„Byłam zakałą rodziny, miałam gdzieś, gdy mój ojciec umarł. Na pogrzeb matki też bym nie poszła, gdyby nie spadek”

zbuntowana kobieta fot. Getty Images, Westend61
„Na otwarcie testamentu poszłam dla formalności. Byłam pewna, że zostałam wydziedziczona. Wcale nie miałabym o to pretensji. Zasłużyłam sobie na to, jak nikt inny. Nie mogłam uwierzyć, że mama tego nie zrobiła”.
/ 19.07.2024 11:15
zbuntowana kobieta fot. Getty Images, Westend61

Tylko rodzice potrafią kochać bezwarunkową miłością. Zrozumiałam to dopiero, gdy odeszły dwie najbliższe mi osoby. Byłam naprawdę niepokorną córką, a mimo to mama i tata robili wszystko, bym wyszła na ludzi. Nawet po śmierci nie przestali otaczać mnie swoją opieką, mimo że nie zasłużyłam na to.

Prawie zmarnowałam sobie życie

Mój tata zmarł osiem lat temu. Niedawno dołączyła do niego mama. Nie uczestniczyłam w pogrzebie ojca. Częściowo dlatego, że byłam na niego wściekła. Całe życie próbował mną dyrygować. Chciał wmówić mi, że sam wie najlepiej, co jest dla mnie dobre. Wtedy wydawało mi się, że próbuje mnie ograniczać i odmawia mi prawa do wolności. Dopiero po latach zrozumiałam, że to on miał rację, a ja przez cały czas byłam w błędzie.

Nie tylko gniew stał za moją decyzją. Nie pojechałam na pogrzeb przede wszystkim dlatego, że wstydziłam się spojrzeć w oczy swoim bliskim i przyjaciołom rodziny. Gdy zmarł ojciec, stałam już u progu wewnętrznej przemiany. Zaczynało do mnie docierać, że tylko krok dzieli mnie od zmarnowania sobie życia. Miałabym znosić spojrzenia przepełnione pogardą?

To byłoby ponad moje siły. Bałam się, że pod ostrzałem krytyki, wrócę do dawnych przyzwyczajeń i zacznę popełniać stare błędy. A mogę zaręczyć, że sporo zapisałam ich na swoim koncie. To jeszcze nie wszystko. Nade wszystko bałam się usłyszeć, że ojciec zmarł przeze mnie.

Nazwać mnie niepokornym dzieckiem to niedopowiedzenie roku. Oj, sporo nawywijałam w młodości. Zaczęło się w liceum. Poznałam nowe towarzystwo – buntowników słuchających punkowej muzyki, dla których nie istniały żadne autorytety. Imponowali mi swoim dekadenckim podejściem do życia. Zapragnęłam być taka, jak oni.

Już w pierwszej klasie zaczęłam regularnie wagarować. Nie mówię o okazjonalnym urywaniu się z lekcji. W szkole byłam gościem. Taka frekwencja musiała zostać nagrodzona nieklasyfikowaniem ze wszystkich przedmiotów. Miałam to w nosie. Kpiłam z reguł i hołdowałam „wzniosłemu” hasłu „no future”. Nie interesowały mnie konsekwencje moich wyborów.

Rodzice byli na mnie wściekli, ale nie mogli nic zrobić. Nie chciałam ich słuchać, więc nie mieli na mnie żadnego wpływu. Rozmowy, krzyki, kary – nic nie skutkowało. Z listy uczniów skreślono mnie w kolejnym roku. Pojawiłam się w szkole w stanie po spożyciu. Nauczycielka wezwała policję, a wynik badania alkomatem nie pozostawiał miejsca na żadne wątpliwości. W takiej sytuacji decyzja mogła być tylko jedna.

Wolałam uciec z domu niż się uczyć

Z takim wpisem do akt miałam szansę kontynuować edukację tylko w szkole dla trudnej młodzieży, ale nie zależało mi na nauce. Postawiłam sprawę jasno: „Nie idę do szkoły, bo i tak nie czeka mnie żadna przyszłość”.

