Nie chciałam hucznie świętować sześćdziesiątych urodzin. Już na imprezę z okazji pięćdziesiątki dzieci musiały mnie długo namawiać. Mój mąż ma piątkę rodzeństwa, a ja siostrę, a wszyscy małżonków i dzieci, więc było to niemal małe wesele. Teraz nie zamierzałam dać się w to wkręcić… Miałam wrażenie, że każda kolejna dekada mija szybciej. Kiedyś czas między dwudziestymi a trzydziestymi urodzinami to była prawdziwa przepaść.
Zdążyliśmy się pobrać, doczekać trójki dzieci i jeszcze wybudować dom. A teraz? Co takiego osiągnęłam w ciągu ostatniego dziesięciolecia poza menopauzą i emeryturą? Ach, no tak! Przenieśliśmy się z domu do małego mieszkanka na osiedlu z wielkiej płyty! Bo przecież niepotrzebne nam takie hektary. Najbardziej żal mi było ogrodu, który tak kochałam. To tam przez całe lata sadziłam kwiaty, krzewy owocowe i prowadziłam mały warzywnik.
– Ech, szkoda gadać, życie się kurczy! – jęczałam do męża, który tę okrągłą rocznicę miał już za sobą.
– O co ci chodzi, Helenko? Wyglądasz świetnie, zdrowie ci dopisuje, dzieciaki dorosłe, wnuków nie musisz bawić jak niektóre babcie. Żyć nie umierać. Najlepsze przed nami. Zaczynasz smęcić, jak za dawnych czasów… A myślałem, że już się z tego wyleczyłaś!
A może byśmy tak uciekły z domu?
Mąż zawsze był niepoprawnym optymistą, jak cała jego rodzina. Do tej pory wspominam pierwszą imprezę, na którą mnie do siebie zaprosił. To były chyba imieniny jego mamy. Zapytana, co u mnie, odparłam jak to zwykle: „Ech, stara bieda”, a oni zaczęli się śmiać. Szybko zorientowałam się, że w ich domu takie sformułowania nie padają. Byli naprawdę weseli, zawsze przekonani, że wszystko pójdzie dobrze.
A jak któremuś powinęła się noga, wstawał, otrzepywał kolana i szedł dalej. Tym mnie właśnie zauroczył Waldek, kiedy się poznaliśmy. Choć czasem potrzebowałam kogoś, kto by trochę ze mną ponarzekał, kiedy czułam, że jest po temu powód! Jedyną osobą, z którą mogłam trochę się nad sobą poużalać, była moja siostra bliźniaczka, Ela. Tyle dobrego, że choć dzień urodzin miałam z kim dzielić.
– Mnie też córka wciąż namawia na jakąś imprezę. Uwzięli się!
– Może powinnyśmy tego dnia uciec gdzieś tylko we dwie, co ty na to, Eluś? Pójdziemy sobie na zakupy albo na lody i zero gadania o urodzinach! – zaproponowałam siostrze.
Ela się zaśmiała, jakby to był żart. Wiedziałam, że nie wróży to niczego dobrego. Nie zamierzała nawet wziąć pod uwagę mojego pomysłu. Kiedy zapewniłam ją, że mówię poważnie, odparła, że nie sądzi, by to się udało.
– Już to widzę! Zaraz będą wydzwaniać, żebyśmy wróciły podzielić tort. A prawda jest taka, że cały dzień spędzisz w kuchni urobiona po łokcie! Wielka mi impreza. Chyba dla gości!
– A niech sobie dzwonią! To w końcu nasz dzień! Zrobimy, co nam się podoba – odparłam.
Elę niełatwo było do czegokolwiek namówić, a już najtrudniej do zmiany planów, jednak w końcu dała się przekonać. W dniu urodzin, zgodnie z moimi przewidywaniami, zadzwoniła do mnie i powiedziała, że nic z tego, bo jest brzydka pogoda. Wiedziałam, że będzie szukać wymówek, więc nie dałam się łatwo zbić z tropu. W końcu i tak planowałyśmy pojechać na zakupy w centrum handlowym. Co za różnica, jaka będzie pogoda!
