Andrzej od godziny krążył po pokoju, lulając Adę.
„Ciii, ciii” – szeptał, tuląc jej małe ciałko i rytmicznie kołysząc ramionami.
Najsłodszy widok świata. Ojciec z córką. Morze miłości i bliskości. Tak długo czekaliśmy na ten czas. Tylko ta jedna myśl… Co robić? Żyć w zakłamaniu, nie burząc tej bajki? Czy zebrać się na odwagę i wyznać to, co tak mocno uwiera?
To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Naszego małżeństwa nie sposób określić mianem romansu wprost z kart harlequina ani porywem serca nie do opanowania. Z Andrzejem zostaliśmy zeswatani. Ja od dwóch lat byłam sama, po bardzo nieudanym związku wypełnionym nałogami mojego byłego, szczyptą przemocy i całkiem sporą dozą manipulacji. Z trudem uwolniłam się z tej toksycznej miłości. Andrzej był po rozwodzie. Też lizał rany po horrorze z żoną alkoholiczką. I może to nas połączyło.
A na pewno zrobiła to Zuza, moja koleżanka z pracy. Wiedziała, że jestem wolna. Kiedy więc jej chłopak przedstawił jej swojego rozwiedzionego kuzyna, natychmiast zorganizowała coś, co można nazwać podwójną randką.
– I jak? – pytała z błyskiem w oku następnego dnia po wspólnym wypadzie na kręgle.
– Bardzo sympatyczny – odrzekłam.
– I już? – była wyraźnie zawiedziona. – Andrzej to supergość. Ma swoją firmę, pasjonuje się filmem, jest wiecznie uśmiechnięty, lubi pożartować, ale twardo stąpa po ziemi, no i przyznasz, że jest przystojny – nie dawała za wygraną.
– Ja wiem, Zuzka, że ty chcesz dobrze – popatrzyłam na nią z wdzięcznością. – Wczoraj było naprawdę super i masz rację, Andrzej jest fajnym gościem, ale ja chyba nie jestem gotowa.
– Ej, ale ja ci nie każę brać z nim ślubu. Tylko daj mu szansę. Bo kto wie, a nuż…? – puściła do mnie oko.
I jak powiedziała, tak się stało
Bardzo się z Andrzejem polubiliśmy. Po kręglach wybraliśmy się razem do kina, potem przyszedł czas na spacery, pierwszy wspólny wyjazd w góry. Byliśmy bardziej jak kumple niż para, ale świetnie się rozumieliśmy, dobrze nam się rozmawiało, mieliśmy podobny system wartości i oczekiwania względem życia.
– A może byśmy spróbowali być czymś więcej niż tylko znajomymi? – wyszeptał pewnego dnia Andrzej.
Chwilę później mnie pocałował. A ja odwzajemniłam jego czułość. No i poszło.
Czy było nam razem dobrze? Bardzo! W końcu poczułam się bezpieczna, zaopiekowana. Wiedziałam, że nasz związek opiera się na szczerości, zaufaniu i zrozumieniu. Dlatego kiedy Andrzej klęknął przede mną z pierścionkiem, bez wahania powiedziałam „tak”.
– A mówiłam! Od początku czułam, że tak to się skończy! – Zuzka szalała z radości. Została naszą świadkową, a jej chłopak świadkiem. I tak staliśmy się małżeństwem.
Ale jak to w życiu bywa, nie może być zbyt prosto. Chociaż nasza codzienność układała się naprawdę świetnie, cieniem na naszym związku kładł się brak dziecka. Oboje z Andrzejem bardzo chcieliśmy zostać rodzicami. Ja miałam już trzydzieści pięć lat, więc czułam jak mój zegar biologiczny tyka. Andrzej był o rok starszy, a jego instynkt ojcowski aż wył. Więc próbowaliśmy.
– Kiedyś się uda, kochanie – pocieszał mnie, kiedy kolejny raz płakałam nad ujemnym testem ciążowym.
– Andrzej, a może z nami jest coś nie tak? – szlochałam. – Przebadajmy się, proszę.
Byliśmy w tej kwestii zgodni
Ale o ile ja prześwietliłam się na wylot, badając swoje jajniki, jajowody, tarczycę, prolaktynę i wszystko, co tylko przyszło mi do głowy, o tyle Andrzejowi do lekarza było jakoś nie po drodze.
