„W małżeństwie wiało chłodem, a sypialnia zamieniła się w lodową grotę. Wystarczył 1 incydent, by przywrócić dawny żar”

Kryzys małżeński fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Niestety, nic się nie układało tak, jak chciałam. Na dodatek zauważyłam, że Marek zerka na pewną długonogą szatynkę, która opala się toples na pomoście, i robi do niej maślane oczy, kiedy się mijają w jadalni albo w barku na plaży. Zaczęłam się z niego nabijać, ale w głębi duszy zaczęłam się tym martwić”.
/ 12.12.2022 12:30
Kryzys małżeński fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Wszystkie kwiaty jesieni pachną podobnie. I fioletowe marcinki, i pierzaste, różnokolorowe astry, i złote chryzantemy mają woń ziemi, głęboką, liściastą i intensywnie korzenną. Ja tymczasem lubiłam zapachy świeże, cytrusowe, orzeźwiające, więc od połowy września rzadko kupowałam cięte kwiaty. Teraz jest inaczej.

W ogóle jesień jest smutna jak wszystko, co zapowiada jakiś koniec. Oczywiście, jej kolory są zachwycające, kosze pełne warzyw, grzybów i owoców pokazują dostatek i budzą zdrowy apetyt, ale dnie są coraz krótsze, a ranki i wieczory mgliste, zimne i wilgotne. Podobnie jest z miłością. Każda ma swoje pory roku. Wiosna jest zielona, lato upalne, jesień męcząca, a zima mroźna i niesprzyjającą porywom serca.

Jesienią robi się chłodniej w sercu i pod kołdrą, już się nie ma siły na szaleństwa i drzemka jest bardziej kusząca od bezsennych, upojnych nocy, po których szumi w głowie jak po młodym winie. To niebezpieczny czas, kiedy ma się ochotę sprawdzić, czy to tylko z naszym partnerem jest tak chłodno i obco, czy faktycznie przyszła pora samotności w związku. Nie ma pary, która by tego nie przeżyła, tylko nie wszystkie się przyznają.

W moim małżeństwie jesień zaczęła się nagle, prawie z dnia na dzień, niespodziewanie i gwałtownie. Był akurat lipiec, środek lata, słoneczne dni i parne wieczory, sezon urlopu i cudowne miejsce na Mazurach. Las, jeziora, łąki i powietrze bez spalin i pyłu. Wydawałoby się, że to pełnia szczęścia, ale prawda okazała się koszmarna i zaskakująca!

Przez cały rok mamy dla siebie mało czasu

Dom, dzieci, praca, obowiązki domowe wymuszają na nas konieczność ustalenia, co ważne, a co nieważne albo ważne mniej, niż byśmy chcieli. Nam też przypadło zrobienie takiej listy i okazało się, że na pierwszym miejscu są praca, pieniądze, kredyty, kłopoty wychowawcze i cała masa codziennych drobiazgów, a na końcu – my i nasze prywatne sprawy. Zweryfikowała to ta lipcowa jesień, podczas której pojęliśmy, że z dawnego uczucia nic nie zostało.

Oboje bardzo czekaliśmy na urlop, byliśmy wykończeni tysiącem spraw, obiecywaliśmy sobie prawdziwy raj. Byliśmy pewni, że nic nam nie przeszkodzi cieszyć się przyrodą, wolny m czasem i sobą. Jeszcze w ostatniej chwili musieliśmy pozałatwiać jakieś drobiazgi, które nagle stały się ważne i kosztowały nas sporo nerwów. I już w samochodzie z trudem się uspokoiliśmy, obie nasze komórki dzwoniły jak szalone.

Pierwszy raz pokłóciliśmy się tuż za rogatkami miasta. W pośpiechu zostawiłam w domu termos z kawą, co nie było żadnym problemem, bo można się przecież zatrzymać w każdym barze albo na stacji benzynowej, ale my musieliśmy jakoś rozładować stres, więc awantura wisiała w powietrzu i wystarczyła iskra, żeby gniew eksplodował. Marek krzyczał, że ma swój ulubiony gatunek kawy i nie będzie pił jakiegoś świństwa, ja wrzeszczałam, że wobec tego niech wraca, on znowu krzyczał, że gdzie ja mam pamięć, ja – że mogę mu powiedzieć dokładnie i tak dalej, i tak dalej.

Potem nie chciał mnie wpuścić za kierownicę. Mówił, że mu życie miłe, a kiedy wybuchnęłam śmiechem, bo przebił oponę, pierwszy raz powiedział, że żałuje tego wyjazdu. Sprzeczaliśmy się nieustannie i o wszystko. Ja chciałam wstawać skoro świt, żeby spacerować po lesie, on wolał spać do południa, twierdząc, że przez cały rok zrywa się przed świtem, więc na wakacjach chce się wylegiwać do południa. Ja miałam ochotę na lekkie, dietetyczne jedzenie, on chciał pizzę i kebab, przekonując, że raz na rok można sobie pozwolić na niezdrowe żarcie.

Ja całkowicie odstawiłam alkohol, on zaczynał dzień od drinka i drinkiem kończył, co doprowadzało mnie do białej gorączki, bo cały dzień łaził na rauszu. Ja liczyłam na to, że wreszcie nagadamy się o wszystkim, co się wydarzyło, że przedyskutujemy różne sprawy, dojdziemy do porozumienia w spornych kwestiach i wyjaśnimy sobie to i owo, żeby znowu było jak dawniej. Niestety, nic się nie układało tak, jak chciałam.

