„W małżeństwie czułam się jak w klace. Nawet dziecko męża z inną kobietą nie zrobiło na mnie wrażenia”

znudzona para fot. Adobe Stock, ArtFamily
„Zmarnowaliśmy sobie życie w tym naszym niby udanym związku, tak naprawdę nie będąc razem, tylko egzystując obok siebie niczym para kumpli, a nie zakochanych”.
/ 17.08.2024 11:15
znudzona para fot. Adobe Stock, ArtFamily

Byłam świadoma, że zawsze mogę na nim polegać, bez względu na to, jak ciężko by nie było. I faktycznie, tak się stało również w chwili, gdy zdecydowałam się zakończyć nasze małżeństwo. Perspektywa poproszenia go o rozwód napawała mnie lękiem. Doskwierały mi straszne wyrzuty sumienia. Przecież on jest takim wspaniałym, troskliwym i serdecznym facetem. I rzeczywiście się nie pomyliłam, jednak...

Kiedy opuściłam wejście do bloku i postawiłam stopę na dziedzińcu, poczułam na policzkach przyjemny, rześki podmuch wiatru, ale wewnątrz wciąż się gotowałam. Nie, to po prostu nie może być prawda. Te wszystkie rewelacje, które przed momentem do mnie dotarły. Kompletna bzdura i pod żadnym pozorem nie powinnam dawać temu wiary ani brać sobie tego do serca.

Z drugiej strony jednak instynktownie czułam, że ta pani wie, o czym mówi, nawet jeśli wróży z kart. Odwiedziny u specjalistki od tarota były dla mnie czymś w rodzaju ostatniej szansy, kiedy już nic innego nie przychodziło mi do głowy.

Zwróciłam się o wsparcie do psychiatry

W trakcie spotkania odniosłam wrażenie, że specjalista przysłuchuje mi się bez należytej uwagi, bardziej zaaferowany swoimi własnymi spostrzeżeniami niż tym, co chcę mu przekazać. Trudno przychodzi mi otwieranie się przed osobami z najbliższego otoczenia, a co tu dopiero mówić o dzieleniu się prywatnymi kwestiami z kimś całkowicie nieznanym.

Sprawiam wrażenie osoby zdeterminowanej, którą spotykają same osiągnięcia i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. W rzeczywistości jednak trapią mnie wątpliwości i czuję się zagubiona, a przynajmniej takie odczucia towarzyszą mi od dłuższego czasu. Utknęłam w martwym punkcie i marzy mi się, aby ktoś wyciągnął do mnie pomocną rękę, wskazał właściwy azymut.

Jakieś dziesięć lat temu miałam podobne odczucia i w tamtym momencie bardzo pomocny okazał się lekarz, który przepisał mi leki. Nie było to nic poważnego, po prostu najprostsze z możliwych antydepresanty. Dzięki nim w zaledwie kwartał ogarnęłam więcej istotnych kwestii niż przez pół mojego dorosłego życia. Wszystko stało się dla mnie klarowne i oczywiste, umiałam określić swoje emocje i przełożyć marzenia na konkretne działania.

Teraz chciałam zrobić to samo. Wspomóc się odrobiną medykamentów, żeby mój umysł wyszedł z tego błędnego koła i ruszył do przodu pełną parą. Niestety psychiatra stanowczo odmówił przepisania mi leków, twierdząc, że skoro radzę sobie w codziennym życiu, to nie mam depresji.

– Po tabletkach czeka panią wyłącznie stan upojenia, który sprawi, że popełni pani kolejne błędy. Tymczasem najlepiej byłoby zachować rozwagę i podejmować decyzje z czystym umysłem. Niech pani zajrzy w głąb siebie, zastanowi się nad swoimi autentycznymi pragnieniami, a następnie przystąpi do działania.

Wszystko zmieniło się po tym wypadku

Powiedział to, jakby to było takie łatwe. Od trzech lat wsłuchiwałam się w swoje wnętrze. I doskonale wiedziałam, czego pragnę. Problem w tym, że robiąc to, zraniłabym osobę, która zawsze była dla mnie życzliwa i wyrozumiała. Mam na myśli swojego męża. Jak mam mu powiedzieć, że największą radość sprawiłby mi, gdyby dał mi odejść? Bo niczego bardziej nie pragnę niż rozwodu.

