„W końcu udało mi się trafić szóstkę w totka. Szalałem ze szczęścia, że jestem bogaty, ale ucieszyłem się za wcześnie”

szczęśliwy starszy mężczyzna fot. Adobe Stock, Miljan Živković
„– Zośka, ja nie żartuję! Wygrałem w totka, moja droga! Spłacimy kredyty naszych córek, wpłacimy na studia wnukom, zrobimy remont mieszkania, w końcu będziesz miała kuchnię jak z tych katalogów, które przeglądasz, a potem pojedziemy na długie wakacje”.
/ 14.12.2023 12:30
szczęśliwy starszy mężczyzna fot. Adobe Stock, Miljan Živković

Zosia, moja żona, wyszła tego dnia wcześniej z domu, żeby odwiedzić naszą córkę. Miała posiedzieć z wnukami, które się przeziębiły i tym samym nie mogły iść ani do szkoły, ani do przedszkola, ani do żłobka. Ja za to, jak zawsze, odwiedziłem kolekturę lotka, aby skreślić swoje liczby

To był rytuał

Naprawdę nie umiałem wytłumaczyć, dlaczego to robię. Nigdy nie miałem szczęścia do gier – nie trafiłem nawet trójki. Zosia żartowała, że gdybym te pieniądze odłożył, to już mógłbym być milionerem. Pewnie jest w tym trochę prawdy. Tyle lat... Ale dla mnie to był pewien rytuał. Ceniłem sobie też rozmowę z panią Agnieszką, która dorabiała w kolekturze do emerytury. Zawsze to kilka zdań wymienionych z kimś innym niż żona.

Wszystko wyglądało tak jak zawsze. Złapałem kupon i skreśliłem te same numery, co za każdym razem. Postanowiłem sobie kiedyś, że nigdy ich nie zmienię. Miały dla mnie ogromne znaczenie i właśnie dlatego pozostawałem im wierny. Wybrałem dzień urodzin mojej żony, rok, w którym wzięliśmy ślub, dni urodzin naszych pociech i wnucząt. Taki miałem system, który co prawda nie przyniósł mi dotąd szczęścia, ale mimo wszystko nie chciałem z niego rezygnować.

– Życzę szczęścia, panie Staszku – rzuciła pani Agnieszka jak zwykle na do widzenia.

– Nie dziękuję, żeby nie zapeszyć – odparłem odruchowo.

Myślałem, że to żart

Reszta dnia minęła bez żadnych niespodzianek. Przygotowałem obiad, Zosia wróciła od naszych wnucząt, a potem razem zjedliśmy. Popołudnie pary emerytów rzadko bywa w naszym kraju ekscytujące. Albo doskwiera ci brak czasu, bo musisz dorabiać do emerytury, albo spędzasz czas z wnukami, albo po prostu oglądasz telewizję. Tak właśnie to wygląda. W skrajnych przypadkach może cię też dopaść nagła starość i niespodziewanie twoje kolana przestają cię słuchać albo odczuwasz rwący ból w nerce.

Kolana zdecydowały, że dziś już nie wstanę. Planowałem popołudniowy spacer z naszym psem Mikrusem i odwiedziny w kolekturze totolotka – stały element mojej codziennej rutyny – jednak zamiast tego męczyłem się w łóżku. Moja żona zabrała psa na spacer, ale w ogóle nie przyszło jej do głowy, aby tam zajrzeć i sprawdzić wyniki losowania.

– Jutro zadzwonisz do pani Agnieszki i dowiesz się wszystkiego, mój ty potencjalny milionerze – śmiała się ze mnie Zosia, kiedy wróciła do domu.

Szybko jednak przeszła jej ochota na żarty.

– Przez dwa dni muszę jeszcze posiedzieć z dzieciakami... Dasz radę? Co powiesz na kanapki i herbatę w termosie?

Zawsze rozczulała mnie jej troska. Od prawie pół wieku, a dokładniej od czasu złożenia naszej przysięgi małżeńskiej, obdarzała mnie wielką miłością. Gdybym faktycznie został milionerem, spełniłbym dosłownie każde jej marzenie.

Dopiero następnego dnia zadzwoniłem do punktu lotto.

– Zaczynałam się o pana niepokoić.

