„W górach poznałam namiętnego kochanka. Prawda o nim okazała się szokująca. Spałam pod jednym dachem z tykającą bombą”

Przerażona kobieta fot. Adobe Stock, yta
„Andrzej całe dnie spędzał w moim domu. Naszą sielankę przerwał nalot zamaskowanych napastników. Czyli wcale nie przyjechał tu chodzić po górach. Tylko po co? Kim był ten nieznajomy? Prawda okazała się rodem z kryminału”.
/ 11.08.2023 22:00
Przerażona kobieta fot. Adobe Stock, yta

Patrzę na góry otaczające dom i myślę o tym, jak wiele wydarzyło się w moim życiu ostatnimi czasy. Kiedyś przyjechałam tutaj, aby odnaleźć spokój i wyleczyć skołatane serce. Sądziłam, że na tym odludziu nic zaskakującego nigdy mnie nie spotka. Tymczasem życie zafundowało mi jazdę bez trzymanki. W dodatku sama byłam sobie winna…

Bo której kobiecie przyszłoby do głowy, aby po zmroku wziąć do samochodu obcego faceta? Żadnej! Ale tutaj panują inne, górskie prawa. Zostawienie kogoś na ścieżce przed nocą oznacza bowiem dla niego niebezpieczeństwo, a bywa, że i śmierć. Dlatego widząc, jak ten mężczyzna maszeruje pod górę, zatrzymałam obok swoją terenówkę.

– Podwieźć? – zapytałam.

Miał wielki i na pewno ciężki plecak. Wyglądał na turystę, lecz kiedy wsiadł do auta, zmieniłam zadanie. Jeśli był turystą, to niedoświadczonym. W takich adidaskach to sobie można biegać po mieście, a nie po górach. Jego kurtka także pozostawiała wiele do życzenia.

– A dokąd to? – zagadnęłam go, chociaż doskonale to wiedziałam, bo przecież na szlaku było już tylko schronisko. Chyba że pomylił drogi i zmierzał do starej Byrcowej. Ale jej nikt nie odwiedzał.

Pozostawało schronisko, do którego pieszo było dobre dwie godziny drogi, a z takim plecakiem, jaki tachał ze sobą, i z jego kondycją, to może i trzy.

Facet dyszał mi w samochodzie, jakby chciał płuca wypluć, aż mi wszystkie szyby zaparowały. Uchyliłam je lekko i czekałam na odpowiedź.

Oczywiście, padła nazwa schroniska.

– Dziś to już pan tam nie dojdzie. Nie ma szans. Ciemno i nie zna pan trasy – rzuciłam, przyglądając mu się spod oka. – U mnie jest wolny gościnny pokój.

Na tym odludziu męża nie znajdziesz

Oczywiście, wiedziałam, że przyjmowanie obcego pod swój dach to szaleństwo. Tymczasem ja stale tak robiłam. W ten sposób dorabiałam sobie. Wynajmowałam pokoje letnikom i często miałam gości przez cały wakacyjny sezon. Zimą rzadziej, bo ludzie szukają raczej kwater najbliżej stoków narciarskich, a ode mnie do jakiejś góry z wyciągiem było ładnych parę kilometrów.

Kiedy zdecydowałam się tu żyć, rodzina była przerażona, a przyjaciele pukali się w głowę.

– Ty lepiej idź do psychiatry na terapię i wszystko jakoś się ułoży. Zapomnisz, zaczniesz nowe życie – dowodzili.

Jednak ja czułam, że tego właśnie mi potrzeba: odosobnienia, odcięcia się od wcześniejszego życia, w którym spędziłam tyle szczęśliwych chwil z Łukaszem. Chwil, które już nigdy nie wrócą…

Wypadek, w którym zginął mój ukochany, był dla mnie szokiem. Tym większym, że musiałam patrzeć na jego zmasakrowane ciało zakleszczona na sąsiednim fotelu. I chociaż widziałam, że jeszcze z trudem oddycha, w żaden sposób nie mogłam mu pomóc.

Podobno karetka przyjechała po kwadransie, ale dla mnie jechała całą wieczność. Łukasz zmarł, nim dotarli do niego ratownicy, a wraz z jego śmiercią skończyło się i moje życie. Wyjazd w góry to była konieczność. Musiałam to zrobić, inaczej chybabym oszalała z rozpaczy.

