Płytki ze mnie facet. Moja kariera to jeżdżenie wózkiem widłowym po magazynie. Regały ciągną się kilometrami, mają po dziesięć metrów wysokości. Wstawienie stukilowego bloku silnika na najwyższe piętro – tak żeby całe to żelazne badziewie nie spadło na łeb – to esencja mojego życia.
No i oczywiście – kobiety. Chyba normalne, że jak się uchetam przez cały tydzień, to w piątek wieczorem mam chęć zaszaleć? Rany, jak ja je lubię! Te ich spódniczki, obcasiki... Niska czy wysoka, pulchna czy szczupła – ja tam nie grymaszę. W końcu żenić się nie zamierzam. Inni kolesie traktują laski instrumentalnie. Żeby tylko dała się złapać tu i tam, a najlepiej zaciągnąć w jakieś zaciszne miejsce. I to szybko, bo już koledzy z flaszką czekają. Nie tędy droga!
Ja jestem koneserem
Dla mnie ważny jest taniec, rozmowa, mowa ciała. Lubię widzieć, jak panna – z początku nieufna – zaczyna mięknąć, poprawia włosy, trzepocze rzęsami. Jak się otwiera. Najpierw w przenośni, a potem – dosłownie. A sam seks to dla mnie nie jest „zaliczenie”. Ja wolę smakować, odkrywać piękno tam, gdzie inne ćwoki widzą tylko gruby tyłek albo płaskie cycki. Może dlatego tak mnie te baby kochają?
Jeżdżę na łowy na dyskoteki do okolicznych wiosek. Parę ich jest w okolicy. Miastowe chłopaki takich miejsc się boją. A ja wolę je od nadętych miejskich klubów. Po gębie, owszem, można dostać, jak ktoś się postara. Ale ja tam z nikim nie piję, nikomu w drogę nie wchodzę. Lustruję tylko salę, wybieram cel, sprawdzam, czy nie obstawiony i… do ataku.
Strategię mam prostą, ale skuteczną. Nazywam ją metodą trzech „W” – wrażenie, wyrażenie, wyjęcie. O co w tym chodzi? Już wyjaśniam. Wrażenie to, wiadomo, pierwsze minuty znajomości. Wokoło rżnie muzyka, głośno, ciasno, tłum spoconych, nachalnych i napitych cwaniaków. Masakra. Aż tu nagle zjawiam się ja. Wysoki, schludny, trzeźwy, pod krawatem i w marynarce. Proponuję drinka, a kiedy wyciągam portfel, niby niechcący kładę na ladzie kluczyki od mercedesa. Nieważne, że to 20-letni szrot zdrapany z niemieckiej autostrady i wyklepany w szopie pana Mietka. Tego po kluczykach nie widać. To moje pierwsze „W”.
Drugie to gadka
Nie wydzieram się, nie przeklinam, nie popisuję. Słucham. Dziewczyny lubią się wygadać, ale faceci zwykle nie mają do nich cierpliwości. Ja mam. Zapytany natomiast, co robię, odpowiadam krótko, że jestem menedżerem tu i tu – zwykle podaję nazwę dużej firmy telekomunikacyjnej mieszczącej się naprzeciwko mojego magazynu. Wiem, to ściema. Ale w granicach przyzwoitości.
I trzecie „W”. Większość lasek woli być adorowana niż obmacywana. Są więc gotowe tańczyć, rozmawiać i zwodzić cię nawet całą noc. Trzeba to umiejętnie przerwać. Ale nie jakimś tam: „E, chodźmy do mojego samochodu, pokażę ci, jak chodzi klima”. Trzeba subtelniej, żeby nie zepsuć wypracowanego nastroju. Ja zwykle zerkam na zegarek, po czym łapię się za głowę: „Rany! Tak mi przy tobie zleciał czas, że straciłem głowę! Jutro od rana mam (i tu do wyboru) audyt z ministerstwa, zebranie zarządu, wizytę pana Sake Suszi z Japonii. Muszę wracać”.
Dziewczyna smutnieje, więc daję jej chwilę na głębsze przetrawienie sprawy, a potem zadaję ostateczny cios: „Chodź, odwiozę cię do domu, dokończysz mi tę pasjonującą opowieść o zakupach w Tesco!”.
Tamtej nocy wszystko szło utartym rytmem. Dyskoteka Puerto Ryko pękała w szwach. Dochodziła druga, chłopy były już nawalone jak traktory, dziewuchy, znudzone samotnym podrygiwaniem, wysyłały w świat tęskne spojrzenia. Miałem upatrzoną taką jedną. Drobna, niewysoka, choć proporcjonalnie zbudowana. Miała wielkie oczy i to właśnie one najbardziej mi się spodobały. Wcześniej prosiłem ją do tańca, ale później zrobiłem taktyczny odwrót – laska nie może czuć się zbyt pewna swego, bo wtedy zaczyna grymasić.
