„Ja pracowałem z pasji za grosze, a żona harowała na naszą rodzinę. Gdy kpiła z mojej pensji, czułem się jak nieudacznik”

Wygrana w totka zniszczyła mu życie fot. Adobe Stock,Prostock-studio
„– Jak już przyjdzie ta twoja zapomoga, to może wezwiesz hydraulika? Bo jakoś twój genialny umysł ciągle nie wie, jak sprawić, żeby nie kapał kran – wyzłośliwiała się Maja. Fakt, to ona zarabiała więcej, więc musiałem znosić jej uwagi z pokorą. Widziałem, że jest jej przykro, że jej przyjaciółki mają więcej, bo ich mężowie mają solidne prace”.
/ 07.12.2022 18:30
Wygrana w totka zniszczyła mu życie fot. Adobe Stock,Prostock-studio

Ten wrzesień jest dziwny. Zaczął się rok szkolny, a ja po raz pierwszy od ponad 25 lat nie stoję przy tablicy… Latem zmieniłem zawód. Z powodu pieniędzy, ale nie tylko. Koledzy z podwórka chcieli być kosmonautami, strażakami i milicjantami. A ja, odkąd pamiętam, nauczycielem. I nawet wiedziałem czego – matematyki.

Moją ulubioną zabawą były lekcje

Sadzałem wszystkie pluszaki na podłodze i próbowałem je uczyć. Małą tablicę dostałem pod choinkę – to był najlepszy prezent, jaki mogłem sobie wyobrazić. Fajniejszy niż kolejka elektryczna czy wóz strażacki. Lata mijały, a ja nie zmieniałem zdania. Rodzice się martwili. Mama była pielęgniarką, tata urzędnikiem. Marzyli, że ja wybiorę zawód, dzięki któremu będzie mi łatwiej niż im związać koniec z końcem. Prawnik, inżynier, ekonomista… Ale nauczyciel? Przecież nawet mój tata miał lepsze auto niż moja wychowawczyni z podstawówki. W liceum wybrałem profil matematyczno-fizyczny. W rodzicach zatliła się nadzieja, że może jednak pójdę na politechnikę.

Maciek, a może informatyka? To przyszłość – przekonywał mnie tata. – A może architektura? Ludzie muszą gdzieś mieszkać, pracy nigdy nie zabraknie – wtórowała mu mama.

Nic z tego. Złożyłem papiery na matematykę na uniwerku. Dostałem się i od razu wybrałem specjalizację nauczycielską. Mama płakała przez tydzień, tata się do mnie nie odzywał przez dwa. Po raz pierwszy stanąłem przed uczniami na trzecim roku na praktykach. Wreszcie spełniało się moje marzenie z dzieciństwa! Ale prawdziwe dzieciaki okazały się dużo bardziej onieśmielające niż moje pluszaki. Stałem przed bandą dziesięciolatków i się jąkałem. Nie byłem w stanie sklecić dwóch składnych zdań. Uciekłem do pokoju nauczycielskiego po kwadransie. Do tej klasy już nie wróciłem, dyrektor miał litość. Na kolejnej lekcji, z dwunastolatkami, towarzyszył mi starszy kolega, Karol. I jakoś poszło. Ale dopiero praktyki w szkole średniej okazały się sukcesem.

Miałem szczęście

Trafiłem do szkoły, która słynęła z wysokiego poziomu matematyki. Moi uczniowie po prostu ją uwielbiali. Byłem w swoim żywiole. Organizowałem dla nich matematyczne pojedynki, rzucałem im wyzwania. W tej klasie było paru bystrzaków. Nad zadaniami, które oni dawali mi do rozwiązania, nieraz ślęczałem całą noc.

Mamo, szkoda, że tego nie widziałaś. Oni dziś błagali, żebym nie kończył lekcji! Rozumiesz? – ekscytowałem się.

– Wojtek, wiesz, ten z parteru, to w banku zarabia trzy razy więcej niż jego tata. Podobno ma już wkład na mieszkanie. A ty co? Całe życie będziesz z nami mieszkał? – mama nie podzielała mojego entuzjazmu.

