Gdy nadchodzi grudzień, ze wszystkich stron zaczynają dobiegać nas komunikaty, że czas radości i odpoczynku jest już tuż-tuż. Jak dla mnie, to ten przekaz jest adresowany do osób, które nie muszą organizować świąt, tylko idą „na gotowe”. Czas odpoczynku? Litości! Mając na głowie wszystkie przygotowania, nie mam chwili, by podrapać się po nosie, a gdy wreszcie mogę spokojnie usiąść, odechciewa mi się wszystkiego.
Grudzień to najgorszy miesiąc w roku
„Mamo, mamo! Za kilka tygodni święta!” – wykrzyczała Ania, moja 11-letnia córka. Zawsze tak reaguje, gdy nastaje grudzień. Wydaje mi się, że ma to po mnie. Gdy byłam w jej wieku, też wyczekiwałam Bożego Narodzenia, jak kania dżdżu. Nie mogłam doczekać się ubierania choinki, pierogów z grzybami, za którymi do dziś przepadam, i prezentów.
Ale wszystko zmieniło się, gdy wyszłam za Grzegorza i założyłam rodzinę. Wtedy związane ze świętami obowiązki spadły na moje barki i zrozumiałam, dlaczego mama nigdy nie podzielała mojego entuzjazmu. Kiedyś grudzień był dla mnie najlepszym miesiącem w roku. Dziś najchętniej wykreśliłabym go z kalendarza.
– Nie przesadzaj, kochanie – powiedział Grzegorz, gdy zaczęłam się żalić. – Przecież przygotowanie świąt nie jest wielką sprawą. Poza tym masz mnie i dzieci do pomocy.
– Ciebie i dzieci? Ciekawe, bo gdy trzeba coś zrobić, nagle okazuje się, że na koniec roku masz więcej pracy i musisz zostać po godzinach. A dzieci? Więcej nabałaganią, niż pomogą.
– Dramatyzujesz, Lucynko. Tyle ci powiem. Przecież każdego roku jeżdżę z tobą na przedświąteczne zakupy.
– Dzięki ci, mój wybawco! – uniosłam się. – Tylko tego by brakowało, żeby kobieta bez prawa jazdy tłukła się autobusem, cała obładowana siatami!
Cały Grzegorz. Myśli, że skoro zabierze mnie do supermarketu, to niczego więcej nie musi robić. Czasami odnoszę wrażenie, że wydaje mu się, że porządkami i gotowaniem zajmują się elfy Mikołaja. Nie potrafi pojąć, że tuż przed Bożym Narodzeniem muszę sobie urobić ręce po łokcie, żeby on mógł zasiąść do wigilijnego stołu.
Grzegorz zawsze znajduje wymówkę
– Teraz powinienem się obrazić – nadąsał się. – Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.
– Świetnie. Więc w tym roku zostawię ci sprzątanie kuchni i mycie okien. Będzie idealnie, jak zaczniesz w weekend przed świętami.
– Ajć... będzie z tym mały problem.
– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że szef zmusi cię do pracy w sobotę i niedzielę?
– Nie, nie chodzi o pracę. Obiecałem rodzicom, że pojadę po nich i przywiozę do nas. A sama przecież wiesz, że to kawał drogi.
– Przecież co roku sami przyjeżdżają – zdziwiłam się.
– Tak, ale tata nie jest już młodzieniaszkiem. Upiera się, ale nie chcę pozwolić, by prowadził na tak długim dystansie. A przecież nie każę im jechać pociągiem.
Co roku historia się powtarza. Zawsze coś i zawsze coś. Rok temu miał w pracy projekt do dokończenia, podobnie jak dwa lata temu. Przed trzema lata, zmogła go męska grypa. Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność.
– Dobrze, więc zacznij wcześniej.
– Wcześniej nie będę mógł.
– Niech zgadnę. Musicie dopiąć projekty na ostatni guzik?
– Przecież wiesz, jak jest – wzruszył ramionami.
Odechciewa mi się wszystkiego
I co niby miałam na to powiedzieć? Przecież nie każę mu rzucić wszystkiego, choć mam wrażenie, że w jego firmie panuje coś w rodzaju męskiej zmowy. Specjalnie odwlekają robotę do grudnia, by móc wymigać się od domowych obowiązków. A przecież ja też pracuję, a doba nie jest z gumy – nie rozciągnę jej. Poza tym nie mam już sił i werwy 20-latki.
Każdego roku urabiam sobie ręce po łokcie, ale zeszłoroczne święta wyjątkowo dały mi popalić. Po skończonych porządkach miałam tak spuchnięte dłonie, że nie mogłam wsunąć obrączki na palec. W krzyżu łupało mnie tak bardzo, że nie miałam ochoty siadać do wigilijnego stołu. Marzyłam tylko, żeby wieczerza jak najszybciej dobiegła końca, bym mogła uporać się z brudnymi naczyniami i wreszcie położyć się do łóżka. Poza tym i tak nie miałam na nic apetytu. Spędziłam w kuchni tyle godzin, że od samego zapachu świątecznych frykasów zaczynało mnie mdlić.
Teoretycznie mogłabym zaprząc dzieci do roboty. Ania ma jedenaście lat, a Fabian jest o niej o dwa lata starszy. Są więc wystarczająco duże, żeby pomóc mamie. Muszę przyznać, że chęci im nie brakuje, ale z wykonaniem jest już nieco gorzej. Gdy mój syn bierze się za porządki, nigdy nie obywa się bez strat.
Z kolei po Ani zawszę muszę poprawiać, a kiedy chce mi pomóc w kuchni, muszę jej wszystko tłumaczyć od podstaw. Niestety, moje pociechy są marnymi pomocnikami. Jedynym zadaniem, które mogę im bezpiecznie powierzyć, jest zmywanie naczyń, ale pod warunkiem, że Fabian zajmuje się tylko sztućcami (łyżek i widelców przynajmniej nie da się potłuc).
Nie to, że mam do nich jakiś specjalny żal. Zdaję sobie sprawę, że aktualne pokolenie znacząco różni się od mojego. W dobie internetu i mediów społecznościowych, co innego zaprząta młodym głowę. Sama też nigdy nie byłam specjalnie wymagającą matką i oto efekty.
Święta za pasem, a mi już chce się płakać, gdy pomyślę o godzinach spędzonych w kuchni i na porządkach. Ale cóż, taka moja dola. Przecież nie umyję rąk od tego. Nie mogę zrzucić przygotowań na mamę. Jaką byłabym córką? Cóż, tegoroczne Boże Narodzenie spisuję na straty, ale mam plan, dzięki któremu w przyszłym roku wreszcie poczuję magię świąt. Zamierzam oszczędzać, by było mnie stać na święta all inclusive dla całej rodziny. Wyjedziemy w jakieś nastrojowe miejsce, może gdzieś w góry, a przygotowaniem wszystkiego zajmą się ludzie, którym za to płacą.
Lucyna, 42 lata
Czytaj także:
„Mój mąż spędził wigilię firmową z lambadziarą na kolanach. Stwierdził, że to przypadek, bo się potknęła”
„Moja żona jest tak skąpa, że nie chciała kupić mi leków. Leczyła mnie syropem z cebuli, a ja się niemal przekręciłem”
„Córka co weekend podrzuca mi wnuki. Gdy zabrałam je na parafialną pielgrzymkę, przestała się do mnie odzywać”