O dziwo, uśmiechnęła się
Wiedziałem już, że ma na imię Andżelika i do Puerto wyciągnęły ją koleżanki z urzędu gminy, w którym pracowała. A więc, żadnego konkurenta na horyzoncie! Czas na ostateczne natarcie.
– O, jesteś! – kiedy podszedłem, w jej wielkich oczach dostrzegłem błysk radości. Szybko jednak pokryła go starannie odegraną obojętnością: – Myślałam, że już wyszedłeś. Jest tu sporo podpitych dziewczyn gotowych na każdą przygodę.
– Ale tylko jedna jest warta uwagi – odpowiedziałem banałem.
– Komplemenciarz z ciebie.
– Po prostu umiem docenić piękno.
– Nie gadaj. Sama widzę, ile tu kręci się blondynek z dekoltem, w którym mógłby zniknąć Titanic. Wróciłeś, bo któraś dała ci kosza?
Panienka miała riposty, że proszę siadać. Uderzyło mnie jednak co innego – brak wiary w siebie. Od razu uznała, że cycate blondyny mają nad nią przewagę.
– Tak, spławiły mnie już wszystkie panienki, z babcią klozetową włącznie. Ty jesteś ostatnia, więc błagam, pozwól ze sobą zatańczyć, bo inaczej zacznę nagabywać chłopaków – zażartowałem.
Roześmiała się uroczo.
– Lepiej ich nie zaczepiaj – zerknęła w kąt sali, gdzie ochroniarze próbowali oderwać od siebie kilku okładających się piąchami łysoli. – Dla niektórych przemoc jest jedyną radością życia.
To ostatnie zdanie powiedziała z takim smutkiem, że natychmiast przyszło mi do głowy, że dziewczyna ma w tej kwestii jakieś przykre doświadczenia. Zaczęliśmy tańczyć. Lubię się kręcić po parkiecie, ale dla mnie to tylko droga do celu. Prawą dłonią zjechałem więc tam, gdzie pośladki łączą się z plecami, lewą docisnąłem ją do swojej klaty (jest do czego dociskać, każdy dzień zaczynam od pięćdziesięciu pompek), policzek oparłem o jej lekko kręcące się włosy.
Nie opierała się, ale… nie podjęła gry
W takiej pozycji, nazywam ją „na przyklejonego”, dziewczyny zwykle unoszą głowę by spojrzeć mi w twarz i wtedy, niby przypadkiem, nasze usta stykają się w pocałunku. Dalej już idzie samo. A ta wisiała w moich ramionach, wtulona jak w pluszowego misia. Zaprosiłem ją więc na drinka. Dając barmanowi chyba ze dwa zeta napiwku, rzuciłem jej moje kluczyki niemal pod nos. Nawet nie spojrzała! Sączyła swoją wódkę z colą zwaną tutaj patetycznie: Cuba libre i smętnie patrzyła w bok. „Co jest? Może się jej nie podobam?” – przemknęła mi przez głowę nieprawdopodobna myśl.
– Opowiedz coś o sobie – zachęciłem.
Jakby się przebudziła. Spojrzała na mnie tymi swoimi smutnymi oczami, a potem zaczęła mówić, jakby wygłaszała szkolny referat:
– Jestem jedynaczką, mój tata od trzech lat nie żyje. Mieszkamy z mamą u ojczyma. To znaczy, on dla mnie jest ojczymem, a dla mamy mężem.
– Czym się zajmuje?
– Jest… burmistrzem. Tu niedaleko. To on załatwił mi pracę w urzędzie.
Fiu, fiu. Burmistrz. Pewnie dlatego moje kluczyki ze srebrną gwiazdą nie zrobiły na niej wrażenia. Przyszywany tatuś prawdopodobnie wozi ją czymś większym, nowszym i bardziej chromowanym.
Znowu zapadło milczenie. Zaczęło mnie to już wkurzać. „Może faktycznie byłoby lepiej wystartować do jakiejś podciętej blondyny?”.
– Słuchaj, jak nie chce ci się ze mną gadać, to nie ma problemu – powiedziałem, zbierając się do odejścia.
– Nie, nie! Zostań, proszę – złapała mnie za rękę. Zaskoczyła mnie siła tego uchwytu. – Przepraszam, że się zamyśliłam. Tak dobrze się z tobą czuję. Bezpiecznie.