– Pójdziesz, czy ci się to podoba, czy nie – upierał się ojciec.

– Chyba kpisz sobie ze mnie – odpowiedziałam lekceważąco. – Nie możesz za mnie decydować.

– Otóż mogę, moja panno. Dopóki za ciebie odpowiadam i cię utrzymuję, będziesz robiła, co ci każę!

– W porządku. Uznajmy, że już nie musisz mnie utrzymywać – rzuciłam i wybiegłam z domu.

Dołączyłam do ludzi, których wtedy uważałam za swoich przyjaciół. Żyłam jak bezdomna buntowniczka. Spałam w najróżniejszych squatach, zarabiałam uliczną grą na gitarze, a gdy to nie wystarczało – kradłam. Wiedziałam, że szuka mnie policja, ale zawsze byliśmy sprytniejsi.

Moje uliczne życie skończyło się po ośmiu miesiącach. Była zima. Mieszkaliśmy w budynku starego kina, gdy odnalazł mnie ojciec.

– Córeczko, wszędzie cię szukamy – powiedział z wyraźną ulgą w głosie.

– To przestańcie – odburknęłam. – Dobrze mi się żyje i nie zamierzam wracać do domu.

– Skarbie, tak nie można. Mieszkasz i wyglądasz jak kloszard. Nie tu jest twoje miejsce. Nie w tej melinie, tylko w domu.

– Powiedziałam, tu jest mój dom. Mam tu rodzinę, dla której jestem ważna.

– Daj spokój, Ilona – wtrącił się Rafał, mój przyjaciel. – Gdybym ja miał kogoś, dla kogo byłbym ważny, nie zastanawiałbym się nawet jednej chwili. Ty masz dokąd wrócić, my nie. Nie mamy takich możliwości, jakie ty masz. Nie tu jest twoje miejsce, mała.

Nie potrafiłam okazać wdzięczności

Wiele lat później zrozumiałam, że Rafał udzielił mi wtedy pierwszej mądrej rady. Ale w tamtej chwili nie docierało to do mnie. Wtedy tłumaczyłam sobie, że mówi tak, by pozbyć się „zrzędliwego zgreda” z naszego squatu i nie narażać się na spotkanie z policją.

Wróciłam z ojcem, tylko po to, żeby dał mi wreszcie święty spokój. Poszłam do szkoły, ale dalej robiłam swoje. Dalej wagarowałam i zaglądałam do butelki. I tak aż do osiemnastki. Po urodzinach wyprowadziłam się i już nie wróciłam. Byłam pełnoletnia, więc rodzice nie mieli już nade mną władzy. Mogłam robić, co chcę, więc po prostu dołączyłam do grupy i wróciłam do życia na ulicy.

To nie mogło trwać wiecznie. W końcu musieliśmy poszukać jakiejś pracy. Wiedziałam, że jeżeli tego nie zrobię, prędzej czy później skończę w więzieniu. W wieku 21 lat zaczepiliśmy się w magazynie. Razem z Rafałem, Moniką i Sławkiem. Wynajęliśmy na spółkę mieszkanie. Nie było to łatwe, ale powoli zaczynaliśmy zmieniać nasze życie.

Nie kontaktowałam się z rodzicami. Nie chciałam. Wciąż uważałam, że nigdy mnie nie rozumieli i już nie zrozumieją. Utrzymywałam okazjonalny kontakt tylko z Marcinem, moim starszym bratem. Pewnego dnia zadzwonił i przekazał mi złe wieści.

– Ilona, chodzi o tatę. Nie żyje. Ostatniej nocy odszedł na zawał serca.

– Rozumiem. Dziękuję za informację – siliłam się na obojętny ton, ale wewnątrz rozsadzała mnie rozpacz.

– Wiem, jakie mieliście stosunki, ale powinnaś przyjść na pogrzeb. On by tego chciał. Przez cały czas martwił się o ciebie. Mówił tylko o tobie.

– Zastanowię się – powiedziałam i odłożyłam słuchawkę.