Nie przejmowałem się tym jej biadoleniem. Jeszcze wtedy byłem idealistą. Uważałem, że najważniejsze to robić to, co się kocha. A pieniądze? To sprawa drugorzędna. Skończyłem studia i obroniłem magisterkę. Miałem nadzieję, że dostanę etat w tym liceum, gdzie miałem praktyki. Niestety, nie udało się. Znalazłem pracę w innym liceum. No, mówiąc łagodnie – nie tak prestiżowym. Dostałem klasy humanistyczne i ogólne.

– Ale wyzwanie! Pokażę, że każdego da się nauczyć matematyki, trzeba tylko chcieć – zacierałem ręce.

Starałem się przez pół roku. Naprawdę. Najgorsza była II B. Ja wychodziłem z siebie, a oni pod ławkami grali w karty.

– Panie psorze, to nie dla nas, no musi pan to zrozumieć. Da nam pan po trójce, wszyscy zajmiemy się swoimi sprawami – do negocjacji ze mną klasa zawsze wystawiała Basię.

Miała blond loki i pokaźny biust. To była niezła lekcja nauczycielstwa. Prawdziwego nauczycielstwa. Po tym pierwszym roku byłem gotów przyznać rodzicom rację i rzucić szkołę w diabły. Ale po wakacjach dostałem pierwszą klasę o profilu matematyczno-fizycznym. Było lepiej, bo większość uczniów wiedziała, o czym mówię, a część była tym nawet zainteresowana. Zacząłem prowadzić kółko matematyczne, przychodziło na nie około kilkunastu uczniów z całej szkoły.

Świetnie się bawiliśmy

W tym liceum przepracowałem dziesięć lat. Wychowałem kilkunastu laureatów olimpiad, moi uczniowie bez problemu zdawali egzaminy na studia. Ale kiedy się ożeniłem, żona powiedziała „basta”.

Maciek, możesz dalej uczyć, ale za godziwe pieniądze. Syn mojej koleżanki chodzi do prywatnej szkoły. Szukają matematyka. Tam są inne możliwości. Nowoczesny sprzęt, małe klasy, większa swoboda. Spodoba ci się – Maja niby tylko składała mi propozycję, ale wiedziałem, że nie do odrzucenia.

Spodziewaliśmy się dziecka, potrzebowaliśmy pieniędzy na wszystko. Na wynajęcie większego mieszkania, na wózek, na naprawę samochodu. Poszedłem na rozmowę i zmieniłem pracę. To była podstawówka. Rzeczywiście, pięknie urządzona. Świeżo pomalowane ściany, kolorowe szafki. Czyste toalety, w których zawsze było mydło i papier toaletowy! Wydawało mi się, że trafiłem do raju. Do czasu zakończenia pierwszego semestru…

Panie Maćku, zajrzy pan do mnie? – dyrektorka zaprosiła mnie do swojego eleganckiego gabinetu.

Pani Teresa nosiła się jak bizneswoman, zawsze w garsonce i błyszczących szpilkach. Dostałem filiżankę kawy z ekspresu, usiadłem w wygodnym fotelu.

– Taką mam prośbę. Proszę postawić Damianowi z VI A trójkę. Bardzo mi na tym zależy. Jego tata bardzo wspiera szkołę, to on podarował szkole te piękne meble – pani dyrektor powiodła wzrokiem po gabinecie. – No nie każdy ma głowę do matematyki.

Omal się nie zakrztusiłem kawą. Trójkę? Damianowi? Po moim trupie!

– Pani dyrektor, to… to niemożliwie. Ten dzieciak nawet nie ma zeszytu do matematyki. W ogóle rzadko bywa na moich lekcjach. A jak nawet wpadnie, to siedzi w słuchawkach na uszach i mnie ignoruje. Jak mu teraz nie postawię pały, to już nie wiem, co go zmusi, żeby przestał mnie lekceważyć. To dla jego dobra!

Wydawało mi się, że jasno przedstawiłem swoje argumenty. Jakież było moje zdziwienie, kiedy po wystawieniu wszystkich stopni zajrzałem do dziennika VI A. Jedynka przy nazwisku Damiana była skreślona i zamiast niej stała trójka. I parafka pani dyrektor. Nie miałem ochoty się kłócić. Po prostu złożyłem wypowiedzenie.