Jestem przekonana, że gdyby tylko moja rodzina i znajomi wiedzieli, co mi chodzi po głowie, tłumaczyliby to szokiem po wypadku albo innym psychologicznym bełkotem. Ale przecież ja wiedziałam, że chcę się rozwieść z Rafałem jeszcze przed wypadkiem, po prostu nie zdążyłam mu tego powiedzieć.

Niesamowite, jak w mgnieniu oka i błyskawicznie można utracić stan zdrowia oraz swoje dawne życie. Wystarcza jedna chwila nieuwagi przy przechodzeniu przez jezdnię, auto wpadające w poślizg na oblodzonym asfalcie. Głuchy huk, cierpienie i mrok. Gdy otworzyłam oczy na oddziale intensywnej opieki medycznej, pierwszą myślą było to, że natychmiast muszę wrócić do swojego mieszkania, żeby dokończyć szycie przebrania na zabawę karnawałową dla mojej małej córeczki.

Nie zdawałam sobie sprawy, że impreza dawno się skończyła, gdyż byłam nieprzytomna przez ostatnie osiem tygodni. W śpiączce wywołanej lekami, ponieważ medycy obawiali się o moją czaszkę, która doznała poważnych obrażeń podczas wypadku.

Poza paroma przypadkami połamania kości w rękach i nogach, miałam też spory uraz głowy. Rafał o wszystko zadbał i genialnie ogarnął całą sytuację. Ponoć też przychodził do mnie każdego dnia i czytał mi różne książki. Jestem pewna, że je słyszałam, bo rozpoznawałam te powieści, którymi mnie częstował, mimo że byłam przekonana, iż nigdy wcześniej nie miałam ich w dłoniach...

Miałam to szczęście, że podczas długotrwałego i mozolnego procesu dochodzenia do siebie mąż okazał ogromne pokłady cierpliwości i troski. Gdyby nie jego opieka i niezachwiane przekonanie, że dam radę, pewnie bym sobie nie poradziła. Wierzył, że nie tylko stanę na nogi i zacznę chodzić, ale też odzyskam sprawność w prawej ręce, która po tym nieszczęśliwym wypadku zupełnie odmówiła mi posłuszeństwa.

Była jak sparaliżowana i do niczego się nie nadawała, a teraz funkcjonuje praktycznie bez zarzutu. Więc jak niby miałabym mu powiedzieć, że od jakiegoś czasu noszę się z zamiarem odejścia? Jak mogłabym się zachować tak niewdzięcznie? Zwłaszcza że nigdy nie było w moim życiu innego faceta.

Zdecydowałam się na pozew rozwodowy

Myśl o rozwodzie nie była spowodowana chęcią wejścia w nową relację czy pożądaniem fizycznym. Po prostu czułam się w tym małżeństwie jak w klatce, ten związek ograniczał mnie niczym źle dopasowane ciuchy i wiedziałam, że jeśli czegoś nie zmienię, to poddam się z powodu braku powietrza.

Czy ta decyzja zapadła z dnia na dzień? Z jakiego powodu powiedziałam Rafałowi „tak” przed ołtarzem, skoro raptem dwa lata po weselu doszłam do wniosku, że to nie dla mnie? Sama nie wiem i prawdopodobnie nigdy nie poznam odpowiedzi na to pytanie. Wtedy byłam przekonana, że między nami układa się doskonale, ale rzeczywistość okazała się inna.

Kiedy na świat przyszła nasza córeczka, dostrzegłam to z całą wyrazistością, ale mimo wszystko dalej starałam się grać rolę spełnionej żony. Niestety, na dłuższy czas taka maskarada nie miała racji bytu.

W momencie, gdy z pełnym przekonaniem zdecydowałam się złożyć pozew rozwodowy, dostałam się pod samochód. Odniosłam wrażenie, że to sam Stwórca daje mi sygnał, abym nie popełniała głupstw. W związku z tym porzuciłam pomysły o zakończeniu małżeństwa. One jednak nie chciały mnie opuścić i zaczęły mnie nękać. Ostatecznie wizyta u specjalisty od zdrowia psychicznego i zażywanie leków, które by mi przepisał, wydawały się być jedyną opcją. Ale odmówił mi ich wypisania. Kiedy żaliłam się na tę sytuację bliskiej przyjaciółce, ta spojrzała na mnie uważnie.

– Pani Ewa to w mojej opinii najskuteczniejszy specjalista w dziedzinie zdrowia psychicznego, jakiego miałam okazję poznać – oznajmiła.