Powiedziałam, że nie przyjmuję wymówek i będę na nią czekać za godzinę w kawiarni na pierwszym piętrze. W domu zostawiłam liścik: „Uciekłam z domu! Nie szukajcie mnie! Będę wieczorem!” – i dorysowałam uśmiechniętą buźkę, żeby przypadkiem nie wystraszyli się, że to coś poważnego.
Komórkę zostawiłam w domu, bo inaczej cały dzień odbierałabym telefony z życzeniami i SMS-y od męża, żebym się nie wygłupiała. Usiadłam w kawiarni i zamówiłam dużą kawę z mlekiem i czekałam na Elę. Spóźniła się dobrych piętnaście minut. Szczerze mówiąc, myślałam już, że nie przyjdzie, a nie miałam jak do niej zadzwonić. Całe szczęście przyszła! Szła naburmuszona i zła.
– Co się stało? – zapytałam.
– Dostałam mandat za parkowanie na miejscu dla niepełnosprawnych. Wiedziałam, że cała ta ucieczka to kretyński pomysł, cholera.
– No, wiesz… ucieczka nie przewidywała łamania prawa, ale skoro taka z ciebie rebeliantka – zaśmiałam się, ale po jej minie poznałam, że nie jest jeszcze w nastroju do żartów.
Zresztą, czy ona kiedykolwiek z czegokolwiek żartowała?! Powiedziałam, że na pocieszenie postawię jej serniczek i kawę, ale ona oznajmiła, że kawę już piła, a serniczków jeść nie będzie, bo i tak już „dobrze wygląda”. W ostatniej chwili powstrzymałam się przed stwierdzeniem, że przecież w urodziny można. Ruszyłyśmy na zakupy, żeby trochę się odprężyć. Przeszłyśmy po kilku sklepach, ale Ela wciąż wracała do tematu mandatu.
– Nie będę nic kupować. Swoje już dziś wydałam! – marudziła.
– To ja ci kupię. To będzie mój nieurodzinowy prezent. Uznajmy to za zadatek przed tegorocznymi świętami – zaśmiałam się.
Ona na mnie tylko fuknęła, że nie ma ochoty na zakupy, bo w tych sklepach są same rzeczy dla młodych, chudych dziewczyn, a ona wygląda i czuje się w tym wszystkim śmiesznie. Uważałam, że przesadza, ale pomyślałam, że może zamiast tego wybierzemy się do fryzjera lub manikiurzystki.
– Oj, Helena, weź… Po co ja mam pazury robić? Przecież zmywam codziennie naczynia, robię pranie. To zupełnie bez sensu.
– To na co masz ochotę? Może kino? Kupimy popcorn… Dawno nie jadłam.
– Oj, Helena, przestań już z tymi pomysłami! Całkiem przesiąkłaś tym niepoprawnym optymizmem Waldka! – fuknęła na to Elżbieta.
Spojrzałam na nią i pomyślałam, że wcześniej tego nie zauważałam, ale chyba faktycznie trochę już przesiąkłam. Owszem, wcześniej nie miałam ochoty na nalot całej rodziny, ale po dwóch godzinach spędzonych z siostrą, aż zaczęłam za nimi tęsknić. Nie chciałam jednak zostawiać jej samej w takim wisielczym nastroju.
Jak oni mnie jednak dobrze znają!
Usiadłyśmy na ławce obok jednego ze sklepów i zaczęłyśmy gadać. Narzekałyśmy, ile wlezie. Na mężów, na dzieci, na politykę, na służbę zdrowia, na polskie drogi, system szkolnictwa, rozwydrzonych nastolatków, rosnące ceny i pogodę. Po godzinie straciłam już pomysły na to, co jeszcze mogłybyśmy obsmarować, a Ela spojrzała na mnie z uśmiechem, przytuliła mnie i powiedziała, że mimo tego mandatu, bardzo się cieszy, że się spotkałyśmy i pogadałyśmy od serca. Ja także bardzo się z tego cieszyłam.