– Nie ma co panikować, zobaczysz, że i bez tego medycznego nakręcania kiedyś nam się uda – uspokajał.
A ja się bałam, że będzie już wtedy dla mnie za późno. Bo i swoją rezerwę komórek jajowych też zbadałam. I wiedziałam, że jak to mówi młodzież, „szału nie było”.
Coraz częściej się o to kłóciliśmy. Andrzej obiecywał, że w tym tygodniu już na pewno to załatwi. I ciągle coś stawało mu na przeszkodzie.
– Czuję, że się od siebie oddalamy. I kompletnie tego nie rozumiem. Bo gdyby on jeszcze tego dziecka nie chciał, ale przecież mówi że chce! – któregoś razu wypłakiwałam się Zuzce w rękaw.
Próbowała mnie pocieszać
– Ty się chyba za bardzo tym nakręcasz. No pewnie, że Andrzej chce, bo co widzi brzuch mojej szwagierki, to aż mu się oczy śmieją. Ale może on faktycznie nie ma czasu iść na te badania. A może po prostu, tak jak i ja, wierzy że wam się uda. I to lada chwila – przekonywała Zuzka. – Kto ci wykrakał, że będzie z was para, ha?
– No ty – westchnęłam.
– To teraz ci mówię, że nim się obejrzysz, będziesz w ciąży. I dlatego mam pomysł. Zanim to nastąpi, idźmy do klubu. Będziemy tańczyć i pić aż do świtu. Bo wiesz, potem, jak wysikasz te upragnione dwie krechy, to już po balu, panno Lalu – pokręciła wymownie głową.
Umówiłyśmy się w piątek na wyjście na miasto. Zuzka zaprosiła kilka swoich koleżanek i ośmioosobową grupą ruszyłyśmy na podbój warszawskich klubów. Były kolorowe drinki, tańce na środku parkietu, dużo śmiechu. Pamiętam, że koło północy dołączyło do nas kilku facetów.
Jeden z nich miał na imię Bartek i studiował na politechnice. Wypiliśmy przy barze drinka, potem na pewno tańczyliśmy. A potem? Potem już nic nie pamiętam…
Obudziłam się rano skacowana tak mocno jak nigdy w życiu. Z trudem uniosłam powieki i zamarłam.
– Gdzie ja jestem? – błyskawicznie usiadłam na łóżku i jeszcze szybciej tego pożałowałam, bo od razu mnie zemdliło.
Byłam w jakimś hotelu. Ale skąd się tu wzięłam? Na próżno próbowałam cokolwiek sobie przypomnieć. Popatrzyłam na porozrzucane ciuchy. Obok majtek i sukienki leżała komórka.
– Andrzej! – przemknęło mi przez myśl.
I słusznie. Na wyświetlaczu migało dwadzieścia nieodebranych połączeń od mojego męża. I kilka od Zuzy. Trzęsącą ręką wybrałam numer koleżanki.
– No! Już myślałam, czy nie iść na policję! – Zuzka prawie krzyczała do telefonu.
– Zuza, rany, ja nic z wczoraj nie pamiętam – wymamrotałam.
– Tego, że wyszłaś z tym Bartkiem, chociaż tłumaczyłam ci, że to nie jest dobry pomysł, też nie pamiętasz?
– Boże. Dlaczego mnie nie zatrzymałaś?!
– Próbowałam, ale ty powtarzałaś, że wiesz, co robisz. Miałam cię siłą przytrzymać? Zresztą, sama ledwie na nogach stałam i też z drogi do domu niewiele pamiętam – zaczkała. – Sorry, od rana wymiotuję. Aleśmy zabalowały…
Byłam przerażona. Tym, że nic nie pamiętam z kilku ostatnich godzin mojego życia, ale i tym, co powiem mojemu mężowi. Czułam się jak ostatnia idiotka. I wtedy zobaczyłam leżący na szafce liścik.
„Było super. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś to powtórzymy. Jesteś wow! Bartek” – przeczytałam na głos i nagle jak przez mgłę zobaczyłam, jak wtaczamy się razem do tego pokoju.