– Czy możesz mi podać jej numer? W jakiej przychodni ma gabinet? – zainteresowałam się. Kasia zareagowała uśmiechem i doprecyzowała.

– Nie prowadzi tradycyjnego gabinetu, sesje odbywają się u niej w mieszkaniu. I nie posiada dyplomu lekarza, za to jest wróżką.

Jasnowidz? – Nigdy wcześniej nie doznałam takiego zawodu, słuchając tej propozycji. Kasia sprawiała wrażenie tak bardzo rozsądnej osoby, a teraz wychodzi z czymś tak absurdalnym?

– Sama przyznałaś, że nie straszne ci podejmowanie odważnych kroków – mówiła dalej, patrząc na moją reakcję. – Właśnie dlatego namawiam cię, żebyś odwiedziła panią Ewę. Ona ci powie, czy masz jakieś powody do obaw, czy nie. Doda ci też pewności siebie i zapewniam, że działa o niebo lepiej i skuteczniej niż jakiekolwiek tabletki. No i co ważne, nie ma żadnych niepożądanych efektów.

„No chyba że liczyć 150 złotych mniej w portmonetce!” – przemknęło mi przez myśl, gdy później czekałam pod jej klatką.

Byłam kompletnie zaskoczona

– Niech pani nie obawia się powiedzieć swojemu mężowi o rozwodzie – odezwała się po rozłożeniu talii. – On już od dawna zaakceptował pani postanowienie. Poza tym wasza relacja nigdy się nie zmieni, ponieważ stoi temu na przeszkodzie jego pozamałżeńskie dziecko.

– Dziecko z nieprawego łoża? Mój ślubny nie posiada żadnego potomstwa oprócz naszej Oliwii, którą mamy razem – powiedziałam z pełnym przekonaniem.

– Posiada. Karty jednoznacznie to pokazują. – Wróżbitka nie dawała za wygraną. – Co więcej, zna je pani, jak również jego rodzicielkę. Ale proszę się nie martwić, to nic strasznego. Wręcz przeciwnie, wyjdzie pani to na dobre, gdyż ta osoba bardzo się przyda podczas sprawy rozwodowej. Czekała z boku przez wiele lat, jednak nie jest jej obojętny los pani męża i mimo wszystko będzie chciała zalegalizować ich relację. Dlatego tak zależy jej na tym, żebyście oficjalnie się rozstali.

Opuściłam gabinet wróżbiarki totalnie zdezorientowana, choć przekonywała mnie, że teraz moje życie zmieni się na lepsze, pod warunkiem że zdecyduję się na zakończenie związku małżeńskiego.

„Nieślubne dziecko Rafała? To niemożliwe!” – ta jedyna myśl uporczywie krążyła mi po głowie. „On nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Poza tym, jeśli znam tego dzieciaka, to kim on jest?". Gdzieś w środku jednak zdawałam sobie sprawę, że prawda wygląda zupełnie inaczej.

Zaniedbałam Rafała zarówno pod względem fizycznym, jak i emocjonalnym. Na pewno zdawał sobie sprawę, że go nie kocham, i raczej nie czuł się z tym dobrze. Być może przeczuwał nawet, że lada moment zażądam rozwodu? A potem zdarzył się ten nieszczęsny wypadek...

Mąż wszystkiego się domyślał

Rafał to niesamowicie uczciwy gość i miał poczucie, że powinien przy mnie trwać. Kto wie, może już od dawna nie kierowała nim miłość, a jedynie świadomość złożonej przed ołtarzem przysięgi? No i jeszcze ta sprawa z dzieckiem. Z inną kobietą. Matko, czemu ani trochę mnie to nie rusza?

Bardziej nurtuje mnie, kim ono jest. No i kim jest jego matka. Jadąc do domu, postanowiłam wstąpić do kafejki, żeby poukładać sobie to wszystko w głowie. Bałam się rozwodu, myśląc, że zranię tym swojego męża, a tu się okazuje, że on chyba tylko o tym marzył. Czekał jedynie, aż będę na to gotowa.

„No dobra, teraz albo nigdy!” – zdecydowałam się w końcu. Po powrocie do domu zastałam męża w kuchni, przygotowującego posiłek.

– Oliwia odrabia zadania domowe w swoim pokoiku – oznajmił mi. Korciło mnie, żeby zapytać go wprost, czy wie cokolwiek o swoim drugim dziecku. Czy to syn, czy córka... Zamiast tego jednak rzuciłam:

– Musimy dzisiaj wieczorem poważnie pogadać.

