„W domu czułam się jak hotelowa kucharka i sprzątaczka. Rodzina miała gdzieś moje starania, więc dałam im popalić"

Przemęczona matka fot. Adobe Stock, zinkevych
„Prosiłam ich o ograniczenie czasu spędzanego przed komputerem, żaliłam się, że o nic się nie mogę doprosić, narzekałam, wściekałam się… Jak grochem o ścianę. Co gorsza, mieli poparcie w osobie swego ojca”.
/ 31.08.2022 08:30
Przemęczona matka fot. Adobe Stock, zinkevych

Marcin wpadł do mieszkania jak bomba. Jeszcze dobrze nie zamknął drzwi, a już się rozdarł:

– Mama, co na obiad?!

Drażniło mnie zachowanie syna

Jakbym była głucha, jakby nie mógł przyjść, pogadać normalnie… Wciąż się spieszył. Znając obyczaje mojego syna, na pewno połknie obiad jak gekon muchę, byle jak najszybciej zasiąść przed komputerem.

– Nie ma obiadu – mruknęłam pod nosem, doprawiając pomidorową.

– Mamo! – Marcin raczył zajrzeć do kuchni. – Zjem i lecę do Pawła. Kupił nową grę – otworzył lodówkę.

– Musicie wciąż grać? – spytałam.

– Wszyscy grają. Czepiasz się, mamo – mlasnął, gryząc znaleziony w lodówce kawałek goudy.

– Zostaw ten ser, pomidorową zaraz ci naleję – burknęłam.

Wpaść, zjeść, iść do kolegów, albo zamknąć się w swoim pokoju i grać. Córka nie była lepsza. Dagmara po powrocie ze szkoły, też zamykała się w swoim pokoju i zasiadała przed komputerem. Ona akurat, by śledzić najnowsze plotki o aktorach, piosenkarzach, kto z kim, dlaczego i po co.

Prosiłam ich o ograniczenie czasu spędzanego przed komputerem, żaliłam się, że o nic się nie mogę doprosić, narzekałam, wściekałam się… Jak grochem o ścianę. Co gorsza, mieli poparcie w osobie swego ojca. Andrzej był przykładem typowego mężczyzny kanapowca. Przychodził z pracy, siadał przed telewizorem i tylko pstrykał przyciskami pilota.

Z całą trójką nie dało się rozmawiać, nie mówiąc o wspólnym wyjściu. Zawsze tłumaczyli się w jednakowy sposób: musimy odpocząć, musimy się odstresować. Miałam tego dosyć.

Spacer z rodzicami to nie żadna atrakcja

Pamiętałam czasy, kiedy byliśmy młodsi, a dzieci mniejsze. Jedliśmy wspólnie kolacje. Dzieciaki wyczekiwały wieczoru, żebyśmy wszyscy usiedli przy stole, i nie śpiesząc się, porozmawiali, pożartowali. Wyjeżdżaliśmy na wycieczki weekendowe. Oglądaliśmy wspólnie filmy. Nawet rodzinna wyprawa na plac zabaw czy do parku była przeżyciem. Po prostu cieszyliśmy się, że robimy coś razem.

A potem, nie wiedzieć kiedy, wspólne spędzanie czasu zeszło na dalszy plan. Ważniejsze stały się inne sprawy: bezmyślne przeglądanie kanałów telewizyjnych, granie w gry komputerowe albo śledzenie plotek o celebrytach.

Rozumiałam, że plac zabaw czy spacer po parku z rodzicami przestał być atrakcją dla nastolatków. Ale przecież na pewno znalazłoby się coś, co moglibyśmy robić razem. Próbowałam namówić moją rodzinę, żebyśmy pojechali w weekend w góry. Albo poszli do zoo lub kina. Nic z tego. Kręcili nosem na wszystko, co zaproponowałam. Czułam, że coraz bardziej się od siebie oddalamy. Każde z nas żyło własnym życiem, niedostępnym dla reszty rodziny.

A mnie robiło się coraz smutniej. Kiedy czasem udało mi się ich zebrać na wspólnej kolacji, szybko pochłaniali jedzenie, a moje próby rozmowy zbywali półsłówkami. Byle jak najszybciej zjeść, byle uciec od stołu. W końcu otwarcie powiedziałam, że mi się to nie podoba.