Maja o mało mnie nie zabiła

– Oszalałeś? Za kilka tygodni będziemy rodzicami. A ty rzucasz pracę? Jesteś kompletnie nieodpowiedzialny!

Próbowałem jej tłumaczyć, co się stało i że nie mogłem się na to zgodzić.

– A co to za różnica, czy postawisz jakiemuś gówniarzowi trójkę? To on będzie głąbem, nie twój problem. Znalazłam mieszkanie, urządziłam je, urodzę ci dziecko – ty miałeś tylko na to wszystko zarobić. A teraz co…? Wylądujemy na bruku – Maja zaczęła teatralnie szlochać.

Nie wiedziałem, czy bardziej jestem na nią wściekły, czy chcę ją przytulić. I wtedy odeszły jej wody. Po feriach wróciłem do tego liceum, w którym uczyłem wcześniej. Akurat było miejsce. I zacząłem dorabiać korepetycjami. Jakoś wiązaliśmy koniec z końcem. Adasiowi niczego nie brakowało. Marzyłem o drugim dziecku, ale Maja uznała, że nas nie stać. I pewnie miała rację. Aż do czerwca tego roku pracowałem w tym samym liceum. Rok temu na pewno bym nie uwierzył, że to będzie mój ostatni rok pracy jako nauczyciela. Ale kiedy szkoły znowu zostały zamknięte, podłamałem się.

W moich klasach uczniowie w ławkach to siedzieli tylko na klasówkach. Na lekcjach często wszyscy stali przy tablicy, opierali się o moje biurko, siadali na podłodze. Toczyliśmy zażarte dyskusje, jak rozwiązać problem czy zadanie. Uczenie zdalne po prostu mi nie szło. To nie była moja bajka. Może jestem już na to za stary? W domu też zaczęło być ciężko. Adam uczył się w swoim pokoju. Maja pracowała z sypialni, ja z salonu. Ale zaczęliśmy sobie przeszkadzać.

Coraz częściej się kłóciliśmy

Każde z każdym. I coraz częściej o pieniądze. W pandemii prawie nie miałem korepetycji, musiała mi wystarczyć szkolna pensja.

– Jak już przyjdzie ta twoja zapomoga, to może wezwiesz hydraulika? Bo jakoś twój genialny umysł ciągle nie wie, jak sprawić, żeby nie kapał kran – wyzłośliwiała się Maja.

Fakt, to ona zarabiała więcej. I z jej pieniędzy płaciliśmy za czynsz, prąd i gaz. Więc musiałem znosić jej uwagi z pokorą. W maju skończyłem 50 lat. Maja urządziła mi imprezę niespodziankę na działce rodziców (na wynajęcie knajpy nie było nas stać). Moi koledzy przyjechali fajnymi samochodami, z kieszeni wystawały im nowe iPhone’y, potem opowiadali sobie o ciepłych krajach, do których pojadą na wakacje. Nigdy wcześniej na to nie zwracałem uwagi. Czemu teraz? Kryzys wieku średniego? Pandemiczna depresja? Nie wiem. Ale jak raz zacząłem o tym myśleć, to już nie mogłem przestać. Wprawdzie na urodziny dostałem nowy, drogi telefon – koledzy się zrzucili. Ale przecież to nie o gadżety chodziło. Przypomniało mi się, jak dawno temu robiliśmy z Mają plany na emeryturę. Że kupimy kampera i ruszymy zwiedzać świat. Że zapiszemy się na lekcje hiszpańskiego. Że zamieszkamy w domku z ogrodem i będziemy mieć kilka psów.

Do tej emerytury coraz bliżej

Jak nic nie zrobię, to będzie nas stać najwyżej na wycieczki na działkę. Tylko jaką inną pracę może znaleźć nauczyciel w średnim wieku? Podzieliłem się moimi rozterkami z Jackiem – jednym z tych z fajną bryką i urlopem na Karaibach.

– Myślisz, że z takim CV jak moje mam szansę na lepiej płatną pracę? Czy to mrzonki? – wypaliłem wprost.

