„Wstydzę się czarnej synowej. Miałem syna, którym mogłem się pochwalić, a teraz ludzie gadaj tylko o tej Murzynce”

Szczęśliwa para fot. Adobe Stock
Jeszcze do niedawna mogłem się pochwalić osiągnięciami Marcina. Studiował medycynę za granicą. A teraz?!
/ 29.08.2020 11:15
Szczęśliwa para fot. Adobe Stock

Synowie moich kolegów jeżdżą do Londynu po pracę, a mój – wyjechał tam na uczelnię. I to jaką. W rozmowach ze znajomymi zawsze musiałem podkreślić, że Marcin nie robi na budowie, tylko studiuje w King’s College London, bo każdemu Wyspy kojarzyły się jednoznacznie.

Mój synek zawsze był prymusem. Sam nie wiem, w kogo się wdał pod tym względem, bo ja nigdy nie rwałem się do nauki i porzuciłem szkołę po skończeniu technikum. Wystarczył mi do szczęścia dyplom mechanika. Podobnie moja żona, która jest pielęgniarką, wolała szybko zdobyć zawód i nie siedzieć nad książkami.

Z Marcinem jednak od początku było zupełnie inaczej. Już w podstawówce usłyszeliśmy od wychowawczyni, że mamy wybitnie zdolnego syna. Zdobywał nagrody w różnych konkursach i na koniec roku przychodził do domu z całym naręczem dyplomów. Z roku na rok ich przybywało i śmiałem się, że w liceum to chyba będziemy musieli wynająć ciężarówkę, aby to wszystko zabrała ze szkoły.

Nie powiem, byłem dumny, kiedy mówiłem ludziom o Marcinie. Koledzy z fabryki mieli ze swoimi dziećmi same kłopoty, bo wagarowały i nie chciały się uczyć. Tylko całymi dniami się włóczyły Bóg wie gdzie. A nasz Marcinek siedział w swoim pokoju przy biurku i zakuwał. Nawet w pewnym momencie zacząłem się martwić, że z tego wszystkiego wyrośnie nam na chudego facecika w okularkach...

Na szczęście do tego nie doszło, bo w liceum zapisał się na siłownię i trzy razy w tygodniu pod okiem trenera wyrabiał sobie mięśnie. Nabrał tężyzny i nagle zauważyłem, że mój syn zmienił się
z chłopaka w mężczyznę. Zdając maturę dorównywał mi wzrostem, a ja nie jestem ułomkiem. I mięśnie miał jak ze stali, a w dodatku mnóstwo w głowie.

Dostał się na medycynę bez żadnego problemu. Od zawsze marzył, że zostanie lekarzem. Uwielbiał chodzić do matki na szpitalne dyżury i rozmawiać o różnych chorobach. Był tym tak zafascynowany, że kiedy skończył osiemnaście lat, ordynator pozwolił mu nawet wejść do sali operacyjnej. Ja to bym tam chyba umarł na widok krwi, ale Marcin twardo wytrzymał.

Od dawna miał jasno wytyczony plan co do swojej przyszłości. I kiedy ja chwaliłem się tą jego medycyną na prawo i lewo, puchnąc z dumy, bo żadne z dzieci moich kolegów nie poszło na wyższe studia – on już wiedział, że postara się o stypendium i będzie studiował... za granicą. Udało mu się – jak wszystko zresztą, czego się do tej pory dotknął. Oczywiście, od zawistnych kolegów słyszałem dowcipy, że w tym Londynie to Marcin pewnie machanie kielnią studiuje... Szybko jednak zamknąłem im usta zdjęciem mojego zdolnego syna w granatowej marynarce z logo uczelni, na tle szacownych starych budynków rozrzuconych w centrum Londynu po obu brzegach Tamizy.
– To jeden z najstarszych i najlepszych uniwersytetów medyczno-naukowych, trzecia królewska uczelnia w Anglii po uniwersytecie oksfordzkim i Cambridge. Rok temu był na 68. pozycji na świecie
i na 19. w Europie. – zaznaczyłem z dumą. Od tej pory odnosili się do mnie i do mojego syna z szacunkiem, pytając, jak mu idzie nauka. A szła bardzo dobrze. Marcin powiedział, że dostał już propozycję stażu w znanej londyńskiej klinice.

Czułem, że mój chłopak ma zapewnioną przyszłość. I kiedy patrzyłem na jego kolegów z podstawówki, jak siedzą przed blokiem i piją piwo za pieniądze z zasiłku dla bezrobotnych, dziękowałem Bogu, że dał mi takiego fantastycznego syna.

