze stołu. Wiadomość nie była dla niego radosna”.
/ 27.02.2024 13:15
samotna matka fot. Getty Images, Natalia Lebedinskaia

Macierzyństwo było moim marzeniem, mój mąż natomiast nie widział się w roli ojca. Całe życie postawiłam na szali i zrealizowałam swój plan. Wiele mnie to kosztowało, ale niczego dzisiaj nie żałuję.

Wkurzył się na mojego siostrzeńca

Spotkałam go w parku cztery lata temu. Była wiosna, pogoda ciepła i słoneczna. Przechodził skupiony na swoim telefonie, kiedy niespodziewanie wpadł na niego Szymek. Telefon wylądował na trawie, a chłopiec schował się za moimi plecami. Mężczyzna rzucił we mnie groźne spojrzenie.

– Co, u diabła?! – wykrzyknął. – Powinna pani bardziej uważać na tego małego!

– Przepraszam, spokojnie, wynagrodzę panu szkody – starałam się zachować spokój przede wszystkim dla Szymka, ale nie ukrywam, że nieco zdenerwował mnie ten gwałtowny wybuch złości. – Nie martw się, kochanie. Pan się wystraszył, ale wszystko jest w porządku – przytuliłam małego. – Pójdziesz do piaskownicy? No, to biegnij.

– Przepraszam pana jeszcze raz – zwróciłam się do poszkodowanego i podałam mu telefon. – Nic mu nie jest, bo spadł na trawę.

– Ale jednak powinna pani... – wtrącił ponownie, teraz mniej rozgniewwany.

– Jak pan widzi, mamy tutaj plac zabaw. Upilnowanie dziecka w takich warunkach jest trudne – odparłam z uśmiechem. – To my, dorośli, jesteśmy tu nieproszonymi gośćmi.

– No, ma pani pewnie rację. Przepraszam, trochę przesadziłem... – dostrzegłam w jego spojrzeniu iskrę rozbawienia. – To pani syn?

– Nie, to siostrzeniec! Siostra poszła kupić mu lody, a ja w tym czasie miałam nie spuszczać go z oczu. Jak pan widzi, nie idzie mi to zbyt dobrze.

– Nazywam się Marek – podał mi dłoń.

– Marta – uścisnęłam jego rękę.

Rzuciłam na niego spojrzenie. Był zdecydowanie starszy o kilka lat. Elegancki garnitur, szykowny krawat... W taką pogodę musiał się niemiłosiernie pocić. Wyglądał jednak na biznesmena, więc pewnie nie miał innego wyjścia. Zauważyłam, że i on mnie obserwuje.

– Słuchaj, Marta – odezwał się po chwili. – Co powiesz na to, żebyśmy poszli na lody? Może to jakoś zrekompensuje moje głupie zachowanie. Sam za moment roztopię się od tego upału...

– Czemu nie, tylko muszę jeszcze trochę posiedzieć z tym małym – odpowiedziałam.

– No tak, mały – westchnął.

– A co? Nie lubisz dzieci?

– Mówiąc szczerze, wcale za nimi nie przepadam. Nawet przechodzenie przez ten park to dla mnie droga przez piekło. A co dopiero mieć takiego w domu!

Mój biologiczny zegar nieubłaganie tykał

Nie ukrywam: wyznanie przystojnego biznesmena mocno mnie zaskoczyło. Ja, choć nie miałam własnych, zawsze je kochałam. Są radosne, urocze, pełne rozczulającej naiwności i energii. Owszem, bywają też zrzędliwe i płaczliwe, ale przecież każdy z nas był kiedyś takim maluchem. Na szczęście nie miałam zbyt dużo czasu na zastanawianie się nad jego postawą, bo na horyzoncie ukazała się moja siostra, niosąca dużego gofra ze słodką polewą.

– Uciekaj, ja się nim zajmę – rzekła tylko i pognała do swojego synka.

Następnie ja i Marek poszliśmy do pobliskiej cukierni. Szybko złożyliśmy zamówienie. On zdecydował się na lody, a ja na kawę. Rozmowa była naprawdę przyjemna. Okazało się, że faktycznie jest biznesmenem, a dokładniej mówiąc: notariuszem. Jego biuro znajdowało się niedaleko parku, przez który codziennie przechodził, złoszcząc się na sam widok głośnych dzieci.