– Maciek, na takich mózgowców jak ty to teraz jest branie. Bez solidnej analityki żadna korporacja się teraz nie obejdzie. Nigdy ci nic nie proponowałem, bo zawsze powtarzałeś, jak to kochasz swój zawód. Ale jak chcesz, to zaraz rozpuszczę wici.

Jacek słowa dotrzymał. W lipcu byłem na trzech rozmowach. Oddzwonili ze wszystkich trzech firm. Proponowali pieniądze dla mnie astronomiczne.

„To tylko na początek” – zastrzegali.

Wybrałem najmniejszą z tych firm, która dopiero zaczynała się rozwijać. Uznałem, że tam się prędzej odnajdę niż w wielkiej korporacji. Rodzinie powiedziałem dopiero wtedy, gdy miałem w garści podpisaną umowę. Zabrałem ich na kolację do restauracji, do której nigdy wcześniej nie miałbym odwagi wejść.

Maciek, widziałeś te ceny? Może chodźmy na pizzę? – Maja po zajrzeniu do karty zaczęła panikować.

– Nic się nie martw, dziś świętujemy. Zaraz wam powiem co! Ale najpierw jedzmy.

Pokazałem im umowę przed deserem.

– Poznajcie nowego senior data scientist w firmie ABC Solutions. To ja. Wprawdzie moim nowym szefom wiekiem bliżej do Adama niż do mnie, ale chyba się dogadamy. Co myślicie?

I żona, i syn oczywiście mi gratulowali. Ale w nocy, kiedy już na lekkim rauszu położyliśmy się do łóżka, Maja przytuliła się i spytała:

– Maciek, ale ty tego naprawdę chcesz? Bo jeśli to robisz tylko dlatego, że ci marudzę od stu lat, to daj spokój. Nie jestem jędzą. Wolę męża szczęśliwego, ale biednego, niż frustrata z kupą kasy. Czy ty wytrzymasz bez uczenia? Bo jak nie, to słowo, nic już nigdy nie powiem o kasie.

Zapewniłem ją, że już się cieszę na nowe wyzwania. I że naprawdę sam chciałem zmiany. Ale 1 września już nie byłem takim chojrakiem. Mijałem na ulicy dzieciaki w galowych strojach i coś mnie ściskało w gardle. Moi uczniowie dopiero wtedy dowiedzieli się, że już ich nie będę uczył. Zacząłem dostawać od nich wiadomości na Messengerze.

„Psorze, jak to? Dlaczego? A nasze kółko nerdów?” – pisali.

Odpowiadałem każdemu po kolei. Przynajmniej tyle im się należało. Przez kolejne dni w pracy miałem mnóstwo roboty i nie miałem czasu myśleć o moich uczniach. Któregoś dnia obudziłem się jednak z pewnym pomysłem. Że też wcześniej na to nie wpadłem!

– Panie dyrektorze, to ja, dezerter – zadzwoniłem do byłego szefa. – Mam takie pytanie. Czy choć już u pana nie pracuję, mógłbym dalej prowadzić kółko matematyczne? Wieczorami albo w sobotę. Wiem, że chętni się znajdą. Za darmo, dla przyjemności. Bardzo mi tego brakuje.

Dyrektora zatkało, ale obiecał, że pomyśli. Zadzwonił następnego dnia.

– Panie Maćku, no wśród trzecio- i czwartoklasistów ma pan wyznawców. Zgłosiło się kilkunastu uczniów. Mogą być czwartki o 18? Pana następczyni nawet się ucieszyła, bo ma małe dzieci i na kółko matematyczne już by nie miała czasu. Witamy ponownie na pokładzie.

Mój nowy szef informację, że w czwartki muszę wychodzić z pracy punktualnie o 17, przyjął ze spokojem.

– Super. Ludzie z pasją to ciekawi ludzie. Na takich tu stawiamy. Wychowuj nowy narybek, może nawet wyłuskasz jakieś talenty dla nas. Powodzenia!

Dziś mam mieć pierwsze zajęcia. Siedzę w pracy, ale niewiele zrobiłem, bo cały czas patrzę na zegarek…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”

Redakcja poleca

REKLAMA