– Marudzisz – odparł Andrzej.

– Czepiasz się – poparł go Marcin.

– Lecę, obiecałam Marlenie, że wrzucę dzisiaj nowe fotki na bloga – córka tak szybko wybiegła z kuchni, że nie zdążyłam zaprotestować.

Reakcja rodzinki mnie dobiła. Nie widzieli problemu albo im nie przeszkadzało, że już nie jesteśmy rodziną, a współlokatorami. Przy czym obowiązek sprzątania i gotowania w tym „hotelu” spadał na mnie… 

Chciałam coś zmienić, ale nie wiedziałam jak

Kilka dni później, robiąc samotnie zakupy (bo przecież pozostałym współlokatorom nie przyszłoby do głowy, żeby mi pomóc), zauważyłam plakat reklamowy szkoły tańca. Zawsze lubiłam tańczyć, w przeciwieństwie do Andrzeja; a dzieci nigdy nie wyraziły zainteresowania tą formą rozrywki i fizycznej aktywności.

„Zapomnij – zganiłam samą siebie. – Praca, dom… Nie znajdziesz czasu”. Westchnęłam nad swoim losem i ruszyłam z zakupami do domu.

Jednak myśl o szkole tańca nie dawała mi spokoju. Gdyby tylko rodzina zechciała mnie nieco odciążyć, mogłabym poświęcić kilka godzin w tygodniu na taniec. Ale czy potrzebuję ich pozwolenia? Oni mnie nie pytali, co mogą zrobić ze swoim wolnym czasem. Więc ja tego wolnego czasu nie miałam wcale.

Podjęłam decyzję. Będą musieli wyjść ze swoich pokoi… Wieczorem przygotowałam wspólną kolację i nie pozwoliłam im umknąć z talerzami do siebie.

– Nic z tego – powiedziałam twardo. – Siedzicie i jecie przy stole. Chcę z wami porozmawiać. I zjeść kolację w waszym towarzystwie – dodałam.

– Oj mama, znowu zaczynasz… – jęknęła córka, ale spojrzałam na nią groźnie. – No dobra, dobra, byle szybko – westchnęła.

– Nie będzie szybko – usadziłam ją. – Andrzej! – zawołałam. – Długo będziemy na ciebie czekać.

Mąż niechętnie wszedł do kuchni.

– Zjadłbym spokojnie przed telewizorem, ale ubzdurałaś sobie te wspólne kolacyjki… – mruczał pod nosem.

Miałam ochotę go walnąć

– Chcecie szybko? – wycedziłam ze złością. – To będzie szybko. Zapisałam się do szkoły tańca. Zajęcia są trzy razy w tygodniu. W te dni będziecie musieli sobie poradzić sami. Zrobić zakupy, przygotować obiad…

– Co? – Andrzej z wrażenia aż wypuścił kanapkę z ręki.

– Weź, nie żartuj – prychnął syn.

Córa nic nie powiedziała, bo była zajęta pisaniem esemesa.

– Odłóż komórkę, kiedy rozmawiamy – zażądałam stanowczo.

Spojrzała na mnie, jakbym oszalała, ale telefon odłożyła. Wiadomo,
z wariatami się nie dyskutuje.

– Słyszałaś, dziecko, co powiedziałam? – upewniłam się.

Pokiwała głową.

– Zatem ustalcie między sobą, kto czym się zajmie. Jeśli nie potraficie, macie tu listę. I wskazówki.

– Że co? – wykrztusił Andrzej.

– Ano to – uśmiechnęłam się – że trzy razy w tygodniu wy będziecie przygotowywać posiłki, a ja będę tańczyć. Musicie też wstawiać pranie, podlewać kwiatki, odkurzać. Im szybciej się z tym uporacie, tym szybciej będziecie mogli wrócić do swoich pokoi – dorzuciłam złośliwie.

Cała 3 patrzyła na mnie jak na wariatkę

Chyba myśleli, że żartuję albo tylko ich straszę, nie mogę przecież wykręcić im tak „podłego” numeru. No to się zdziwią, bo nie zamierzałam zrezygnować. Pierwsza lekcja tańca mocno mnie zmęczyła. Wróciłam do domu i jedyne, czego chciałam, to wziąć kąpiel, coś zjeść i iść spać.

