„Udajemy biedaków, chociaż śpimy na kasie. Mąż uważa, że zaraz ktoś nas okradnie i woli nie kusić losu”

poważna kobieta fot. iStock by Getty Images, Ekaterina Goncharova
„Skrzywiłam się nad swoją kawą. Wyobraziłam sobie minę Juliana, gdyby zobaczył, ile kosztowała, razem z tymi wszystkimi dodatkami. – No, pieniądze może i mamy – burknęłam z irytacją. – Ale co z tego, jak mamy udawać biedaków? Według Juliana, każdy czyha na naszą fortunę”.
/ 16.12.2024 11:15
poważna kobieta fot. iStock by Getty Images, Ekaterina Goncharova

W życiu całkiem dobrze się ustawiłam. Rodzice od najwcześniejszych lat powtarzali mi, że aby mieć pieniądze i zasłużyć sobie na dobry byt, trzeba na siebie pracować. No i pracowałam. Choć nie skupiłam się na branży powszechnie uważanej za szczególnie dochodową, robiłam to, co kocham i starałam się to robić jak najlepiej. Właśnie dlatego jeszcze na studiach dostałam pierwszą poważną posadę w dziale reklamowym. Potem sprawnie pięłam się po szczeblach kariery, by wreszcie zostać dyrektorką działu kreatywnego i samodzielnie odpowiadać za cały zespół ludzi.

Byłam zaradna

Zarabiałam nieźle, a z czasem moje dochody zaczęły mi się wydawać naprawdę dobre. Rodzice cieszyli się, że tak świetnie sobie radzę i twierdzili, że jak tak dalej pójdzie, bez problemu kupię sobie mieszkanie w nowym bloku na zamkniętym osiedlu bez potrzeby brania kredytu. Póki co mieszkałam u rodziców, ale oczywiście płaciłam za siebie i nawet wspierałam rodziców, którym nigdy za bardzo się nie przelewało.

– Dobrze, córcia, że ty taka zaradna jesteś – powiedział mi tata, gdy po trzech latach nie musiałam się już w ogóle martwić o swoją przyszłość, a zbierane oszczędności wciąż rosły na koncie. – Będzie ci lepiej niż nam czegokolwiek.

Nie spieszyłam się więc z wyprowadzką – zbierałam swój kapitał, a przy okazji wspomagałam finansowo rodziców jak tylko mogłam. W wolnych chwilach natomiast spotykałam się ze znajomymi i odreagowywałam towarzysko. Podczas jednej z imprez u którejś koleżanki poznałam mojego przyszłego męża, Juliana. Oprócz tego, że był całkiem przystojny i mądrze mówił, nic go nie wyróżniało. Zyskiwał jednak przy bliższym poznaniu.

Julian wydawał się idealny

Podczas tej imprezy sporo rozmawialiśmy. On chyba trochę się przede mną otworzył, chociaż z innymi rozmawiał raczej zdawkowo i co chwilę rozglądał się nerwowo na boki. Nie miałam pojęcia, o co mu dokładnie chodzi, ale uznałam, że to jakieś jego dziwactwo. Zainteresował mnie jednak sobą na tyle, że zdecydowałam się umówić z nim następnego wieczora na kolację.

Zaprosił mnie do najdroższej restauracji w mieście. Chodziłam tam czasem, bo lubiłam dobrze zjeść, a poza tym chętnie zabierałam ze sobą rodziców, by mogli się nacieszyć wykwintnymi daniami i jednocześnie nie narobić w domu przy obiedzie. Wiedziałam, że ceny są naprawdę kosmiczne, dlatego zdziwiłam się, gdy zaczął zamawiać wszystko, co mu się podobało bez żadnego skrępowania i nie zerkał nerwowo na ceny, gdy ja składałam zamówienie.

– Czym właściwie się zajmujesz? – zapytałam go w końcu, gdy kelnerka przyniosła danie główne.

Prowadzę firmę – stwierdził zdawkowo. Przyjrzał mi się uważnie, a potem dodał: – Oferujemy zabezpieczenia dla różnych urządzeń, wiesz, komputerów i nie tylko.

Pokiwałam głową. Wtedy pierwszy raz pomyślałam, że musi mieć z tego jakieś konkretne pieniądze, jednak nie drążyłam – skoro się nie chwalił, zdecydowanie nie wypadało. No i tak mijały nam kolejne tygodnie, a potem miesiące. Zbliżyliśmy się do siebie bardzo mocno, on się oświadczył, a ja dalej nie widziałam, jak mieszka.

Mój mąż to dziwak

Gdy się spotykaliśmy, zwykle zapraszał mnie do jakiegoś luksusowego hotelu, restauracji czy do innego interesującego miejsca – zawsze poza miastem. Kiedyś zorientowałam się, ile zysku przynosi jego firma i byłam pod wrażeniem. I choć rodzice byli trochę sceptyczni, bo mówili mi, że bardzo mało o Julianie wiedzą, a on wydaje im się bardzo skryty, wzięłam z nim ślub. Skromny, kameralny, w rodzinnym gronie. A niedługo po zakończonej ceremonii przekonałam się, że mój mąż to… cóż, najdelikatniej mówiąc, dziwak.

Jako że Julian miał własne mieszkanie, ustaliliśmy, że to ja się do niego wprowadzę. Zdziwiłam się bardzo, gdy zawiózł mnie do jednej z gorszych dzielnic miasta, a zupełnie zbita z tropu byłam, kiedy wprowadził mnie do starego, molochowego bloku z wielkiej płyty. Okazało się, że ma tam trzypokojowe mieszkanie na siódmym piętrze. Na miejsce dotarliśmy schodami, bo winda akurat miała awarię.