Nie poszłam, a o absurdalnych powodach mojej decyzji wspomniałam na początku. Sumienie nie dawało mi spokoju. Nie mogłam sobie wybaczyć, że nie pożegnałam taty podczas jego ostatniej drogi. Paradoksalnie wyszło z tego coś dobrego. Przysięgłam samej sobie, że nie popełnię kolejnych błędów.

Zaczęłam odbudowywać zerwane relacje

Zmieniłam pracę i wyprowadziłam się od przyjaciół. Bałam się, że jeżeli zostanę z nimi, prędzej czy później zatoczę koło i znów wyląduję na ulicy. Zaczęłam odwiedzać mamę i choć wiedziałam, że nie zdołam wynagrodzić jej tych wszystkich nieprzespanych nocy, gdy wypłakiwała oczy w poduszkę i martwiła się o mnie, starałam się ze wszystkich sił.

Z czasem nasze relacje stały się więcej niż poprawne. Widywałyśmy się regularnie, zawsze w miłej atmosferze. Gdy mama dowiedziała się, że choruje na nowotwór, zaproponowałam, że wprowadzę się do niej, ale nie zgodziła się. „Dam sobie radę, córeczko. Ty musisz odbudowywać swoje życie. To powinno być dla ciebie najważniejsze” – mówiła. Myślałam, że po prostu nie jest w stanie mi zaufać i nie miałam do niej pretensji. Zasłużyłam sobie. Ale mamie naprawdę chodziło o moje dobro.

Zmarła cztery miesiące temu. Z pomocą Marcina zorganizowałam pogrzeb. To była smutna, ale jednocześnie piękna ceremonia. Pożegnałam mamę tak, jak na to zasłużyła. Tak, jak powinnam była pożegnać także tatę. Na otwarcie testamentu poszłam dla formalności. Byłam pewna, że zostałam wydziedziczona. Wcale nie miałabym o to pretensji. Zasłużyłam sobie na to, jak nikt inny. Nie mogłam uwierzyć, że mama tego nie zrobiła. Odziedziczyłam mieszkanie po rodzicach i część oszczędności, które zgromadzili przez całe życie.

– Marcin, rodzice nie potraktowali nas sprawiedliwie – powiedziałam później do brata. – To mieszkanie należy się nam obojgu. Tobie nawet bardziej, bo zawsze byłeś lepszy ode mnie. Sprzedam je i podzielimy się pieniędzmi.

– Wszystko jest w porządku, siostrzyczko – uspokajał mnie. – Taka była wola rodziców. Gdy mama zachorowała, powiedziała mi, że taką wolę wyraził ojciec, zanim odszedł. Taka była też jej wola. Oboje chcieli, żebyś miała jakiś start. Ilona, zrozum wreszcie. Oni nigdy nie przestali cię kochać, nawet pomimo dokonanych przez ciebie wyborów.

– Mimo wszystko nie zgadzam się na to. Ty też musisz coś od nich dostać, poza częścią oszczędności.

– I dostałem. Pomogli mi w zakupie mieszkania, więc uznajmy, że jesteśmy kwita. I jeszcze jedno. Mama przed śmiercią poprosiła, żebym ci to dał – powiedział i wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki kopertę.

Były w niej dwa listy. Jeden od taty, drugi od mamy. Nie przytoczę tu ich treści. To zbyt osobiste. Powiem tylko, że dzięki im słowom zdołałam wreszcie wybaczyć samej sobie. Czasu nie cofnę i nie naprawię błędów z przeszłości. Mogę jednak żyć tak, by uczynić zadość pamięci osób, dla których zawsze byłam najważniejsza.

Ilona, 29 lat

Czytaj także:
„Żona pojechała w delegację i słuch po niej zaginął. Po 5 latach przypadkiem spotkałem ją z nową rodziną i dzieckiem”
„Pierwszy raz nie było nas stać na wakacje. Dzieci zamiast wypoczynku dostały lekcję od życia”
„U progu życia ojciec wyznał mi swoją największą tajemnicę. Po 3 dekadach życia, mój świat runął”

Redakcja poleca

REKLAMA