Więc nie byłam tu sama. Jezu. Obróciłam kartkę w dłoni. Po drugiej stronie był jego numer. Nie chciałam do niego dzwonić. Nie miałam mu nic do powiedzenia. Poza tym, że chyba kompletnie zwariowałam. Chciałam jak najszybciej znaleźć się z powrotem w swoim domu. W swoim życiu.
Andrzej na mój widok odetchnął z ulgą
– Ania! Od zmysłów odchodziłem! – przytulił mnie z całych sił. – Wiem, że ostatnio nie było między nami najlepiej i pewnie musiałaś to odreagować z dziewczynami… Wszystko w porządku?
– Andrzej… – zaczęłam.
– Poczekaj, ja pierwszy. Wiem, że cię zawiodłem, ale ja nie chciałem iść na te badania, bo się bałem. Jeśli się okaże, że nie mogę mieć dzieci, to się najzwyczajniej w świecie boję, że mnie zostawisz.
– Posłuchaj, ja nie odbierałam, bo… – próbowałam wydusić z siebie prawdę.
– Daj mi skończyć, proszę… Kocham cię. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Zawsze byłem tego pewny, ale dzisiaj w nocy, kiedy nie wiedziałem, co się z tobą dzieje, uświadomiłem to sobie… Dobitnie – uśmiechnął się smutno. – Chcę być z tobą na zawsze – popatrzył mi w oczy. – Proszę.
O ile wchodząc do domu, czułam się jak świnia, to teraz modliłam się już tylko o to, by zapaść się pod ziemię i zniknąć. Milczałam, a Andrzej kontynuował:
– Więc zacznijmy jeszcze raz. Od teraz. Wszystko, co było do dziś, idzie w niepamięć. Spędźmy ten weekend jak kiedyś. A w poniedziałek dzwonię do kliniki i umawiam się na badania!
Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo Andrzej zaczął mnie całować. Było w tym tyle miłości i namiętności, że szybko się poddałam. To był piękny weekend. Bez spięć, ciśnienia. Tylko my dwoje. Podjęłam wtedy decyzję, że to, co wydarzyło się piątkowego wieczoru, zostanie moją niechlubną tajemnicą. Wiem, że już nigdy w życiu moja noga nie przekroczy progu żadnego klubu. I że nigdy więcej nie zdradzę Andrzeja.
Bo tego ranka, kiedy mój kac mieszał się ze wstydem, zrozumiałam, że tylko Andrzej się dla mnie liczy. Nasze życie wróciło na właściwe tory. Andrzej umówił się na badania. Miał na nie iść za dwa tygodnie. W oczekiwaniu na ten dzień postanowiliśmy wyjechać na Mazury. W dniu powrotu z Giżycka, zamiast się pakować, od rana umierałam z głową w muszli kloztowej.
– Chyba ta wczorajsza ryba nie była zbyt świeża – tłumaczyłam, patrząc z przerażeniem w lustro; byłam sinozielona na twarzy.
Andrzej popatrzył na mnie z jakimś takim błyskiem w oku.
– Mnie tam nic po niej nie jest – uśmiechnął się zawadiacko. – Pamiętasz, jak się wczoraj popłakałaś na reklamie banku?
Nie rozumiałam, o co mu chodzi.
– No fakt, jakoś mnie tak rozczuliła.
– Więc może to wcale nie zatrucie pokarmowe? – puścił mi oko.
– Nie, no jak… Przecież… Poczekaj!
Kolejna fala mdłości zmusiła mnie do biegu do łazienki. Kiedy wróciłam, Andrzej krążył po pokoju, miętosząc coś w rękach.
– Tamten weekend, kiedy się pogodziliśmy był bardzo, że tak powiem, owocny. Było wielokrotnie miło, nie? – uśmiech nie schodził mu z ust. – A teraz mdłości, skłonność do wzruszeń, no i biust masz jakby pełniejszy niż zwykle. Ja obstawiam, że chyba już nie muszę iść na te badania – wręczył mi test ciążowy. Kiedy zdążył go kupić?
Zrobiło mi się ciemno przed oczami
Tak długo czekałam na tę chwilę. A teraz kiedy chyba faktycznie nadeszła, zamiast się cieszyć, byłam kłębkiem nerwów. Bo przecież tamten weekend na zawsze miał odejść do przeszłości. Dobra, niech się dzieje, co chce. Los nie mógł ze mnie aż tak zakpić… Zamknęłam oczy i zrobiłam test.
