„W kurtce z lumpeksu za 20 zł znalazłem plik banknotów. Nikomu się nie przyznam, że teraz jestem bogaty”

mężczyzna na zakupach fot. Getty Images, Oliver Helbig
„Nagle moim oczom ukazała się foliowa koszulka do segregatora, w której znajdował się gruby plik euro. Szybko przeliczyłem swoją zdobycz i okazało się, że stałem się właścicielem małej fortuny. Po przeliczeniu na złotówki było to niemal 50 tysięcy złotych. Dla mnie kwota po prostu niewyobrażalna”.
/ 15.04.2024 14:30
mężczyzna na zakupach fot. Getty Images, Oliver Helbig

Do tego sklepu z używaną odzieżą trafiłem zupełnym przypadkiem. Na co dzień nie odwiedzałem takich miejsc. Nie byłem fanem mody, nie kręciło mnie tworzenie oryginalnych stylizacji. Wiem, że niektóre moje koleżanki ze studiów umawiały się na polowania w second-handach, gdzie wyszukiwały prawdziwe perełki za kilka lub kilkanaście złotych.

Koleżanki znajdowały prawdziwe perełki

Teraz przypomniałem sobie ich luźne rozmowy na uczelnianych korytarzach. Te same gadki, na które dawniej w ogóle nie zwracałem uwagi. Pod wpływem ostatniego zdarzenia, powróciłem jednak myślami do zasłyszanych strzępków damskich ploteczek.

– Wow, ale masz świetną bluzkę. To Dior? Musiała kosztować majątek – Kaśka z iskierkami w oczach przyglądała się nowej stylizacji Malwiny, z którą często wymieniałem się notatkami i siedziałem na ćwiczeniach.

– No co ty – machnęła ręką dziewczyna. – Wiesz, że u mnie z kasą jest krucho i nie stać mnie na zakupy w butikach projektantów. Ten ciuszek udało mi się upolować w lumpeksie. Tym pomiędzy naszą uczelnią a przystankiem autobusowym. Zgadnij, ile kosztował.

– Nie mam pojęcia. Z 300 zł? – Kaśka nie do końca chyba orientowała się w cenach używanej odzieży.

– A gdzie tam. Dokładnie 15,50 zł. Akurat mieli wyprzedaż towaru na wagę. Bluzkę wygrzebałam w stercie za dużych bluz, zniszczonych koszulek i jakichś innych dziwnych ciuchów. Ale fajna jest, nie? – uśmiechnęła się z wyraźnym podekscytowaniem i zabawnie okręciła wokół własnej osi, żeby pokazać koleżankom swój nabytek w całej okazałości.

Byłem skazany tylko na siebie

Byłem w naprawdę nieciekawej sytuacji. Rok temu zmarł mój ojciec, który był głównym żywicielem rodziny. Miałem jeszcze dwie młodsze siostry, które chodziły do liceum. Z pensją mamy, pracującej jako nauczycielka przedszkola, niewiele mogliśmy zdziałać. Owszem, rodzina miała jakieś oszczędności, ale zaczęły one topnieć w zastraszającym tempie.

Nasz poziom życia drastycznie spadł. A akurat właśnie wtedy ceny wynajmu zaczęły rosnąć w zastraszającym tempie. Gdy właściciel zgłosił się po kolejną podwyżkę, niemal się popłakałem. Chyba pierwszy raz od podstawówki.

Od tego czasu byłem twardy i radziłem sobie z przeciwnościami losu bez większych emocji. Teraz jednak było naprawdę źle. Nie miałem sumienia ciągnąć pieniędzy od mamy, która sama ledwie wiązała koniec z końcem. Jednak moja weekendowa praca w markecie budowlanym przestała wystarczać. Zwyczajnie zaczęło mi brakować środków nie tylko na wyjścia ze znajomymi do pubu, kina czy na pizzę, ale i na moje codzienne studenckie życie.

Zarabiałam niewiele

Opłata za wynajem i rachunki chłonęła moje niewielkie zarobki. A przecież musiałem jeszcze coś jeść, w coś się ubrać. Poprosiłem kierownika marketu o dodatkowe godziny, ale nie podszedł do tego zbyt chętnie.