Z czasem moja mama przestała sobie rwać włosy z głowy, że zaprzepaściłam swoją przyszłość, a przyjaciele zaczęli przyjeżdżać do mnie na kwaterę i polecać ją innym. Interes jakoś się więc kręcił
i naprawdę dawało się z niego wyżyć.

Moje przyjaciółki dziwiły się, jak mogę tu wytrzymać bez męskiego towarzystwa.

– Na tym odludziu nigdy sobie męża nie znajdziesz! – strofowały mnie, a ja odpowiadałam, że go wcale nie szukam.

No bo przecież wciąż jeszcze czułam się mocno związana z Łukaszem, a poza tym będzie, co ma być. Jak Pan Bóg zechce, to mi faceta i do tej głuszy ześle. Może to jest właśnie ów mężczyzna…

Został na dłużej

Dojechaliśmy do mojego domu i tutaj w świetle lampy oceniłam, że nieznajomy jest wprawdzie trochę starszy ode mnie, ale nadal dosyć przystojny.

– Andrzej jestem – przedstawił się krótko, a po jego oczach poznałam, że nie jest skory do dłuższej rozmowy.

Dostał więc klucz i czyste ręczniki, po czym wskazałam mu jego pokój. Kolejne dni upływały nam leniwie i spokojnie. Kiedy patrzę wstecz, to naprawdę niewiele rzeczy wydawało mi się dziwnych czy podejrzanych. Andrzej zachowywał się całkiem normalnie. Stwierdził, że w gruncie rzeczy jest mu całkiem obojętne, czy mieszka u mnie, czy gdzieś wyżej w schronisku, bo tam na niego wcale nie czekają.

– Nie rezerwowałem nawet u nich miejsca, moja wyprawa była dość spontaniczna – powiedział, po czym zapytał, czy zapewniam także wyżywienie.

– Jasne – potwierdziłam z uśmiechem.

Został więc na dłużej. Najwyraźniej odpowiadało mu, że nie musi sam jeździć do miasteczka po jedzenie. Właściwie z tego, co zauważyłam, w ogóle rzadko ruszał się z domu nawet w ciągu dnia, gdy ja byłam w pracy. Na pewno nie przyjechał tutaj, aby pochodzić po górach.

Może tak, jak ja chciał zapomnieć…

Przyznam, że trochę zaczął mnie on ciekawić. Coraz częściej łapałam się na tym, że myślę o Andrzeju. W gruncie rzeczy był całkiem przystojny i miał niewiele ponad 40 lat. Pod bluzami rysowało się jego jędrne, umięśnione ciało i chociaż wcale tego nie chciałam, po pewnym czasie zaczęłam o nim śnić. Cóż, mijał już czwarty rok, odkąd byłam bez faceta…

Dzień po dniu sami w niewielkim domku, do którego nawet nikt nie zachodzi. Nie ma siły, aby nie nawiązała się między ludźmi nić porozumienia. Andrzej niby niewiele o sobie mówił, prawie wcale, ale z czasem zaczął się włączać w domowe prace. A to naprawił mi zepsuty kontakt, a to narąbał drewna. Kiedy zapytałam, ile mam mu za to zapłacić, tylko się obruszył. Nie wiedziałam, co robi sam całe dnie, kiedy ja byłam w pracy.

Gdy dociekałam, czym się właściwie zajmuje, zbył mnie, że jest tłumaczem i redaktorem.

– Redaguję książki dla jednego z wydawnictw. Nic wielkiego, taka śmieciowa literatura. Teraz mam dwie na warsztacie.

Może i miał, przywiózł przecież ze sobą laptopa. Nie wnikałam w szczegóły.

To, że poszliśmy ze sobą do łóżka, wyszło jakoś tak zupełnie naturalnie. Nawet nie wiem, które z nas pierwsze zaczęło całować, to był jakiś czar chwili, który na szczęście nie prysł rano. Wprawdzie chyba żadne z nas nie czuło, że oto zaczyna się coś ważnego, coś na zawsze – ale zwyczajnie było nam miło i połączyła nas dodatkowa nić porozumienia.