Na dodatek zauważyłam, że Marek zerka na pewną długonogą szatynkę, która opala się toples na pomoście, i robi do niej maślane oczy, kiedy się mijają w jadalni albo w barku na plaży. Zaczęłam się z niego nabijać, że z czym do ludzi, bo babka była bardzo atrakcyjna, a mój małżonek czasy świetności ma dawno za sobą.

To ta szatynka uratowała Marka

Dopiekłam mu do żywego, ale o to mi właśnie chodziło, bo postanowiłam się na Marku zemścić. Wybuchła kolejna awantura, ale tym razem naprawdę poszło na ostro do tego stopnia, że w którymś momencie zaczęłam się pakować, twierdząc, że nie wytrzymam z nim dłużej ani sekundy i że w ogóle zastanawiam się nad rozwodem, bo nie mam zamiaru marnować reszty życia na takiego palanta jak on.

Życzył mi szerokiej drogi. Tak trzasnął drzwiami, że o mało nie wyleciały razem z futryną i poszedł w niewiadomym kierunku. Po kwadransie trochę mi przeszło, ale jestem uparta i nie wyobrażałam sobie, żebym mogła ustąpić, więc dalej zgarniałam moje rzeczy, licząc na to, że w międzyczasie on wróci i że mnie jakoś zatrzyma. Ale on nie wracał. Minęła godzina, a jego nie było, więc napisałam kartkę, że zabieram auto i że jadę do domu. Dopisałam, że nie obchodzi mnie co będzie z nim, więc może wracać albo zostać, mnie jest wszystko jedno!

Wyjeżdżałam właśnie poza teren ośrodka, kiedy usłyszałam sygnał karetki, a potem zobaczyłam pogotowie jadące nad jezioro. Od razu miałam złe przeczucia, nie wiem dlaczego, ale wiedziałam, że to jemu coś się stało, więc pojechałam za ambulansem.

Gdy dojechałam na miejsce i przedarłam się przez tłum gapiów, mojego męża zabierali do szpitala. Był cały czas reanimowany, przywrócili mu funkcje życiowe, ale nie odzyskał przytomności. To ta długonoga szatynka go wyciągnęła i doholowała do brzegu. Jak zwykle smażyła się na pomoście i zauważyła, że skoczył do wody i długo nie wypływa, więc ruszyła mu na pomoc. Gdyby nie ona, niechybnie by się utopił!

Czasami człowiekowi potrzebny jest wstrząs, żeby zrozumiał, jaki był głupi. Do mnie to dotarło, kiedy czekałam na szpitalnym korytarzu, aż mój mąż się obudzi. To trwało i trwało, rokowania były niepewne, miałam straszne wyrzuty sumienia, bo okazało się, że Piotr miał zawał i cudem go uratowali.

Wyszło na jaw, że serce dokuczało mu od jakiegoś czasu, ale nic nie mówił, żeby mnie nie martwić. Trzeba było wspólnego urlopu, żeby wysiadło na skutek naszych kłótni i nerwów. One z kolei były rezultatem idiotycznego życia w pośpiechu, braku czasu dla bliskich i ukrywania wszystkiego, co nas dręczy, żeby się nie przyznać do słabości. Tak daleko się od siebie oddaliliśmy, że kiedy chcieliśmy do siebie dobiec w krótkim, urlopowym czasie, zabrakło nam tchu.

Wydawało nam się, że już między nami nie ma miłości, że się skończyła, przyszły pierwsze przymrozki i już nic nie da się uratować. Po tych jesiennych doświadczeniach kocham mojego męża jeszcze bardziej niż kiedyś. Samo przeczucie nieszczęścia i straty tak mnie przeraziło, że chucham i dmucham nie tylko na niego, ale i na wszystko co jest między nami, bo zrozumiałam, że wystarczy moment, żeby stało się najgorsze. Nie ma żadnej pewności jutra, więc kiedy się ma szczęście, trzeba je zatrzymać i pielęgnować.

Już wiem, jak pachnie babie lato

Przeżywamy swoje babie lato i cieszymy się, że nas nie ominęło, że nie umknęło niezauważone i że nas nauczyło, jak się ogrzewać w jego cieple. Nie jest to już lipcowy skwar, ale wystarczy. Planujemy uspokoić się i zwolnić tempo. Mam nadzieję, że się uda, bo tym razem oboje chcemy tego samego. Postanowiliśmy także, że nic nie będziemy robić na siłę, bo miłość spokojna, nie jest gorsza od gwałtownej. Wręcz przeciwnie, daje większą pewność i poczucie stabilności, a na tym nam obojgu najbardziej zależy.

Ostatnio dostałam od męża bukiet astrów. Pomyślałam, że do tej pory nie doceniałam ich urody, a to są naprawdę cudowne, wdzięczne i wesołe kwiaty. To prawda, że nie pachną tak upojnie i intensywnie jak róże, ale też nie mają kolców, a więc kto wie, czy nie są od nich wdzięczniejsze. Woń astrów kojarzy mi się od teraz z naszą miłością. Już wiem, jak pachnie babie lato. 

Czytaj także:
„Marzyłam, by syn został farmaceutą, ale on wybrał inaczej. Zamiast we własnej aptece, będzie harował w podrzędnej knajpie”
„Ja pracowałem z pasji za grosze, a żona harowała na naszą rodzinę. Gdy kpiła z mojej pensji, czułem się jak nieudacznik”
„Miałam po dziurki w nosie katowania się noworocznymi postanowieniami. Zatroszczyłam się o siebie i szczęście przyszło samo”

Redakcja poleca

REKLAMA