To przestroga dla wszystkich kobiet: nie ufajcie swoim przyjaciółkom. Można traktować taką jak siostrę praktycznie od urodzenia, a ona bez skrupułów zniszczy wam życie i wbije nóż w plecy. Tak, Mateusz złamał mi serce, ale to nic w porównaniu z bólem, który zadała mi Karina. I pomyśleć, że jeszcze miesiąc temu byłam tak szczęśliwa...
Z Mateuszem byliśmy parą od liceum. To była szczenięca, pierwsza miłość: zaczęło się od pożyczania bluz na szkolnych ogniskach i randkach na placu zabaw. Pamiętam, że Mateusz podobał się wielu dziewczynom w klasie, nawet mojej najlepszej przyjaciółce Karinie. Chełpiłam się jego uwagą, przyznaję. Byłam w takim głupim wieku, że poczułam się lepsza, skoro wybrał mnie z całego tłumu koleżanek.
Gdy zaczęliśmy oficjalnie być parą, a Karina przestała się do mnie odzywać na kilka tygodni, udawałam, że nie wiem, o co chodzi. Po prostu czekałam aż jej przejdzie. Nie przejmowałam się tym, że sprawiłam jej ból, nie przegadałam z nią tego tematu. Skoro wybrał mnie, to przecież chyba mam pierwszeństwo. Przez długi czas było mi z tego powodu nieco wstyd, ale w końcu o tym zapomniałam, a nasza przyjaźń z Kariną dalej trwała. Byłam jej wdzięczna, że postanowiła postąpić jak dojrzalsza osoba i odpuściła sobie Mateusza. Nie unikała go też, często chodziliśmy razem do kina czy jeździliśmy na pikniki tylko we trójkę. Mateusz i Karina żyli ze sobą w zgodzie i przyjaźni, co bardzo mnie cieszyło. Życie układało się właściwie pod moje dyktando.
Nagle zrobił się bardzo zapracowany
W połowie studiów Mateusz mi się oświadczył. Oczywiście, zgodziłam się. Pierwszą powiadomiłam Karinę. Przyjaciółka wydawała się być w szoku, pytała mnie, czy jestem tego pewna, przypominała, że jesteśmy jeszcze bardzo młodzi, ale wiedziałam, że cieszy się moim szczęściem. Nie było wątpliwości, że będzie moją świadkową.
Już na chwilę przed zaręczynami rodzice Mateusza kupili nam mieszkanie. Oni też wiedzieli, że nasza relacja jest poważna, jeszcze w szkole traktowali mnie jak członkinię rodziny. Choć tego typu sprawy często przebiegają problematycznie, u nas wszystko poszło gładko. Mieszkanie było oczywiście zapisane na Mateusza, ale po ślubie chcieliśmy je włączyć do wspólnego majątku. Miesiącami wybierałam meble, zasłony i zastawę do naszego pierwszego gniazdka.
Zakochałam się w tym mieszkaniu. Było moim pierwszym w życiu azylem, pierwszą przestrzenią, która była prawdziwie moja: z domu nie miałam wybitnie dobrych wspomnień, a z rodzicami utrzymywałam raczej dość zdawkowy kontakt. Byłam przeszczęśliwa mogąc wybierać swoje pierwsze własne łóżko, pierwszą własną kanapę, obrazki do salonu... Mateusz nie oponował. Z uśmiechem mówił, że takie detale nie mają dla niego znaczenia, więc zostawia mi wolną rękę. Znacznie bardziej zaangażowana była Karina, która regularnie jeździła ze mną po sklepach.
– Nie kupuj białej kanapy, szybko się wybrudzi – radziła mi, a ja słuchałam, mimo że zawsze marzył mi się ten model. – Taki materac jest za twardy, będzie niewygodnie.
– Ale to przecież ja będę na nim leżeć, nie ty – zauważyłam ze śmiechem.
Karina nie odpowiedziała. Teraz wiem dlaczego...
Tuż przed ślubem Mateusz zaczął brać dodatkowe zlecenia, żeby jak najwięcej zarobić. Nie oponowałam, bo schlebiało mi, że ciężko pracuje, żeby spełnić moje marzenia. To ja śniłam o bogato zdobionej sukni, o najlepszym zespole weselnym z okolicy i profesjonalnym barze z ekskluzywnymi drinkami. Regularnie zdarzało się, że wyjeżdżał na całe weekendy. Z tym też nie miałam problemu, wiedziałam, że potrzebujemy pieniędzy. Wolny, samotny czas chciałam uprzyjemnić sobie spotkaniami z Kariną, ale i przyjaciółka wydawała się mieć wtedy wybitnie zapracowany czas.
– Hej, przepraszam, dostałam świetny staż, muszę się sprawdzić, bo tylko najlepszym oferują naprawdę niezłą pracę – tłumaczyła mi, kiedy znowu musiała odwołać jakieś wyjście.
Nie zaświeciła mi się w głowie żadna lampka, choć nie było trudno zauważyć, że narzeczony i przyjaciółka często znikają w tych samych terminach.
– Kariny nie ma w mieście? I Mateusza też nie? Oj, uważaj tam, pilnuj ich – śmiała się teściowa, kiedy wpadałam do niej na herbatę podczas któregoś z samotnych weekendów.
Oczywiście śmiałam się razem z nią: myśl o zdradzie narzeczonego, a tym bardziej Kariny, wydawała mi się być absolutnie niedorzeczna. Przecież wszyscy byliśmy przyjaciółmi od lat, nigdy nie zauważyłam między nimi żadnej chemii.
Jak może się spóźniać w taki dzień?