Wtedy dostrzegłam na jego obliczu wyraźną ulgę. Spodziewał się tej konwersacji i wiedział, jak się zakończy. To ułatwiło mi późniejszą prośbę o rozwód.

– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czy liczyłeś się z tą informacją, czy...

– Liczyłem – wtrącił się. – Ewa, pewnie nie jest to dla ciebie oczywiste, ale kiedy uległaś wypadkowi, w twojej torebce znajdował się wniosek o rozwód. Natknąłem się na niego, gdy w szpitalu przekazano mi twoje rzeczy osobiste. Byłem kompletnie wstrząśnięty.

– Czemu? – ledwo wydusiłam z siebie.

– Ponieważ obawiałem się, że to moja wina. Że chcesz zakończyć nasze małżeństwo, bo dowiedziałaś się o moim pozamałżeńskim dziecku – Rafał opuścił wzrok.

– Nie miałam o nim pojęcia – powiedziałam cicho.

– Zdaję sobie sprawę... dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, że ani ono, ani moje zdrady nie były powodem, dla którego postanowiłaś mnie zostawić. Przyglądałem ci się po tym wypadku i w końcu zrozumiałem, że ty jako pierwsza zdałaś sobie sprawę, że do siebie nie pasujemy.

Zmarnowaliśmy sobie życie w tym naszym niby udanym związku, tak naprawdę nie będąc razem, tylko egzystując obok siebie niczym para kumpli, a nie zakochanych. Szalenie cię podziwiałem za to.

Czekałem cierpliwie, aż wrócisz do formy i będziesz gotowa przekazać mi swoją decyzję. Nie chciałem cię popędzać, bo wiedziałem, jak bardzo cierpiałaś i że potrzebujesz mnie w trakcie rehabilitacji.

– Posłuchaj, jesteś dla mnie jak brat – chwyciłam dłoń Rafała.

– I zawsze nim pozostanę – odparł z przekonaniem. – Pamiętaj, mamy razem małą księżniczkę.

– A co z twoją drugą pociechą? – w końcu zdecydowałam się go o to spytać.

– Od kiedy wiesz, że mam drugie dziecko?

– Od niedawna... Ktoś dał mi znać – wolałam nie wspominać Rafałowi, że powiedziała mi o tym jakaś szalona wróżbitka, której i tak nie dałam wiary.

– To Pawełek.

– Jak to, Pawełek? – zareagowałam ze sporym zaskoczeniem. – Synek Anki, twojej kumpeli z roboty? Z tego co wiem, to jest po ślubie – powiedziałam z niedowierzaniem, że Rafał wpakował się w taką kabałę.

– Już nie – odparł z uśmiechem na twarzy mój małżonek. – Tak zawsze wszystkim rozpowiadała, żeby nie robić afery z tego, że sama wychowuje dzieciaka i żeby uniknąć plotek na temat tego, kto jest ojcem. Wiesz, w dzisiejszych czasach, gdy pół naszego kraju haruje za granicą, w Wielkiej Brytanii, na Zielonej Wyspie czy cholera wie gdzie jeszcze, nic prostszego niż tam „wysłać” wyimaginowanego małżonka i nikt nie będzie tym faktem zaskoczony.

– Czyli twój synek nie ma bladego pojęcia, że to ty jesteś jego ojcem? – spytałam.

– Nie...

– No to teraz wreszcie będziesz miał okazję mu o tym powiedzieć – chwyciłam dłoń swojego męża i posłałam mu ciepły uśmiech.

No i wiecie co? Okazało się, że ten psychiatra gadał z sensem – pigułki wcale nie były mi niezbędne, żeby ogarnąć swoje kłopoty. A ta wróżka trafiła w sedno. Ja i Rafał pogodziliśmy się z rzeczywistością i byliśmy nastawieni na nowe początki. Nareszcie z optymizmem spoglądaliśmy przed siebie w to, co przyniesie jutro.

Angelika, 36 lat

Czytaj także:
„Miałam 2 kochanków i było mi mało. To umięśniony góral pokazał mi na szlaku coś więcej niż swoją ciupagę”
„Gdy tylko się oświadczyłem, pojąłem, że wpadłem jak śliwka w kompot. Rola męża Ali oznaczała usługiwanie jej rodzince”
„Kiedy byłam w potrzebie, kochanka męża zwymyślała mnie od najgorszych. Nie miałam siły, a ona żadnych skrupułów”

Redakcja poleca

REKLAMA