– Słuchaj, u nas liczy się wydajność. Centrala tnie etaty, tak naprawdę stali pracownicy dostali umowy na 3/4 i kombinuję jak się da, żeby dać im kilka dodatkowych godzin. Oni mają na utrzymaniu rodziny, pracują tutaj od dawna, potrzebują stabilnej pensji – tłumaczył mi.

– Ale ja teraz jestem w naprawdę trudnej sytuacji. Właściciel podniósł mi czynsz za mieszkanie. Może jednak dałoby się coś zrobić? – byłem już naprawdę zdesperowany.

– Przykro mi, Przemek. Naprawdę chciałbym ci pomóc, ale nie mam jak. Jesteś młody, musisz sobie jakoś poradzić.

I tak zostałem ze swoim problemem sam. Przeniosłem się z fajnego mieszkania, które wynajmowałem na spółkę z kumplem, do pokoju dwuosobowego. To jednak niewiele zmieniło, ponieważ moje zarobki nadal były zbyt mizerne, aby samodzielnie utrzymać się w dużym mieście.

Zacząłem zawalać studia

Po jakimś czasie znalazłem pracę w barze typu fast-food. Tutaj potrzebowali kogoś na więcej godzin, dlatego zacząłem lepiej zarabiać. Niestety kosztem studiów. Szef wcale nie chciał iść na ustępstwa i układać grafiku pod moje zajęcia na uczelni.

– Słuchaj, ty chcesz pracować czy nie? Ja rozumiem, że studia, ale masz u nas cały etat i całkiem niezłą pensję. Musisz się dostosować – powiedział, gdy próbowałem negocjować bardziej elastyczny grafik. – Zresztą, zawsze możesz przenieść się na zaoczne – dodał z satysfakcją i poszedł do swojego biura.

W efekcie zacząłem zawalać zajęcia. Moje kolejne nieobecności na ćwiczeniach szybko zostały jednak zauważone przez wykładowców. Nie miałem też czasu na naukę. Z baru wracałem kompletnie wykończony. Ruch u nas był ogromny, klienci niecierpliwi, roboty mnóstwo. A załoga mocno okrojona, bo szef zwyczajnie oszczędzał na etatach.

Wciąż brakowało mi kasy

Do wynajętego pokoju w zasadzie przychodziłem jedynie spać. Wskakiwałem pod prysznic, a potem niczym kłoda waliłem się na łóżko i momentalnie zasypiałem. Moje kontakty ze znajomymi zaczęły się rozluźniać. Już nie miałem ani czasu, ani pieniędzy, żeby umawiać się na wyjścia na miasto, przesiadywać w naszych niegdyś ulubionych klubach czy wychodzić na koncerty.

Goniłem pomiędzy barem a uczelnią i w zasadzie wszędzie było źle. W pracy wciąż narzekali, że muszę brać wolne na ćwiczenia. Na studiach opuszczałem wykłady, nie docierałem na wszystkie obowiązkowe laboratoria i zawalałem kolejne kolokwia.

Nie udało mi się zaliczyć sesji

Aż przyszła zimowa sesja, której nie zaliczyłem. Do ważnego egzaminu nie zostałem nawet dopuszczony. Wykładowca był bezwzględny i na konsultacjach jasno powiedział, co myśli o moim podejściu do studiowania.

– Warunkiem przystąpienia do mojego egzaminu jest zaliczenie ćwiczeń, które prowadzę. Pana w zasadzie nie kojarzę z zajęć. Według mojej listy ma pan aż 7 nieobecności w semestrze. Takie coś nie wchodzi w grę – gdyby ton głosu mógł zamrażać, już byłbym ogromną bryłą lodu.

– Tak, rozumiem. Ale teraz jestem w ciężkiej sytuacji finansowej i pana zajęcia wypadały akurat w samym środku mojej zmiany. Nie zawsze udawało mi się na nie wyrwać z pracy – próbowałem mu tłumaczyć, ale natychmiast mi przerwał.

– W porządku. Wybrał pan takie priorytety i praca była ważniejsza. Ale w końcu nie każdy musi studiować – wreszcie zorientowałem się, że ten wykładowca na pewno nie machnie ręką i nie pozwoli mi zaliczyć nieobecności na konsultacjach.