Kiedy teraz się nad tym zastanawiam, myślę, że oboje mieliśmy w sobie smutek i właśnie to nas do siebie zbliżyło. Ja bowiem mimo upływu czasu nadal jeszcze nie przeżyłam w pełni żałoby po swoim narzeczonym. A jeśli chodzi o Andrzeja, wyczuwałam, że coś go gnębi…

Czasami siedział godzinami ze wzrokiem wbitym w dal. Wiedziałam, że przeniósł się gdzieś daleko, tam, gdzie nikt nie ma do niego dostępu, a już na pewno nie ja. Znacznie dalej niż mój dom stojący z boku szlaku, na odludziu.

Nic nie zapowiadało tragedii

Mijały dni, jeden podobny do drugiego. Mimo że nocą Andrzej był dla mnie czułym kochankiem, to w dzień pozostawał obcym człowiekiem. Z upływem czasu nie dowiedziałam się o nim nic bliższego. Nadal niewiele mówił, a i ja nie pytałam.

Dlatego to, co się potem wydarzyło, było dla mnie całkowitym zaskoczeniem.

Wydawało się, że to będzie jedna z tych normalnych nocy, podczas której oboje doznamy nieco czułości, a potem, gdy Andrzej zapadnie w płytki i niespokojny sen, ja pójdę do siebie. I zasnę uspokojona zapachem jego ciała, który przeniosę do swojego łóżka na własnym ciele. A jednak miało być zupełnie inaczej…

Kiedy wyczułam, że jego ciało staje się bezwładne, i zaczęła mi ciążyć jego ręka przerzucona przez moją pierś – uniosłam ją powoli, starając się prawie nie oddychać. Chciałam jak zwykle wstać i po
cichu wyjść… I wtedy się zaczęło.

To trwało zaledwie sekundy, a jednak zdążyłam zdrętwieć z przerażenia.

Drzwi otworzyły się z hukiem, jakby pchnięte silnym kopniakiem, a do pokoju wpadły zamaskowane postaci. Andrzej chyba nawet nie zdążył się jeszcze na dobre obudzić, a już leżał na podłodze, twarzą do ziemi, a obcy mężczyźni zaciskali mu na przegubach kajdanki.

Struchlałam ze strachu. Byłam pewna, że to napad, już po nas! Zmasakrują nas, a policja znajdzie nasze zakrwawione ciała dopiero po kilu dniach, bo przecież nadchodził weekend… Jednak to nie byli żadni bandyci. To była właśnie policja!

Jakoś to do mnie nie dotarło, gdy przy wejściu krzyknęli, kim są, bo byłam w takim szoku, że ich słowa brzmiały dla mnie jak złowieszcze szczeknięcia. Nie czułam nawet wstydu, że zastali mnie kompletnie nagą, i że ledwo zareagowałam na wypowiedziane jak rozkaz zdanie: – Proszę się ubrać! I to szybko. Pojedzie pani z nami!

Patrzył na mnie, jak na podejrzaną

Teraz nie byłam już ani chwili sama… Okutana w koc przeszłam do swojego pokoju, a wraz ze mną poszedł jeden z policjantów, który cały czas bacznie mnie obserwował. Chyba chciał się upewnić, że nie ucieknę ani nie zrobię czegoś równie niepożądanego. Ubierałam się na jego oczach i nadal było mi to kompletnie obojętne, bo nie patrzył na mnie jak na kobietę, tylko jak na… podejrzaną.

Potem wraz z Andrzejem zapakowali mnie do samochodu. Choć nadal byłam jak sparaliżowana, powoli zaczęło do mnie docierać, że to jemu zawdzięczam ten cały koszmar. Tylko dlaczego?! Co on takiego zrobił? Czym zawinił, że traktują go jak niebezpiecznego przestępcę? Długo się tego nie mogłam dowiedzieć…

Sądziłam, że pojedziemy na mały posterunek w pobliskim miasteczku, tymczasem wywieźli nas Bóg wie gdzie. Potem dowiedziałam się, że trafiłam bezpośrednio do komendy wojewódzkiej.