Ja nie miałam takiego problemu. Odwiedzałam park z własnej woli, z siostrą i jej dzieckiem, albo w ramach obowiązków zawodowych: w końcu byłam przedszkolanką. Na tę informację nieco się skrzywił, ale każdy ma prawo do swojego zdania. Ja osobiście uwielbiałam swoją pracę, a jeżeli on patrzył na to inaczej – cóż, trudno.

Wkrótce spotkania w cukierni stały się naszym zwyczajem. Do tego dochodziły spacery w parku, wizyty w kinie i restauracjach. Krótko mówiąc, zaczęliśmy regularnie randkować i zakochaliśmy się w sobie. Mimo że był o dziesięć lat starszy, wiek nie miał dla nas znaczenia. Po upływie roku zdecydowaliśmy się na wspólne mieszkanie. Ja podnajęłam swoje, on – swoje, a potem razem wprowadziliśmy się do większego. Po trzech miesiącach ustaliliśmy datę naszego ślubu. Niczym w bajce.

W każdej bajce, nieodmiennie, pojawia się ten złowrogi czarodziej. Po dwóch latach pełnych szczęścia, zaczęłam snuć marzenia o dziecku. Byłam już po trzydziestce, czułam jak zegar biologiczny nieubłaganie odmierza czas, a poza tym chciałam zajmować się nie tylko dziećmi innych ludzi, ale i własnym maleństwem. Jednak Marek za każdym razem unikał tematu. Mówił, że przecież jest nam dobrze we dwoje, zastanawiał się po co nam dodatkowe kłopoty i bezsenne noce, uważał, że to tylko problem, że dziecko nie przynosi żadnej radości.

Bardzo chciałam być matką

Byłam zasmucona, a patrząc na zabawy moich wychowanków lub synka siostry, odczuwałam niemalże namacalne pragnienie poczęcia dziecka.

– Marta, przestań w końcu! – krzyknął pewnego wieczora Marek, kiedy znowu poruszyłam ten temat. – Nie przepadam za dziećmi i tyle w temacie!

– Ale z cudzymi dziećmi to co innego. Własne się kocha, rozpieszcza i...

– Koniec, Marta, nie ma takiej możliwości! – przerwał mi. – Doskonale wiesz, i to od zawsze, jakie jest moje podejście do dzieci. Nie zmienię swojego zdania.

Zaraz potem nastąpiło głośne zamknięcie drzwi i nastała głucha cisza. Tak, zawsze zdawałam sobie sprawę, że Marek nie jest fanem dzieci. Tak było od naszego pierwszego spotkania. Mimo to, sądziłam, że to tylko przejściowe, że może kiedy spotka tę jedyną, zechce spróbować. Teraz usłyszałam bezpośrednie stanowisko: „Nie zmienię zdania.” Co dalej?

Wykręciłam numer do przyjaciółki ze łzami spływającymi po twarzy. Umówiłyśmy się na kawę.

– Kryśka, naprawdę, tak bardzo chcę zostać matką... – westchnęłam.

– Rozumiem, ale... Nie przekonasz go, nie da się zrobić niczego na siłę. On po prostu nie chce. Rozmawialiście o tym, zanim wzięliście ślub?

– Tak i nie. Wiedziałam, że nie jest fanem dzieci, ale miałam nadzieję, że zmieni zdanie, że dojrzeje...

– Moja droga – przyjaciółka łyknęła kawę. – Żaden mężczyzna nigdy nie dojrzeje. Niezależnie czy chodzi o dzieci, czy o cokolwiek innego. Takie są niezmienne prawa natury. Amen.

Znałam przekonania Krysi – od zawsze była prawdziwą feministką i uważała mężczyzn za niezwykle szkodliwą odmianę gatunku ludzkiego. Ale czy dotyczyło to również mojego Marka?

– A jeśli bym... – rozpoczęłam.

– Nawet się nad tym nie zastanawiaj – jakby czytała moje myśli. – To nic innego, jak idealna ścieżka do zostania samotną matką. On wpadnie w szał, a jeśli jego gniew będzie wyjątkowo silny, to cię porzuci, a ty zostaniesz sama z maleństwem. Czy właśnie tego pragniesz?

Mimo że bałam się takiej ewentualności, mojapotrzeba macierzyństwa dawała o sobie znać na tyle mocno, że nie mogłam zapomnieć o swoim marzeniu. Reagowałam emocjonalnie na reklamy mleka w proszku, z wzruszeniem obserwowałam plakaty, na których drobne dłonie dziecka kurczowo trzymają się matczynych palców, niemalże płakałam, obserwując w parku nóżki, które dopiero stawiają pierwsze kroki. Ja również chciałam tego doświadczyć!