Byłem załamany

Z uczelni wyszedłem naprawdę załamany. Wiedziałem, że, nawet gdy uda mi się zdać pozostałe egzaminy poprawkowe i przekonać wykładowców od trzech ćwiczeń, którzy jeszcze nie wpisali mi zaliczenia, to z panem M. będę miał poważne kłopoty. Jestem u niego na przysłowiowym pieńku i on mi nie daruje.

Powtarzanie przedmiotu w kolejnym roku jest płatne, a ja nie mam wolnej gotówki na ten cel. I co mam niby zrobić w tej sytuacji? Zrezygnować ze studiów na czwartym roku, poszukać stałej pracy, odkładać gotówkę i później zaczynać wszystko od nowa? To było pewne rozwiązanie, ale szkoda było mi lat nauki, dobrych ocen w indeksie.

Do obrony magisterki jeszcze tylko nieco ponad rok. A teraz mam zostać bez dyplomu? Albo iść na studia zaoczne i przez kolejne pięć lat jeździć na zajęcia?

Do tego zauważyłem, że spóźniłem się na autobus jadący w stronę mojego mieszkania i kolejny mam za prawie godzinę. Od dłuższego czasu byłem w ciągłym biegu, dlatego konieczność tak długiego czekania wydała mi się wiecznością.

Przypadkiem wszedłem do lumpeksu

Wtedy mignął mi przed oczami duży plakat informujący o obniżce cen o 50%. Przypomniałem sobie o dawnej rozmowie dziewczyn i uświadomiłem, że to właśnie jest ten ich ulubiony lumpeks. W końcu z nudów wszedłem do sklepu i skierowałem się w stronę działu opisanego jako męski.

„A może tak kupiłbym sobie lekką kurtkę?” – pomyślałem. Już od dawna nie odświeżałem garderoby, bo wydatki na ubrania wydawały mi się teraz ostatnim, na co powinienem sobie pozwolić.

Zacząłem przeglądać wieszaki z ciuchami w poszukiwaniu czegoś, co nadawałoby się do chodzenia. Nagle moją uwagę zwróciła całkiem ładna kurtka sportowa w granatowym kolorze. Nie był to markowy nabytek, ale ubranie nie nosiło śladów zniszczenia, a niska cena bardzo  mnie zaskoczyła. Gdzie niby trafiłbym na coś podobnego za 20 zł?

Zapłaciłem rachunek, a ekspedientka zapakowała mi mój zakup w niewielką reklamówkę. Dopiero w domu uświadomiłem sobie, że przecież w ogóle nie przymierzyłem tej kurtki. Na oko wydała mi się dobra, ale czy tak było faktycznie?

Okazało się, że miałem fart – ubranie leżało na mnie idealnie. W kieszeni wyczułem jednak jakieś duże zgrubienie. Co to może być? Po dokładnych oględzinach okazało się, że pakunek znajduje się za podszewką. Postanowiłem lekko ją naciąć i sprawdzić.

To lepsze niż wygrana w totka

Nagle moim oczom ukazała się foliowa koszulka do segregatora, w której znajdował się gruby plik euro. Szybko przeliczyłem swoją zdobycz i okazało się, że stałem się właścicielem małej fortuny. Po przeliczeniu na złotówki było to niemal 50 tysięcy złotych. Dla mnie kwota po prostu niewyobrażalna.

Nikomu nie przyznałem się, na co natrafiłem w kieszeni taniej kurtki z lumpeksu. Uznałem, że to dar od losu, który wreszcie się do mnie uśmiechnął. Taka kwota na pewno rozwiąże moje problemy finansowe i pomoże mi spokojnie dokończyć studia. Jestem uratowany. To jednak prawda, co kiedyś mówiły koleżanki z uczelni. W second-handach można trafić na prawdziwe perełki. I te skarby nie zawsze mają metki od topowych projektantów.

Czytaj także: „Wstydzę się chciwego męża. Ojciec dał mu kasę na odnowienie grobu, a on chciał ją przehulać”
„Przez męża gamonia cały dom był na mojej głowie. Wygarnęłam mu błędy, a ten niedojda jeszcze się obraził”
„Córka męża myśli, że jestem z nim dla kasy. Nie wierzy, że nie jestem pazerna jak jej matka”

Redakcja poleca

REKLAMA