„Bezpiecznie?” – zesztywniałem. „Kurna, bez przegięć! Nie robię tu za bodyguarda ani psychoterapeutę. Przyszedłem sobie poswawolić. Czy ona to rozumie?”.
Andżela tymczasem, pewnie żeby mnie przekonać do swoich poważnych intencji, wyciągnęła mnie na parkiet. Znów tańczyliśmy. „Cholera, jak tak dalej pójdzie, to zamienię się w Travoltę” – myślałem.
Reszta nocy upłynęła mi pod znakiem płaczliwych spojrzeń, zapewnień o świetnej zabawie wypowiadanych głosem zaszczutej myszki (to ona) i nieudanych prób wyplątania się z tej kabały (to ja).
Nie powiem, Andżela bardzo mi się podobała
Była delikatna i kobieca. Ale miała też w sobie jakąś tajemnicę, chyba niezbyt miłą, która nie pozwalała jej ani na chwilę się wyluzować. I mimo że w pierwszej chwili tak mi się spodobała, że od razu wstawiłem jej moją gadkę o tym, jaki to ze mnie menadżer z firmy telekomunikacyjnej, to teraz straciłem ochotę na romans.
– Ja się zrywam – oświadczyłem koło trzeciej. – Jak chcesz, podrzucę cię do domu.
Jechaliśmy i milczeliśmy. Andżelika złożyła głowę na moim barku.
– To tutaj – wskazała okazałą willę.
„O ja pitolę! Niezła partia”. Aż szkoda, że nie zamierzałem się żenić. Zatrzymałem auto, nie gasząc silnika. Polubiłem tę małą, ale miałem już dość. Do domu! To znaczy do zatęchłego pokoju, który wynajmowałem. Wyspać się, żeby wieczorem znów ruszyć na łowy. I zbałamucić pierwszą naprutą laskę, która otworzy przede mną ramiona.
– Nie pocałujesz mnie?
Aż podskoczyłem. Siedziała skulona i niepewna na fotelu pasażera, patrząc na mnie błagalnie. Nie wyglądała na kogoś, kto chce iść na całość. Raczej na bidulkę, która koniecznie chce zatrzymać przy sobie faceta. Nie zamierzałem w to brnąć.
– Muszę już lecieć.
– Nie spodobałam ci się?
Ciężko westchnąłem.
– Podobasz mi się, bardzo – odpowiedziałem szczerze. – Ale jesteś jak dla mnie… zbyt skomplikowana.
Smętnie pokiwała głową i wyszła. Trzasnęły drzwi. W poniedziałek ledwo zwlokłem się do roboty. Wciąż jeszcze miałem kaca po sobocie. Rany, jak ja się spiłem w lokalu o słonecznej nazwie La Playa! Niedzielny poranek powitał mnie chrapaniem jakiejś kompletnie mi nieznanej, tlenionej na platynę laski śpiącej nago w obcym łóżku. Zacząłem zbierać z podłogi swoją garderobę. Znalazłem portfel (w środku tylko dokumenty, zero kasy) i kluczyki od auta. Miałem tylko nadzieję, że nie przyszło mi wczoraj do łba, żeby prowadzić.
Zrobiło mi się słabo
– Przyjechaliśmy taksówką, misiu – osadził mnie w miejscu głos dobiegający z pościeli. – Miałeś gest, nie powiem. Żeby dać stówę napiwku taksówkarzowi!
– Wracaj do łóżka, misiu, i kończ, co wczoraj zacząłeś – kontynuowała „Platyna”. I dodała lekko nadąsanym tonem: – Pierwszy raz mi się zdarzyło, żeby facet zasnął w trakcie gry wstępnej.
Mówcie, co chcecie, ale uciekłem jak zając. Kurde, może jednak już czas się ustatkować? Następnego dnia w pracy wszystko leciało mi z rąk – a raczej z wideł wózka. Szef darł się donośnie, kumple patrzyli ze współczuciem. A ja kląłem pod nosem, bo po fajrancie czekał mnie jeszcze kurs pekaesem na parking pod La Playa. Po samochód. Jakoś przeczołgałem się przez osiem godzin i wyszedłem na ulicę.
– To ty! – usłyszałem oskarżycielskie piśnięcie z drugiej strony ulicy.
Spojrzałem i zaniemówiłem. Andżelika! Właśnie wychodziła z firmy, w której rzekomo byłem japiszonem. Ale wtopa!
– Szukałaś mnie?
– Od godziny – uśmiechnęła się blado. – Szef kadr naprawdę się starał znaleźć menadżera pasującego do twojego opisu.
Nie odpowiedziałem.