Doszłam do wniosku, że osoba identyfikująca się jako feministka niekoniecznie musi mieć absolutną rację. Postanowiłam więc zadzwonić do Łukasza. Był on moim dawnym przyjacielem, zawsze byliśmy dla siebie niemalże jak rodzeństwo. Choć znajomość sięgała najmłodszych lat, wciąż utrzymywaliśmy ze sobą regularne kontakty, mimo że czasem rozmawialiśmy częściej, innym razem rzadziej.

– Zupełnie straciłaś rozum? – zareagował na mój pomysł.

– I ty, Brutusie? – próbowałam zażartować, jednak poczułam smutek.

– Marta, naprawdę, jeśli on nie ma na to ochoty, to nic z tego nie wyniknie. Co najwyżej narobisz sobie problemów – tym razem wyrażał się poważnie.

– Nie przeginaj. Porozmawiaj z nim jeszcze raz, być może dojdziecie do porozumienia. A jeśli nie, to rozwód będzie najlepszym rozwiązaniem, a potem zobaczymy, co da się zrobić. Ja zawsze marzyłem o byciu ojcem – roześmiał się i zakończył rozmowę.

Wcieliłam swój plan w życie

Zastanawiałam się nad tym przez długi czas, aż w końcu podjęłam decyzję: będzie, co będzie. Nie informując męża, przestałam zażywać tabletki antykoncepcyjne. Oczywiście, zastępowałam je innymi pigułkami, bo wiedział, że zawsze biorę leki przed kolacją. Tym razem były to jednak witaminy i kwas foliowy. Nie zaglądał do pudełka z lekami, więc istniała szansa...

Minął wrzesień i październik. Zauważyłam wtedy, że moja miesiączka przestała się pojawiać. Od razu się podekscytowałam. Kiedy Marek popijał już kawę w pracy, pobiegłam do najbliższej apteki po test płytkowy. Dłonie drżały mi jak podczas trzęsienia ziemi. Minęła minuta, dwie, pięć. I pojawiły się dwie kreski. Mój Boże! Na wszelki wypadek postanowiłam zrobić jeszcze jeden test. Wynik był identyczny. Poczułam się, jakby nagle urosły mi skrzydła.

Musiałam jednak poczekać z ujawnieniem prawdy. Nie było jednak możliwości, żeby ukryć ten euforyczny nastrój przed moim mężem. Gdy wrócił z pracy, zastał mnie w kuchni. Moja ulubiona muzyka grała na pełny gwizdek, a ja przygotowywałam zapiekankę makaronową.

– Coś się stało? – zapytał z uśmiechem, wchodząc do pomieszczenia.

– Kto to może wiedzieć, kto to może wiedzieć... – odśpiewałam razem z artystą.

Prawie zdradziłabym swój sekret, ale było na to zdecydowanie za wcześnie. Najpierw potwierdzenie od lekarza, a dopiero potem informacje.

– Nic specjalnego, po prostu przyjemny dzień – obdarzyłam go pocałunkiem. – Chodź, zjemy coś, na pewno jesteś zmęczony.

Obiad był bardzo miły, mimo że Marek rzucił na mnie nieco dziwne spojrzenie, kiedy oznajmiłam, że tym razem zamiast wina wolałabym wypić sok. Udało mi się jakoś to wytłumaczyć i nie naciskał dalej. W nocy nie mogłam zasnąć, przewracając się z boku na bok. W wyobraźni widziałam już, jak przygotowujemy pokój dla naszego dziecka, jak kupujemy łóżeczko. Jak nasz maluszek zacznyna siadać, chodzić, przytulać się do mnie i Marka... To była tak wspaniała wizja!

Następnego dnia miałam zaplanowane spotkanie z ginekologiem. Przeprowadził badanie i potwierdził ciążę. Piąty tydzień. Rozmiar bobu, a wyniki badań w normie. Konieczne było zdrowe odżywianie, suplementacja witamin... i radość z oczekiwanej przyszłości. Opuszczając gabinet, czułam się prawdziwie uskrzydlona. Wysłałam SMS-a do Marka: „Dzisiaj niespodzianka. Spotkajmy się tam, gdzie spotkaliśmy się po raz pierwszy. Godzina 18".

Jego reakcja była straszna

O godzinie osiemnastej Marek pojawił się w cukierni, w której mieliśmy naszą pierwszą randkę.

