Przez następny rok w domu toczyły się wojny. Zaczynało się od niewinnego pytania – kim była ta kobieta (mężczyzna), z którym cię widziałam (widziałem). Był to jakby mały kamyk, który staczał się po niestabilnym zboczu, stając się początkiem potężnej lawiny.
Oskarżenia, krzyki, słowa „nienawidzę”, „podła”, „rozwód”, „zabiję cię (się)” fruwały w powietrzu. Dziwiłam się, jak to możliwe, skoro równie często, w fazie spokoju, słyszałam „kocham”, „jesteś jedyna (jedyny)”… Pieszczoty, pocałunki, przytulanki przed telewizorem – a potem nagle pioruny uderzające prosto w serce.
Dopiero wiele lat później zrozumiałam, że moi rodzice kochali się ogromnie, ale oboje cierpieli na straszną przypadłość – chorobliwą zazdrość. Zazwyczaj tylko jedna osoba w związku jest jej ofiarą, a i tak jest ciężko.
Tu mieliśmy problem do potęgi. Jak nie jednemu, to drugiemu coś się zwidywało, i już zielonooki potwór budził się do życia. Łatwo się domyślić, co z tej mieszanki wybuchowej mogło wyniknąć.
A w samym środku cyklonu byliśmy my
W nas te pioruny i lawiny uderzały rykoszetem. Adaś się moczył i jąkał, ja miałam problemy w szkole i stałam się nerwowa. Żeby było jasne – rodzice nas kochali i opiekowali się nami. Wozili nas po psychologach i póki mogli, starali się panować nad sobą. Ale zazdrość nie ma litości nad niewinnymi. W końcu tama pękała i znów złe emocje zalewały nasz dom.
W końcu rodzice postanowili się rozwieść. Ojciec wyprowadził się z moim bratem do swojej mamy. Adaś przychodził do nas co niedziela na obiad, a ja biegałam do babci w środku tygodnia i czekałam na ojca, żeby po pracy pomógł mi w matematyce.
Pierwsze dni w domu bez taty były bardzo dziwne. Nigdy wcześniej nie panowała w nim taka cisza. Początkowo mama chodziła wesoła.
– Wreszcie się go pozbyłyśmy – słyszałam jej uradowany głos. – Już więcej nie zatruje nam życia swoimi kretyńskimi podejrzeniami.
Nie chciałam mamie przypominać, że ostatnie dwie awantury wywołała właśnie ona. Podobno zobaczyła ojca, jak szedł ulicą, a jakaś kobieta wzięła go pod pachę. Ojciec twierdził, że gdy dochodził do przejścia dla pieszych, nieznajoma kobieta poczuła się słabo, chwyciła go za ramię i poprosiła, żeby odprowadził ją do stojącego po drugiej stronie ulicy domu.
Matka, która z okien autobusu przez przypadek zobaczyła tę scenę, była pewna, że tata spotkał się z kochanką, która natychmiast zaciągnęła go do swojego łóżka. Awantura była straszna, rodzice wydzierali się na siebie, w ogóle nie przejmując się obecnością dzieci. Najgorsze, że mama nie słuchała wyjaśnień ojca.
Jej zazdrość i jednocześnie nagła nienawiść do człowieka, który ją, jak to w swej chorobie uznawała, oszukiwał i upadlał – nie pozwalały przyjąć żadnych rozsądnych wyjaśnień. Ojciec krzyczał, że jest chora, powinna się leczyć i najwyższy czas z tym skończyć.
Tyle że przyganiał kocioł garnkowi – gdy jemu się coś zwidziało, to dostawał takiego ataku zazdrości, że Otello mógłby się od niego uczyć. No więc pozew rozwodowy został złożony, choć, jak wspomniałam, tak naprawdę nasi rodzice szaleńczo się kochali…
Po kilku tygodniach radość mamy przygasła. Złe emocje, niekarmione nowymi iluzjami, prysły jak bańka mydlana. Zaczęła tęsknić. Pewnego dnia przyszła do nas babcia. Mama bardzo lubiła swoją teściową, i z wzajemnością. Babcia z bólem obserwowała to, co dzieje się między jej synem a synową. Kiedyś powiedziała mi:
– Mają wielkie szczęście, że się spotkali, i wielkiego pecha. Ta choroba, która ich toczy, jest jak rak, który zjada zdrowe tkanki. Nie miej do nich żalu, są w tym bezbronni. Jednak dla was najlepiej by było, gdyby nie żyli razem.
Razem źle, osobno też niedobrze. Jak tu żyć?
Kiedy tamtego dnia przyszła, mama głośno żałowała, że oskarżyła tatę o zdradę, chociaż nie miała ku temu żadnych podstaw. Rozmawiały w kuchni, przy drzwiach zamkniętych, ale ja wiedziałam, gdzie usiąść w łazience, by wszystko słyszeć.
– Źle postąpiłam – chlipała mama. – Ja zawsze najpierw coś powiem, a dopiero potem myślę. A przecież Grześ jest takim dobrym człowiekiem. Gdyby nie on, to Karina już dawno miałaby pałę z matematyki.