– To tylko bolące kolana. Muszę trochę odpocząć, dobrze się wygrzać i na pewno będzie lepiej. Proszę mi podać wylosowane numery.

Notowałem cyfry, a z każdą następną miałem coraz większe zawroty głowy. Boże, to były moje numery! Moje najdroższe daty. Urodziny wnuczka, wnuczki, pierwszej córki, drugiej córki, Zosi, nasza rocznica ślubu...

– Boże...

– Panie Staszku, coś się dzieje? Źle się pan poczuł? Mam wezwać karetkę?

– Nie, nie, pani Agnieszko, to nie jest konieczne, choć moje serce bije tak mocno, że nie jestem pewien, czy nie dostanę jakiegoś ataku. Wygrałem! Wygrałem!

– Pan trafił! Serio? Gratuluję! Ile numerków?

– Wszystkie!

Miałem milion pomysłów

Pomimo silnego bólu w kolanach, pragnąłem wyskoczyć z łóżka i odtańczyć dziki taniec radości. Hurra! Trafiłem szóstkę! Wreszcie, po wielu latach niepowodzeń, mój system zadziałał i trafiłem! Będę milionerem! Będziemy! Nie wierzę, w kumulacji były trzy miliony. Nawet jeśli ktoś jeszcze miał szóstkę, to i tak do rozdysponowania była masa forsy!

Natychmiast zadzwoniłem do żony.

– Zosiu, Zosiu! –  zdołałem jedynie wykrztusić, ze względu na silne emocje, które zupełnie zaparły mi dech.

– Mój Boże, Staszek, coś się stało? Powinnam dzwonić po karetkę?

– Karetkę? Nie, przeciwnie! Po drodze do domu kup szampana! Wygrałem!

– Co niby wygrałeś? Mam nadzieję, że nie dałeś się nabrać jakiejś firmie, oferującej garnki przez telefon...

– Zośka, ja nie żartuję! Wygrałem w totka, moja droga! Spłacimy kredyty naszych córek, wpłacimy na studia wnukom, zrobimy remont mieszkania, w końcu będziesz miała kuchnię jak z tych katalogów, które przeglądasz, a potem pojedziemy na długie wakacje. Może do Szklarskiej Poręby? Czy nad morze? Albo tu i tu... Zośka, będzie fantastycznie!

– Staszek, ty piłeś? Wiesz przecież, że nie powinieneś. – Zosia wciąż nie dowierzała.

Nie dziwiłem się jej – sam bym nie uwierzył, ale przecież zapisałem wszystkie szczęśliwe numerki, jakie podyktowała mi pani Agnieszka.

– Zośka, no! To była tylko herbata, którą mi przygotowałaś! Wygraliśmy, naprawdę! W końcu i do nas los się uśmiechnął.

Zanim Zosia wróciła, w myślach wydawałem wygraną już chyba z sześć razy. Zastanawiałem się, jak ulokować część środków, aby nie przepuścić wszystkiego, a jeszcze coś na tym zarobić. Jak podzielić to tak, aby każdy coś otrzymał, a zarazem by wszystko nie rozeszło się nie wiadomo gdzie i nie wiadomo kiedy...

Poszedłem po wygraną

Postanowiliśmy z Zosią, że zaczekamy, aż moje nogi będą na tyle sprawne, abym mógł pość do kolektury o własnych siłach, ponieważ bardzo chciałem samodzielnie odebrać wygraną. Och, czekanie było dla mnie prawdziwą męką. No ale ostatecznie, dzięki magicznym maściom, moje kolana odzyskały sprawność i mogliśmy iść.

Pani Agnieszka przyjęła mnie jak zawsze z uśmiechem, ale tym razem był jeszcze szerszy niż zwykle.

– W moim punkcie... Milionowa wygrana... Nadal nie dowierzam. No, to poproszę o kupon i uruchamiamy maszynę, panie Stanisławie!

Podsunąłem jej go i czekałem.

– No niestety... panie Stanisławie, jest mi niezmiernie przykro, ale tutaj nie ma szóstki. Ale... nadal gratuluję, bo mamy piątkę! No ale tej szóstki brak...