– Jak tam, kochanie, co u ciebie nowego? – zapytał, zajmując miejsce.

– Oto i nowina – wydobyłam z torby drobne pudełko.

– Niech to... Nie mów, że zapomniałem o rocznicy? – zapytał ze zdziwieniem.

– Nie. Po prostu otwórz.

A więc otworzył. Zobaczył w środku parę małych bucików. Zainspirowałam się reklamą z dawnych lat i myślałam, że to doskonały sposób na ogłoszenie ciąży. W reklamie jednak mężczyzna z radości rzucił się na szyję kobiety, a mój mąż zamiast tego strącił filiżankę ze stołu. Wiadomość nie była dla niego radosna...

– Co chcesz dać mi do zrozumienia? – zapytał z trudem.

– To nie jest oczywiste? Zostaniemy rodzicami – starałam się utrzymać uśmiech, mimo że dostrzegałam, że sytuacja nie wygląda korzystnie.

– Ty może i będziesz matką! – wykrzyczał, ignorując zaskoczone miny pracowników. – Ale mnie w to nie wciągaj!

Gdy Marek zniknął zza drzwiami, zostawiwszy mnie samą z pudełkiem, małymi butami i lawiną łez, której nie potrafiłam zatrzymać, zrozumiałam swój błąd. Naprawdę oczekiwałam, że nagle zmieni swoje zdanie? Do diabła! Kryśka i Łukasz doskonale to przewidzieli. Sama zgotowałam sobie ten los.

Przez parę minut pozostawałam w takim stanie, analizując swoją sytuację. Ostatecznie zebrałam się na tyle, by uregulować rachunek. Starsza pani, która jako kelnerka obserwowała całe zdarzenie, tylko odmachnęła ręką.

– Dzisiaj nie trzeba, moja droga, masz już dość problemów – oznajmiła. – Jeżeli on nie ma w sobie ani krzty wyrozumiałości, to nie ma sensu się nim martwić. Skup się teraz na sobie i na dziecku – dorzuciła, a następnie przytuliła mnie serdecznie.

Nie jestem pewna, jakim cudem trafiłam do swojego mieszkania. Marka nie było na miejscu. Do wieczora krążyłam bez celu, nie mogąc odnaleźć spokoju. Wszystko, co napełniało mnie radością, zniknęło. Wieczór przyniósł mi jedynie okrutną wiadomość od męża: „Przenoszę się do mojego apartamentu. Daję ci miesiąc na opuszczenie naszego mieszkania”. I to wszystko. Przy czytaniu tych słów, odczuwałam jak moje serce pęka z bólu. Czy to naprawdę mój mąż? Czy to ten sam człowiek, którego tak głęboko kochałam i z którym planowałam spędzić resztę życia? Tak zimny i bezwzględny?

Ostatecznie zasnęłam, topiąc się we własnych łzach. Przez następne dwa dni usiłowałam skontaktować się z Markiem. Nie odbierał moich połączeń. W końcu przyszedł kolejny SMS: „Jeśli się tym nie zajmiesz, to będzie koniec. Wybór należy do ciebie. Masz miesiąc”.

Zawsze mogłam liczyć na przyjaciół

Zadzwoniłam do Krysi, a następnie do Łukasza. Pojawili się u mnie wieczorem. Przywiózł kwiaty, a ona kosz pełen przysmaków. Z poważnymi twarzami usiedliśmy w pokoju.

– Jak widzicie, nie ma dla mnie litości... – wypowiedziałam z trudem.

– Niunia, co powinnam ci powiedzieć... Nie uprzedzałam cię? – rozpoczęła Kryśka. – To można było przewidzieć, choć mówiąc szczerze, myślałam, że okaże się bardziej subtelny, a nie bezpośrednio wymaże cię z swojego życia.

– Teraz nie ma sensu się załamywać, musimy opracować strategię – zaproponował Łukasz.

– Jaką strategię? Mam zamieszkać pod mostem i tam urodzić? – ponownie zaczęłam płakać.

– Proszę cię, daj sobie spokój z płaczem – wręczył mi paczuszkę chusteczek. – Przecież masz swoje lokum, do którego możesz powrócić.

– Tak, ale przecież mieszkają tam najemcy...

– W takim razie zerwij z nimi umowę. W ciągu jednego, dwóch miesięcy się wyprowadzą, a potem możesz zacząć remont. Tymczasem zamieszkasz u mnie. Mam wolny pokój i chętnie cię przyjmę. Już lepiej? – roześmiał się.

