„W małżeństwie jestem jak chomik w klatce. Żona traktuje mnie jak dziecko i nadskakuje mi bardziej niż własna matka”

Mąż, który się dusi fot. Adobe Stock, fizkes
„Ola spełniała dosłownie każdą moją zachciankę – czy to kulinarną, czy inną. Przed wyjściem do pracy przypominała mi o szaliku, zupełnie jakbym był małym chłopcem. Po powrocie z pracy, zadręczała mnie pytaniami: >>Może herbatkę, może zupkę, a może…?<< Rany babo, daj mi spokój”.
/ 25.08.2022 07:15
Mąż, który się dusi fot. Adobe Stock, fizkes

Dłużej tego nie zniosę! Po prostu nie wytrzymam! Nie wiem już sam, co robić. Jestem w kropce. Nawet nie mam się komu zwierzyć z mojego problemu. Dlaczego? Boję się, że zostanę wyśmiany. No bo co miałbym powiedzieć, że żona mnie… osaczyła i chce mnie zagłaskać na śmierć? Kiedyś nawet próbowałem wyżalić się bratu. Powiedziałem mu, że się duszę i już nie mogę tego wytrzymać.

Czuję się jak chomik w klatce

– Ale czego? Co się takiego stało? – zapytał wtedy zaskoczony.

– Olka jest niemożliwa, jeszcze chwila i zacznie chodzić za mnie do toalety… – wyjaśniłem mu.

– No coś ty, Karol, jesteś dopiero trzy lata po ślubie i już narzekasz?! – zaśmiał się. – Co będzie później?

– Stary, ja naprawdę nie mam życia, jestem jak chomik w klatce!

– Chyba przesadzasz, ciesz się, że dba o ciebie. Ola to taka sympatyczna dziewczyna… – mówił z uśmiechem.

Sympatyczna i miła to ona jest, a i owszem, nie przeczę, ale niewiele brakuje, żeby mnie zniewoliła. Gdy ją poznałem, była z kimś innym. Długo nad tym ubolewałem, bo bardzo mnie zauroczyła. Dlatego, gdy po kilku miesiącach dowiedziałem się, że jest sama, postanowiłem się z nią spotkać. Było miło, zaczęliśmy widywać się coraz częściej.

W końcu kupiłem pierścionek i wzięliśmy ślub. Uwiliśmy sobie małe gniazdko w dwupokojowym mieszkaniu. Pierwsze miesiące wspominam z uśmiechem: czułości, śniadania do łóżka, wspólne kolacje. Sielanka! Od początku dbała o mnie i o dom. Wtedy myślałem o niej, jako o opiekuńczej i troskliwej kobiecie. Cieszyłem się, że dane było mi ją poznać, i że to z nią zakładam rodzinę.

Z czasem Ola zaczęła przesadzać z tą swoją troską i dbaniem o mnie. Spełniała dosłownie każdą moją zachciankę – czy to kulinarną, czy inną. Przed wyjściem do pracy przypominała mi o szaliku, zupełnie jakbym był małym chłopcem. Po powrocie z pracy, gdy jeszcze nie zdążyłem zdjąć butów, ona już zadręczała mnie pytaniami: „Może herbatkę, może zupkę, a może…?”.

Mogła tak bez końca

Ostatniej zimy przesadziła! Wybiegła za mną z tym cholernym szalikiem aż na parking samochodowy. Pech chciał, że akurat sąsiad z góry też odpalał swoje auto. Spojrzał na mnie, jak na dziwoląga! Jego mina mówiła sama za siebie. Myślałem, że ze wstydu zapadnę się pod ziemię.

Żona nadskakuje mi na każdym kroku. Ledwo zdążę kichnąć, a ona już serwuje mi syrop na przeziębienie, a potem zestaw witaminek. Kilka razy nawet przywiozła mi śniadanie do pracy, bo zapomniałem zabrać z domu, a przecież nie mogę być głodny. Doszło do tego, że zapisuje mnie do lekarza, wie kiedy powinienem iść do fryzjera, kupuje mi ubrania…

Najgorsze jest to, że zawsze najlepiej wie, czego mi potrzeba, na co mam ochotę. Decyduje o wszystkim. Czasami myślę, że w końcu się uduszę od tej jej nadopiekuńczości, choć to i tak za mało powiedziane. Nieraz próbowałem dać jej do zrozumienia, że przesadza, ale ona zaraz się boczy. Twierdzi, że jej nie doceniam. Nie kłócę się z Olą, bo jest „za dobra”.

Sam ze sobą też pobyć nie mogę, bo zaraz słyszę, jak to się izoluję i ją odpycham. Nie mam chwili oddechu. A przecież każdy potrzebuje czasem samotności, jakiejś przestrzeni, żeby odpocząć, zastanowić się nad czymś. U mnie to nie wchodzi w grę. Nie daj Bóg, żebym się zamyślił, posmutniał, bo zaraz poleci seria pytań: „Coś cię trapi? Masz jakiś problem?”.

Poza tym nie znoszę kiedy mówi do mnie: „Loluś”, od razu czuję się jak laluś – stłamszony i zdominowany. A niech mnie! Nawet rodzona matka mówiła do mnie po prostu: Karol.
Pewnie inny mężczyzna na moim miejscu byłby szczęśliwy, że ma opiekuńczą, kochaną żonę i uważałby Olę za prawdziwy skarb.

Czy tak ma wyglądać szczęście?

Ja jednak jestem raczej zmordowany całą tą sytuacją. Ola ograniczyła moją wolność, niezależność, zabiła we mnie męskość. Zamknęła mnie w klatce i dba o mnie jak o małe, bezbronne zwierzątko. Coraz częściej tak właśnie się czuję. Ja, dorosły trzydziestopięcioletni mężczyzna. Kocham ją, ale przyznam, że coraz bardziej męczę się w tym związku.

Nieraz miałem ochotę się sprzeciwić, po prostu krzyknąć głośno: „NIE!”. Ale zawsze coś mnie powstrzymywało. Odpuszczałem, dla świętego spokoju, żeby nie mieć potem wyrzutów sumienia. Bo jak można krzyczeć na „taką dobrą” kobietę?!

Zastanawiałem się, co jest z nią nie tak. I jedyne, co mi przyszło do głowy to fakt, że Ola miała nadopiekuńczą matkę. I ma, tak jak ona, silną potrzebę zajmowania się kimś, matkowania.
Nie ma nic złego w czułości i w trosce o bliską osobę, tylko we wszystkim potrzebny jest umiar.

Według mnie, ona tego umiaru nie zna. Boję się, że kiedyś „wybuchnę”, że nie zniosę już tego matkowania. Tylko jak ja jej to powiem? Jak ona to zniesie? Przecież nie chcę jej skrzywdzić… 

Czytaj także:
„Nie dawałam mu szans, bo był zwykłym nudziarzem. Dopiero gdy zdobył się na poświęcenie, przejrzałam na oczy”
„Kundel-przybłęda okazał się bohaterem. Wszyscy we wsi pomstowali na tego psa, lecz gdyby nie on, doszłoby do tragedii”
„Koleżanki wyleciały z pracy przez własną głupotę, ale to ja straciłam w oczach pracowników. Zostałam czarną owcą i kablem”

Redakcja poleca

REKLAMA