– Jak to możliwe... Przecież pani mówiła... – zacząłem przypominać sobie po kolei wszystkie skreślone liczby, bo przecież doskonale je znałem.

– Nie trzydzieści siedem, tylko trzydzieści jeden. Musiał pan źle zrozumieć ten ostatni numer... Przez telefon mogą brzmieć podobnie. Jest mi przykro, że to nie szóstka. Ale piątka to niemal dziesięć tysięcy! Na pewno wystarczy na jakąś zachciankę.

Byłem rozczarowany

Wracałem do domu ze zwieszoną głową. Doświadczyłem zaledwie chwili szczęścia, tylko przez moment cieszyłem się bogactwem. Miałem wrażenie, że los w końcu się odwrócił, po tylu długich latach ciężkiej pracy i trosk o finanse, jakby chciał powiedzieć: no dobrze, teraz będzie trochę łatwiej. Zosia szła ze mną w ciszy, trzymając mnie za rękę.

– Dobrze, że dzieci nic nie wiedziały. Chyba zapadłbym się ze wstydu pod ziemię... Najpierw obiecałbym im te pieniądze, a potem musiałbym przyznać, że mamy tylko dziesięć tysięcy.

– Dziewięć – sprostowała Zosia. – Podatek pochłonie jedną dziesiątą. Ale co z tego? Jestem z ciebie dumna. Trafiłeś piątkę! Tylko dziewięć tysięcy? Aż dziewięć tysięcy, których wczoraj nie mieliśmy! I wiesz co, zamiast myśleć o wnukach i dzieciach, pozwólmy sobie na chwilę egoizmu i cieszmy się tym, co mamy, dobrze?

Zrobiliśmy coś dla siebie

Właśnie tak postąpiliśmy. Na dwa tygodnie wybraliśmy się do Szklarskiej Poręby. Dni spędzaliśmy na spacerach, korzystaniu z uroków tamtejszych zabiegów i masaży, a także delektowaliśmy się aromatyczną herbatą i podziwialiśmy górski krajobraz.

Klucze do mieszkania zostawiliśmy znajomemu majstrowi, który przeprowadzał metamorfozę naszej kuchni, tak, by nabrała nieco nowoczesnego charakteru. Zadanie nie było szczególnie trudne, bo, nasze stare meble były jeszcze z czasów Gierka.

Gdy wróciliśmy do domu, Zosia była tak wzruszona, że się rozpłakała. Z niedowierzaniem dotykała blatów i frontów w odnowionej kuchni. Może nie było to dokładnie to, co chciałem jej dać, ale cóż – zrobiłem tyle, ile mogłem.

–  Przygotowałem dla ciebie jeszcze małą niespodziankę –  oznajmiłem, wyjmując z szuflady nieduże pudełko. –  Przeznaczyłem na to resztę środków z wygranej. Dla tej, która zawsze we mnie wierzy i zawsze jest obok mnie.

Były to drobniutkie kolczyki z białego złota z efektownymi diamencikami. Ostatni wyskok niedoszłego milionera.

I tak wróciliśmy do naszej codzienności – powtarzalnych czynności, życia od jednej emerytury do drugiej i zastanawiania się, czy wystarczy nam pieniędzy na kolejny miesiąc. Ale wspomnienia i fotografie ze Szklarskiej Poręby, urocze kolczyki mojej pięknej żony oraz nasza nowa kuchnia pozostaną z nami na zawsze. Ta kuchnia to w ogóle był strzał w dziesiątkę, bo Zosia niemal skacze z radości, gdy tylko do niej wchodzi.

Wciąż odwiedzam kolekturę i wypełniam kupony, ale teraz zaznaczam również inne numery. Bo może kiedyś, może kiedyś...

Czytaj także: „Gdy jako nastolatka urodziłam dziecko, ojciec wyrzucił mnie z domu. Teraz chce się pogodzić, bo zostało mu mało czasu”
„Ta baba zabrała mojej matce męża, a mnie ojca. Przysięgłam sobie, że odpowie mi, za wszystkie przepłakane noce” „Gdy szef mnie wezwał, czułam, że coś mi wyzna. Liczyłam na romans, ale zamiast miłości dostałam wypowiedzenie”

 
 

 

Redakcja poleca

REKLAMA