– Już widzę, jak radzisz sobie z ciężarną z kaprysami...

– W pracy mam do czynienia z wystarczającą ilością ekscentryków, więc radzenie sobie z tobą to dla mnie bułka z masłem. Zgoda?

Poczułam się odrobinę lepiej. Kryśka zapewniła, że będzie towarzyszyć mi podczas wizyt u lekarza i gotować zdrowe posiłki. Chciałam też kontynuować pracę, dopóki jeszcze byłam w stanie. Po kilku dniach spakowałam wszystkie toboły i pojechałam wraz z Łukaszem do jego mieszkania. Kiedy ujrzałam mój pokój, znów zalały mnie łzy. Duże łóżko, kwieciste zasłony – wiedział, że je uwielbiam. Wysłałam do Marka jedynie SMS–a. „Już mnie tam nie ma. I nie ma mnie już w twoim życiu, zgodnie z twoim życzeniem. Sprawę rozwodową przejmie adwokat”. Tyle wystarczyło.

Nie odpowiedział, nie zareagował. Ja zaczęłam za to nowy rozdział jako przyszła matka samotnie wychowująca dziecko. Początki były ciężkie. Nudności, niestabilność emocjonalna, niepewność, gonitwa myśli, samolubne rozpamiętywanie. Mimo to miałam przy sobie moje dwa aniołki, które troszczyły się o mnie i robiły wszystko, żebym poczuła się lepiej.

Dziecko było dla mnie wszystkim

Nadszedł w końcu ten moment – nie chcę nawet wspominać o doświadczeniu pod nazwą „skurcze”. Ważne, że po kilku godzinach w szpitalu usłyszałam donośny krzyk, a następnie ujrzałam drobną, pomarszczoną twarz i małe rączki. Dziewczynka chwyciła mój palec z taką mocą, że zaparło mi dech. „Tak, kochanie, jestem tutaj” – pomyślałam. Od teraz tylko my dwie. To jest moje szczęście.

Zapomniałam języka w gębie, gdy położna spytała o nazwisko ojca

– Proszę nie notować... To... To obecnie to skomplikowane, ja sama... – wyszeptałam.

– Bez stresu – uśmiechnęła się. – Najistotniejsze, że pani córeczka jest zdrowa. Teraz czas odpocząć.

Już nie tęskniłam za przeszłością, chociaż czasem pojawiały się chwile wątpliwości. Bezsenność, bóle brzuszka u córeczki, moje ciągłe wycieńczenie, problemy z karmieniem. Nie powiem, że bycie matką to czysta sielanka. Ale kiedy obserwowałam uroczo śpiącą Basię, na mojej twarzy pojawiał się szeroki uśmiech. Była tak cudowna, jak mogłam o tym nie marzyć?

Rozstanie z Markiem przebiegło bez większych problemów. Trochę papierkowej roboty, jedno posiedzenie w sądzie. Spytałam go, czy planuje przyznać, że jest ojcem dziecka. Odpowiedział przecząco. Nie kontynuowałam już tej rozmowy, bo po co? Skoro pokazał, jakim jest łotrem, najwyraźniej nie zamierza się zmieniać. Myślę, że będzie lepiej, jeśli Basia nigdy go nie pozna. Mogłam upomnieć się o alimenty, oczywiście, ale poczułam taki zawód, że nie chciałam mieć z Markiem żadnej styczności. Dodatkowo miałam pracę, pewne świadczenia, wsparcie od rodziców.

Basia miała już wtedy pół roku. Była ciągle uśmiechnięta, próbowała gaworzyć, starała się usiąść. Kryśka i Łukasz byli moimi regularnymi gośćmi. Najpierw pomogli mi uporządkować moje stare lokum, a potem robili wszystko, co w ich mocy, żeby mi pomóc.

Kryśka często przynosiła jedzenie, a nawet opiekowała się małą, co było dość zaskakujące, biorąc pod uwagę jej feministyczne przekonania i negatywne nastawienie do macierzyństwa – zawsze miała przy tym dziwnie szczęśliwy wyraz twarzy. Łukasz natomiast zajmował się domowymi obowiązkami, takimi jak wynoszenie śmieci czy mycie okien, a nawet tańczył z Basią. Nie mogłam przestać na nich patrzeć. A potem coś się stało...