Pięć minut później wszystko już było jasne. Dwie kreski nie pozostawiały wątpliwości. Płakaliśmy oboje. Andrzej ze szczęścia. Ja ze szczęścia i strachu. Tak. Bałam się, że to nie Andrzej jest ojcem tego dziecka. Ale bardzo chciałam tę wątpliwość wyprzeć.
Kiedy się okazało, że noszę pod sercem dziewczynkę, mój mąż kompletnie oszalał ze szczęścia. Całą ciążę był dla mnie najlepszym opiekunem na świecie. Chodziliśmy razem do szkoły rodzenia, był na każde moje wezwanie, a czasem to miałam nawet wrażenie, że nie muszę nic mówić, bo on jakby czytał mi w myślach. To był bez wątpienia najlepszy czas w naszym związku. I tylko ta okropna myśl, która czasem powracała do mnie jak bumerang…
Narodziny Ady były dla mnie koszmarem. Kilkanaście godzin bólu, strachu i walki o to, by nasza córka przyszła na świat. Ada w drugiej fazie porodu utknęła w kanale rodnym. Robiłam, co mogłam, ale malutka ani drgnęła. A potem alarm maszyny informujący, że Adzie spada tętno, krzyk lekarzy, tumult na sali i decyzja o nagłym cięciu… Gdyby nie Andrzej, nie przeżyłabym tego wszystkiego. Był ze mną cały czas. To on jako pierwszy wziął Adę w ramiona. I zakochał się w niej na śmierć i życie.
– Jest taka piękna – szeptał jak urzeczony. – Cześć, kruszynko nasza – widziałam, jak ocierał łzy wzruszenia.
Początki życia we trójkę były równie magiczne, co trudne. Połóg to nie przelewki. Bywało, że nie miałam siły wstać z łóżka. Rana po cesarce ciągnęła, mleko albo nie chciało lecieć z piersi, co niezmiernie denerwowało naszego małego głodomora, albo wprost przeciwnie, sikało ze mnie jak z fontanny. No i do tego niekończąca się huśtawka hormonalna.
– Tego w szkole rodzenia nie mówili, a szkoda – żartował mój mąż. – Powinni ostrzegać, że życie z młodą matką to jak taniec na kraterze aktywnego wulkanu – mimo zmęczenia nie tracił pogody ducha.
Był ewidentnie najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Ciągle powtarzał, jak bardzo nas kocha, i że spełniło się właśnie jego największe marzenie. Bardzo dużo pomagał mi przy Adzie. Nawet nie musiałam go o to prosić. Sam rwał się do kąpania, przewijania, a najbardziej uwielbiał to, czego ja akurat nienawidziłam. Wielogodzinne lulanie naszej panny, która gdyby tylko mogła, to chyba w ogóle by nie spała.
– Jesteś mistrzem „ciii, ciii” – żartowałam, kiedy mój mąż robił kolejną rundę z kwękającą Adą w objęciach.
– Ty nie gadaj, tylko idź spać, póki możesz – karcił mnie wzrokiem, a ja z przyjemnością realizowałam jego polecenie.
Był najlepszym ojcem, jakiego mogłam sobie wymarzyć dla mojej córeczki. Tylko czy na pewno był ojcem? Kiedy Ada miała trzy miesiące, zaczęłam w niej dostrzegać podobieństwo do tamtego chłopaka. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że doskonale go pamiętałam. Ale błękit jego oczu zapadł mi w pamięć. I Ada miała dokładnie takie oczy. Ile razy w nie patrzyłam, tyle razy przebiegał mi po plecach dreszcz.
– Jest coraz ładniejsza, co nie?
Andrzej każdego dnia rozpływał się nad urodą naszej córki.
– Skóra zdjęta z mamy. Ale oczy to chyba po moim ojcu. Też miał takie niebieskie.
Przytakiwałam, coraz bardziej przerażona. W końcu nie wytrzymałam. W tajemnicy przed Andrzejem zabrałam do foliówki jego szczoteczkę do zębów i grzebień i zaniosłam do laboratorium razem z wymazem od Ady.