Była tylko jedna sprawa, która spędzała sen z powiek mnie i żonie. Odkąd Marcin zajął się studiami, jakby zapomniał o dziewczynach... Wcześniej miał choć jakieś koleżanki i mimo że o żadnej nie mówił „moja”, to nie widziałem powodów do niepokoju. Ale sytuacja mocno  się zmieniła. Marcinowi zaczęło przybywać lat i uważałem, że mógłby już zacząć się rozglądać za kandydatką na żonę.
– Bo ci najlepsze babki inni zwiną sprzed nosa, synu. – ostrzegałem go.
Ja w jego wieku byłem już żonaty.
– Nie martw się, tato, mam już jedną na oku. – odpowiedział mi w końcu.
Ucieszony zacząłem dopytywać o szczegóły, ale zaparł się, że nic więcej mi nie powie, bo to jeszcze nic pewnego.
– Ma na imię Philippa. – powiedział.
Philippa, czyli Pippa. Tak jak młodsza siostra księżnej Kate, żony angielskiego księcia Williama. Przypomniałem sobie żarty, jakie za ich ślubu krążyły wokół zgrabnego tyłeczka i imienia Pippy, które w Polsce brzmi dość dwuznacznie. „Ale co tam. Jeśli będzie wyglądała choć w połowie tak szałowo jak tamta babeczka, to dla mnie może się nazywać i Pippa.” – pomyślałem rozweselony.

Nie naciskałem, aby syn pokazał mi jej zdjęcie, a i on się z tym nie wyrywał. „Przyjdzie pora i na to”– mówiłem sobie. Nigdy bym jednak nie podejrzewał, że dowiem się więcej o tej dziewczynie od... moich  kolegów. I że nie będę wiedział, czy mam się zapaść pod ziemię, czy...

Pewnego wieczoru pod koniec lata trochę sobie popiłem z kumplami w osiedlowym barze. Nadarzyła się okazja, bo jednemu z nich urodziła się wnuczka. Kiedy już byliśmy dobrze wstawieni, świeżo upieczony dziadek nagle mi przygadał:
– A ty kiedy zostaniesz dziadkiem? Pewnie niespieszno ci do tego, bo jak się urodzi, to na bank będzie czarne.
Tadek zawsze coś do mnie miał, więc byłem pewien, że bredzi z czystej złośliwości. W ogóle się tym nie przejąłem.
– Ty to lepiej swojego syna pilnuj, bo dzieciaka machnął, ale nawet na ślub nie ma. Ile to on już jest na tym bezrobociu? Trzy lata? – odgryzłem mu się.
– Może i nie pracuje, ale też się nie zadaje z Murzynkami. – zaśmiał mi się w twarz Tadeusz, po czym poprawił się obleśnie. – O, przepraszam, czarnej Pippy.

Imię to było mi znajome, więc zacząłem się zastanawiać, o czym on mówi. Ale najpierw trzasnąłem go w gębę, żeby jej sobie o mojego syna nie wycierał i miła popijawa skończyła się ogólną bójką.
Na drugi dzień łeb mi pękał.
– Oj głupiś ty, głupi. – narzekała Hania, robiąc mi okłady. – O co znowu poszło?
Zanim jej coś powiem, najpierw sam chciałem poznać szczegóły. Kiedy więc trochę doszedłem do siebie, poleciałem do kumpla z pytaniem, o co chodziło Tadkowi.
– To ty nic nie wiesz?! – zdumiał się, patrząc na mnie ze współczuciem. – Twój syn tam w Londynie chodzi z Murzynką. To nie tajemnica, wszyscy mogą sobie zobaczyć ich zdjęcia na Facebooku.
Przyznam, że oniemiałem... Marcin przecież mówił mi o Pippie, ale słowem nie wspomniał, że jest czarna.

– A to takie ważne? – zapytał mnie syn, gdy do niego zadzwoniłem, aby wyjaśnić sprawę. – Pippa urodziła się w Londynie, jest więc rodowitą Angielką i do tego świetnym anestezjologiem. Jakie znaczenie ma tutaj kolor jej skóry?

Szczerze? W głowie mi się nie mieści, że szykuje mi się czarna synowa i czekoladowe wnuki... Jak Marcin mógł mi to zrobić? Miałem syna, którym mogłem się pochwalić, a teraz się go wstydzę. Ciągle słyszę na osiedlu niedwuznaczne żarty o tej Murzynce i jej niefortunnym imieniu. I nie wiem, gdzie mam oczy podziać...

Cokolwiek by teraz mój Marcin zrobił, choćby i nagrodę Nobla dostał – dla ludzi i tak zostanie tylko mężem czarnej Pippy.

Więcej listów do redakcji: „Nie kocham męża. Tęsknię za mężczyzną, z którym miałam romans przed ślubem. On jest ojcem mojego syna”„Wyparłem się córki, ale zrozumiałem swój błąd. Po 15 latach chcę odzyskać z nią kontakt, ale jej matka to utrudnia”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”

Redakcja poleca

REKLAMA