Przypomniało mi się, że kiedyś rozmawialiśmy w domu wyłącznie w ten sposób. Gdyby nie Waldek, pewnie nie robiłabym nic poza narzekaniem. Wróciłam do domu i zauważyłam, że pod blokiem zaparkowane są auta moich dzieciaków i – bardzo mnie to ucieszyło. Weszłam do mieszkania, a oni spojrzeli na mnie skonsternowani.
– Gdzie ty byłaś, mamuś?! Przecież są twoje urodziny. Co to za ucieczki?
– Mama próbowała uciec przed upływem czasu. I… czekajcie!
Waldek spojrzał na mnie i zagwizdał z uznaniem, choć przecież oczywiście nic a nic nie zmieniłam.
– Chyba jej się udało. Wygląda młodziej, niż kiedy ją ostatnio widziałem. Zrobiłaś sobie maseczkę? A może pofarbowałaś włosy?
– Wylałam tylko z siebie frustracje! To świetnie robi na cerę – roześmiałam się, a potem usiadłam z dziećmi i mężem, i zaczęliśmy rozmawiać.
Myślałam, że popłaczę się ze szczęścia
Jedna córka opowiedziała o planach wakacyjnych, druga z dumą mówiła o dzieciakach, a syn o tym, jak dobrze mu idzie w pracy. Wcale mnie to nie dziwiło. Zawsze mówili o wszystkim z uśmiechem i myślę, że to dzięki temu miałam przekonanie, że moja rodzina jest dużo szczęśliwsza niż ta, z której wyszłam, wychodząc za Waldka.
– Mamuś, tata mówił, że nie chciałaś żadnej hecy wokół urodzin, ale my mamy dla ciebie prezent i już go nie oddamy. To może jednak go przyjmiesz, co? – zapytał syn z rozbrajającym uśmiechem.
– Oj, no przyjmę, przyjmę. Dawajcie ten fotel bujany.
Oni zrobili jednak wyjątkowo tajemnicze miny. Mało tego, kazali mi się ubrać, a następnie wsiąść do auta. Teraz byłam już szczerze zaciekawiona, co takiego wymyślili. Poprosili, żebym zamknęła oczy, żeby niespodzianka zrobiła wrażenie, o jakie im chodzi.
„I tyle z mojej prośby, żeby nie robić hecy…” – zaśmiałam się w duchu, ale miałam już tak dobry humor, że nic nie było w stanie mi go popsuć. Zamknęłam oczy i po kilku minutach pozwolili mi je otworzyć.
– Gdzie my jesteśmy? To miejskie ogródki działkowe? Ale co my tu… – zaczęłam i nagle dotarło do mnie, co jest grane. – Kupiliście mi działkę? Zwariowaliście?!
Myślałam, że popłaczę się ze szczęścia. Okazało się, że sąsiad córki szukał kogoś chętnego do kupna działeczki po tym, jak umarła jego mama, która całe życie się nią zajmowała. Działeczka była piękna. Mała, ale bardzo zadbana, i widać było, że traktowano ją z prawdziwą miłością. Już nie mogłam doczekać się, kiedy zasadzę tam swoje kwiaty i warzywa.
Ten prezent to był prawdziwy strzał w dziesiątkę. Wieczorem zadzwoniłam do Eli, żeby pochwalić się prezentem.
– Pięknie cię załatwili. Ciekawe kto będzie te wszystkie chwasty wyrywał! – parsknęła, a ja się zaśmiałam.
Czytaj także:
„Chciałam by mama na starość odpoczęła i we wszystkim ją wyręczałam. Po czasie zrozumiałam, że zrobiłam z niej niewolnika”
„Przyjaciółka na starość zupełnie straciła głowę i chce ciągać mnie po jakichś sektach. Czy ta baba zapomniała, ile mamy lat?”
„Wypruwam sobie żyły, by ojciec na starość żył jak król, a on rzuca mi kłody pod nogi. Jak tak dalej pójdzie, to go oddam”