Kupiliśmy akurat mieszkanie i szykowaliśmy się do remontu. Liczył się dla nas każdy grosz, a właściciel wynajmowanego przez nas M-3 podniósł nam czynsz o połowę i powiedział, że jak nam się nie podoba, to droga wolna. Wyprowadziliśmy się w dwa dni i zamieszkaliśmy u moich rodziców.
Być może – jak sugerowała nam znajoma prawniczka – nie było to zgodne z prawem, ale nie chciało nam się z nim wykłócać. Dlatego wspaniałomyślna propozycja mojej mamy spadła nam jak z nieba.
– Zamieszkajcie u nas, dopóki się nie urządzicie u siebie. Po co tracić pieniądze na wynajem i czas na szukanie czegoś tymczasowego? – powiedziała mi przez telefon, kiedy zwierzyłam się jej, że krucho u nas z kasą, a w dodatku najemca wypowiedział nam od nowego miesiąca umowę.
– Ale to nie będzie dla was kłopot? – upewniłam się na wszelki wypadek.
– Jaki kłopot, oszalałaś? Nawet tak nie mów! Wreszcie nacieszymy się naszą wnuczką! – w głosie mamy brzmiała autentyczna, szczera radość.
Marek trochę się wahał, ale przekonałam go, że to będzie dobre rozwiązanie. I w ten sposób z początkiem marca stanęliśmy we troje w progu mojego rodzinnego domu. Przywitały nas radosne okrzyki moich rodziców i poszczekiwania merdającego ogonem Mańka. Ledwie weszliśmy do przedpokoju, poczułam smakowity zapach pieczeni i słodki aromat ciasta drożdżowego. Zapachy mojego dzieciństwa.
To było tak, jakbym cofnęła się w czasie
Byłam na powrót małą dziewczynką wracającą ze szkoły. Czułam się wzruszona i szczęśliwa. Pierwsze dni wspólnego mieszkania układały się bardzo dobrze. Wspólne gotowanie, wspólne jedzenie posiłków, granie w gry planszowe, niekończące się rozmowy i dużo śmiechu. Co prawda, musieliśmy się wszyscy trochę do siebie nawzajem dopasować, ale chodziło naprawdę o drobiazgi. Jedna łazienka z ubikacją na pięć osób (w tym dopiero co odpieluchowana trzylatka!) to trochę niewygodne, więc moja mama nie mogła już brać godzinnych kąpieli w pianie z kieliszkiem białego wina stojącym na sedesie.
Mój mąż z kolei zrezygnował z chodzenia po domu w samych bokserkach, bo to jednak moich rodziców krępowało. Na szczęście nie było absolutnie żadnych konfliktów dotyczących Basi. Moi rodzice nie karmili wnuczki słodyczami, nie dawali jej plastikowych zabawek i nie pozwalali jej nawet na oglądanie bajek w telewizji. Byli idealnymi dziadkami, kochającymi, lecz przestrzegającymi reguł ustalonych przeze mnie i Marka, czyli było okej. A przynajmniej tak mi się wydawało…
Po jakimś tygodniu mieszkania u rodziców zauważyłam, że mój mąż chodzi naburmuszony i poirytowany. Kiedy pytałam go, o co chodzi, kręcił głową i mruczał:
– O nic.
Nie dałam się zbyć. A ponieważ jego foch nie mijał, naciskałam i drążyłam:
– Kochanie, przecież widzę, że jesteś zły. Powiedz mi dlaczego, proszę.
– Daj mi spokój!
– Nie dam, dopóki mi nie powiesz!
– Dobra. Tylko obiecaj, że się nie obrazisz – zastrzegł w końcu.
– Obiecuję.
– Chodzi o twojego tatę.
– A dokładnie?
– Przychodzi do mnie po kilkanaście razy w ciągu dnia. Z duperelami. A to, żebym mu pomógł coś zrobić na komputerze, a to pyta, czy bym się nie napił kawy. I tak dalej. Nie chcę być niemiły dla teścia, ale sama rozumiesz…
Rozumiałam. Mój mąż jest księgowym i najczęściej pracuje zdalnie. Wiele osób myśli, że jak ktoś nie wychodzi codziennie do biura na osiem godzin, to oznacza, że nic nie robi. Tata przeszkadzał Markowi w robocie, a ten był zbyt taktowny, żeby go wyprosić za drzwi.
Poczułam ulgę, myślałam, że chodzi o coś gorszego
– Porozmawiam z mamą, a ona z tatą. Obiecuję, że nie będzie ci się więcej narzucał, kiedy pracujesz – obiecałam.
– Dzięki, kochanie. Wiesz, że bardzo go lubię, ale pieniądze same się nie zarobią.
– Rozumiem, naprawdę, kochanie – zapewniłam Marka.
Pogadałam od serca z mamą, a ona przekonała tatę, że jego ukochany zięć nie obija się bez celu, tylko naprawdę ciężko pracuje, nawet jeśli robi to w pidżamie. I wcale nie trzeba go zabawiać, żeby się nie nudził, wręcz przeciwnie, należy dać mu spokój. Problem został rozwiązany. Przez kilka dni było dobrze, a potem znów zobaczyłam, że mój ślubny się foszy. I znów musiałam na siłę wyciągać z niego informacje, bo jak zwykle na początku twierdził, że „nic się nie dzieje”.
Strasznie mnie to w nim irytowało. Ale i tym razem udało mi się skłonić go do mówienia.
– Twoja mama we wszystkim cię wyręcza – mruknął, nie patrząc mi w oczy.