– Imię, które mi podałeś, jest prawdziwe, czy też wymyślone?
5 minut zamieniło się w 50
Potwierdziłem skinieniem głowy.
– To dobrze, podoba mi się.
– Słuchaj, jak widzisz, kłamliwy ze mnie drań – w końcu odzyskałem mowę. – Kobieciarz, pijak a do tego robol. Źle bym wyglądał na obiadku u twojego tatusia…
– Ojczyma – poprawiła mnie cicho.
– Niech będzie ojczyma. Więc najlepiej rozstańmy się po prostu w zgodzie.
– Nie sądzę, żebyś był kobieciarzem. Ani pijakiem – powiedziała cicho. – Wtedy w piątek, coś się między nami wydarzyło. Chcę z tobą porozmawiać. Znajdziesz pięć minut na kawę?
Andżelika mówiła przez cały czas. Chyba od dawna chciała to z siebie wyrzucić. Tylko nie miała komu… Opowiedziała mi o swoim ojczymie. Brzuchatym ważniaku, dla którego liczył się tylko pieniądz i prestiż. Często krzyczał, a nawet bił... Poczułem się, jakby ktoś walnął mnie w brzuch. Zrobiło mi się niedobrze.
– Po co mi to opowiadasz? – jęknąłem.
– Bo wydaje mi się, że jesteś inny niż oni wszyscy. Lepszy. Więc jeśli chcesz…
– Nie kończ! – zerwałem się z krzesła. A potem, już spokojniej, dokończyłem: – Źle mnie oceniłaś. Nie jestem inny. Jestem nawet gorszy. Wybacz.
Poszła bez słowa. A ja ruszyłem na przystanek, żeby pojechać wreszcie po ten swój cholerny samochód. Potem siedziałem w trzęsącym się i klekoczącym autobusie, patrząc na zapadający się w szarość zmierzchu krajobraz. Nie mogłem przestać myśleć o tym, co usłyszałem. „Co za sukinsyn. Jak można robić coś takiego innemu człowiekowi? Tylko co ja – prosty robotnik – miałbym z tą wiedzą zrobić? Nie, nie mogłem jej pomóc. Sorry, za cienki w uszach jestem na burmistrza. Tylko dlaczego czułem się z tym tak podle? Jak tchórz. Gorzej. Jak wspólnik. Oj, Andżelika, po co mnie w to wciągnęłaś?”.
Mój merol, o dziwo, stał nadal na własnych kołach. Wsiadłem, zapaliłem, wyjechałem na drogę. Wciąż miałem podły nastrój, a przed oczami śliczną i smutną twarz Andżeliki. Co z nią będzie? Jak to się skończy? Dlaczego zło musi zawsze wygrywać? Zmierzch gęstniał i musiałem pomylić drogę, bo nagle zobaczyłem okazałą willę burmistrza.
Gdybym miał wątpliwości, czy to na pewno TEN dom, natychmiast rozwiałby je widok grubego, wąsatego facia po pięćdziesiątce wysiadającego z wypasionego bmw i wrzeszczącego coś w stronę skulonej sylwetki przed wejściem. Andżelika! Zamykana na pilota brama wciąż była jeszcze otwarta, więc – pod wpływem nagłego impulsu – skręciłem na podjazd. Dodałem gazu, a potem zahamowałem gwałtownie. Oboje wybałuszyli na mnie oczy. Wysiadłem nie gasząc silnika, podszedłem do grubego i bez zbędnych wstępów dałem mu w mordę (jak już mówiłem, płytki ze mnie gość).
Co z tego będzie?
– To za Andżelikę – wyjaśniłem tylko i, celem nakreślenia szerszego kontekstu, dodałem: – Możesz iść na policję, ale wtedy oboje złożymy obszerne zeznania.
Pokornie pokiwał łbem, kapiąc z nosa krwią na swą jedwabną koszulę.
– Pakuj się – odwróciłem się do Andżeli. – Zabieram cię stąd.
– Już jestem spakowana – zachichotała i wskoczyła do mojego samochodu.
Co z tego będzie? Czy związek nałogowego podrywacza i niepoprawnej marzycielki ma szansę przetrwania? Nie mam pojęcia. Na razie jest nam dobrze razem. Ciepło i blisko. Z przyjemnością wracam do domu. Zaczynam poważnie myśleć o oświadczynach. I cieszę się, że nie muszę już jeździć po całej okolicy w poszukiwaniu łatwych zdobyczy.
Czytaj także:
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”
„Gdy zaszłam w ciążę. Usłyszałam od tatusia, że byłam tylko cizią na jedną noc. Po latach wrócił tylko po to, żeby mnie nękać”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”