A tam, zamknięta w niedużej celi, długo czekałam na swoją kolej. Teraz już wiem, że i oni czekali... aż zmięknę. Po to, abym wyśpiewała wszystko, co wiem. Tylko że ja nie miałam nic do powiedzenia…

Nie wiem, czy kiedykolwiek wymażę z pamięci tamto przesłuchanie. Cały czas padały pytania, sąd znam Andrzeja i dlaczego go ukrywałam. Nikt mi nie wierzył, że poznałam go zaledwie dwa miesiące wcześniej, i to zupełnym przypadkiem.

Jesteś jego kochanką! – słyszałam.

Ano jestem…

Kiedy tak zmuszali mnie, bym się przyznała nie wiadomo do czego, myślałam sobie, że kiedy wreszcie dotrze do nich prawda, uznają mnie pewnie za dziwkę. Albo w najlepszym razie – idiotkę. Bo jak można zabrać obcego faceta do domu, a potem się z nim przespać?

Jednak czy nie tak właśnie robią całe rzesze dziewczyn, które wyrywając chłopaka w pubie, szukają pocieszenia, wypełnienia pustki w ich życiu, spełnienia?

Nie mam pojęcia, ile upłynęło czasu, zanim dali mi w końcu spokój. Byłam potwornie zmęczona. W celi, która nie miała okien, noc mieszała mi się z dniem.

W końcu przyszedł jakiś facet.

– Jest pani wolna – powiedział, a ja zażądałam, żeby natychmiast mi wyjaśnił, co się właściwie stało. W histerii postraszyłam go, że naślę na nich swojego adwokata, którego przecież nie miałam. Facet wzruszył ramionami.

– No dobrze, w końcu i tak się pani dowie z telewizji…. – usłyszałam.

Z telewizji? Kim, na Boga, był Andrzej, że mówiono o nim w telewizji?! Życie bywa nieprzewidywalne. Coś, co dotąd znało się jedynie z filmów kryminalnych, teraz dzieje się naprawdę i już. Okazało się, że przez dwa miesiące ukrywałam brutalnego mordercę… A ja go tak po prostu przyjęłam pod swój dach!

Brutalny morderca pod moim dachem

Andrzej P. był żołnierzem mafii i mordował na jej zlecenie. Udowodniono mu, że w ostatnich latach zabił aż osiem osób! Skąd się wziął w górach, w pobliżu mojego domu? Kiedy jego kumple wpadli, grunt zaczął mu się palić pod nogami. Bał się skorzystać z jakiejś przygotowanej wcześniej kryjówki, więc umyślił sobie, że pojedzie do schroniska, w którym gościł przed kilku laty. Trafił jednak na mnie i uznał, że głupia baba żyjąca na odludziu bez telewizora będzie równie dobrym parawanem.

Uwierzcie mi, byłam naprawdę przerażona, gdy zdałam sobie sprawę z faktu, że przez cały ten czas miałam pod nosem tykającą bombę zegarową. Bo jestem pewna, że wystarczyłby tylko cień podejrzenia ze strony Andrzeja, że mogę go wydać – a nie zawahałby się pozbawić mnie życia. Przecież nie zatrzymałoby go to, że wcześniej był ze mną w łóżku!

Po tych wydarzeniach nie mogę już mieszkać na odludziu. Rodzina i przyjaciele sprowadzili mnie z powrotem do miasta, a w pracy wymówili mi etat.

– Pani rozumie, nie możemy zatrudniać kogoś, o kim się mówi w kontekście morderstw i mafii – usłyszałam.

Muszę poradzić sobie z kolejnym traumatycznym przeżyciem. Mam tylko nadzieję, że wyczerpał się już, zgotowany mi przez los, życiowy limit nieszczęść.

Czytaj także:
„Przeżyłam wakacyjny romans z Grekiem, a ten drań mnie oszukał. Ukradł mi biżuterię, ekspres do kawy i... moje serce”
„Mój syn powinien iść do kryminału. Potrącił rowerzystę i uciekł z miejsca wypadku, a ja kryję go przed policją”
„Wychowawca z poprawczaka zmienił moje życie. Gdyby nie on, skończyłbym na cmentarzu albo w kryminale”

Redakcja poleca

REKLAMA