Nadszedł sobotni wieczór, a ja, ku mojemu zdziwieniu, zdołałam ululać moją malutką, co oznaczało, że zyskałam chwilę tylko dla siebie. Jak każda matka, wykorzystałam ten czas na odpoczynek w fotelu. Łukasz pojawił się koło dziewiętnastej, tym razem przynosząc ze sobą różę i butelkę wina. Skoro już nie karmiłam piersią, mogliśmy pozwolić sobie na trochę szaleństwa.

Nigdy wcześniej nie byłam tak szczęśliwa!

Łukasz wydawał się być nieco poważniejszy niż zwykle. Napełnił kieliszek winem i pokazał mi, gdzie mam usiąść. Zajęliśmy miejsca.

– Muszę ci coś powiedzieć... – zaczął.

– Mam nadzieję, że nie planujesz mnie porzucić, prawda? – zaśmiałam się.

– Ano, dokładnie odwrotnie. Tylko proszę, nie przerywaj, bo wtedy nie dam rady tego wszystkiego powiedzieć.

– Dobrze – odpowiedziałam krótko.

– Wiesz, że ją kocham, prawda? Od samego początku. Jak już ci mówiłem, zawsze marzyłem o byciu ojcem. Co więcej, mam wrażenie, że kocham nie tylko Basię. Rozumiesz, co mam na myśli? – spojrzał na mnie poważnie.

– Nie do końca... – zaskoczona, ledwo zdołałam odpowiedzieć.

– Marta, do licha, ja cię po prostu uwielbiam, kobieto!

Zdumienie odebrało mi zdolność mówienia. Przyglądałam mu się ze zdumieniem, nie mogąc dowierzyć własnym uszom. Następnie przyjrzałam się sobie. Na sobie miałam rozwleczone dresy, brak jakiegokolwiek makijażu, włosy nieumyte od paru dni. Czysta esencja seksapilu.

– Ale... Łukasz, jak to możliwe? – zdołałam wreszcie wymamrotać.

– Możliwe dlatego, że znamy się od dawna i zawsze widziałem w tobie coś więcej niż tylko przyjaciółkę. Od początku byłem w tobie zakochany, choć sam nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę. Dodatkowo, ty miałaś swoje romanse, swoje życie, a na mnie patrzyłaś raczej jak na brata. A w tej chwili... Teraz mam wrażenie, jakbyś była częścią mojej rodziny. Ty i Basia. Mam wręcz poczucie, jakby ona była moim dzieckiem. I chciałbym być z wami jeszcze bardziej związany.

– Ja…– nie potrafiłam sklecić pełnej wypowiedzi.

– Rozumiem. Przemyśl to, zastanów się, a może po prostu coś poczuj. Nie chcę cię do niczego zmuszać. Ale nawet jeśli stwierdzisz, że nie widzisz takiej przyszłości, nie usuwaj mnie z waszego życia. Zawsze mogę być wujkiem... Wpadnę tu za dwa dni.

Zostałam sama. Przez całą noc zastanawiałam się nad tą sytuacją, tym bardziej, że nie miałam szansy na sen, bo moja córka budziła się praktycznie co godzinę. Rano doszłam do wniosku, że w tej sytuacji nie ma sensu zastanawiać się i podejmować decyzji. Trzeba dać sobie czas.

Upływ czasu przyniósł zaś uczucie. Obecnie Basia jest czterolatką, uczęszcza do przedszkola, które sama prowadzę. Nie ma żadnego kontaktu z jej biologicznym ojcem. Ani on nie wykazuje takiej inicjatywy, ani ja nie zabiegam o jego współczucie. Mieszkamy zresztą w zupełnie innym miejscu. Gdzie dokładnie? U Łukasza. Pewnego dnia faktycznie zaczęłam coś do niego czuć...

Czujemy się teraz jak prawdziwa rodzina, a on jest dla Basi jak ojciec. Zaczęła nawet nazywać go „tata"! Jestem szczęśliwa, że podjęłam decyzję, na którą zdecydowałam się kilka lat temu. Chciałam mieć dziecko za wszelką cenę i słono za to zapłaciłam. Patrząc na słodką twarz Basi, nie żałuję jednak niczego.

Czytaj także:
„Mąż codziennie wchodzi mi pod kołdrę. Liczy na jakieś igraszki, a mnie obrzydza kochanie się z nim”
„Życie w mojej rodzinie to bal przebierańców. Udajemy, że się kochamy i szanujemy, by za chwilę skakać sobie do oczu”
„Myślałam, że babcia kochała dziadka i była z nim szczęśliwa. Zwątpiłam, gdy poznałam prawdę o ich małżeństwie”

Redakcja poleca

REKLAMA