– Co dobrego na kolację? – zapytałam.

– O, jesteś wreszcie! – z salonu wychylił się Andrzej. – Zrób coś do jedzenia, umieram
z głodu. O obiedzie też zapomniałaś – wytknął mi z wyrzutem.

Złość we mnie zawrzała.

– Ja… zapomniałam? Przecież dzisiaj gotowanie to wasza broszka.

Wzruszył tylko ramionami. Ja też mam prawo się odstresować… O nie, tak się bawić nie będziemy! Zrobiłam kanapkę tylko dla siebie. Zresztą i tak więcej chleba nie było, nie mówiąc już o ulubionych serkach Dagmary czy wędlinie. Gdy jadłam, do kuchni wszedł Marcin.

– Co na kolację? – spytał.

– To, co sobie zrobisz – odparłam spokojnie. – Wy mieliście dzisiaj przygotować posiłki.

– Oj, mama, myślałem, że to takie zagranie taktyczne.

– To źle myślałeś – podniosłam się. – Idę do łazienki i spać.

Marcin otworzył lodówkę i wykrzyknął z oburzeniem:

– Niby co mam zjeść?! Nic nie ma!

Do was należało też zrobienie zakupów – nie zamierzałam ustąpić.

– Mamo, no co ty? Strajkujesz czy co? – w progu stanęła Dagmara.

– Ja? – zdziwiłam się. – Ależ skąd, po prostu stosuję się do waszej świętej zasady dotyczącej odpoczynku i odstresowania. Tyle że ja nie robię tego przed komputerem czy telewizorem, ale na parkiecie – oznajmiłam.

Zza drzwi sypialni słyszałam, jak moja rodzinka się naradza. W panice rozmawiali o tym, co kupić, i do której są czynne okoliczne sklepy. Następne dni były trudne. Obrazili się na mnie. Jednak nie ustępowałam, a oni, gdy przypadały ich dyżury, robili zakupy i szykowali posiłki.

Któregoś razu wróciłam do domu później niż zwykle. Ledwo weszłam do mieszkania, z kuchni wychyliła się Dagmara.

To dopiero początek

– Ile mamy na ciebie czekać? – spytała z wyrzutem. – Przygotowałam kolację. Już wszystko stoi na stole, a ciebie nie ma.

– A to daj, wezmę talerz i zjem sobie w salonie na kanapie – zaproponowałam, kładąc torebkę na szafce.

– Chyba żartujesz?! – obruszyła się Dagmara. – Narobiłam się przy tej kolacji. Nawet stół ładnie przystroiłam. W necie znalazłam fajny sposób składania serwetek. Siadaj i jemy wszyscy razem. Nie po to się męczyłam, żeby nikt nie zauważył efektu.

Od tej pory znowu siadamy wspólnie do wieczornego posiłku. I rozmawiamy o tym, co zdarzyło się w ciągu dnia. Ja opowiadam o szkole tańca, Andrzej o pracy, Marcin chwali się, że przeszedł poziom w grze, a Marlena raczy nas ploteczkami o aktorach.

To dopiero początek. Planuję nakłonić ich do wspólnych wycieczek, wypraw do kina, na sztuczne lodowisko albo na basen. Na razie skupię się na najbliższej przyszłości. Niedługo moja szkoła organizuje pokaz tańca i nawet początkujący kursanci będą brali w nim udział. Chętnie zobaczę na widowni moją rodzinę. A potem… może pójdziemy razem do kawiarni na lody?

Czytaj także:
„Córka jest mądrą dziewczyną, a związała się z chłopakiem po zawodówce. Ten prostak na pewno sprowadzi ją na złą drogę”
„Wszyscy zazdrościli przyjaciółce idealnego męża. Gdy trochę popił, maska opadła i zobaczyliśmy jego prawdziwą twarz”
„Były mąż oszczędzał na wszystkim, bo zbierał kasę na przyszłość. Po latach odkryłam, że ta inwestycja miała na imię Gośka”

Redakcja poleca

REKLAMA