To było dziesięć najdłuższych dni mojego życia. Modliłam się, aby wynik potwierdził ojcostwo Andrzeja. Obiecywałam Bogu, że zrobię wszystko, byle tylko los nie burzył naszego szczęścia. Nie wysłuchał moich próśb. Badania wykluczyły ojcostwo Andrzeja.
I co ja miałam z tym fantem zrobić?
Biłam się z myślami przez kilka tygodni. Ząbkowanie Ady nie pomagało w podjęciu decyzji. Malutka ciągle płakała, marudziła, a nasze noce były jedną wielką walką o przetrwanie. Akurat tej nocy to ja nosiłam ją od wieczora, a Andrzej zmienił mnie koło północy. Miałam iść spać. Ale słysząc cichy płacz małej i kojące „cii, cii” Andrzeja, poszłam za nimi do pokoju. Nie umiałam dłużej nosić w sobie tego sekretu.
Stałam w progu i w milczeniu patrzyłam na to, jak Andrzej tuli Adę. Bałam się, że widzę ten obrazek po raz ostatni. Chyba wyczuł moje spojrzenie na plecach, bo nagle się odwrócił.
– Andrzej, muszę ci coś wyznać… – przełknęłam ślinę. Jak do cholery miałam ubrać to w słowa? Jak mu to powiedzieć? Gorączkowo układałam myśli w głowie.
Ale nim zdążyłam cokolwiek z siebie wydusić, Andrzej położył mi dłoń na ramieniu, popatrzył w oczy i powiedział jedno słowo:
– Wiem.
Uśmiechnął się do mnie, chociaż dałabym sobie głowę uciąć, że przez jego twarz przebiegł cień bólu.
– Nie, nie wiesz. Ja… – trudno było mi to z siebie wydusić, ale wiedziałam, że nie ma już odwrotu. I znowu Andrzej był szybszy.
– Wiem, Anka. Wiem, że Ada nie jest moja. Biologicznie nie jest. Ale to moja córka. Moja i twoja. I tak pozostanie.
Nigdy w życiu nie mówił tak poważnie.
– Ale skąd ty…
Urwałam w pół słowa, bo wszystkiego mogłam się spodziewać, ale nie tego.
Ada zapłakała cicho przez sen. Andrzej natychmiast mocniej ją przytulił i znowu zaczął koić tym swoim „ciii, ciii”. Nie miałam odwagi dokończyć mojego pytania. Kiedy Ada znowu zasnęła, dalej stałam i milczałam. To Andrzej kolejny raz okazał się odważniejszy niż ja.
Uszanowałam prośbę Andrzeja
– Wiem od początku. Wtedy po tym weekendzie, kiedy nie wróciłaś na noc, poszedłem na te badania. Nie mogę mieć dzieci, Anka. Jestem nieodwracalnie bezpłodny.
– Ale kiedy zrobiłam test, ty się cieszyłeś – nic z tego nie rozumiałam.
– Bo chciałem tego dziecka. I kocham je najbardziej na świecie. Czy było mi wtedy przykro? Tak. Bo wiedziałem, że ta ciąża nie mogła się wziąć z powietrza. Ale radość z tego, że jest, była silniejsza niż ból…
Pocałował Adę w czoło.
– Ona jest moją córką. Oczy ma po dziadku. I nigdy nie wracajmy już do tej rozmowy… – starał się uśmiechnąć, ale na jego twarzy dalej był ten grymas cierpienia.
Nigdy więcej nie rozmawialiśmy już o tamtym weekendzie ani o biologicznym ojcu Ady. Mam wrażenie, że z każdym miesiącem tamte wspomnienia bledną, a tajemnica, odkąd stała się już nie tylko moja, a nasza, ciąży jakby mniej. Wiem, że kiedyś, gdy Ada dorośnie, być może znowu przyjdzie nam się zmierzyć z prawdą. Damy radę.
Czytaj także:
„Po poprzednim romansie posyłałam wszystkich facetów w diabły. Gdy zobaczyłam Andrzeja, wiedziałam, że on uchyli mi nieba”
„Kumpel znalazł miłość w przydrożnym rowie. Dał się omotać kochance za kilka numerków w sypialni”
„Teść traktuje żonę jak popychadło, a jego syn zaczyna robić to samo ze mną. Już ja mężusia nauczę składać slipy w kosteczkę”