Myślałam, że chociaż w środku będzie wszystko ładnie urządzone, ale nie – wnętrze było zaaranżowane bardzo oszczędnie, wypełnione tanimi meblami, które stanowiły zwyczajną zbieraninę niepasujących do siebie szpargałów.

– Tu… mieszkasz? – zapytałam niepewnie.

Parsknął śmiechem.

– A co? – spytał. – Pałacu się spodziewałaś?

Musiałam zrobić dziwną minę, bo dodał:

– Oj, Sylwia, ty się musisz jeszcze dużo nauczyć. Jakby się ludzie dowiedzieli, ile mam pieniędzy, to by mnie z miejsca okradli. Lepiej się kamuflować, bo nigdy nie wiadomo, kto patrzy!

Z początku myślałam, że żartuje. Że to jakieś jego mieszkanie przejściowe czy miejsce, do którego wpada od czasu do czasu, a normalnie ma gdzieś wykupiony apartament czy domek. Im dłużej jednak z nim mieszkałam, tym mocniej utwierdzałam się w przekonaniu, że mówi całkiem serio.

To jakaś paranoja

Uparł się, żebym nie kupowała zbyt wielu rzeczy, bo jeśli będę wracała do domu obładowana torbami z drogich sklepów, ludzie zaraz wyczują ode mnie forsę. Kiedy się zdenerwowałam i powiedziałam Julianowi, że w końcu muszę w czymś chodzić, a nie będę się ubierała w lumpeksach, bo on tak chce, ostatecznie zgodził się, żebym zanosiła zakupy do rodziców. Oni tego nie rozumieli, ale ja nie miałam siły im tego tłumaczyć.

W mieszkaniu nie mieliśmy też żadnych cennych sprzętów. Julian kupił ekspres kapsułkowy na jakiejś wyprzedaży, niewielki telewizor firmy, której nawet nie znałam, a laptop trzymał zawinięty w ręcznik w szafie (no tak, to był taki model za kilkanaście tysięcy). Mnie oberwało się nawet, jak kupiłam sobie robota kuchennego, bo, zdaniem mojego męża, „wyglądał zbyt drogo”.

Żaliłam się przyjaciółce

Mniej więcej pół roku po ślubie jedna z bliskich przyjaciółek, Daria, zaprosiła mnie na kawę. Wybrała lokal w centrum, więc nie musiałam się martwić, że mąż mnie tam zobaczy, bo na pewno byłby niezadowolony, że pokazuję się na mieście i ot tak, piję sobie taką drogą kawę. Skoro miałam na to pieniądze, trzeba mnie przecież było okraść!

– Sylwia! – Przyjaciółka bardzo się ucieszyła na mój widok. – Tyle czasu minęło… To opowiadaj, jak tam w waszym cudownym gniazdku?

Prychnęłam.

– A – mruknęłam. – Szkoda gadać, wiesz? Nawet nie mam ochoty.

Daria zamrugała, wyraźnie zdumiona moją reakcją.

– Ale co jest nie tak? – spytała. – No bo ten twój Julek to chyba sensowny, pieniądze macie… no to o co chodzi?

Skrzywiłam się nad swoją kawą. Wyobraziłam sobie minę Juliana, gdyby zobaczył, ile kosztowała, razem z tymi wszystkimi dodatkami.

– No, pieniądze może i mamy – burknęłam z irytacją. – Ale co z tego, jak mamy udawać biedaków? Według Juliana, każdy czyha na naszą fortunę.

Parsknęła śmiechem.

– Jak to?

No i opowiedziałam jej o tym wszystkim, co wymyśla mój mąż, o naszym obskurnym mieszkaniu, braku jakichkolwiek droższych sprzętów i magazynie ubrań w domu moich rodziców. Na koniec Daria spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Ty, on to ma jakąś paranoję – mruknęła. – Ja bym się poważnie zastanowiła, czy chcę z nim być. No bo sorry, Sylwia, będę brutalna – ale po co mieć kasę, jak się żyje jak biedak? No nie żeby być rozrzutnym, ale… żeby robić coś takiego?

Nie wiem, czy chcę tak dalej żyć

Z perspektywy czasu myślę, że Daria miała rację. Coraz częściej też zastanawiam się, czy ja i Julian to dobre połączenie. Właściwie nie łączy nas jakaś ogromna chemia – ot, dobrze się dogadujemy, o ile rozmowa nie schodzi na naszą dziwaczną sytuację materialną. Myślę, że lepiej będzie dla mnie, jeśli go sobie odpuszczę.

Coraz częściej więc przychodzi mi do głowy rozwód. Bo tego życia w biedzie nie mogę już znieść. Nie po to w końcu harowałam przez lata, żeby teraz udawać kogoś, kim nie jestem. Może znajdę jeszcze kiedyś faceta, który to zrozumie.

Sylwia, 35 lat

Czytaj także: „Święta spędziłam samotnie w szpitalu. Dzieci się na mnie wypięły, bo po co im schorowana matka przy wigilijnym stole”
„Córka ukradła mi z konta ostatnie 500 zł, bo chciała iść na Sylwestra. Dałam jej solidną nauczkę”
„Myślałam, że mąż dorabiał w Święta jako Mikołaj. Okazało się, że te przebieranki wcale nie były dla dzieci”

Redakcja poleca

REKLAMA