– On też uważa, że niepotrzebnie się uniósł.
– Myśli mama, że moglibyśmy jeszcze raz ze sobą spróbować? – pytała mama.
– Grześ poprosił, żebym do ciebie przyszła i spytała, czy nie miałabyś nic przeciw temu, gdyby odwiedził was w niedzielę. On też tęskni – westchnęła cicho babcia.
Mama nie mogła się doczekać tej niedzieli. Ugotowała tacie ulubiony obiad i od samego rana robiła się na bóstwo. Chyba z godzinę trzymała mnie w sypialni, żebym oceniała kolejne stroje. Jej histeryczno-radosny nastrój i mnie się udzielił. To była bardzo fajna niedziela.
O trzeciej rozległ się dzwonek. Z nerwów mama przygryzała paznokcie do krwi.
– Otwórz drzwi, kochanie. Zaraz wyjdę.
Za drzwiami zobaczyłam najpierw wielki bukiet róż. Chciałam coś powiedzieć, ale mama już się ogarnęła, podbiegła do drzwi, odsunęła mnie, odsunęła bukiet i rzuciła się ojcu na szyję. Ten wypuścił kwiaty z dłoni, objął ją i zaczęli się całować, jakby byli sami.
Adaś popatrzył na mnie i zrobił minę, jakby chciał wymiotować. Podzielałam jego uczucia. Rodzice wtoczyli się do przedpokoju, a potem tata wziął mamę na ręce i zaniósł na górę do sypialni.
Zamknęłam za nimi drzwi. Zgasiłam ogień pod zupą, nasypałam chipsów do miski i poszliśmy z bratem obejrzeć telewizję. Pamiętam, że obiad jedliśmy już wieczorem. Było wspaniale – miło, czule, rodzice całą uwagę poświęcali nam.
Idylla trwała dwa czy trzy miesiące. Pewnego dnia ojciec spytał mamę, kim był ten facet, który podwiózł ją samochodem pod dom. W odpowiedzi mama stwierdziła, że przecież przyjechała taksówką.
– Ślepy nie jestem. Ale ja pytam, kim był ten facet, który siedział za kierownicą.
Od tego zdarzenia zaczęła się kolejna wojna. Następnym razem zaatakowała mama, stwierdzając, że widziała, jak ojciec całował się w supermarkecie z nastolatką.
– Już ci się młodych lasek zachciewa? – rozpłakała się mama.
– Trzeba było podejść i sprawdzić, że to nie byłem ja. Okulary sobie kup!
– Nie będę podchodziła, żeby wyrywać cię z ramion jakiejś lafiryndy. Ja swój honor mam.
– Jesteś idiotką, nic więcej.
Rok później ojciec trafił do aresztu za pobicie mamy. Wpadł w szał, gdy podczas kolejnej kłótni potwierdziła, że owszem, z chęcią mogłaby usiąść pierwszemu lepszemu facetowi na kolanach.
Doszło do drugiego rozstania. I jak poprzednio mama chodziła ćwierkająca i szczęśliwa przez pierwszych kilka dni. Potem stopniowo markotniała, smutniała, aż wreszcie pewnej nocy przez ścianę usłyszałam jej cichy płacz.
I znowu zjawiła się babcia, przysłana przez stęsknionego i bijącego się w pierś syna – a mama znowu przyznawała, że nie powinna źle odnosić się do męża, za którego dałaby sobie uciąć nie tylko lewą, ale i prawą rękę.
Ja i Adam wynieśliśmy się z domu najszybciej jak mogliśmy. Wcześniej tygodniami mieszkaliśmy u babci, gdy rodzice wpadali w spiralę choroby. Policzyłam, że rozstawali się dwanaście razy. Nie mogli żyć ze sobą, i nie mogli bez siebie, męcząc się tak w nieustannym kole zerwań i powrotów. Ta huśtawka emocji – miłości i nienawiści – była zabójcza.
Ostatni raz rozstali się, gdy mama miała sześćdziesiąt lat. Jej serce nie wytrzymało tych emocji. Ojciec umarł miesiąc po niej. Pochowaliśmy ich razem, przykrywając grób piękną marmurową płytą.
Kiedyś poszłam na cmentarz z córką, żeby zapalić świeczkę. Zaskoczona zobaczyłam, że płyta nagrobna pękła na dwie równe połowy. Pomyślałam, że nawet tam, po drugiej stronie, wciąż nęka ich zielonooki potwór. Tak, to była wielka miłość, która pokonała nawet śmierć.
Czytaj także:
„Mój syn zawsze sprawiał problemy. Nie wiedziałam jednak, że pod dachem wychowałam kryminalistę”
„Żona w łóżku zachowuje się jak zakonnica, a na mój dotyk reaguje wstrętem. Jeszcze chwila i znajdę sobie kochankę”
„Jedyni synowie zginęli tego samego dnia w górach. Po pogrzebie nigdy też nie zobaczyła już wnuczków”