Czas do ceremonii płynął coraz szybciej, a Mateusz stawał się coraz bardziej zestresowany i zdystansowany. Próbowałam z nim o tym rozmawiać, ale mówił, że ma dużo pracy, denerwuje się przed ceremonią, mamy na głowie kredyt za wykończenie mieszkania... Wierzyłam mu, bo dlaczego by nie? Fakt, było mi przykro, że ostatnie tygodnie przed ślubem nie upływają nam na romantycznych randkach i snuciu wizji wspólnej przyszłości, ale wiedziałam, że moje oczekiwania mogą być nierealistyczne. W końcu wiele par kłóci się i stresuje tuż przed weselem, to przecież bardzo intensywny okres.
– Mateusz jest ostatnio w strasznym stresie, zupełnie się ode mnie odcina, prawie nie rozmawiamy – wzdychałam, zwierzając się ze swoich problemów Karinie. – Wiem, że to pewnie normalne, ale czy nie powinien się bardziej cieszyć? W końcu kochamy się, przed nami całe życie, które zaraz przypieczętujemy wielkim dniem...
– Nie martw się, na pewno będzie okej – powiedziała Karina, ale jakoś bez przekonania.
Przez chwilę chciałam upomnieć się o nieco więcej empatii, ale uznałam, że może byłoby to nie na miejscu. W końcu wychodziłam za mąż za swojego idealnego faceta, miałam piękne mieszkanie, moje życie układało się naprawdę jak w bajce. Karina z kolei nadal mieszkała z rodzicami i była samotna. „Nie wypada narzekać i jeszcze prosić o pocieszenie kogoś, kto i tak ma gorzej”, myślałam. Gdybym tylko wiedziała to, co wiem dziś...
Ostatnią noc przed ślubem spędzałam u rodziców. Nie byłam zachwycona tym pomysłem, ale wiedziałam, że jest to dla nich bardzo ważne, więc uległam. Rano do domu przyjechał fryzjer i makijażysta, a potem mama pomogła mi założyć suknię. Karina miała przyjść tuż przed piętnastą i miałyśmy wspólnie pojechać do kościoła, gdzie Mateusz miał zobaczyć mnie po raz pierwszy w białej sukni. Ale kilka minut po piętnastej Kariny nadal nie było. Nie odbierała też telefonu.
Zaczął mnie zżerać stres. „Może coś jej się stało? No naprawdę, wybrała sobie taki dzień na spóźnianie?”, panikowałam i złościłam się na zmianę. Liczyłam, że może z roztargnienia zapomniała, że umówiłyśmy się w domu i pojechała do kościoła. Postanowiłam więc zadzwonić do narzeczonego, ale i on nie odbierał...
Robiłam się coraz bardziej zdenerwowana.
– Nie martw się, kto w taki dzień nosi telefon ze sobą, pewnie są w kościele i już czekają – uspokajała mnie mama.
Wściekła jak osa wsiadłam do podstawionego samochodu, który miał zawieźć mnie i moją świadkową do kościoła. „Ależ ja im dam do wiwatu”, myślałam po drodze. „Żeby akurat dziś nie ogarniać, gdzie i o której kto ma czekać?”. Z samochodu pobiegłam prosto do zakrystii, gdzie mieliśmy podpisać akt ślubu. Niestety, na tyłach kościoła zastałam tylko księdza z zatroskaną miną.
Nie mam pojęcia, co teraz będzie
– Pani Ewo, ja muszę pani coś powiedzieć... – zaczął przebierać nogami ze zdenerwowaniem.
– Szczęść boże! Czy jest tu już gdzieś mój narzeczony? Albo świadkowa? W ferworze tego wszystkiego się pogubiliśmy... – zaczęłam nerwowo trajkotać.
Zupełnie go nie słuchałam.
– Pani Ewo, proszę usiąść... Narzeczony tu był...
– Jak to „był”? A teraz jest gdzie? – zaczęłam dopytywać coraz bardziej podniesionym głosem.
– Tak, i on, i pani świadkowa... Ale wyszli. Zostawili to... – wręczył mi list.
Wszystko podeszło mi do gardła i myślałam, że zaraz zemdleję. „O co tu chodzi? Co się dzieje?”, myślałam, wpadając w coraz większą histerię. List musiałam przeczytać kilkukrotnie, zanim zrozumiałam, co naprawdę zaszło. Cała wiadomość była zapisana ręką Kariny:
„Wybacz mi. Wiem, że postąpiłam jak potwór, ale nic na to nie poradzę. Od zawsze kochałam Mateusza. Wierz mi, boli mnie to, ale wybierając pomiędzy Tobą a nim, wybieram jego. Myślałam, że umiem poświęcić swoje szczęście dla ciebie, ale niestety. Muszę teraz postawić na siebie”, pisała. Do oczu zaczęły napływać mi łzy. Wściekłości? Smutku? Sama nie wiedziałam. Odwróciłam kartkę, ale na drugiej stronie nie było już niczego. Mateusz nie napisał ani słowa. Nie wytłumaczył się, nie pożegnał. Nie wysłał SMS–a, nie zadzwonił, po prostu odszedł.
Nie wiem, jak potoczy się dalej moje życie. Nie wiem, jak długo zajmie mi odzyskanie wiary w miłość i mężczyzn. Wiem jednak, że już nigdy nie wpuszczę do swojego życia żadnej przyjaciółki, która z zawiści będzie gotowa odebrać mi wszystko, co dla mnie najważniejsze...
Czytaj także:
„Tuż przed ślubem zmieniłam... pana młodego. Jestem pewna, że będziemy się kochać do grobowej deski”
„Miłość życia porzuciła mnie tuż przed ślubem. Ten drań przyznał się, że będzie miał bękarta z inną”
„Narzeczony zdradził mnie tuż przed ślubem. Rodzina każe mi mu wybaczyć, bo przecież wesele już opłacone”