– Słucham?!
– Gotuje nam obiady. Niedawno weszła do naszego pokoju, żeby zabrać rzeczy do prania. Nawet herbatę ci robi.
Zatkało mnie z oburzenia. Miałam ochotę nazwać męża idiotą i baranem, ale policzyłam w myślach do dziesięciu, żeby się uspokoić, i wycedziłam lodowato:
– Twierdzisz, że jestem leniwa? Masz pojęcie, jak bardzo wyczerpująca jest opieka nad dzieckiem? Nie, oczywiście, że nie masz. Bo to ja zajmuję się Basią. Ty ją czasem łaskawie wykąpiesz i myślisz, że to czyni z ciebie ojca roku! – jednak straciłam panowanie nad sobą i podniosłam głos. – A nie przyszło ci do głowy, że mama robi mi herbatę, ponieważ chce mi ulżyć, kiedy padam na twarz ze zmęczenia? Bo mnie kocha i się o mnie troszczy? Kiedy ty mi zrobiłeś ostatnio herbatę?
– Wczoraj – odparł. – A chodzi mi o to, że od kiedy zamieszkaliśmy z twoimi rodzicami, zaczęłaś zachowywać się jak ich córeczka, zapominając, że jesteś już dorosłą kobietą i moją żoną.
– Co to niby ma znaczyć?
– W ogóle się nie kochamy.
Aaa… Więc o to tak naprawdę chodziło. Ale to nie była moja wina.
– Bo ty nie chcesz! – wytknęłam mu.
– Bo się wstydzę, kiedy twoi rodzice są za ścianą! Skoro ja słyszę, jak się śmieją, to oni na sto procent usłyszeliby, jak uprawiamy seks, prawda? – wypalił.
– Jasne, wszystko ich wina. Może mają się przenieść do piwnicy? Mieszkamy u nich za darmo, a ty masz czelność mówić, że ci zawadzają? I zwalasz na nich winę za swoją impotencję. Jesteś podły!
Wykrzyczawszy mu w twarz te okropne słowa, wybiegłam z pokoju i trzasnęłam drzwiami. Potem zamknęłam się w łazience i tam głośno przeklinałam. Miałam wielką ochotę pójść do mamy, żeby naskarżyć na Marka. Wtedy dotarło do mnie, że mój mąż ma trochę racji. Zachowuję się jak dziecko, które szuka ratunku u mamusi. A przecież jako dojrzała kobieta powinnam sama rozwiązywać problemy małżeńskie. Siedziałam na brzegu wanny i rozmyślałam o naszej kłótni.
Starałam się być obiektywna
Gdy ochłonęłam, umyłam twarz zimną wodą i poszłam do Marka.
– Przepraszam, że na ciebie nawrzeszczałam – powiedziałam.
– Nie gniewam się – powiedział, lecz oczy mówiły coś wręcz przeciwnego.
– Tak, zachowywałam się jak mała dziewczynka. Pozwalałam się obsługiwać jak księżniczka. Ale ty też zachowujesz się jak mały chłopiec! Obrażasz się i nie mówisz o co. I nie robisz tego, od kiedy zamieszkaliśmy u moich rodziców, za każdym razem. To cholernie wkurzające.
Marek milczał. Nie naciskałam go. Mój ukochany należy do osób, które muszą przetrawić zarzuty, musi je przemyśleć i dopiero po jakimś czasie jest w stanie spokojnie o tym porozmawiać.
– Chcesz, żebyśmy się wyprowadzili?
– Co? – Marek zamrugał powiekami, zaskoczony propozycją i zmianą tematu.
– Możemy wynająć jakieś mieszkanie. To przedłuży remont naszego, ale świat się od tego nie zawali. To jak, wyprowadzamy się? – zapytałam raz jeszcze.
– Bardzo chciałbym, żebyśmy znowu byli tylko we troje: ja, ty i Basia. Tęsknię za tym, za nami, za naszą małą rodzinką – wyznał w końcu Marek.
Zrobiło mi się ciepło na sercu.
– Czyli wynosimy się? – upewniłam się.
– Twoim rodzicom będzie przykro…
– Wcale nie. Zrozumieją. On są naprawdę fajni, wiesz? – zapewniłam męża.
– Wiem. Tylko fajni ludzie mogli wychować tak cudowną kobietę jak ty.
A potem już nie rozmawialiśmy, tylko całowaliśmy się, tuliliśmy… i kochaliśmy. Impotencja Marka przeszła jak ręką odjął! Wyprowadziliśmy się od moich rodziców. To doświadczenie dowiodło, że nie jesteśmy stworzeni do życia na kupie w wielopokoleniowej rodzinie, że potrzebujemy samotności, niezależności i intymności, o które jest cholernie trudno, gdy gnieździmy się pod jednym dachem ze „starszyzną plemienną”.
Nie żałuję jednak tego krótkiego epizodu wspólnego mieszkania z moimi rodzicami, ponieważ miał on pozytywny wpływ na moje relacje z Markiem. To było tak, jakbyśmy ujrzeli samych siebie w krzywym zwierciadle. Oboje zrozumieliśmy, że wcale nie jesteśmy tacy dorośli i dojrzali, jak nam się wydawało, skoro drobiazgi niemal spowodowały kryzys w naszym małżeństwie. Teraz pracujemy nad naszym związkiem, rozmawiamy, słuchamy siebie nawzajem. On już nie dusi w sobie pretensji jak kiedyś i… często robi mi herbatę.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”